Stare przyjaźnie i mnóstwo nowych kłopotów! Barwna powieść o miłości i przyjaźni na całe życie.
Czterem przyjaciółkom znanym z powieści Czterdzieści minus przybyło kilka lat, dwoje dzieci i jeden pies. Czy to pora na nudną stabilizację? W żadnym razie! Prawdziwe życie dopiero się zaczyna, a w dodatku Magda, Anita, Karolina i Aśka są specjalistkami od kłopotów. W Czterdzieści plus zamiast nudy czeka nas ucieczka do Londynu, pojednanie z trudną przeszłością, nieoczekiwana przeprowadzka i nadzieja na prawdziwą miłość. Poleje się dużo wina i jeszcze więcej łez, ale będzie można się także szczerze pośmiać.
Do lektury nowej powieści Katarzyny Kostołowskiej zaprasza Wydawnictwo Książnica. Dziś w naszym serwisie prezentujemy jej premierowe fragmenty:
LATO
Messenger; grupa Bardzo stare baby (nazwa nadana przez użytkownika aaa_nita)
aaa_nita: Kto uważa, że można zdechnąć z gorąca, ręka w górę.
Magdalena: Zgłaszam się. Z nieklimatyzowanej, tak tylko nieśmiało przypominam, Czekoladziarni.
aaa_nita: Magda, Ty wiesz, że ja wiem, że jesteś najwspanialszą wspólniczką na świecie. Oraz aniołem.
Magdalena: Anielica bliska udaru :) Tak, to właśnie ja.
Carol: Módlmy się o deszcz. Może chociaż w Londynie pada…
dżo_ann: Ni hu, hu. Przylepiam się do wszystkiego.
aaa_nita: Good idea, Karolcia. Pomódlmy się wespół.
Carol: Tak naprawdę już nie pamiętam, jak to szło.
aaa_nita: Chociaż się przeżegnaj, to chyba pamiętasz?
Carol: To tak…
Magdalena: Milczeć, antychrysty cholerne! :)
Carol: Nie jestem antychrystem, wierzę natomiast w karę boską za to, co wyczyniamy z planetą Ziemia. Ludzie to największe potwory!
aaa_nita: Karola, błagam… Mnie się te ekologiczne gadki naprawdę rzucają na mózg. Dzieci własne zaczęłam straszyć Twoimi apokaliptycznymi wizjami.
Carol: Nie moimi, nie moimi! To wszystko jest udowodnione przez amerykańskich naukowców, że góra dwa pokolenia i aufwiedersehen.
aaa_nita: Auf Wiedersehen raczej. Osobno to się pisze, jak już się chce pisać.
Magdalena: Anita i Karolina, musicie zacząć razem biegać, bo ta rozłąka Wam ewidentnie nie służy.
dżo_ann: Rozłąka to nie służy mnie! Ewidentnie! Dziewczyny, spocona czy nie, kocham Was jak stąd do Wrocławia.
Carol: A ile to jest kilometrów, tak by the way, że się znowu wyrażę, mam nadzieję, że poprawnie. W razie czego Anita skoryguje…
dżo_ann: Pojęcia nie mam, ale z całą pewnością za dużo. Bo mi tu bez Was kurewsko wprost źle.
aaa_nita: Zwłaszcza bez oksfordzkiej angielszczyzny Karolajny?
Carol: Znalazła się poliglotka!
aaa_nita: Karola, zatłukę Cię kiedyś byle badylem, chudzielcu bezczelny!
Magdalena: Zamknąć się natychmiast! I zaprzestać gróźb karalnych! Asiu, my też Cię kochamy i tęsknimy.
Carol: Jasne, że tak!
aaa_nita: Potwierdzam powyższe.
dżo_ann: Nawet nie przypuszczacie, jak mi bez Was źle…
* * *
– Co to jest?
– Pierogi.
– Z czym?
– Ze szpinakiem.
– Szpinak to to zielone?
– Najzieleńsze na świecie.
– Naj-zie-leń-się?
– Naj-zie-leń-sze. Sze. Bardzo zielone. Czyli bardzo zdrowe.
– Ile mam zjeść?
– Wszystkie pięć. Pokroję ci.
– A ile to jest pięć?
– Tyle, ile na talerzu. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Nie tak dużo.
– A ile to jest nie tak dużo?
Anita na moment zacisnęła powieki, ale zaraz przypomniała sobie, jak bardzo należy kochać własne dziecko i że ona w sumie kocha je do szaleństwa, jest również wyjątkowo dumna z tego małego, pochodzącego z jej łona geniusza. Miłosz bardzo szybko zaczął się komunikować ze światem werbalnie. W zeszłym tygodniu stuknęło mu trzy i pół roku, a mówił wszystko, wyraźnie i całymi zdaniami. Liczyć do pięciu także już doskonale umiał.
– Weź nie pytaj. – Podeszła do stołu i pocałowała lekko spocony karczek synka rozpartego w pozie małego buddy w wysokim, pożółkłym plastikowym krzesełku pamiętającym lepsze czasy. Najpierw siedział w nim Mikołaj, synek Magdy, a potem Szymek junior, starszy syn Anity.
– Weź się przytul. – Nie zważając na głośne protesty, przycisnęła Miłosza do dziwnie mocno pobolewającej piersi. – Jesteś mój ulubiony, wiesz? – wyznała, zanim dała małemu spokój, a dała, bo musiała, gdyż wskazówki zegara wiszącego na drewnianej belce podtrzymującej sufit przesuwały się nieubłaganie.
Zbliżała się godzina zero, czyli piętnasta trzydzieści, co oznaczało, że Anita musi pędzić do przedszkola Pod Wesołym Słonkiem po Szymona juniora. Niedaleko, wystarczyło przebiec aleję Pracy.
– Pani Basia cię przypilnuje, a ja zaraz wracam z twoim bratem – powiedziała do synka, wsuwając blade i nietknięte pedicure’em stopy w srebrne havaianasy. Powinna przebrać poplamiony szpinakiem, przepocony T-shirt, ale czas już naprawdę naglił, więc machnęła ręką.
Wyszła na korytarz i zapukała do mieszkania naprzeciwko, mając przez otwarte na oścież drzwi oko na Miłosza, który niechętnie grzebał widelcem w pierogach. Pani Basia otworzyła natychmiast, pokiwała głową i bez słowa sięgnęła ręką ku wiszącej na ścianie zielonej szafeczce na klucze. Anita pomyślała, że dobrzy sąsiedzi mają moc przywracania wiary w ludzkość, po czym zawróciła do mieszkania, żeby porwać z wieszaka skórzaną torbę z portfelem w środku. Miło będzie zjeść z panią Basią bezę z Równej Babki. Urokliwą kawiarenkę przy ulicy Odkrywców otwarto jakiś czas temu, ale noga Anity przestąpiła te gościnne progi dopiero w ostatni weekend, kiedy jej młodszy o lat dziesięć i piękny mąż Szymon po niedzielnym spacerze w parku Grabiszyńskim zaordynował deser w Równej Babce, twierdząc bezczelnie, że mają tam najlepsze ciasta we Wrocławiu. Anita się oburzyła, bo najlepsze ciasta we Wrocławiu to miała ona, w swojej, czyli ICH Czekoladziarni – to raz, a dwa – nie wiedziała, że Szymon jest podstępnym sabotażystą.
– Twoim obowiązkiem jest jadać słodkości w Czekoladziarni. NASZEJ Czekoladziarni, mój drogi. I nie ulegać wpływom obcych sił uszczuplających NASZE comiesięczne dochody.
– Z tym że wroga trzeba dobrze poznać – roześmiał się Szymon. – To właśnie czynię, moja droga. Ich bezy z bitą śmietaną i owocami to poezja.
Anita weszła do osiedlowej kawiarenki z lekkim poczuciem wyższości. Jako właścicielka nie kawiarenki, tylko kawiarni, i nie jakiejś tam lokalnej, ale ogólnowrocławskiej, wielkomiejskiej, położonej w samym centrum, w kamienicy przy ulicy Włodkowica. Kawiarni opisywanej w niemieckich przewodnikach turystycznych i prestiżowych magazynach wnętrzarskich, która z miesiąca na miesiąc przynosiła coraz większy, całkiem przyjemny dochód, choć na samym początku – to już wiedziała tylko ona oraz w ograniczonym zakresie biznesowa wspólniczka Magda – wcale się na to nie zapowiadało.
W Równej Babce przyjemnie pachniało kawą i świeżym ciastem, a nazwa okazała się adekwatna i w sam raz, co Anita musiała przyznać, kiedy właścicielka kawiarni, drobna, szeroko uśmiechnięta brunetka z pasmami szlachetnej siwizny na skroni, szczerze zachwyciła się chłopcami. Szymek junior oraz Miłosz byli natomiast wniebowzięci, mogąc opowiedzieć miłej pani, jakie lody lubią najbardziej i dlaczego. Chłopaki, od kiedy pojawiły się na świecie, stanowiły dla Anity papierek lakmusowy bez pudła identyfikujący ludzi fajnych. Brunetka okazała się fajną, równą babką. Na dodatek nie zwracała uwagi na agresywny czar roztaczany przez Szymona seniora, który się popisywał, który zamawiał jak szalony, który zostawił w kasie prawie dwieście złotych. No i te ciasta… Tarta serowo-limonkowa, sernik z mascarpone, zielony biszkopt z kremem waniliowym oraz wiele innych wyrafinowanych zestawień. Nie wiadomo, które pyszniejsze, co Anita musiała uczciwie przyznać, kiedy brunetka zapytała, jak smakuje.
– Tak. Beza z Równej Babki musi dzisiaj wjechać – wymamrotała, zbiegając po schodach pilnie domagającej się remontu klatki schodowej.
W naszym serwisie możecie przeczytać kolejny fragment książki Czterdzieści plus. Powieść Katarzyny Kostołowskiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: