Czy troje to już tłum? Zuzannę, Paulę i Bartka wiążą wspomnienia i wspólnie spędzona młodość. Połączyła ich burzliwa relacja, która potem przerodziła się w coś więcej. Byli nierozłączni. Do czasu… Ścieżki ich życia zaplotły się i rozeszły w skomplikowany sposób. Po ponad dwudziestu latach Paula powraca do rodzinnego Grudziądza, gdzie wszystko wydaje się inne, niż zapamiętała. Małżeństwo Zuzanny i Bartka też nie wygląda tak, jak to sobie wyobrażała. Zwłaszcza że pojawia się ktoś jeszcze. Ta druga.
Do przeczytania książki Tomasza Betchera Ta druga zaprasza Wydawnictwo Mięta. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Ta druga. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział 1
Teraz
Przez ostatnich dwadzieścia lat Paula Bergman była w Grudziądzu tylko kilka razy, zwykle z niezbyt wesołych powodów. Doszła do wniosku, że najczęściej przyjeżdżała tu na pogrzeby. Parę lat po tym, jak wraz z rodzicami wyjechała do Szwecji, zmarła jej babcia, wkrótce po niej dziadek. Potem przylatywała do Polski tylko po to, by uporządkować sprawy związane z domem. Mama Pauli zdecydowała się podzielić należącą do rodziny kamienicę na mieszkania i wynająć je lokatorom. Bergmanowie nie zamierzali wracać z Sundsvall, a pieniądze z najmu były odkładane na przyszłość jedynej córki. To dlatego rodzice powierzyli jej pieczę nad kamienicą.
A teraz wróciła do Grudziądza i wierzyła, że już na zawsze. Nie stało się to jednak tak od razu. Najpierw rozstała się ze swoim partnerem, w emocjach postanowiła spakować się i przyjechać natychmiast, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała te plany. Musiała dokończyć wszystko to, co rozpoczęła. Zamykanie tak długiego etapu życia w niczym nie przypominało tego, o czym czytało się w książkach. Nie wystarczyło przewrócić strony, by zacząć nowy rozdział. O ile ze sprawami osobistymi poszło szybko, o tyle kilka projektów, na które podpisała już umowy, się przeciągnęło. Na grudziądzkim rynku postawiła stopę dopiero trzy lata od tamtych wydarzeń. I nie zamierzała wracać ani do nich, ani do miejsca, które od tej pory kojarzyło się jej wyłącznie z bólem. Pożegnanie ze Szwecją przyszło jej zaskakująco łatwo.
Wbrew konieczności zarobkowej lub modzie na Skandynawię, której uległo wielu Polaków, ona miała dosyć życia w Szwecji. Choć jej ojciec był rodowitym Szwedem, a Paula od najmłodszych lat mówiła płynnie dwoma językami, to nigdy nie czuła się w Sundsvall jak u siebie, jak w domu. Tęskniła za upalnymi latami, podczas których wylegiwała się na plażach nad Jeziorem Rudnickim, pochłaniała tony lodów czy spała pod gołym niebem na dachu kamienicy, który oddawał nagromadzone ciepło jeszcze długo po północy. Przez całe wakacje mogła włóczyć się z Zuzą po okolicy, a kiedy zmęczył je żar lejący się z nieba, skrywały się w ocienionych, dających przyjemny chłód uliczkach grudziądzkiego Starego Miasta.
Miała jeszcze trochę czasu, więc się zbytnio nie spieszyła. Zuzia nie lubiła, gdy goście przychodzili wcześniej, choć ze względu na to, jak dobrze się znały, Paula powinna się raczej zaliczać do grona domowników. A przynajmniej tak było dawniej. W ostatnich latach ich ścieżki rozeszły się jednak dosyć mocno i być może przyjaźń nie przetrwała próby czasu tak dobrze, jak Paula sobie to wyobrażała.
Przecięła ulicę wyłożoną tym samym brukiem, który pamiętała sprzed dwóch, a nawet trzech dekad, i znalazła się na rynku. Tu zmieniło się sporo. Kamienice wyładniały, a ich fasady tworzyły przyjemny i spójny widok. Parasole i ogródki okolicznych restauracji wpasowywały się w estetykę rynku. Wprawdzie na placu było niewiele miejsc, dokąd można było uciec przed palącym słońcem, za to w sąsiednich uliczkach ich nie brakowało.
Weszła w uliczkę Mikołaja Reja i przystanęła. Na to, co zobaczyła, nie była przygotowana. To miejsce zmieniło się nie do poznania i ktoś najwyraźniej miał na nie pomysł. Brukowana, zamknięta dla ruchu samochodowego ulica zamieniła się w kolorowy pasaż, od którego bił przyjemny chłód. Na wysokości pierwszego piętra zamontowano linki, na których kołysały się otwarte parasole we wszystkich kolorach tęczy. W wielkich donicach poustawiano palmy i mnóstwo innych roślin ozdobnych, co sprawiało wrażenie, jakby wchodziło się do przedsionka dżungli. W tym wszystkim schowały się stoliki i parasole okolicznych restauracji i kawiarenek. Paula obiecała sobie, że kiedyś przyjdzie tu tylko po to, by pić cappuccino i napawać się niezwykłym jak na Grudziądz widokiem. Od razu pomyślała o wszystkich cudownych zdjęciach, które mogłaby tu zrobić.
Powoli przeszła uliczką, chłonąc każdy interesujący element i notując go sobie w pamięci. Mijając ostatnią kamienicę, czuła się, jakby opuszczała jakąś baśniową krainę. Weszła na Spichrzową i się rozejrzała. Od domu Olszewskich dzieliło ją zaledwie pięćdziesiąt metrów. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Zuzia mówiła poważnie. Naprawdę mieszkali w zabytkowym grudziądzkim spichrzu. Jednym z tych, które ustawione w rzędzie tworzyły najbardziej znany symbol nadwiślańskiego miasta. Stanęła przed masywnymi drzwiami z ciemnego drewna, wzmocnionego żelaznymi okuciami, i rozejrzała się, ale nigdzie nie zobaczyła dzwonka. Zawahała się, zanim sięgnęła do ciężkiej kołatki w kształcie węża zjadającego własny ogon.
Dawno nie była u Zuzanny. Poprzednio Olszewscy mieszkali w kawalerce na jednym z grudziądzkich blokowisk i za każdym razem, gdy Paula przyjeżdżała do Polski, spotykały się z Zuzą na mieście. Z mężem Zuzy, Bartkiem, łączyły ją relacje, które przy dużej dozie optymizmu można było nazwać oziębłymi, wolała zatem nie wchodzić na jego teren. Teraz jednak, kiedy przyjechała do Grudziądza na stałe, musiała zmierzyć się i z tym. Wiedziała, że przyjaciółka nie wybaczyłaby jej, gdyby przez dłuższy czas unikała wizyty w ich domu.
Poprawiła włosy, a potem zastukała wielką kołatką. Przez chwilę nie działo się nic i Paula pomyślała, że przyjaciółka wpuściła ją w maliny, ale wreszcie po drugiej stronie drzwi usłyszała kroki.
Zuzanna aż zapiszczała z radości, kiedy otworzyła. Zanim Paula się zorientowała, została wyściskana i wciągnięta do chłodnego wnętrza najprawdziwszego grudziądzkiego spichrza.
– Paula, nie wierzę, że tu wróciłaś! Zwariowałaś na stare lata?
– Też się cieszę, że cię widzę, Zoe. – Tym razem to Paula objęła przyjaciółkę i się do niej przytuliła. Z przyjemnością odnotowała, że Zuzanna wciąż używała tych samych perfum. – Och, jak ja się za tobą stęskniłam. Nawet nie masz pojęcia. – Żywiołowość i spontaniczność Zuzi przypomniała jej, dlaczego tak bardzo tęskniła za powrotem do domu. Szwedzi, których znała, byli naprawdę stereotypowi: zdystansowani, nieskorzy do okazywania emocji i mało spontaniczni. Zupełne przeciwieństwo jej przyjaciółki.
– Będziemy miały dużo czasu, żeby to nadrobić. Chodź. Nie przejmuj się bałaganem, wciąż remontujemy. Nie zdejmuj butów.
Paula obrzuciła Zuzannę uważnym spojrzeniem. Coś się w niej zmieniło, choć nie od razu wpadła na to, co konkretnie.
– Zuza, świetnie wyglądasz. Ile schudłaś?
– Kilka kilogramów. – Kobieta uciekła wzrokiem. Jestem ostatnio zabiegana i nie mam apetytu. Nie myśl sobie, że zmotywowałam się do ćwiczeń.
– Nie martw się, nadrobisz to. Jak tylko się urządzę, to zabieram cię na siłownię.
– Pożyjemy, zobaczymy. A teraz chodź, pokażę ci dom.
– Naprawdę to zrobiliście, Zuza! – Paula podążała za gospodynią i rozglądała się po wnętrzu zabytkowego budynku. Jednego z najstarszych w Grudziądzu. – Nigdy bym was nie podejrzewała o taką ułańską fantazję.
Zuzanna się roześmiała.
– Wiesz, jak jest. Głowa siwieje, dupa szaleje.
Przeszły przez sień, w której zamontowano lustro w kutej ramie i wieszak na odzież wierzchnią w tym samym stylu. Czarny metal znakomicie pasował do czerwonej cegły i grubych drewnianych belek pod sufitem. Choć Paula zobaczyła jedynie ułamek domu Olszewskich, musiała przyznać, że dawno nie była w tak klimatycznym wnętrzu. Od grubych murów bił przyjemny chłód, a każda cegła niemal opowiadała o dawnych losach tego miejsca. Przyłapała się na nieodpartej pokusie, by poznać historię grudziądzkich spichlerzy. Aż wstyd, że jako rodowita mieszkanka tego miasta nie znała jej prawie w ogóle.
– Bez przesady. Jak to kupowaliście, to byłaś całkiem młoda. Ile tu mieszkacie? Pięć lat?
– Osiem.
– O rany, ale ten czas leci. – Paula się zreflektowała i podała Zuzi sporych rozmiarów torbę upominkową, w której przywiozła mnóstwo skandynawskich przysmaków. – Proszę, to dla was. Prosto ze Szwecji.
– Dzięki! – Zuzanna zajrzała do torby. – O rany, ile tu tego jest. Tylko nie mów, że przywiozłaś…
– Kiszone śledzie? No jasne! – Paula roześmiała się w głos. – Nie mogłam was pozbawić tej przyjemności. Najlepiej otwierać puszkę pod wodą, w wiadrze albo misce.
– Co? Dlaczego?
– Jeśli wasz dom nie ma genialnej wentylacji, to smród będzie się utrzymywał przez dobry tydzień. Najlepiej wszystko wsadź od razu do lodówki. Wprawdzie wyjęłam je z niej pół godziny temu, ale upał jest już nieznośny.
Zuzanna zaprowadziła Paulę do obszernej kuchni znajdującej się na tym samym poziomie. Po drodze minęły niewielką klatkę, w której znajdowały się schody prowadzące zarówno w górę, jak i na dół. Paula była niezwykle ciekawa wnętrza spichlerza. Choć spędziła w Grudziądzu dwadzieścia lat swojej młodości, to poza wizytą w muzeum, którego część znajdowała się w spichlerzach, nigdy nie była w takim, który przeznaczono na cele mieszkalne.
Średniowieczni budowniczowie posadowili zespół spichlerzy na stromej skarpie wiślanej, czyniąc z nich element systemu obronnego miasta. Dopiero teraz Paula zdała sobie sprawę, jak duża jest różnica poziomów pomiędzy ulicami Starego Miasta a Błoniami Nadwiślańskimi, na które wychodziły okna po przeciwnej stronie linii spichrzów. Idąc wzdłuż ulicy Spichrzowej, mijało się spichlerze, które miały dwie lub trzy kondygnacje, ale dopiero gdy oglądało się te same budynki od strony Wisły, można było dostrzec, że ich pięter jest znacznie więcej. Takie usytuowanie budynków wymagało dużej liczby przypór podtrzymujących średniowieczną zabudowę i nadających jej charakterystyczny wygląd. Paula postanowiła wypytać Zuzannę o wszystkie te szczegóły, kiedy tylko nadarzy się okazja. Była pewna, że jej przyjaciółka zdążyła już dokładnie przestudiować historię spichlerzy i mogła się podzielić wieloma ciekawymi informacjami.
– Wow! Ale zapach. – Wciągnęła słodki aromat, który wyczuła już od wejścia. W kuchni stał się jednak tak intensywny, że wręcz namacalny. Zuzanna uchodziła za świetną gospodynię już wtedy, kiedy były studentkami. Po prawie dwudziestu latach musiała osiągnąć w kuchni prawdziwe mistrzostwo.
– Szarlotka. – Kobieta uśmiechnęła się i wskazała głową na piekarnik. – Byłaby wcześniej, ale ten gulon, mój mąż, wysłany na rynek po jabłka kupił sok. Był przekonany, że właśnie to chcę z nich zrobić. Musiał iść drugi raz, a wiesz, jakie on ma tempo…
– Cały Bartek. Nic się nie zmienił?
– A gdzie tam. Mam wrażenie, że im starszy, tym jest gorzej. Co chcesz do picia? Kawy?
– Coś zimnego poproszę. – Paula wciąż jeszcze była rozgrzana panującą na zewnątrz temperaturą.
– Może być coś z procentami? Zaproponowałabym bezalkoholowe prosecco, ale nie potrafię otwierać tych cholernych korków, a nie wszędzie mają z zakrętką.
– Pewnie, że może. W ramach dyspensy. Masz dzisiaj wolne?
– Specjalnie dla ciebie. – Zuzia zanurkowała w lodówce, z której wyciągnęła zieloną butelkę z cydrem, i wyjęła dwie szklanki. – Nie mogłam przegapić takiej okazji. Zawołam Alę.
Zniknęła w korytarzu prowadzącym do schodów, a Paula rozejrzała się po wnętrzu. Robiło piorunujące wrażenie. Średniowieczna cegła została starannie wypiaskowana i uzupełniona w miejscach ubytków, belki oszlifowano, zachowując ich naturalną strukturę i wygląd. Białe meble kuchenne były proste, idealnie współgrały z zabytkowym wnętrzem. Skierowała wzrok na niewielkie okno, z którego rozciągał się niesamowity widok. Podeszła bliżej i położyła dłonie na chłodnych cegłach.
Gładka tafla Wisły odbijała błękitne niebo i kilka sunących po nim białych obłoków. Długie i upalne lato spowodowało, że poziom wody był niski, a gdzieniegdzie pojawiły się piaszczyste łachy, na których przysiadły ptaki. Na wodzie widać było tylko jeden obiekt: samotną łódź, a w niej palącego papierosa wędkarza. Od wody odcinał się wyraźnie brzeg porośnięty gęstymi zaroślami ciągnącymi się aż do wału przeciwpowodziowego. Paula odruchowo skierowała wzrok na lewo, ale nie zobaczyła charakterystycznej bryły mostu. Gruby mur spichlerza powodował, że widok z okna był dosyć ograniczony.
Kroki na schodach oderwały ją od hipnotyzującej panoramy. Odwróciła się uśmiechnięta, chcąc przywitać się z nastoletnią córką Zuzanny. Zamarła zaskoczona. Zamiast kobiet do kuchni zmierzał Bartek.
Niewiele się zmienił przez ostatnią dekadę. Zawsze był typem misia, a z wiekiem te charakterystyczne cechy tylko się pogłębiły. Uwydatnił się brzuch, choć daleko mu jeszcze było do tego, co zdarzało się jej widywać na mieście. Włosy posiwiały na skroniach, ale wciąż pozostawały gęste niczym futro, podobnie jak broda, która aż się prosiła o strzyżenie. Podejście Bartka do wyglądu nie zmieniło się za to w ogóle. Mężczyzna miał na sobie polo tak poplamione farbami, że trudno było odgadnąć jego pierwotny kolor. Dresowe szorty prezentowały się niewiele lepiej, a wysłużone crocsy popękały w kilku miejscach i wydawało się, że dokonają żywota po następnym kroku.
– Cześć – powiedziała, opierając się pośladkami o parapet. W oczekiwaniu na jego reakcję pociągała łyk za łykiem cydru. Nie doczekała się jednak.
Bartek przeszedł przez całą kuchnię, otworzył lodówkę i wyciągnął z niej sok pomarańczowy. Stojąc przy otwartych drzwiczkach, duszkiem wypił połowę butelki, a potem zaczął rozglądać się za czymś do jedzenia. Najwyraźniej ekologia była dla niego obcym pojęciem. Sięgnął po paczkę kabanosów i puszkę piwa, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął na schodach w dół, nie zaszczycając Pauli nawet przelotnym spojrzeniem.
A więc nic się nie zmieniło, pomyślała. Zanim zdążyła rozwinąć tę myśl, usłyszała tupot stóp na schodach.
– Ciocia Paula? – Kiedy Alicja szła przed matką, wyglądała jak jej kopia sprzed dwudziestu pięciu lat. Ten sam krok, to samo spojrzenie. Nawet włosy odrzucała na bok takim samym gestem jak Zuzanna.
Odstawiła pustą szklankę na stół i przytuliła Alicję.
– Cześć, Ala. Ależ ty wyrosłaś! – Pamiętała córkę Olszewskich jako dziewczynkę, a stała przed nią prawie dorosła kobieta. Choć wciąż miała w sobie dziewczęcy urok, to jej twarz nosiła już jakiś poważny rys. Na żywo znały się słabo, za to często widywały się podczas wideorozmów, które Zuza prowadziła z Paulą w długie zimowe wieczory.
– Mama mówiła, że wróciłaś do Grudziądza na stałe. Seeerio?
– No, serio, serio.
Nastolatka pokręciła głową z niedowierzaniem.
– I co ty tu będziesz robiła? Przecież tu się nic nie dzieje.
– Ala, nie przesadzaj – wtrąciła się Zuzanna, stojąca do tej pory za jej plecami. Podeszła do stołu i uzupełniła cydr w szklankach. – W ostatnich latach miasto się zmieniło, i to bardzo.
– Taaa… Może dla ciebie. Mnie nie interesują muzea, fortyfikacje i stare kamienice, którymi wciąż się zachwycasz. Ja bym chciała czegoś więcej.
– A właśnie, Ala. Myślałaś już o studiach? – spytała Paula, posyłając dziewczynie zaciekawione spojrzenie.
– Matura spędza mi sen z powiek – westchnęła Alicja. – Tak że sorki, ale muszę lecieć. Umówiłam się z Klaudią i Patrycją, bo mamy prezentację do zrobienia.
– Dobrze. O której będziesz?
– Nie wiem, jak skończymy. Może późno.
Zuzanna wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Paulą, jakby chciała jej przekazać wszystko to, z czym musi się borykać matka nastolatki.
– Czyli o której?
– Naprawdę nie wiem. Wszystko zależy od tego, jak nam pójdzie.
– Jeśli się przyłożycie, a nie tylko spędzicie czas na przeglądaniu Instagrama, to zdążysz do kolacji, prawda? – spytała Olszewska i nie czekała na odpowiedź. Gdzie będziecie?
– Zobaczymy. Na razie umówiłyśmy się na placu Stycznia.
– Gdzie? – Matka nie ustępowała. Alicja przewróciła oczami.
– U Klaudii.
– Masz tu na taksówkę. – Zuzanna wyjęła z torebki portfel, a z niego banknot pięćdziesięciozłotowy. Tylko nie szlajaj się po mieście, dobra? Na to będziesz jeszcze miała czas.
– Oj, mamo… – Alicja wzięła pieniądze, odwróciła się na pięcie i zniknęła w korytarzu. Przez chwilę słychać było jej krzątaninę na piętrze. Stare deski skrzypiały, gdy poruszała się po pokoju. W końcu wykrzyknęła pożegnanie i wyszła z domu.
– Jest zupełnie jak my w jej wieku. – Paula się roześmiała i zajęła miejsce przy stole. – Mówiłyśmy to samo i marzyłyśmy o wielkim świecie. Londyn, Nowy Jork, Tokio. Pamiętasz, Zuza?
– Ty wszędzie tam byłaś, Paula. A ja…
– A tobie zamarzyło się zamieszkać w pięćsetletnim spichlerzu i utopiłaś tu majątek, za który mogłabyś zwiedzić świat.
– Musisz być taką bezpośrednią zołzą? – Zuzia udała obrażoną, choć jej oczy mówiły coś innego. – Ale masz rację. Ten dom pochłonął majątek. Czasami zazdroszczę ci tych twoich wojaży.
– Wiesz, coś za coś. Ja zjechałam pół świata, ale wracam do pustych ścian. Ty masz życie rodzinne, o którym każda kobieta w naszym wieku może marzyć.
Przez chwilę w domu panowała cisza, przerywana co jakiś czas dochodzącym jakby z podziemi stukaniem. Obie kobiety zatopiły się we własnych myślach.
– To Bartek? – spytała Paula, kiedy stukanie się nasiliło.
– Tak, jest w swojej pracowni.
– W piwnicy?
– Nie do końca. Ten dom ma cztery poziomy, w tym dwa są pod ziemią względem ulicy Spichrzowej. Chodź, pokażę ci.
Paula się zawahała. Bartek przecież całkowicie zignorował jej obecność w domu. To nie był zresztą pierwszy raz. W końcu, ociągając się, wstała od stołu i zagłębiła się w chłodnym podpiwniczeniu grudziądzkiego spichlerza.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Ta druga. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,