Joanne Harris zdobyła międzynarodową sławę w r. 1999 dzięki swojej powieści Czekolada, która znalazła się na liście finalistów do Whitbread (Costa) Prize. Na jej podstawie został nakręcony nominowany do Oskara film z Juliette Binoche i Johnnym Deppem. Do historii Vianne Rocher autorka powróciła w powieści Rubinowe czółenka, której akcja rozgrywa się w Paryżu. Teraz mamy szansę poznać ciąg dalszy opowieści o Vianne za sprawą książki Brzoskwinie dla księdza proboszcza.
Vianne Rocher od lat mieszka z ukochanym Roux i dwiema córkami w Paryżu. Pewnego dnia otrzymuje list, którego autorką jest Armande Voizin, dawno nieżyjąca mieszkanka Lansquenet. Armande prosi w nim swą dawną przyjaciółkę o przyjazd do swego starego domu. Komu potrzebna jest pomoc Vianne? Jak ułożą się jej stosunki z tamtejszą społecznością? Jaką rolę odegra w tym wszystkim proboszcz Reynaud, który kiedyś doprowadził do wyjazdu Vianne z Lansquenet?
Świat kreowany przez Joanne Harris to świat magii, która przenika burą rzeczywistość.
- recenzja książki „Brzoskwinie dla księdza proboszcza".
Do lektury powieści Joanne Harris zaprasza Wydawnictwo Prószyński i S-ka. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Brzoskwinie dla księdza proboszcza. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
„Dziewczynka zerknęła na niego spode łba.
– Mój dżin cię nie lubi. Père Henri osłupiał. – Mój dżin mieszka w norze. Ma szczury. I spełni trzy moje życzenia. Uśmiech père Henriego rozszerzył się do granic groteski.
– Co za oryginalne dziecko!
– Szkoda tylko, że takie rozwydrzone – zauważyła Caroline, patrząc wymownie na Rosette. – Po tym, co ostatnio dzieje się w tej wiosce, można by się spodziewać, że ludzie będą bardziej pilnowali swoich dzieci i nie pozwolą im biegać bez dozoru.
Rosette wydała jeden z tych swoich dźwięków – coś w rodzaju bezczelnego cmoknięcia. W tej samej chwili jeden ze szpilkowych obcasów Caro utknął w szparze między kamieniami brukowymi. Próbowała się uwolnić, ale bezskutecznie.
– Rosette! – odezwałam się karcąco. Mała rzuciła mi niewinne spojrzenie i ponownie zacmokała. Obcas Caro uwolnił się tak gwałtownie, że pantofel poleciał na plac. Père Henri rzucił się, by go podnieść.
Maja i Rosette wymieniły spojrzenia i zachichotały.
– Rozmawiałaś z Karimem? – zapytałam Caro. – Mówił ci, że jego siostra opuściła Les Marauds? Przytaknęła.
– To nasz dobry przyjaciel. Bardzo miły człowiek, taki postępowy, uprzejmy. I całkiem apolityczny, nie to, co stary Mahdżubi. Szkoda, że wszyscy nie są tacy.
– Nie wiedziałam, że jesteście z sobą tak blisko. Z jego siostrą także?
– Z Inès? Skoro już mnie pytasz, to bez niej mu lepiej. Prawie to samo mówiła Joséphine.
– Dlaczego? Caro zrobiła kwaśną minę.
– Była mu kulą u nogi. Zraziła do siebie wszystkich. Karim tak bardzo się starał wprowadzić tę społeczność w dwudziesty pierwszy wiek! Popatrz, ile serca okazywał tej siostrze, mimo jej niezrównoważonego charakteru, i temu biednemu dziecku. On pierwszy zrozumiał, dlaczego stary Mahdżubi musi ustąpić miejsca komu innemu, to dzięki niemu ta siłownia stała się tym, czym jest dzisiaj. Zanim Karim tu przyjechał, to było betonowe pudełko z kilkoma urządzeniami, teraz to prawdziwy klub towarzyski, miejsce spotkań zdrowej męskiej młodzieży, która woli ćwiczyć, niż pić alkohol. – Uniosła brwi, patrząc na Joséphine. – Żeby tak nasi chłopcy mieli coś podobnego!
– Dawniej bawili się tutaj – odrzekła Joséphine. – Pamiętam, jak twój Luc grywał w piłkę nożną z Alyssą i Sonią.
Caro prychnęła gniewnie.
– Nie rozumiesz ich kultury. Nie możesz oczekiwać, żeby chłopcy przebywali razem z dziewczętami. Nie są do tego przyzwyczajeni i potem wynikają same kłopoty. – Rzuciła jej ten swój lodowato miodowy uśmiech. – Powinnaś to sobie dobrze wbić do głowy.
– Dlaczego?
– No cóż, twój syn wydaje się bardzo zaprzyjaźniony z córką Inès Bencharki. A widząc, co się dzieje, kiedy dzieci z dwóch kultur... – Urwała gwałtownie. Zastanawiałam się, czy nie myśli czasem o Lucu. – Po prostu musimy się uwrażliwić – dokończyła, patrząc ostro na Georges’a, który dotąd nie odezwał się ani słowem. – Niektórzy ludzie nie pasują do naszego typu społeczności.
– Masz na myśli Inès? Czy raczej Alyssę Mahdżubi? Caro zesztywniała.
– Najwyraźniej wiesz o tym więcej niż ja. – Po czym zwróciła się do księdza: – Chodźmy, mon père. Mamy robotę. Po tych słowach cały orszak skierował się do kościoła, gdzie pod nieobecność Reynauda wymieniano zabytkowe ławki na praktyczne plastikowe krzesła. Lada dzień spodziewano się też ekranów, które miały w Saint-Jérôme zwiastować nadejście dwudziestego pierwszego wieku.w
Książkę Brzoskwinie dla księdza proboszcza kupicie w popularnych księgarniach internetowych: