Też jestem mamą to książka o matkowaniu bez lukru i cukru za to z całym wszechświatem miłości.
Karolina Staszak zaprasza zwłaszcza czytelniczki do przygody, w której główną bohaterką jest MAMA. Opowiada o blaskach i cieniach macierzyństwa. Wspomina swoje zatracenie się jako matka, ale także odnalezienie swojego JA.
Każda kobieta, która została mamą, wie, że nie jest to bułka z masłem, jak zwykło się mówić o sprawach prostych do zrobienia. Bycie mamą malutkiego dziecka to bycie kimś na kształt boga względem istoty, która całkowicie zależy od swej rodzicielki. To często wywrócenie dotychczasowego świata do góry nogami. Jak przetrwać w roli matki? Jak nie oszaleć, wykonując tę najcięższą i najwspanialszą pracę na świecie?
Do lektury powieści książki Też jestem mamą autorstwa Karoliny Staszak zaprasza Wydawnictwo Virgo. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Też jestem mamą. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Mówi się, że matczynej miłości nie można porównać do żadnego innego uczucia. Mówi się, że każda matka kocha swoje dziecko najbardziej na świecie. Mówi się, że kiedy matka ma więcej dzieci, to każde kocha tak samo. I tak, jak zgadzam się z dwoma pierwszymi zdaniami, tak z ostatnim nie do końca.
Miłość matki do dziecka nie ma granic. Jest większa niż wszechświat, nieskończona, absolutna. Kiedy kobieta jest matką dla więcej niż jednego dziecka, każde z tych dzieci obdarowuje miłością. Jednak każde z nich kocha nieco inaczej. Ni mocniej, ni słabiej, po prostu inaczej.
Najtrudniejsza sprawa jest z tym, które rodzi się pierwsze. Mama też wtedy jest mamą po raz pierwszy. Wszystko jest niezbadane, niepewne, nowe. Potem, kiedy pojawiają się kolejne dzieci, już jakby szło z górki. Jest nawet takie powiedzenie: kiedy pierwsze dziecko połknie monetę, jedzie się z nim w panice na pogotowie, kiedy zrobi to drugie, czeka się na kupę, a trzeciemu odciąga się z kieszonkowego. I coś w tym jest.
Doskonale pamiętam moje pierwsze kroki jako mamy. Strach, niepewność. Czy dobrze robię? Czy teraz płacze, bo jest głodne, czy z innego powodu? Pamiętam pierwsze przewijanie i to, jak mi się trzęsły ręce. A to był tak zwany pikuś przy kolejnych tygodniach i miesiącach bycia mamą. Pierwszy syn był jak tajemnicza, piękna, ale i niebezpieczna wyspa, na którą trafiłam po rozbiciu się statku. Nic nie wiedziałam, nic nie umiałam, niewiele rozumiałam, na pewno się bałam, ale kochałam (nadal kocham) tak, że po dziś dzień nie znajduję słów na opisanie tej bezkresnej miłości. Drugi syn to inna wyspa. Nadal nieznana, ale wiedziałam już, jak się zachować bez panikowania, że przepadnę, nie przetrwam, nie poradzę sobie. O tyle było łatwiej. Trzeci – to jakbym wróciła na poprzednie wyspy po kilku dekadach, już znane, ale zmienione, z nieco inną fauną i florą.
Trzykrotnie wchodząc w rolę matki, uczyłam się, jak żyć i współistnieć z odrębnymi istotami ludzkimi, które w pierwszym etapie swojego życia były całkowicie zależne ode mnie.
Trzykrotnie czułam nieopisaną miłość najpierw do fasolki w moim brzuchu, potem do zawiniątka trzymanego w ramionach, teraz do chłopców, z których każdy jest tak niesamowicie inny od pozostałych, choć wszyscy pochodzą ode mnie i ich taty. Za każdym razem ta miłość była i jest niepojęta rozumem, jednocześnie inna w stosunku do każdego z nich. Wydaje mi się, że to dlatego, że są tak bardzo różni. Mojego pierworodnego kocham inaczej niż średniego, średniego inaczej niż najmłodszego, ale moc tego uczucia jest jednakowo wielka. I mimo że matka kocha non stop od momentu, gdy dowiaduje się o ciąży, do końca swojego życia, to zdarzają się chwile, kiedy to uczucie się potęguje albo wręcz eksploduje niczym supernowa.
Na początku wystarczy, że przytulasz swoje dziecko albo patrzysz na nie: słodko śpiące, upojone po wypiciu takiej ilości mleka, że dosłownie wypłynęło mu noskiem. Potem nie trzeba więcej niż to, że pełza za tobą krok w krok po pokoju. Dalej, kiedy woła pierwszy raz „mamo”. Wtedy jeszcze nie wiesz, że czasem będziesz chciała, by zapomniało o tym słowie. Następnie, kiedy wchodzisz do pokoju, nieco zaintrygowana faktem, że cisza trwa zbyt długo. Kiedy tak się dzieje, to zwykle robi się niebezpiecznie, więc wolisz się upewnić, że nic nie majstruje. Zatem wchodzisz do tego pokoju i widzisz, jak maluch w pełnym skupieniu rysuje dziko i nawet nie po podłodze, a po kartce. Dalej też trzeba niewiele. Bo nagle umie chodzić, ba, nawet biegać i pędzi w twoją stronę, rzuca ci się na szyję, wołając w zachwycie: „Kocham cię najbardziej na świecie”.
Bierze twoją twarz w te swoje maleńkie dłonie i wasze spojrzenia spotykają się. I wtedy chcesz płakać z miłości. Kiedy osiąga wiek lat kilku i robi pierwszą samodzielną laurkę, bo tata przypomniał mu, że jest Dzień Mamy – na pogniecionej kartce jesteś ty, cała w serduszkach, kwiatkach i z wielkim uśmiechem. Potwornie koślawa, ale tak piękna jednocześnie. Nagle maluch, nawet nie wiesz kiedy, staje się rosłym młodym chłopcem, ma stopę w rozmiarze trzydzieści cztery, dobija do metra trzydzieści i kiedy widzi, że coś z tobą jest nie tak, podchodzi do ciebie i przytula tak mocno, z taką miłością, że już nie umiesz powstrzymać łez. Albo kiedy wkroczył w wiek nastu lat i czasem masz ochotę porządnie na niego nawrzeszczeć, bo nie odbiera telefonu, ty wyrwałaś już sobie połowę włosów z głowy z niepokoju, a on wchodzi do domu, cały mokry, zziębnięty i przeprasza, ale telefon mu się rozładował, a on koniecznie chciał kupić twoją ulubioną czekoladę, którą właśnie ci wręcza...
Książkę Też jestem mamą kupicie w popularnych księgarniach internetowych: