Kołobrzeg, Poznań, Warszawa. Marek, Zuzanna, Michał, Weronika i tajemniczy kot.
Grupa przyjaciółek spotyka się i wspiera po klęskach swoich kolejnych związków z facetami. Jedna z nich, Zuzanna, jest pisarką, która kiepsko sobie radzi z życiem i pisaniem. Przeżywa rozstanie z facetem, który ją oczarował i szybko ostygł. Za radą przyjaciółki, równie jak ona nieszczęśliwej w miłości, postanawia zapłacić podejrzanemu wróżbicie za rytuał, dzięki któremu ukochany do niej wróci.
Nieszczęśliwy splot niesamowitych wydarzeń sprawia, że nie wszystko układa się tak, jak zainteresowani sobie wyobrażali. Na szczęście wszystko kończy się dobrze, a bohaterowie uświadamiają sobie, że chociaż miłość jest esencją życia, to jeszcze ważniejsza od niej jest przyjaźń.
Anna Rybkowska pisze świetnie, o czym mogłam się przekonać nie raz i nie dwa. W tym wypadku uległa pokusie zwrócenia się ku żartowi literackiemu. Całkiem zgrabnie tę historię zagmatwała, odczarowała i doprawiła dowcipem w dobrym stylu. To książka, która was zaskoczy!
- Iwona Banach, autorka wielu komedii z suspensem
Do lektury Miłosnej loterii zaprasza Wydawnictwo Replika.
„Miłosna loteria" to powieść, która potrafi zaintrygować i spodoba się zarówno tym, którzy poszukują niebanalnych rozwiązań, jak i zagorzałym czytelnikom i czytelniczkom obyczajowej prozy.
- recenzja książki „Miłosna loteria"
– Wolno nam mieć marzenia, ale nie zawsze warto się upierać przy ich spełnieniu. W bajkach o Muminkach jest taka opowieść, w której Panna Migotka marzy o wielkich migdałowych oczach drewnianej królowej z wraku statku, bodajże. Ale kiedy je zyskuje, zauważa, że one do niej nie pasują i wpada w rozpacz – mówiła w naszym wywiadzie Anna Rybkowska, autorka powieści.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać fragment książki Miłosna loteria. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział dziewiętnasty
Gorzkie żale
Spotkanie psiapsiółek w mieszkaniu Zuzanny się przedłużało.
Oprócz babskich ploteczek i rozprawianiu o diecie, głównie obgadywano facetów. Po wypitym niedawno szampanie, bez truskawek, bo w Biedrze mieli tylko mrożone jagody i maliny, snuły się wszystkie między kuchnią a toaletą. Gospodyni spotkania czuła się zmęczona i marzyła o rozgonieniu towarzystwa do ich własnych domów, ale szło to bardzo opornie, bo dziewczyny popijały nie tylko szampana. Mieszały go z winem, drinkami i wydawały się nie mieć najmniejszej ochoty na opuszczenie mocno już podupadłego party.
Tym razem skład osobowy był zmieniony, bo Bernadeta miała „jazdy z córką”, jak sama to określiła. Do grona dołączyła kuzynka Marianny, Kalina, która zwierzyła się już z wszystkich nieudanych związków i była bliska udania się do klasztoru.
Godzina wydawała się wczesna, toteż swobodnie przeszły do kolejnej rundy.
Magnolia o twarzy obolałej poetessy nastawiła Spotify ze swego telefonu i podłączyła do głośników. Poszła z nich muzyka Korteza.
Ależ on potrafił je wzruszyć, wszystkie się popłakały przy Od dawna już wiem, a podczas przeżywania utworu To dobry moment otwarły nowe pudełko z chusteczkami.
– Czyli was też totalnie rozwala ta piosenka za każdym razem, kiedy leci? – Magnolia głośno opróżniła nos ze smarków.
– I tak, i nie – odpowiedziała jej Kalina. – Bo mnie też wkurza! Jaki dobry moment? Na odpalenie kogoś, kto nas kocha? To jest chamstwo, a nie dobry moment. O miłość się walczy!
– No ale on nie chce, nie kocha, jemu nie zależy, to co będziesz się boksować z obrazem wyimaginowanego, czułego kolesia, który ma gdzieś wszystkie twoje uczucia i chce tylko, byś mu w końcu dała spokój i odleciała za siedem gór i lasów? – oceniła rozważnie Marianna.
– A to jest takie byle co? Się rozmawia! Daje drugą szansę, Mari.
To nie jest byle co, tylko miłość. MIŁOŚĆ dużymi literami, do cholery! – Zuzanna nie wytrzymała. – Mój ostatni romans skończył się, nim na dobre zaczął, a wirtualnie trwał parę tygodni, wyłącznie dla tego, że Pan Oczarowany był za granicą i nie mógł sobie wymacać obrazu kochanki tylko ją idealizował. Wydawało się, że pasujemy do siebie. Pan W. Czuły, wrażliwy, takim się sam przedstawiał, a chodziło mu wyłącznie o dupę, tak mnie zresztą nazywał. Dupą, dosłownie! Pisał do mnie per Dupa. Bo on tak nazywał swoje kobiety.
– A ty mu na to pozwalałaś? – zapytała Marianna z kąta, gdzie siedziała.
– Wyobraź sobie, byłam zachwycona! Ale palpacyjnie ta moja mu się nie spodobała, powiedział, że jest jak niedopieczony sernik, to resztę rodzynków sobie odpuścił. A ja się zbieram po wszystkim i wciąż nie mogę stanąć na nogi. Boże drogi! Kochałam drania, wydawał się taki oczytany, inteligentny, charyzmatyczny, taki przebojowy i zarazem normals, mimo że VIP, to jednak żaden nadęty fiut. No ale go rozczarowałam, o jeden wzwód, dosłownie! Nie, ja się po nim nigdy nie wyprostuję, przeżywam grecką tragedię!
Wzięła kilka chusteczek na raz i łkając, pogrążyła się w glutach.
Chwila była trudna i wymagała natychmiastowej interwencji. Bożej iskry. Nagłego błysku.
Na wysokości zadania stanęła tym razem Kalina.
– A pamiętacie, babeczki, te trzy z Botoksu Patryka Vegi. Jak zakopały na plaży tego chujka? I potem postanowiły, że nie będą wulgaryzować ani nazywać po imieniu, tylko, no właśnie, powymyślały se te imiona? Że u faceta to będzie Mirosław, a u kobitki… nie pamiętam.
– Grażyna – podpowiedziała Marianna ze śmiechem. – I tym kodem poleciały, zaczęły gadać do siebie. Czy Mirosław był u Grażyny? A Grażyna? Kiedy ostatnio widziała Mirusia?
Dopiero się rozkręcały; widząc to, gospodyni postanowiła zmienić temat. Wyjść z ich kręgu i doprowadzić do porządku nadszarpnięty wizerunek, bo miała pod oczami czarne smugi i wyglądała żałośnie. A chwilowo minęło jej załamanie. Kobiety tak mają tuż przed klimakterium.
– Dobra, to wy tu sobie paplajcie dalej, a ja zadzwonię do Bernadety, bo nie wiem, czy mam to spotkanie – zdjęła okulary i patrzyła na nie z daleka, jakby pierwszy raz widziała – z czytelnikami we biblijotece, or not.
Popukała w telefon i już po chwili uzyskała połączenie.
– Cześć, słonko, ja w kwestuni formalnej, mam spotkanie w filli… – zaczęła. – A co ty jesteś taka naładowana energią jak, nie przymierzając, bateria przy mojej wannie? – dokończyła po chwili.
Z drugiej strony słuchawki doleciało:
– Popełniłam kompletne szaleństwo! Pojechałam nad morze z szafirowym spojrzeniem pana kuratora. Nie wiem, co on powiedział żonie, ale zmieniłam plany w ostatniej chwili i zamiast udać się na sesję z moim niełatwym w wychowaniu dzieckiem, pojechałam do apartamentu z jej kuratorem. Bo mój eks przyjechał po młodą i zabrał ją na weekend w celach pedagogicznych i żeby jej wybić z głowy te podróże autostopem po Europie. Za euro, których nie ma. Siedzę w pensjonacie do jutra, w towarzystwie kogoś młodszego o dwanaście lat, wariujemy w łóżku każdej nocy – a jest wielkie jak lotnisko!
Dzisiaj przy śniadaniu powiedziałam mu, że jak wrócimy, to kończymy z tym. Śmiał się do rozpuku. Mam swoje pięć minut i jestem szczęśliwa! Choćbym miała jutro umrzeć!
– Nie, no dlaczego miałabyś umierać? Od TEGO chce się żyć, Cieszę się, niewiarygodnie wprost, że w końcu jakiś facet zechciał cię natchnąć emocjonalnie i wykorzystać. Niech mu hemoglobina skoczy na setkę, skoro ruszył z posad taką bryłę twojej wstydliwości, kochana. Nie, nie jestem złośliwa, cieszę się twoim szczęściem! Eeeee… masz gdzieś pod ręką mój grafik? No to szpycnij…
Zuzanna w jednej ręce trzymała telefon, a za pomocą drugiej wymachiwała kieliszkiem z winem tanim, ale hiszpańskim, trzeba oddać tę sprawiedliwość. Ostatnio można było je kupić jeszcze taniej, jeśli się brało od razu dwa.
– Sama se szpycnij! – odcięła się Bernadeta. – Mam urlop, nie zauważyłaś? Idę się lamparcić z kuratorem, a tobie radzę wydorośleć. Masz grafik w biurku, to se go poszukaj!
To było zbyt brutalne dla Zuzanny.
– Zlituj się, mam zepsuty lapek – biadoliła – i nie widziałaś jak popłynęłam przed momentem w temacie porzucenia mnie przez Pana W.
– No, też mam czego żałować – wtrąciła bez cienia współczucia jej agentka literacka.
– Przez tego faceta przestałam używać płynu intymnego, bo mi się kojarzył.
Na Bernadecie te wynurzenia nie zrobiły wrażenia, znała swoją podopieczną i wiedziała, że ma „ała” na tle byłego. Chciała zakończyć ten żałosny dialog, bo miała lepsze rzeczy do roboty.
– Dobra, co z tym lapkiem?
– Się psuje, stale mi taki jeden kuka, zmniejsza czcionkę albo wszystko zaznacza na niebiesio i pyka na księżyc, co w pocie czoła zapisałam. To już jest standard, że wychodzi „amsz” zamiast „masz”, „ajk” zamiast „jak”, i milion podobnych rzeczy. Mnie to przeszkadza – oświadczyła pisarka.
– Ależ ty potrafisz ględzić bez ładu i składu! Zgłoś się na casting pierdoletów, wygrasz za pierwszym podejściem! – Bernadeta się zirytowała. – Spiłaś się, słyszę! Weź tego od kompa, jest dobry, naprawi. Numer masz, zapisywałam ci ze sto razy w różnych miejscach, jak zaczniesz szukać, to znajdziesz! To twoje narzędzie pracy. Prostytutki dbają o ciała, ty zadbaj o laptopa. I przestań szukać pretekstów, żeby nie pisać.
– Ale że co…?
– Zawołaj gościa od kompów, przesteruje cię, bo tego najwyraźniej potrzebujesz – poradziła jej Bernadeta.
– Ale wiesz, że on mnie podrywa?
– Popadasz w bezproduktywną nimfomanię. Napisz o tym powieść, koniecznie w pierwszej osobie. Żadna z piszących bab nie przyznała się tak otwarcie do złudzeń.
– Stale na kawę zaprasza, wiesz, uzdolniony muzycznie. Panie
Sławku, ja mówię do niego, co my se mamy powiedzieć, to mówimy przecież, jak mi pan kompa prze… e… sterowuje, mi nie wypada! – paplała Zuzanna w pijackiej blubraninie.. – Zważ na drastyczną różnicę peseli!
– Mój kurator tak, ale mam to gdzieś – wtrąciła Berna. – Jeszcze jeden Sławek?
– Tak, jakaś tyraliera Sławków mię dopadła!
Książkę Miłosna loteria kupicie w popularnych księgarniach internetowych: