Mam tak przynajmniej dwadzieścia razy dziennie. Robię coś albo coś mówię, albo coś widzę i mam ochotę wysłać pocztówkę do tego miejsca bez adresu, w którym teraz przebywasz: „Szkoda, że Cię tu nie ma”.
Nie ma dobrych słów, by wyrazić ból po stracie. Nie ma słów, które pomogłyby walczyć z pustką po kimś, kto odszedł.
To dlatego Melanie zaczęła malować. Jej matka była dość ekscentryczną artystką, wspaniałą kobietą. Zmarła przedwcześnie na raka. Melanie maluje, by poczuć jej bliskość.
To dlatego Damon zaczął robić zdjęcia. Carlos, jego najlepszy przyjaciel, był fotografem. Odebrał sobie życie. Damon chce zrozumieć, dlaczego. Wierzy, że przez obiektyw jego aparatu zobaczy świat oczami Carlosa.
Dla obojga sztuka to terapia, światło nadziei w trudnym powrocie do normalności.
Spotykają się podczas prób do szkolnej wersji Otella. Mają ze sobą wiele wspólnego, coraz dłuższe rozmowy przynoszą obojgu ulgę. Przekonują się, że czasami wystarczy, by ktoś nas wysłuchał, bo zainteresowanie życzliwej osoby to najlepsze lekarstwo na smutek. Do lektury powieści młodzieżowej Mów do mnie zaprasza Wydawnictwo HarperCollins Polska. Powieść bierze udział w plebiscycie „Najlepsza książka dla młodych czytelników". Można na nią głosować na www.ksiazkamlodych.pl Na osoby głosujące czekają zestawy nawet 10 nagród - nowości wydawniczych. Warto również wziąć udział w konkursie, który poświęcony jest właśnie powieści Mów do mnie i przeczytać jej premierowy fragment:
Nie wiem, jak to się stało, że tu wylądowałem. W głowie mam jeden wielki mętlik – tyle domów i ludzi, autobusy i psy, chodniki i sklepy, klaksony i trawniki, a nad tym wszystkim jasny błękit letniego nieba.
I oto jestem tutaj.
Ponownie.
Otacza mnie wszechobecna zieleń. Nad moją głową wznoszą się klony i dęby, wtapiając się w korony zimozielonych drzew, prawie nieprzepuszczających światła.
Gałęzie nakładają się na siebie niczym splecione palce. Przebijające słońce pstrzy ziemię świetlistymi punkcikami, pokrywając mszystą ściółkę dywanem gwiazd.
Kieruję obiektyw ku niebu, kadruję drzewa i robię zdjęcie.
Pstryk.
Obracam aparat w dłoniach. Widzę ręce Carlosa, jego paznokcie – krótkie i obgryzione – suchą skórę i białe kostki palców pewnie zaciśniętych na przyciskach. Moje dłonie są inne – skóra ma ciemniejszy odcień brązu, palce są dłuższe i bardziej smukłe. Nie układają się tak naturalnie na aparacie.
Carlos miał dłonie stworzone do aparatu, jakby się z nim urodził. Robił zdjęcie i nawet tego nie zauważałem, jego ruchy były tak zwinne, jakby aparat był przedłużeniem jego ciała, kolejną kończyną.
Przełączam na wcześniejsze zdjęcie przedstawiające kamienny posąg kobiety w drapowanej szacie i długiej chuście na głowie, siedzącej przed budynkiem Archiwum Narodowego. Na cokole u jej stóp odzianych w sandały wyryta jest podniosła, lecz prosta maksyma: „Przeszłość jest prologiem”.
Widzę zieleń i swoją rękę sięgającą ku…
Wypuszczam powietrze i odwracam się.
Jezu.
Ponownie nabieram powietrza.
Widzę ją.
Po raz pierwszy widzę tu kogoś innego. Trudno jej nie zauważyć: we włosach pasemka w kolorze czerwonych karmelków, uszy obwieszone kolczykami, podarte dżinsy i czarny T-shirt z dużym, bąbelkowym napisem „Ostra jak żyleta”.
Jestem w stanie w to uwierzyć. Jestem w stanie uwierzyć, że jest ostra jak żyleta.
Siedzi na ziemi oparta o drzewo.
To drzewo. To samo przeklęte drzewo.
Boże, ona płacze. Makijaż spływa jej po policzkach. Trzęsą się jej ramiona. Przyciąga kolana do piersi, napierając na pokryty chropowatą korą pień drzewa, jakby chciała je przewrócić.
Podnoszę aparat i robię jej zdjęcie.
Pstryk.
Dlaczego to zrobiłem?
Dziewczyna siedzi spokojnie i mnie nie zauważa.
Odwracam się i odchodzę.
Nie może mnie zobaczyć. Jeszcze sobie pomyśli…
Co ja wyprawiam? Nie mogę zrobić jej zdjęcia, a potem zniknąć jak jakiś porąbany…
Chrząkam, zaznaczając swoją obecność.
Ona podnosi wzrok.
Cholera.
– Nic ci nie jest? – pytam.
– Słucham? – odzywa się wysokim, ale stłumionym głosem.
– Nic ci nie jest? – powtarzam i podchodzę bliżej.
– Kim jesteś? – chce wiedzieć.
– Nic ci… – podejmuję jeszcze raz.
– Wszystko w porządku – odpowiada wreszcie.
– Płaczesz – stwierdzam głupio. – Na pewno nic ci nie…
– Kim jesteś? – pyta ponownie.
Szelest liści odciąga moją uwagę. Spoglądam poza nią. Gdy mrużę oczy, nadal widzę…
Dziewczyna odwraca głowę, by sprawdzić, co jest za nią, po czym spogląda na mnie z uniesionymi brwiami.
– A z tobą wszystko w porządku?
– Ja… – zaczynam, ale urywam w pół zdania. – Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Lepiej sobie pójdę.
Odchodzę, po drodze potykając się o własne nogi. Torba fotograficzna obija mi się o biodro, a ziemia chrzęści pod moimi butami.
Dopiero gdy wychodzę z lasu, wypuszczam powietrze z płuc. Czuję, jak serce pulsuje mi w gardle.
Idiota ze mnie. Skończony idiota.
Podnoszę aparat i przyglądam się fotografii na wyświetlaczu. Uchwyciłem dziewczynę z bliska, dość wyraźnie – oczy ciemne, nieruchome.
Płakała, a ja i tak zrobiłem jej zdjęcie.
Dlaczego pozwoliłem, żeby mnie zobaczyła?
Co takiego zobaczyła?
-> Przeczytaj kolejny fragment powieści!