Miłość, medycyna i rodzinne tajemnice. „Liliowe opium" Julii Gambrot

Data: 2020-06-08 13:10:49 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wydawnictwo Lira zaprasza Czytelników do lektury powieści Liliowe opium. To kolejna książka Julii Gambrot, autorki Różanego eteru.  

Obrazek w treści Miłość, medycyna i rodzinne tajemnice. „Liliowe opium" Julii Gambrot [jpg]

W powieści Liliowe opium poznajemy Lilię von Schiller – młodą kobietę, która kończy studia medyczne i pragnie zawalczyć o realizację swoich marzeń w świecie, w którym rządzą mężczyźni. Ona również – jak i jej ojciec – chce zostać chirurgiem. Katalizatorem wielkich zmian staje się przybycie do jej domu rodzinnego ekscentryczki Heleny, podającej się za bratanicę Lilii. Dotychczas skrywane tajemnice zaczynają domagać się ujawnienia. Demony przeszłości powracają do życia. Ale ciemne chmury zbierają się nie tylko nad Schillerami. W Europie kończy się belle epoque, nadchodzi Wielka Wojna. Na terenie miasta zaczynają ginąć kobiety. W śledztwo włącza się Lilia, która spróbuje odkryć tożsamość mordercy, a także poznać rodzinne tajemnice. Tylko czy nie sprowadzi to na nią niebezpieczeństwa? 

Aby się o tym przekonać, należy sięgnąć po powieść Liliowe opium. Dziś w naszym serwisie prezentujemy jej premierowe fragmenty: 

Rozdział I

Zimowe słońce chyliło się ku zachodowi, roztaczając nad budynkami miasta ognistą łunę. Wybiegłam na ulicę i oślepiona jego blaskiem, skierowałam się pośpiesznie w stronę ambulatorium, gdzie zapewne pacjenci czekali już na moje przybycie. Byłam poważnie spóźniona — szłam więc szybkim krokiem, brodząc w resztkach śniegu zmieszanego z błotem. Wciągałam do płuc zimne, niemal arktyczne powietrze, odczuwając bez mała ból w oskrzelach. Wydawało mi się, że ciągle jeszcze otacza mnie zapach sagrotanu, używanego na sali operacyjnej do dezynfekcji. Jeden z zabiegów niespodziewanie znacznie się wydłużył z powodu guza jamy brzusznej, który okazał się skupiskiem gruźliczo zmienionych węzłów chłonnych.

— Pani Lilia von Schiller? — usłyszałam nagle za plecami. Zatrzymałam się na chwilę i odwróciłam w stronę dobiegającego głosu, osłaniając ręką oczy od oślepiających słonecznych promieni, by ujrzeć twarz pytającego.

— Doktor Hanzel? — rzekłam z takim niedowierzaniem, jakbym zobaczyła przed sobą zmartwychwstałego nieboszczyka. Mój ton musiał go zbić z tropu, bo zaczął nerwowo przygryzać wargi i wąsy.

— Cóż, nie widzieliśmy się tyle lat… — odezwał się niepewnie. — Można by rzec, że ostatni raz mieliśmy okazję owego feralnego dnia… — zamierzał dokończyć, lecz przerwałam mu gwałtownie.

Nie chciałam, aby wracał wspomnieniami do tamtego wydarzenia, gdy na oczach mojego ojca odrzuciłam jego misternie zaplanowane oświadczyny. Wykrzyczałam mu wówczas w twarz, że prędzej wolałabym umrzeć, niż poślubić kogoś takiego jak on, dorzucając do tego jeszcze inne przykre słowa na temat jego osoby…

— Ach, dajmy już temu spokój! Było, minęło — to powiedziawszy, machnęłam ręką, spuszczając wzrok. — Proszę lepiej powiedzieć, jak się pan miewa i jak zdrowie pana małżonki, bo z tego, co słyszałam, ożenił się pan przed kilkoma laty, prawda?

Odpowiedziało mi jedynie jego melancholijne i głębokie westchnienie. Spojrzał na mnie tęczówkami o barwie wodnistego błękitu. Malował się w nich ból i cierpienie.

— Cóż, moje szczęście małżeńskie nie trwało długo… Wkrótce po urodzeniu naszej córki Matyldy moja żona popadła w ogólne osłabienie fizyczne, stała się kachektyczna i apatyczna, aż pewnego dnia zgasła bezpowrotnie… — to powiedziawszy, dyskretnie otarł łzy, jakie napłynęły do jego oczu.

— To straszne! — krzyknęłam, wstrząśnięta tym, czego się przed chwilą dowiedziałam. — Słyszałam o podobnych, bardzo rzadkich przypadkach, opisanych w medycznym piśmiennictwie. Podobno u tych pacjentów sekcja zwłok wykazywała zazwyczaj zwłóknienie i częściową martwicę przysadki — rozpoczęłam naukowy wywód, nie czekając na przyzwolenie. Ale widząc pogłębiające się przygnębienie doktora, zdałam sobie sprawę, że być może jest to nie na miejscu w obliczu zaistniałej tragedii osobistej. Ucięłam więc szybko swój monolog i zmieniłam temat: — A jak się miewa pana córeczka?

Słysząc moje pytanie, nagle się ożywił.

— Jest cudowna! Taka piękna i mądra! Co prawda ma dopiero osiem lat, ale jest nad wyraz rozwinięta. Proszę sobie wyobrazić, że już interesuje się oglądaniem moich preparatów histologicznych pod mikroskopem!

Zaśmiałam się w duszy, przypominając sobie, że kiedyś i ja otrzymałam od niego propozycję wybrania się do jego prywatnego laboratorium w celu podziwiania tych zbiorów.

— A pani ma dzieci? — spytał nagle, lustrując mnie od stóp do głów, jakby próbował wyczytać odpowiedź z kształtu mojej figury.

— Niestety nie — odparłam, spuszczając smutno wzrok. — Mój narzeczony zginął w katastrofie statku 15 kwietnia 1912 roku, w czasie rejsu do Ameryki. Od tamtej pory wciąż próbuję się z tego otrząsnąć… — wyznałam, czując, jak moje mięśnie zaczynają drżeć z napięcia. Chociaż upłynęło już tyle czasu, na samo wspomnienie Olivera zawsze czułam niewysłowiony ból ściskający moje serce. Był tak silny, że z trudem nabierałam powietrze. Wydawało mi się, że uczucie to będzie mi już towarzyszyć do końca życia…

— Pani Lilio, proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. A mówiono, że Titanic jest niezatapialny. Dobre sobie! Pamiętam te anonse w gazetach, kiedy jeszcze był w trakcie budowy. Widzi pani, jakie to nieszczęścia chodzą po ludziach. Teraz obydwoje żeglujemy po oceanie życia jak jacyś rozbitkowie, pogrążeni w morzu rozpaczy — dość filozoficznie zakończył swoją wypowiedź. Moim ciałem wstrząsnęły dziwne spazmy.

— Pani chyba jest zimno? — niespodziewanie zatroszczył się o mnie i ani się obejrzałam, a jego ciężkie, wełniane palto opadło na moje ramiona. — Dokąd pani zmierza? Proszę pozwolić, że odprowadzę. Nie mogę dopuścić, by nabawiła się pani zapalenia płuc, stojąc tutaj na mrozie razem ze mną.

Nie miałam siły protestować. Ruszyłam powoli w stronę neogotyckich zabudowań z czerwonej cegły, w których mieściły się kliniki, wybudowane za odszkodowania, jakie Francuzi musieli zapłacić Prusom po wojnie w 1871 roku. Ponownie przypomniałam sobie o czekających na mnie pacjentach i ogarnęła mnie panika. W milczeniu przyspieszyłam więc kroku. Doktor Hanzel próbował nadążyć za mną.

— Powiedziałem coś nie tak? — zaniepokoił się. — Tak nagle pani zamilkła.

Pokręciłam przecząco głową, nie będąc w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Miałam całkowicie zaciśnięte gardło.

— Cóż, przebywanie i konwersacje z damami nigdy nie były moją najmocniejszą stroną — wyznał szczerze, łapiąc się za włosy.

Zaskoczyło mnie, że był tego świadomy. Zatrzymałam się i spojrzałam mu głęboko w oczy, próbując przeniknąć do jego wnętrza i odgadnąć jego myśli. Znajdowaliśmy się właśnie pod wejściem do katedry chirurgii.

— Może to zabrzmi dziwnie — zaczęłam nieśmiało — ale naprawdę bardzo mi miło, że pana spotkałam! — rzekłam, przerywając milczenie.

— I z wzajemnością! — to powiedziawszy, uchylił wytarty filcowy melonik w kolorze ochry, szykując się do odejścia.

— Może miałby pan kiedyś ochotę odwiedzić mnie w moim rodzinnym domu razem z córeczką? Zapraszam na podwieczorek — wypaliłam niespodziewanie, będąc zaskoczona, skąd taka propozycja nagle pojawiła się w mojej głowie.

— Pani Lilio, będę zaszczycony! — wykrzyknął uradowany.

— To co, najbliższa niedziela?

— Niedziela będzie idealna! — zgodził się ochoczo, klaszcząc z zadowoleniem w dłonie. — Jeśli dobrze poszukam w swojej bibliotece, to znajdę chyba najnowsze wydanie mikrobiologii lekarskiej. Przyda się pani jako chirurgowi, więc przyniosę je ze sobą!

Uśmiechnęłam się, myśląc w duchu o tym, jak niewiele ten człowiek zmienił się w ciągu tych wszystkich minionych lat.

— Do zobaczenia zatem! — rzekłam na odchodne.

Stał chwilę w bezruchu, odprowadzając mnie wzrokiem, dopóki ciężkie, drewniane drzwi kliniki nie zamknęły się, skrzypiąc donośnie. Dopiero gdy dotarłam do mojego gabinetu, zdałam sobie sprawę, że z powodu tego całego zamieszania zapomniałam oddać mu jego wierzchnie okrycie. Poczułam rumieniec wstydu wstępujący na moje policzki. Doktor Hanzel, jak na gentlemana przystało, wolał najwyraźniej zamarznąć na śmierć, niż upomnieć się o swą własność. Jednakże nie miałam czasu dłużej zastanawiać się nad tym, bo właśnie pacjenci oblegli mnie, błagalnie wołając o pomoc. Postanowiłam oddać palto przy najbliższej okazji.

— Pani doktor, pani doktor! Jak dobrze, że pani już jest! — usłyszałam rozpaczliwe wołanie, kiedy otwierałam drzwi.

Jako pierwszy do mojego ambulatorium został wniesiony zaledwie kilkuletni chłopiec. Miał mocno obrzęknięte kończyny dolne — zwłaszcza przy nasadach kości — co uniemożliwiało mu chodzenie, a skóra była napięta i rozpalona od gorączki. Sądząc po ubiorze i stanie odżywienia, musiał należeć do najuboższej warstwy społeczeństwa. Jego nagie, brudne stopy, zawinięte w szmaty, wskazywały na to, że nawet nie posiadał własnych butów.

— Tak źle jest od kilku dni — jęknęła matka dziecka. — Co to może być? — dopytywała gorączkowo. — Nigdzie się przecież nie uderzył. Pomaga tylko w domu, bo jest jeszcze za mały, by mąż wziął go do fabryki.

— Wygląda to na chorobę Möllera-Barlowa* — stwierdziłam w zamyśleniu. — Na szczęście nie jest to sprawa zakaźna — oznajmiłam, oglądając zmiany na ciele chłopca.

Ta przypadłość była dość powszechna u biedoty i najprawdopodobniej wynikała z niedoborów żywieniowych, chociaż jej etiologia nie została dotychczas w pełni wyjaśniona. Wiedziałam tylko, że w najcięższych przypadkach dochodziło do oddzielenia się trzonu kości od jej nasady.

— Spróbuję zrobić punkcję płynu, to znaczy upuścić go troszkę, by przyspieszyć powrót do zdrowia — wyjaśniłam, a rodzice dziecka ufnie oddali je w moje ręce. Malec pojękiwał cicho, ale nie płakał.

Nabrałam do strzykawki ampułkę nowokainy, by znieczulić okolicę, po czym delikatnie nacięłam skalpelem miejsca obrzęku. Wylała się spora ilość wodnistej krwi, która była zgromadzona pod okostną. Następnie wytamponowałam delikatnie ranę, zakładając opatrunek.

— Państwa syn powinien odczuć teraz ulgę. Na zbicie gorączki proszę podawać mu te tabletki — to powiedziawszy, wręczyłam rodzicom małego pacjenta acetopirynę. — Nazajutrz trzeba przyjść na kontrolę. Ważne jest teraz, by dziecko w miarę możliwości dobrze odżywiać.

— Dziękuję — odparła z wdzięcznością matka, odbierając chłopca z moich rąk.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Liliowe opium. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Liliowe opium
Julia Gambrot1
Okładka książki - Liliowe opium

Lilia von Schiller kończy medycynę i w świecie zdominowanym przez mężczyzn podejmuje walkę o swoje marzenia. Pragnie zostać chirurgiem jak jej ojciec....

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje