Podczas listopadowej nocy 1938 roku w Breslau dochodzi do pogromu Żydów. Lekarka, Iris Selinger, martwi się, ponieważ jej brat Joachim nie powrócił tego dnia do domu. Wychodzi na jaw, że zaginiony miał przed bliskimi sekrety, a jego przeszłość owiana jest tajemnicą. Zdarzało mu się mówić przez sen o obrazie ukazującym boginię Lofn w perłach i ukrytych klejnotach.
Sytuacja komplikuje się, gdy w składzie z antykami należącym wcześniej do Joachima odnaleziony zostaje maszynopis przedstawiający makabryczne zabójstwo dwójki dzieci, do złudzenia przypominające zbrodnię, która przed laty wstrząsnęła mieszkańcami miasta. Mordercy jednak nigdy nie ujęto. Czy Iris uda się przeżyć wojenną zawieruchę i odnaleźć brata? Kto był mordercą dzieci i co stało się z portretem bogini Lofn oraz skarbem?
Irysowym letargiem Julia Gambrot powraca do swojego bestsellerowego cyklu, w którym dotychczas ukazały się powieści Różany eter, Liliowe opium i Laurowy pean. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Irysowy letarg:
Rozdział I
Ocknęłam się w fotelu, cała drżąc. Nie miałam pojęcia, która mogła być godzina, ale przypuszczałam, że dochodziła już północ. Roztarłam zimne dłonie, starając się rozgrzać. Po chwili dotarło do mnie, że nie trzęsę się z zimna, tylko ze strachu. Serce biło mi niespokojnie i pompowało w skronie falę wzburzonej krwi, jakbym właśnie wybudziła się z koszmarnego snu. Wtem doleciały do mnie rozpaczliwe krzyki i płacz, a potem odgłos tłuczonych w oknach szyb. W pokoju początkowo panowała nieprzenikniona ciemność, ale na nocne niebo powoli wstępowała rdzawa łuna. Doczołgałam się do parapetu, by wyjrzeć na zewnątrz.
Płonęła synagoga. Kłęby szarego dymu mieszały się z płomieniami i mlecznobiałą listopadową mgłą spowijającą miasto. Okropny, duszący swąd spalenizny przenikał do wnętrza przez nieszczelne okna. Banda młodych mężczyzn niszczyła drewnianymi pałkami wszystko, co napotykali na swojej drodze. Nieliczni przechodnie uciekali w popłochu i próbowali schronić się w bramach. Widziałam ciemnoczerwone plamy na chodniku i słyszałam stukot oficerek o bruk. Zaciągnęłam pośpiesznie zasłony, żeby nie zostać zauważoną; bałam się, że przyjdą i po mnie. Stąpając ostrożnie po skrzypiącym, powycieranym starym parkiecie, obeszłam mieszkanie.
Zaczęło się! — Tragiczna myśl, że być może mam przed sobą ostatnie dni życia, wdarła się boleśnie do mojej świadomości, rażąc z siłą błyskawicy.
— Joachim? — wyszeptałam zdrętwiałymi ustami imię brata. — Joachim! — powtórzyłam jeszcze kilkakrotnie, ale odpowiadała mi głucha cisza.
Najwyraźniej byłam tutaj zupełnie sama. Zaraz po tym, jak owdowiałam przedwcześnie i straciłam pracę w szpitalu po dojściu do władzy Hitlera, gdyż byłam Żydówką, krewny przygarnął mnie pod swój dach i zaopiekował się mną oraz moim synem Aaronem. Podobny los spotkał bliskie mi przyjaciółki, lekarki, chociaż żadna z nich nie była wyznania mojżeszowego. Narodowym socjalistom nie mieściło się w głowie, że kobieta nadaje się do czegoś więcej niż do bycia kurą domową, mającą wydawać na świat co rok potomstwo.
Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy na oddział przyszły brązowe koszule, nazywane tak od koloru mundurów, które należały niegdyś do carskiej armii. Bojówkarze nacjonalistów przejęli je i dołożyli do nich czerwone opaski ze swastyką. Zaczęto mnie szarpać, rozdarto fartuch, aż w końcu wypchnięto mnie na ulicę, prosto w błoto, i opluto.
— Precz z żydostwem! — krzyczeli funkcjonariusze. Nie będziesz nigdy więcej dotykać swoimi brudnymi rękami Niemców!
Oszołomiona, bezradnie podnosiłam się z ziemi, nie rozumiejąc, co się właściwie stało. Przed wejściem do budynku gromadził się tłum rannych w zamieszkach ludzi, którzy czekali na udzielenie im pomocy. Nowa władza rozpoczęła rządy od brutalnych walk także z komunistami.
Przez to, że spora część pracowników szpitala miała żydowskie pochodzenie, pozostały personel z dnia na dzień musiał przejąć ich obowiązki i brakowało rąk do pracy. Cierpiący zawodzili żałośnie, błagając, aby ktoś się nimi zajął. Ale oni nie mieli litości dla nikogo. Pobili nawet starszego, jeszcze do niedawna szanowanego profesora. Gdy ociekał krwią, chwycili jego okulary i rozdeptali je na chodniku.
— Wynoście się z naszego kraju, bo pozabijamy was i wasze rodziny! — grozili nam wówczas.
To wszystko wydawało mi się zbyt abstrakcyjne, zbyt absurdalne. Przecież ja byłam w swojej ojczyźnie. Moi krewni walczyli na froncie w Wielkiej Wojnie. Dokąd miałabym pójść? Tutaj był mój dom.
— Pani doktor! — usłyszałam wołanie.
Poczułam, że ktoś pomaga mi wstać i odprowadza mnie w bezpieczne miejsce. Odwróciłam się i rozpoznałam jedną z pacjentek.
— Ci ludzie nie wiedzą, co robią! Proszę się nimi nie przejmować. Jak do narodu dotrze okrucieństwo, które się dzieje na naszych oczach, to odsuną tych bandytów od władzy! — zapewniła mnie, gdy usiadłyśmy na ławce.
Podziękowałam za te słowa otuchy, ściskając w milczeniu jej dłonie. Łzy, które uwięzły w gardle, całkowicie odebrały mi mowę.
Tak się, niestety, nie stało. Dalsze miesiące, a później lata udowodniły, jak bardzo tamta kobieta się myliła. Ustawy norymberskie, które weszły w życie, pozbawiły mnie nie tylko statusu obywatelki, ale i złudzeń co do tego, jakie są prawdziwe intencje Führera. Na ratunek jednak było już zbyt późno. Nie mówiąc o tym, że mocno uszczuplony budżet domowy nie pozwalał nawet myśleć o emigracji. Edukacja mojego syna Aarona pochłonęła resztę oszczędności. Marzył o architekturze i miał niebawem rozpocząć studia w Szwajcarii. W Niemczech nie byłoby to możliwe za sprawą zasady numerus clausus. Wielu profesorów miało antysemickie nastawienie i nie pozwalało osobom żydowskiego pochodzenia na kontynuowanie nauki.
Ostatecznie podjęłam decyzję, że cokolwiek miałoby mnie spotkać, zostanę w Breslau, w moim mieście, gdzie się urodziłam i wykształciłam.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Irysowy letarg. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,