Już 12. grudnia 2024 nakładem Wydawnictwa Pulp Books ukaże się Oszpicyn Krzysztofa A. Zajasa. To znakomity horror, którego akcja rozgrywa się w Oświęcimiu. Powieść można wciąż zamówić w przedsprzedaży, a dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment tej książki.
Oszpicyn to żydowska nazwa miasta Oświęcim. Kilkadziesiąt lat po wojnie dochodzi tu do serii ponurych zabójstw dokonywanych przez małe dzieci. Młody dziennikarz Wojciech Jaromin podejmuje własne śledztwo i natrafia na związek pomiędzy okrucieństwem dzieci a legendami o zakopanym żydowskim złocie. Wnikając coraz głębiej w mroczną historię miasta i jego mieszkańców, nie przypuszcza nawet, jak dalece rozwiązanie zagadki zmieni jego życie. W scenerii krwawych zachodów słońca i zielonej zorzy, rozgrywa się śmiertelna walka sił z tego i tamtego świata.
Obecnie w księgarni wydawnictwa Pulp Books trwa przedsprzedaż powieści, połączona z atrakcyjną promocją, obejmującą inne książki autora. Z hasłem: ZAJAS na stronie sklepu https://pulpbooks.pl/sklep/ przy zakupie powieści Oszpicyn każdy klient otrzyma rabat -30% na zakup dowolnej książki z cyklu trylogia grobiańska (tzn. Ludzie w nienawiści, Mroczny krąg, Z otchłani).
Oszpicyn to drugie, poprawione wydanie książki z 2017 roku. Przedsprzedaż w sklepie PulpBooks potrwa od 2.12 do premiery, to znaczy 12.12.2024.
Ktoś stał pod drzewem.
Chyba już wiedziałem, że tam stoi, zanim zobaczyłem go w światłach samochodu, który daleko za mną brał zakręt. Snop światła omiótł okolicę jak latarnia morska w przyspieszonym tempie, ale to wystarczyło. Ktoś stał i patrzył na mnie. Błysnął czarny kapelusz, wąska, ostra twarz, jak u ludowego świątka, prosty płaszcz z grubym kołnierzem. Oczy… wydawało mi się, że są czerwone. Odległość wynosiła jakieś piętnaście metrów, a jednak widziałem go wyraźnie.
Światła samochodu znikły i wróciła martwa cisza. Nie miałem przy sobie latarki ani niczego do obrony, mój nóż myśliwski został w bagażniku poloneza. Ja się jeszcze nie bałem, ale moje ciało już tak. Po skórze biegały drobinki dreszczy. W takich chwilach człowiekowi zwykle przychodzą do głowy dwie nawzajem wykluczające się reakcje. Albo rzucasz się do ucieczki, albo stoisz nieruchomo z nadzieją, że gość sobie pójdzie. Każde z rozwiązań ma swoje minusy. Ucieczka prowokuje pogoń, a czekanie w miejscu daje przewagę przeciwnikowi. Chyba dlatego postanowiłem do niego podejść. Ale po co? „Przepraszam, czy pan przypadkiem nie chce mnie zabić? Bo jeśli tak, to pozwoli pan, że zacznę uciekać”. Oczy usiłowały przebić się przez księżycową poświatę i rozpoznać kształty w napiętej czerni. Ruszyłem powoli i był to chyba najwolniejszy marsz w moim życiu. Stawiałem kroki do przodu, ale jakbym szedł do tyłu. Kiedy pod butem chrupnęła złamana gałązka, wszystkie włosy stanęły mi dęba.
Nieuchronnie zbliżałem się do granicy światła i cienia, owal księżyca przesłoniły korony porastających groblę drzew. Oswajałem się z mrokiem, spięty do granic wytrzymałości gotowy pod byle pretekstem zwiać na szosę do samochodu. Widziałem już zarys pnia, odległy o trzy, cztery metry…
Nikogo nie było. Dreptałem na palcach, gotów w każdej chwili uskoczyć, zasłonić się, nie wiem. Oczy z wolna przyzwyczajały się i widziały coraz więcej, wpatrując się w ciemność jak w ekran, na którym zaraz pojawi się upiorna postać. Nie pojawił się nikt. Z trudem postawiłem kilka kroków, z wyciągniętymi rękami, jakbym chciał rozgarnąć tę błotnistą czerń. Cisza. Nic. Nikogo.
Musiało mi się przywidzieć. Wycofałem się tyłem w krąg księżycowego światła i dopiero tam zorientowałem się, że cały czas ściskam w dłoni pęk kluczy, jak kastet. Szedłem do samochodu, wciąż oglądając się za siebie. Wszystko jakby wracało do normy. Ciepły wrześniowy wieczór na powrót wygładził się w piękny obrazek, z księżycem w tle. Gdzieś daleko zaszczekał pies. Wracał też spokój. Zwolniłem kroku. Przed wejściem do samochodu niemal dla formalności obejrzałem się ostatni raz i moją uwagę przyciągnął płynący środkiem stawu przedmiot.
Spokojnie.
Zdarza się, że ludzie wrzucają do wody rozmaite przedmioty. Niektóre z nich nie toną, tylko pływają po powierzchni do czasu, gdy ktoś je wyłowi albo rozpadną się ze starości. Latem dzieci kąpią się w tych stawach i jedno z nich zapomniało zabrać kółko do domu. Jest koniec września, nie kąpią się od miesiąca. Guma jest trwała. Środkiem oświetlonego księżycem stawu płynęła dmuchana dziecięca zabawka.(...) Miała kształt żaby, z szeroko rozcapierzonymi łapami i kulfoniastym, niezgrabnym łbem z przodu. Nie przypominała nadmuchiwanych kółek ze sklepów, poza tym była cienka, jakby za chuda. Nie mogłaby utrzymać na powierzchni nawet całkiem małego dziecka. W pierwszej chwili pomyślałem, że jest słabo nadmuchana, ale chyba nie do końca o to chodziło. Coś było nie tak z łapami. Sterczały dziarsko na cztery strony, śmiesznie długie i sztywne jak patyki. Płynąc przed siebie, kółko naprawdę przypominało żabę. Wielką żabę, przestrzeloną na wylot przez grzbiet armatnią kulą.
Zatrzymała się pięć metrów od brzegu. W blasku księżyca widziałem sztywne przednie łapy, obły tułów z wielką dziurą pośrodku oraz wpatrzone we mnie oczy. Czerwone. Kto wpadł na idiotyczny pomysł, by zielonej żabie domalować czerwone oczy? Widzieliście kiedyś coś takiego? Te niewątpliwie były czerwone. Podpłynęła i znieruchomiała przede mną, jak niemy świadek nieznanego.
Wzdrygnąłem się i odruchowo podciągnąłem do góry stopy. W tym momencie dmuchnął wiatr. Trzciny ożyły i wokół mnie rozległ się szelest papirusowych szeptów. Gładkie dotychczas lustro wody pofałdowało się i chlupnęło o brzeg, łeb żaby uniósł się i opadł. Trwało to sekundę, ale wystarczyło. Zerwałem się i pobiegłem do samochodu. Mój cień biegł nieco szybciej. Dopadłem poloneza, przekręciłem kluczyk w stacyjce i głośno poganiałem rzężący rozrusznik. Coś krzyczałem, ale nie pamiętam co. Na pewno kląłem na ten nieszczęsny rozrusznik. Kiedy wreszcie odpalił, wrzuciłem jedynkę i z rykiem silnika wydostałem się na szosę. Gnałem środkiem drogi w kierunku miasta, patrząc w lusterko, czy koszmarna żaba mnie nie ściga. Nagle przestałem zerkać, zdjęty nowym strachem, że go zobaczę za plecami, na tylnym siedzeniu. Czerwone oczy, ostry nos, lekko rozchylone w uśmiechu usta… te same, co u dmuchanej zabawki. Dodałem gazu i powtarzałem na głos jakieś słowa, chyba imiona kolegów szkolnych, żeby nie myśleć.
Żaba na wodzie miała twarz mężczyzny spod drzewa.
Krzysztof A. Zajas (ur. 1962), pisarz, literaturoznawca, kulturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego; autor trylogii grobiańskej: Ludzie w nienawiści (2014), Mroczny krąg (2015), Z otchłani (2016), oraz trylogii pomorskiej: Wiatraki (2018), Skowyt nocy (2020), Gerda (2023), a także horrorów Oszpicyn (2017) i Taniec piżmowych szczurów (2024); książek naukowych: Miłosz i filozofia (1997), Nieobecna kultura. Przypadek Inflant Polskich (2008) oraz Intymna lokalność. O prywatnych ojczyznach pisarzy (2024); mieszka w Mogilanach pod Krakowem.
Książkę Oszpicyn kupicie w księgarni wydawnictwa Pulp Books!
Tagi: fragment,