– Cóż to za fascynująca podróż. Wielowymiarowi bohaterowie oraz genialna historia, która pozostanie z czytelnikami długo po przeczytaniu ostatniej strony – napisał o powieści Między nami chaos serwis Booklist. To historia osiemnastego Arthura, który otrzymuje zakaz zbliżania się do byłej dziewczyny, traci szansę na dobre studia i wyrusza w podróż śladami dziadka, słynnego pisarza, która stanie się dla niego również okazją do podróży w głąb siebie. W Polsce powieść ukazała się nakładem wydawnictwa Burda Książki.
Powieść Między nami chaos bierze udział w plebiscycie „Najlepsza książka na Gwiazdkę". Można na nią głosować na http://www.ksiazkanagwiazdke.pl Wśród wszystkich, którzy to uczynią, wśród tych, którzy nadeślą nam uzasadnienie dokonanego wyboru lub zachęcą do głosowania znajomych rozdysponowane zostaną zestawy liczące nawet 15 nowości wydawniczych.
W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki. Dziś czas na kolejny odcinek tej historii:
– Dziadku?
Nie poruszył się, gdy podszedłem bliżej, posąg siedzący w drugiej ławce, ale czułem, że to on. Jego włosy były śnieżnobiałe, podświetlone od tyłu, wręcz anielskie na tle mglistego pulpitu. Zapach, dym, ciężar tego pomieszczenia, wszystko to promieniało na zewnątrz z miejsca, w którym siedział. Usiadłem po przeciwnej stronie nawy. Czerwono-niebieskie światło słońca wpadającego przez witraże oświetlało widoczną połowę jego twarzy, skierowaną na leżącą przed nami Biblię. Nie musiałem patrzeć, żeby wiedzieć, na której księdze i którym rozdziale jest otwarta.
– Czy to się dzieje naprawdę? – zapytałem. Nadal się nie poruszał. Jedno oko, które widziałem, pozostawało zamknięte, a ja zmartwiłem się, że zaraz zniknie, jak Kaitlin albo Mason, albo doktor Sandoval, kolejne złudzenie powracające do najbardziej szalonej sfery mojego mózgu. Ale potem wypuścił powietrze cicho i delikatnie, prawie tak, jakby się śmiał.
– Myślę… – Jego głos był głęboki, wolny, cichy jak mój, ale władczy, jak mojego taty, tak jak go zapamiętałam. – …że to nie mnie powinieneś pytać. Mój palec serdeczny zadrżał. Starałem się kontrolować bicie serca. Nie wiedziałem, jak mam się czuć, ale jeśli powinienem być zły albo smutny, to nie mogłem odnaleźć w sobie żadnego z tych uczuć.
– Co ty tu robisz? – zapytałem. – Czego szukasz?
Przełknąłem ślinę, czując w ustach znajomy posmak, który przypomniał mi, że wciąż jestem w realnym świecie.
– Szukałem ciebie.
– To dlatego wyjechałeś?
Otworzyłem usta, ale nie odpowiedziałem od razu. Kilka razy obróciłem odpowiedź w głowie, próbując zrozumieć, co oznacza to pytanie. Dziadek wiedział, że uciekłem.
– Czego szukasz? – powtórzył tym razem głośniej, a ja znów przełknąłem ślinę. Ławka pode mną skrzypnęła, gdy pochyliłem się w jego stronę. – Szukałem ciebie – powiedziałem. Zabrzmiało to skrzekliwie, słabiej i mniej donośnie niż jego słowa.
– Co ty tu robisz?
Żadnej odpowiedzi. Przez ściany dotarło do mnie ciche wycie syren i świergotanie ptaków, ale trwało to tylko chwilę; potem kościół znów pogrążył się w całkowitej ciszy.
– Dlaczego powiedziałeś nam, że nie żyjesz?
Nawet nie drgnął.
– Czy to znaczy… że naprawdę spędziłeś całe życie, udając…? Dlaczego? Co mogło być tego warte?
Cisza.
Zegary w kościele tykały, ale czas nie posuwał się naprzód.
– Musimy powiedzieć wszystkim, że żyjesz – odezwałem się wreszcie zarówno do niego, jak i do siebie. Na jego ustach zamajaczył uśmiech, potem znikł.
– Rodzice ci wybaczą – mówiłem do niego, ale patrzyłem przed siebie, na postać Jezusa na witrażu. – Wiem to, będą… będą po prostu szczęśliwi, że żyjesz – zapewniłem go, jakbyto było najważniejsze. – Będą chcieli z tobą robić wywiady, ale nie musisz się zgadzać, jeśli nie chcesz. A… tata chce zrobić to durne wznowione wydanie twojej książki, ale możesz od razu go powstrzymać. I pewnie będziesz musiał się wypowiedzieć w sprawie Wielkiego Celu. Nie wiem, czy wiesz, ale masz grupę fanatycznych wielbicieli. Teraz mnie ścigają, ale jak się dowiedzą, że ty… Jest tyle osób, które chciałbym ci przedstawić. Nigdy nie poznałeś Kaitlin. Zaczęliśmy ze sobą chodzić jakoś niedługo po tym, jak umarłeś, to znaczy, kiedy myśleliśmy, że umarłeś, ale ona wie o tobie wszystko. Jest jeszcze Mara, taka dziewczyna, i Henry, jego też poznałem. Ale on się ucieszy! Chodzi na stację każdego dnia, żeby zobaczyć…
– Czy chciałbyś się ze mną pomodlić, Arthurze? Umilkłem. Dziadek mnie ignorował. Nie słyszał ani słowa z tego, co do niego mówiłem, albo wolał nie słyszeć.
– Ja…– Byłem zbyt rozczarowany, żeby silić się na uprzejmości.
– Nie, ja chciałbym z tobą porozmawiać.
Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu.
– Jaka różnica?
– Dziadku, proszę. Musimy powiedzieć wszystkim, że żyjesz. Ludzie muszą się dowiedzieć. Pójdę po moją koleżankę Marę, jest na zewnątrz.
– Żaden śmiertelnik nie widział nigdy Boga – powiedział z naciskiem, dalej mnie ignorując. – Ani razu, nawet w Biblii. A jednak miliony, miliony osób w niego wierzą. Wiesz dlaczego?
Westchnąłem.
– Bo kierują się wiarą, a nie…
– Bo ludzie nie chcą zobaczyć Boga, Arthurze. Wydaje im się, że chcą, tak mówią. Ale gdzieś w głębi duszy wiedzą, że nie powinni. Ujrzenie Boga zepsułoby go, bo on nigdy nie byłby wszystkim, czym oni by chcieli, aby był. Gdyby mogli go zobaczyć, stałby się prawdą. Stałby się faktem. A jeśli powiesz komuś fakt, zabijasz fikcję. Prawda jest wrogiem tajemnicy. Więc jest lepiej, żeby ludzie go nie widzieli. Lepiej, żeby istniał niewidzialny. W ten sposób ludzie mogą ufać własnej wierze, że ktoś ich chroni. To dlatego wszyscy lubią tajemnice. Chcą tajemnic. Chcą mieszkać wewnątrz historii, które opowiadają sobie o świecie. Prawda jest zawsze dużo, dużo brzydsza. W prawdzie wszyscy umierają. W tajemnicy wszyscy żyją na zawsze. W prawdzie wszyscy jesteśmy mali, bez znaczenia. W tajemnicy wszyscy udajemy, że jest inaczej. – Urwał na chwilę i potrząsnął głową. – Ludzie nie chcą zobaczyć Boga, bo wszystko, co widzą, jest przejściowe. To, czego nie zobaczą, tajemnice… są wieczne. Znienacka, jak gwałtowny podmuch wśród nieruchomych cząsteczek powietrza w kościele uderzyła mnie fala nieopanowanej, trudnej do pojęcia żałości, gdy patrzyłem na nieruchomą sylwetkę dziadka po drugiej stronie nawy. Spędziłem pięć ostatnich lat – a w zasadzie całe życie – zastanawiając się, gdzie on jest, i żałując, że nie ma go ze mną. Teraz był tuż obok, myśląc, oddychając i mówiąc pełnymi zdaniami, ale jednak go nie było. Czułem się bardziej pusty w środku niż kiedykolwiek wcześniej.
– Czy zostawiłeś dla mnie wskazówki, żebym cię znalazł? – zapytałem łamiącym się głosem.
Nie odpowiedział, a mi napłynęły do oczu łzy.
– Czy chciałeś, żebym cię odnalazł?
Znów zignorował pytanie i odwrócił głowę.
– Czy to był plan? Wiersz w albumie ptaków i wskazówki, które mnie tu przyprowadziły? Czy to była pomyłka? – Prawie na niego krzyczałem, ale moje słowa spływały po nim jak woda. – Czy zrujnowałem twój plan rozpłynięcia się we mgle, aż wszyscy cię zapomną? Czy tak? – Wstałem z miejsca. – Jeśli chcesz, żebym zostawił cię w spokoju, to powiedz! Gdzieś nad nami rozległo się delikatne bicie kościelnego dzwonu.
– Powiedz mi – odezwał się znów dziadek – czego szukasz?
Jego twarz była pusta, beznamiętna, obojętna i nieprzejednana jak na każdym zdjęciu, które widziałem. Już trzeci raz zapytał mnie o to samo automatycznie i bez kontekstu. Nie był zdrowszy ani uleczony ani nawet nie udawał choroby. Przechodził reset.
– Pamiętasz mnie, dziadku? – zapytałem błagalnie, ale nie uzyskałem żadnej reakcji. – Proszę. Chcę tylko odpowiedzi. Proszę.
Obrócił się do mnie twarzą. Oczy miał otwarte.
– Czy to dlatego okradłeś Jacka?
Poczułem gwałtowny ścisk w żołądku, gdy pytanie odbiło się echem po kościele.
– Jak… Co masz na myśli? Dziadku, ja… ja nie…
– Czy dlatego uciekłeś? – Nie byłem w stanie odwrócić wzroku. Jego oczy były zimne, bezbarwne. – Czy dlatego nie wracasz? Okłamując ojca i urządzając mu piekło? – zawołał donośnym głosem.
– Moment, skąd wiesz, że ja…
– Czy dlatego próbowałeś ją uderzyć, Arthurze?
Poczułem, jak uciekają ze mnie resztki oddechu. Dziadek wstał. Nie był już żywym człowiekiem; był wzrostu i siły pięciu mężczyzn, wypełniał cały kościół, jego sylwetka rozmywała się w dymie, który okrążał mnie, chwytał, tak że zaczynałem się dusić. Upadłem przed nim na kolana, próbując złapać oddech, podczas gdy wokół nas z ławek uniosły się miniaturowe Biblie, zbliżając się ku mnie niczym tornado.
– Odpowiedz mi, Arthurze! – zahuczał. – Czego szukasz?
– Nie wiem – wydyszałem głosem mokrym od łez. – Po prostu muszę zrozumieć dlaczego!
Biblie opadły, wiatr ustał, a postać dziadka przybrała ludzkie kształty i znalazła się w tej samej ławce, co wcześniej. Opadłem na podłogę, czując, jak moje płuca znów wypełniają się powietrzem.
– Potrzebujesz mnie za bardzo – powiedział.
Uniosłem wzrok znad podłogi.
– Co?
Ton jego głosu zmienił się, stał się wyższy i zlał się w jedno z głosem, który cały czas słyszałem w głowie.
– Potrzebujesz mnie za bardzo. I zapadła cisza. Pod moimi powiekami wirowały kolory. Adrenalina opadła, a ja poczułem się pusty, samotny. Rozumiałem już, że to wszystko było złudzenie, ale nadal widziałem własną nienawiść, jasnoczerwone plamy w kąciku każdego oka. Nienawiść do mojego dziadka, do miejsca, w którym byłem, i do samego siebie. Gdy otworzyłem oczy, przede mną stał starszy mężczyzna. Miał na sobie czarną szatę z koloratką, a jego siwe włosy dzielił perfekcyjny przedziałek. Odezwał się cichym głosem, jakby nie chciał zakłócać spokoju kościoła:
– Arthur? Arthur Pullman, prawda?
Zamrugałem, próbując lepiej przyjrzeć się rysom jego twarzy.
– W porządku, nie znasz mnie – powiedział. Jego oczy biegały z miejsca na miejsce, lekko przekręcał głowę, oglądając się na drzwi. – Jestem pastor Stephenson i odpowiadam za kościół, w którym aktualnie… leżysz.
– Skąd zna pan moje imię? – zapytałem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Mężczyzna znów zerknął na drzwi i po raz pierwszy przez ściany kościoła dotarły do mnie odgłosy Chicago – policyjne syreny. Pastor odchrząknął.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, Arthurze, ale ogłoszono twoje zaginięcie. Szukają cię i… musisz mi wybaczyć.
Dźwięk syren przybrał na sile.
-> Przeczytaj kolejny, ostatni już fragment powieści!