Nie było krwi. Fragment ksiażki „Za nasze grzechy"

Data: 2023-11-08 11:07:16 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 15 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Pewnego marcowego poranka grupa nastolatków dokonuje makabrycznego odkrycia. Na leśnej polanie natrafiają na zwłoki mężczyzny, szczelnie zawinięte w plastikową folię. Na ciele denata brak oznak przemocy i znaków szczególnych, a sprawca nie pozostawił żadnych śladów. Szybko się okazuje, że przyczyną zgonu było odwodnienie. Na jaw wychodzi jednak coś jeszcze: w krtani mężczyzny znaleziono niespotykany przedmiot - fragment poczwarki egzotycznego motyla. Do wyjaśnienia sprawy zostaje wyznaczony Emil Grab, prokurator z niejasną przeszłością. Towarzyszą mu komisarz Marczewski i Jakub Błach, technik kryminalistyki z zacięciem śledczym. W tym samym czasie młoda dziennikarka telewizyjna Pola Sass otrzymuje z anonimowego źródła wideo przedstawiające zwłoki na polanie. Niedługo później tajemniczy nadawca przesyła jej kolejne nagranie. Czas nagli.

Za nasze grzechy Ludwik Lunar grafika promując książkę

Do przeczytania powieści Ludwika Lunara Za nasze grzechy zaprasza HarperCollins Polska. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Za nasze grzechy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Polana

Zwłoki po zabójstwie zazwyczaj usiłuje się ukryć, chowa się je głęboko pod ziemią, ćwiartuje, pali lub rozpuszcza w żrących kwasach. Zdarza się, że porzuca się je na poboczu rzadko uczęszczanej drogi, w pustostanie bądź zamkniętym garażu wynajętym na fałszywe nazwisko.

W dużym uproszczeniu, ludzkie zwłoki to pozostałość po wykonanej pracy.

Jeśli morderstwo było zaplanowane i dobrze wykonane, to w sposób oczywisty pozostają one jedynym namacalnym śladem po zbrodni. Jeżeli do zabójstwa doszło w afekcie, w wyniku przypadku lub choćby scysji po suto zakrapianym spotkaniu, ciało staje się niewygodne. A tego, co niewygodne, szybko chcemy się pozbyć. W tym wypadku zbrodniarz może popełnić błędy, duże bądź małe, zależnie od intelektu, przebiegłości i umiejętności logicznego myślenia w stanie wzburzenia i olbrzymiej presji czasu.

W obu przypadkach znamienne i niezmienne pozostaje jednak to, że nadrzędnym celem jest pozbycie się zwłok w takim miejscu, aby nikt nigdy ich nie odnalazł. W przeciwnym razie, jeśli nie usuwa się tego, co pozostało z człowieka po ostatnim jego tchnieniu, ciało jest jednym z etapów procesu, który następuje po odebraniu życia, lecz nie kończy jego roli w całej historii.

Z praktycznego punktu widzenia jest to całkiem oczywiste i zdecydowanie ludzkie, a przede wszystkim ma ukryty w sobie cel, którego trafne określenie staje się przedmiotem śledztwa.

To, czemu przyglądał się właśnie prokurator Emil Grab, wymykało się delikatnie poza oba wyżej nakreślone scenariusze, dlatego nerwowo przygryzał niezapalonego papierosa.

Ciało mężczyzny w wieku trzydziestu, trzydziestu pięciu lat zostało zawinięte w grubą, przezroczystą plastikową folię na tyle szczelnie, że wilgoć skropliła się od wewnątrz, tworząc przedziwne miraże na jej powierzchni, a stopy i dłonie zmarszczyły się, jak mają to w zwyczaju robić po długiej kąpieli. Pakunek ze zwłokami ułożono pośrodku dużej leśnej polany z niemal matematyczną dokładnością, wyznaczając geograficzne kierunki świata: głowa skierowana na północ, nogi na południe. Mogło to mieć jakieś znaczenie, ale mogło też go nie mieć w ogóle.

Miejsce złożenia ciała nie było miejscem odosobnionym. Co prawda znajdowało się na uboczu, jednak młodzież często urządzała tam weekendowe imprezy przy ognisku i alkoholu. I to właśnie ona natknęła się na ciało w sobotni ranek dwudziestego szóstego marca.

Folia była szeroko odchylona, zapewne przez techników, którzy sporządzali właśnie raport. Twarz mężczyzny zdawała się spokojna, choć nieco dramatyzmu nadawały jej szeroko rozwarte usta. Nie było na niej jednak śladów bicia, ciało także nie nosiło widocznych oznak przemocy. Zwłoki były nagie, nie zdobiły ich żadne znaki szczególne, nie można więc było na tym etapie ustalić personaliów denata.

– Nigdzie nie widzę krwi – stwierdził szeptem Emil Grab, po czym wyjął z ust papierosa i zaczął rolować go między palcami.

– Nie było – usłyszał dochodzącą zza pleców odpowiedź komisarza Marczewskiego. – Ale są ślady po nakłuciach na lewym przedramieniu. Zapewne narkotyki, być może heroina…

– Ćpun? – wycedził przez zęby Grab, podrapał się po kilkudniowym zaroście i dodał, przecząco kręcąc głową: – Nie wygląda na ćpuna.

– Nie? – Marczewski nie krył zdziwienia, mimo że już dawno temu nauczył się ufać instynktowi tego prokuratora.

– Zobacz. – Grab kiwnął na niego placem, po czym wyjął z kieszonki marynarki długopis, którym lekko uniósł wargę szeroko rozwartych ust denata. – Ma wszystkie zęby, bez śladów próchnicy. Ciało także nie wygląda na wyniszczone narkotykiem.

Marczewski pokiwał w zamyśleniu głową, mruknął, jakby na coś wpadł, ale nic nie powiedział, wypuścił tylko powietrze z płuc w towarzystwie lekkiego świstu.

– O co chodzi? – zapytał zniecierpliwiony prokurator.

– Może to jego pierwszy raz?

– Złoty strzał? – zachrypiał Grab, odchrząknął i dodał: – Przy pierwszym razie? Może. Nie sądzę, choć to niewykluczone. Jednak nie ćpun.

– Nie – zgodził się komisarz Marczewski.

– Nie – zakończył rozważania prokurator.

Emil Grab wstał, poprawił marynarkę, zapiął ją na jeden guzik, i nie wiedząc, co zrobić z brudnym długopisem w dłoni, rozejrzał się wokoło. Polana była piękna, nosiła co prawda ślady imprez w postaci kilku wypalonych okręgów obłożonych niedbale większymi kamieniami, ale wciąż emanowała urokliwym spokojem. Tu i ówdzie tłoczyły się suche gałęzie, a obok nich leżały śmieci, szklane butelki i papierowe torby z fast foodów. Mimo to całość sprawiała przyjemne wrażenie, zwłaszcza teraz, wczesną wiosną, gdy słońce rozświetlało trawę, przebijając się poprzez gałęzie wysokich drzew.

Do tego miejsca nie sposób było dostać się samochodem, nawet tym minimalnych rozmiarów, ponieważ do polany prowadziły tylko ścieżki, na których z trudem mogło zmieścić się dwoje dorosłych ludzi idących ramię w ramię.

Prokurator Grab uśmiechnął się lekko, bo oznaczało to, że ktoś musiał się sporo natrudzić, aby przynieść tu ciało, a samo zadanie bycia niezauważonym wymagało sporej precyzji, odpowiedniego przygotowania i – co najistotniejsze – współpracy przynajmniej dwójki ludzi. To, z czego prokurator zdawał sobie sprawę, i co najbardziej ucieszyło go w tej informacji, to fakt, że im więcej zamieszanych osób, tym więcej popełnionych błędów. Wystarczyło tylko patrzeć uważnie, zadawać odpowiednie pytania i cierpliwie czekać.

Emil Grab spojrzał za siebie. Po lewej, w odległości nie większej niż pięć metrów, stało kilku policjantów, szeregowych aspirantów i dwóch techników, którzy o czymś rozmawiali, ale ze swobody ich ruchów i uśmiechniętych twarzy wnosił, że tematem nie są znalezione zwłoki. Za nimi, najwyżej dwa metry dalej, tuż na skraju lasu, zbiła się w grupkę młodzież, trzech chłopców i dwie dziewczyny w wieku siedemnastu, może dziewiętnastu lat. Wszyscy przestraszeni, przesłuchiwani przez dwójkę funkcjonariuszy i policyjną psycholog.

Prokurator z kieszeni spodni wyjął chusteczkę higieniczną i zawinął w nią długopis, którym chwilę wcześniej dotykał ust denata. Tak sporządzone zawiniątko schował do kieszeni marynarki. Odetchnął głęboko i skierował swe kroki w stronę techników.

– Co dla mnie macie?

Technicy przerwali rozmowę, spojrzeli na towarzyszących im aspirantów, którzy w mgnieniu oka zrozumieli aluzję i oddalili się niespiesznym krokiem w kierunku drugiego brzegu polany.

– Prawdę mówiąc, niewiele – zaczął jeden z techników.

– Słucham… – Grab zawiesił głos, przeczesując pamięć w poszukiwaniu nazwiska technika.

– Karaś – podpowiedział niepewnie technik.

– Tak, przepraszam. Tomasz Karaś, już pamiętam.

Technik uśmiechnął się nieznacznie, machnął ręką i gestykulując, zaczął opowiadać:

– Ciało w dość dobrym stanie, myślę, że umarł nie dalej niż dzień, może dwa temu. Brak śladów przemocy, żadnych otarć, siniaków czy skaleczeń. Tylko kilka strupków na przed-ramieniu po igle, pewnie narkotyki.

– To nie jest ćpun – skwitował prokurator, kręcąc przecząco głową.

– Nie ćpun, za dobrze wygląda.

– A co z terenem?

– Brakuje nam jakichkolwiek śladów… to znaczy jest ich tak dużo, że trudno wydobyć te, które nas interesują. Ta polana to ulubiona miejscówka młodzieży, dużo tu śmieci, dużo śladów i jeszcze więcej pytań, a odpowiedzi jak na lekarstwo.

– Zauważyłem – odparł spokojnie prokurator i powolnym ruchem wsunął papierosa do ust. – Ale coś musi tu być…

Karaś w odpowiedzi wzruszył ramionami, podrapał się po głowie, otworzył usta, ale ostatecznie nic nie powiedział, wypuścił tylko głośno powietrze i bezradnie rozłożył ręce.

– Zwłoki zostały tu przyniesione – odezwał się drugi technik, którego prokurator widział po raz pierwszy. – Przynajmniej przez dwie osoby, to dosyć ciężki ładunek. Zresztą wskazują na to ślady.

– To Błach – wtrącił się Karaś, jakby chciał wytłumaczyć swego kolegę. – Jakub Błach, mój asystent. Ma swoją teorię, ale nie trzeba go słuchać.

– Kontynuuj – zachęcił Grab, unosząc brwi ze zdziwienia.

– Dzieciaki zazwyczaj przychodzą tu od strony miasta. – Błach wskazał ręką kierunek. – Jest tam w miarę szeroka, dobrze wydeptana ścieżka. Nie sądzę, aby ktoś był na tyle nieostrożny, by nieść tamtędy zwłoki. Choć byłby to dobry sposób na zatarcie śladów.

– I właśnie tak zrobili – nie krył irytacji Karaś. – Był środek nocy albo wczesny ranek. Nikogo tu nie było, a ślady wtopiły się w cały ten, ten… syf. Wszystko.

– Nie – odparł w zamyśleniu Błach. – Zwłoki przyniesiono z drugiej strony. Od mokradeł.

– Mokradeł?

Emil Grab spojrzał zaciekawiony tam, gdzie wskazał Jakub Błach. Rzeczywiście, pomiędzy gęsto rosnącymi krzewami dało się zauważyć dróżkę na tyle wąską, że skutecznie zniechęcała do spaceru, ale nie na tyle zarośniętą, by z niej nie skorzystać, niosąc martwego człowieka. To było obiecujące spostrzeżenie.

– Trasa jest trudna, ale można ominąć podmokłe tereny krętą ścieżką i wyjść na leśną drogę jakiś kilometr dalej.

– Znasz to miejsce? – zaciekawił się Grab.

– Nie, nie… ale sprawdziłem w Google Maps. Na zachód stąd leci krajowa, widać na niej nieoznakowany zjazd, mniej więcej dwa kilometry w linii prostej, licząc od tego miejsca – rozkręcił się młody technik, zachęcony poświęconą mu przez prokuratora uwagą. – Jak dla mnie, to jedyne sensowne miejsce. Można bezpiecznie podjechać pod osłoną nocy. Wręcz idealne rozwiązanie… reszta jest już oczywista.

– A ta ścieżka… – Grab wskazał ręką – jest do przejścia?

– Możemy sprawdzić, choć według mnie na sto procent. Nie ma innej możliwości.

Idąc za plecami Jakuba Błacha, prokurator w milczeniu przyglądał się śladom przez niego wskazywanym. Chłopak był niski i niepozorny, kruczoczarne włosy wystające spod bejsbolówki, twarde rysy twarzy i ciemne, niemal czarne oczy wyrażające duże skupienie. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, ale emanował z niego pewien rodzaj spokoju i pewności siebie, jakie zazwyczaj spotykało się u doświadczonych funkcjonariuszy. Dobrze się zapowiada, pomyślał Grab i spojrzał na wydeptane ślady, rozchyloną wysoką trawę i posuwiste bruzdy w piaszczystych częściach ścieżki, które wskazywał Błach. Rzeczywiście mogły świadczyć o tym, że ciało zostało przyniesione tą drogą.

Po niespełna półgodzinie dotarli do leśnej drogi, która od zachodu znikała za zakrętem i prawdopodobnie biegła w kierunku szosy krajowej, a od wschodu kończyła się w zaroślach, za którymi rozciągały się mokradła.

Droga była sucha, w większości porośnięta, ale z pewnością należało się jej przyjrzeć w poszukiwaniu śladów opon. Zwłaszcza że wszystko wskazywało na to, iż w ostatnich godzinach przejeżdżał nią jakiś pojazd. W tej chwili mogło to stanowić jedyny sensowny trop.

– Dobra robota – pochwalił technika Grab, po czym wyjął z kącika ust wciąż niezapalonego papierosa i zaczął się mu przyglądać.

– Podać panu ogień? – zagaił Błach.

– Nie palę – odpowiedział po chwili prokurator. – Rzuciłem blisko piętnaście lat temu. Wciąż jednak pomagają mi się skupić.

Kiedy wrócili na polanę, Emil Grab udał się w stronę młodzieży, mijając foliowy pakunek ze zwłokami. Zanim jednak rozpoczął z nimi rozmowę, wysłuchał od jednego z aspirantów streszczenia ich zeznań:

– Według ich wersji przyszli tu rano na spacer. Bywają tu dość często, więc czuli się swobodnie – wymamrotał monotonnym głosem policjant. – Dostrzegli dziwny pakunek na środku polany, a to, co było w środku, uznali za manekina lub coś w tym typie. Spodziewali się, że to żart, może jakaś ukryta kamera, sam nie wiem. Rozwinęli pakunek, bo dziewczynom wydawało się, że pod folią jest motyl, i zrozumieli, że to ciało. Dużo krzyku, płaczu. Któreś z nich zadzwoniło na telefon alarmowy. Tyle.

– Motyl?

Policjant w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, jakby cała ta sprawa zaczynała go już powoli nudzić.

Prokurator pokiwał głową, poklepał aspiranta po ramieniu i zwrócił się do młodzieży:

– Prokurator Emil Grab. Chciałbym zadać wam kilka pytań.

– Opowiedzieliśmy już wszystko – zaskrzeczał wyraźnie zdenerwowany chłopak.

– Możecie zatem opowiedzieć jeszcze raz – odparł prokurator ze sztucznym uśmiechem, ponieważ było w tym młodzieńcu coś, co mu się nie spodobało. Być może jego butność, a może agresja, której powodów jeszcze nie znał, lecz wydała mu się na tyle podejrzana, by przyjrzeć mu się bliżej.

Chłopak był najwyższy, ale i najchudszy z całej piątki. Ubrany w za duże ubrania, spodnie tak długie, że ich nogawki poprzecierały się w miejscach, gdzie materiał wdzierał się pod podeszwy butów. Powyciągana bluza z kapturem sięgała aż do połowy uda. Wygląd typowego zbuntowanego nastolatka, jednak jego twarz była zbyt spięta, a oczy czujne i rozszerzone. To za mało, aby mógł nazwać go zbrodniarzem, jednego był jednak pewien: ten młody człowiek coś ukrywa, a on – Emil Grab – dowie się, co to jest.

– To wy znaleźliście ciało, prawda?

– Tak, ale nie wiedzieliśmy, że to… – zająknęła się jedna z dziewczyn, pucołowata, niewysoka blondynka w wyciągniętym swetrze koloru mocno spranej zieleni.

– Rozumiem. – Grab zamyślił się, pokiwał głową, po czym wykonał okrężny ruch ręką, jakby namawiał do dalszej rozmowy, i spytał: – Co tu robiliście?

– Przyszliśmy… ale nie wiedzieliśmy, że tu będą zwłoki – odpowiedziała płaczliwym głosem druga dziewczyna, wyraźnie najbardziej wstrząśnięta całym zdarzeniem.

– Często tu przychodzicie?

– Czasami – uciął zaczepnie ten wyszczekany.

– A wy dwaj nie macie nic do powiedzenia?

Prokurator zagaił do dwójki milczących chłopaków stojących za plecami swojego kompana, który zdecydowanie był przywódcą całej grupy. Na to pytanie spojrzeli po sobie, po czym wbili wzrok w ziemię i wzruszyli ramionami. Wyglądało to dość komicznie, zupełnie jakby przećwiczyli ten gest dużo wcześniej.

– Dobrze. A po co przyszliście…

– Na spacer – wciął mu się w zdanie zaczepny chłopak. – To chyba zgodne z prawem, prawda?

– Zgadza się – odpowiedział z uśmiechem Grab. – Byliście tu wczoraj?

Przez oczy chłopaka przemknęło pewnego rodzaju napięcie, ale szybko przywołał się do porządku, nerwowo poprawił bluzę na ramionach i rzucił z udawaną obojętnością:

– Przyszliśmy tu pierwszy raz od zeszłego roku.

Prokurator poczuł przyjemne drżenie w brzuchu i uśmiechnął się pod nosem, bo wiedział, że na coś trafił. Jeszcze przez chwilę cieszył się tym uczuciem triumfu, po czym zwrócił się w stronę funkcjonariuszy:

– Spisaliście ich dane?

– Tak – przytaknął jeden z policjantów, potwierdzając to dodatkowo skinieniem głowy.

– Wszyscy są wolni poza tym wysokim – rzucił sucho prokurator, obrócił się na pięcie i dodał: – Przewieźcie go na komisariat.

– Kiedy ja… ja nic nie zrobiłem – obruszył się chłopak. – Wszystko wam powiedziałem, nic więcej nie wiem…

– Wolisz, żebym kazał cię tu przeszukać? – Emil Grab zapytał spokojnie, stojąc plecami do chłopaka, który zamilkł i spuścił wzrok. – Tak myślałem, nie jesteś głupi – dodał i nie doczekawszy się odpowiedzi, oddalił się w kierunku techników.

Książkę Za nasze grzechy kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Za nasze grzechy
Ludwik Lunar3
Okładka książki - Za nasze grzechy

Pewnego marcowego poranka grupa nastolatków dokonuje makabrycznego odkrycia. Na leśnej polanie natrafiają na zwłoki mężczyzny, szczelnie zawinięte w plastikową...

dodaj do biblioteczki
Autor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje