Stare przyjaźnie i mnóstwo nowych kłopotów! Barwna powieść o miłości i przyjaźni na całe życie.
Czterem przyjaciółkom znanym z powieści Czterdzieści minus przybyło kilka lat, dwoje dzieci i jeden pies. Czy to pora na nudną stabilizację? W żadnym razie! Prawdziwe życie dopiero się zaczyna, a w dodatku Magda, Anita, Karolina i Aśka są specjalistkami od kłopotów. W Czterdzieści plus zamiast nudy czeka nas ucieczka do Londynu, pojednanie z trudną przeszłością, nieoczekiwana przeprowadzka i nadzieja na prawdziwą miłość. Poleje się dużo wina i jeszcze więcej łez, ale będzie można się także szczerze pośmiać.
Do lektury nowej powieści Katarzyny Kostołowskiej zaprasza Wydawnictwo Książnica. W ubiegłym serwisie zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Czterdzieści plus. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Modernistyczne w formie, zbudowane w latach trzydziestych ubiegłego wieku małe bloki robotnicze z czerwonej cegły przy alei Pracy wyglądały malowniczo wyłącznie z zewnątrz, bo ich skandalicznie zaniedbane wnętrza wołały o pomstę do nieba.
– Dzień dobry – usłyszała nagle i podniosła wzrok.
– Dzień dobry – odparła, skrywając niechęć.
Jasne. Musiała się na nią natknąć – i to akurat w brudnej koszulce, akurat bez choćby tuszu na rzęsach, bez pedicure’u i ze ściągniętymi byle jak gumką recepturką włosami. Napompowana Dziunia, jak Anita złośliwie nazywała w duchu nową sąsiadkę z dołu, prześlizgnęła po niej swoimi idealnymi smoky eyes. Anita nie cierpiała jej jak nikogo od momentu, w którym – wracając z dzieckiem od pediatry, spocona, brudna, zła – natknęła się na Szymona rozmawiającego z dziewczyną przy skrzynkach na listy. O czym była mowa, nie wiedziała do tej pory, za to doskonale pamiętała zachwyconą minę Napompowanej Dziuni. Te jej wydęte, wypełnione kwasem hialuronowym usteczka, tę kokieteryjną minkę, ten zachęcający chichocik. Oraz kłótnię z Szymonem, który już w mieszkaniu ośmielił się skomentować, że młoda sąsiadka zupełnie tutaj nie pasuje. Do tej odrapanej klatki schodowej i wulgarnych, rojących się od błędów ortograficznych napisów nabazgranych na ścianach koślawą kreską analfabety.
– A ja? A ja to niby pasuję? – warknęła Anita, na co Szymon odparł, że w sumie też nie.
W sumie! Pociągnęła wątek, co szybko przerodziło się w sprzeczkę, na koniec której Szymon uznał, że Anita jest zazdrosna zupełnie bez sensu, bo on kocha tylko ją, co jednak nie rozluźniło atmosfery. A Napompowana Dziunia wbiła się w świadomość Anity jak drzazga pod paznokieć. Tkwiła tam i drażniła. Zawsze ze starannie wyczesanymi włosami, permanentnie czarnymi brwiami, oraz dokładnie przemyślanymi, nieskazitelnymi stylizacjami.
– Daj spokój. Tyle w tym polotu, co w podróbach Gucci made in China – skomentowała Aśka, przyjaciółka Anity oraz znana wrocławska stylistka, gdy któregoś razu Anita zaprezentowała jej sąsiadkę na Facebooku. – Ona wygląda jak wszystkie te sfotoszopowane laski z Instagrama. Nie masz się kim przejmować. Szymonowi na pewno nie podobają się napompowane dziunie.
– Nie byłabym taka pewna, bo napompowane dziunie z Instagrama podobają się wszystkim facetom. Mnie w sumie też. One są takie młode, takie apetyczne, takie…
Aśka się zniecierpliwiła.
– Ale nie są matkami Szymona i Miłosza, za którymi szaleje twój mąż. Nie są najwspanialszą tobą.
I Anita się zamknęła. Na tę matkę, bo ze względu na historię Aśki czułaby się niezręcznie, ciągnąc temat. Obie miały być matkami. Los sprawił, że została nią właśnie Anita, która za dziećmi jakoś nigdy szczególnie nie przepadała i która nie cieszyła się ciążą tak, jak cieszyła się nią Aśka.
Pchnęła furtkę, a bawiący się na przedszkolnym podwórku Szymek pognał ku matce z prędkością, która kazała Anicie zadać sobie pytanie, czy to na pewno w porządku, że starszy syn musi spędzać niemal cały dzień wśród obcych, zamiast w domu z nią i młodszym bratem. Na szczęście jeszcze tylko parę dni, tylko do końca czerwca, a potem miesięczna przerwa od przedszkola. Czyli od razu teksańska masakra piłą mechaniczną, bo jak w pojedynkę dać sobie radę z dwoma chłopcami w jednym małym mieszkaniu, Anita doprawdy nie miała pojęcia. Szymon senior z początkiem lipca znikał, żeby całe wakacje spędzić na rejsie po Karaibach z wrocławskim biznesmenem, który nie wyobrażał sobie nie ćwiczyć codziennie pod okiem swojego ulubionego trenera personalnego. Płacił jak za zboże, więc podczas rodzinnej narady uznali, że jechać trzeba. Czekoladziarnia wprawdzie hulała, ale pieniądze za prywatne karaibskie treningi miały zbyt poważnie zasilić domowy budżet, żeby Szymon mógł odmówić.
– Jak było? – zapytała ostrożnie Anita, tarmosząc blond czuprynę ukochanego dziecięcia, tak bardzo podobnego do ukochanego męża.
– Fajnie. – Krótka, szczera odpowiedź, która padła, zdjęła z ramion matki stukilogramowy ciężar.
Tylko piersi ciągle bolały cholernie. Anita zorientowała się, że zaciska na nich dłonie, kiedy złowiła zaciekawiony wzrok – co prawda pięciolatka, jednak wciąż przedstawiciela płci przeciwnej.
– To wspaniale. Skoczymy jeszcze do Równej Babki.
– Ale super! – Szymkowi spodobało się podejrzanie bardzo, jednak Anita wolała nie wnikać, z jakiego powodu i czy tym powodem nie jest przypadkiem jej mąż wodzący syna na pokuszenie konkurencyjnego biznesu.
– A po drodze opowiesz mi, co dzisiaj robiliście.
Szymek opowiadał, ale ona nie słuchała. Nie tylko synka zresztą. Coś z głębi jej organizmu również domagało się uwagi, jednak Anita nie umiała teraz poświęcać się niczemu innemu poza rozmyślaniem, w jaki sposób to wszystko ogarnąć. Wyjazd męża, dwóch rozbrykanych chłopców na niewielu metrach kwadratowych w upale, kurzu i zgiełku, Czekoladziarnia… Powinna w niej już być i działać, ale wciąż jeszcze nie mogła, w związku z czym dręczyły ją wyrzuty sumienia, że wszystko spoczywa na Magdzie. Wspólniczce i, owszem, najlepszej przyjaciółce, ale przecież również matce, partnerce faceta, który miał prawo się wściec, kobiecie z jakimiś przecież tylko swoimi sprawami… Oraz potrzebą odpoczynku. Już naprawdę wykazała się anielską cierpliwością, kiedy Anita wzięła sobie trzyipółletni urlop macierzyński, bo zdecydowała, że chce poprzebywać z młodszym synkiem w domu aż tak długo. A teraz jeszcze wyskoczyła z wakacjami, które chce mieć wolne, żeby zająć się chłopcami, skoro Szymon wyjeżdża. Magda – wspaniałomyślna, najlepsza, jedyna – tylko westchnęła i zapowiedziała, że w takim razie zaklepuje sobie na urlop cały wrzesień, bo inaczej zwariuje Paweł, a ona razem z nim.
– We wrześniu mamusia definitywnie wraca do pracy – zakomunikowała Szymkowi Anita.
– Co?
Zorientowała się, że weszła synkowi w słowo opowieści, której nie słuchała, choć powinna – jak każda dobra matka.
– Wracam do pracy po wakacjach. Do Czekoladziarni i do cioci Magdy. Pani Basia będzie cię odbierać z przedszkola, a ty będziesz musiał być dzielny, wiesz?
Nie wiedział, ale właściwie tego nie oczekiwała. Pociągnął opowieść o przedszkolnych aktywnościach, a ona znowu się wyłączyła. Myślała o tym, że jest gorąco, że mają za małe i za duszne mieszkanie, że to lato będzie naprawdę trudne. Szymon gdzieś daleko, na egzotycznym rejsie, w sumie nie wiadomo z kim dokładnie, wystawiony na nie wiadomo jakie pokusy, a ona tutaj, w parującym Wrocławiu, z dwoma chłopcami, zdana tylko na siebie, na dodatek nie za bardzo się czująca, coraz starsza, grubsza i coraz bardziej zmęczona. Znów dotknęła bolących piersi i pomyślała, że już wreszcie mógłby przyjść ten cholerny okres, bo napięcie przedmiesiączkowe okropnie daje się we znaki. Z miesiąca na miesiąc bardziej. Może dlatego, że to już schyłek kobiecości? Skończyła czterdzieści dwa lata… Dwie ciąże, połogi, codzienne rodzicielskie kłopoty – to wszystko działo się tak szybko, że człowiek nie znajdował w tym kołowrotku choćby chwili dla siebie. Kwas hialuronowy, który wstrzyknęła sobie w bruzdy na twarzy, wykorzystując dogodny moment po wykarmieniu Szymka, już dawno uległ rozkładowi, a biegać zaprzestała wraz z pierwszą, bardzo trudną ciążą, w związku z czym ukochane lewisy sprzed pierwszego synka leżały na spodzie sterty mocno elastycznych spodni w rozmiarze czterdziestym drugim. Potem wyautowała ją z życia nagła choroba i śmierć matki, bo nie tak to przecież miało być, żeby babcia nie doczekała narodzin drugiego wnuka. Te wszystkie wydarzenia sprawiły, że Anicie naprawdę odechciało się czegokolwiek, a jak już się jej zachciało, to wyłącznie jeść.
Do tej pory nie potrafiła przestać, i proszę. Właśnie zmierzała ku centrum kalorycznej rozkoszy, żeby nabyć niebiańską bezę, a następnie ją spożyć, bo przecież nie ograniczy się do patrzenia, jak spożywają pani Basia i chłopcy. Jak to w ogóle się stało, że ma taką nieprzepartą ochotę również na słodkości, których nigdy szczególnie nie lubiła? Z tego przewrotnego powodu zresztą otworzyła Czekoladziarnię, bez obaw, że zaszkodzi to jej sylwetce. I czy Szymon, zapewniając o miłości, a jednocześnie obłapiając ją po wielkim jak Chiny Ludowe tyłku, nie chce być po prostu miły dla matki swoich synów? Diagnoza Aśki mogła być trafna, ale płynące z niej wnioski niekoniecznie.
Szklane drzwi Równej Babki oddzielające Anitę i Szymka od niezrównanej bezy były zamknięte, żeby nie wpuszczać do kawiarni tropikalnego upału, zatem Anita mogła się ujrzeć w całej swojej wątpliwej krasie. Czy mogło być jeszcze gorzej? Uznała, że nie. I obiecała sobie, że jak tylko skończy się miesiączka, wdroży plan be, czyli bieganie. Karola namawiała od dłuższego czasu na wspólną przebieżkę, a pani Basia przecież się zlituje i zgodzi przypilnować Miłoszka. Tylko trzeba odkryć przed nią karty od razu, jeszcze dzisiaj, wręczając łapówkę w postaci deseru.
– Dzień dobry. – Brunetka za ladą się uśmiechnęła.
W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Czterdzieści plus. Nową powieść Katarzyny Kostołowskiej kupicie już w popularnych księgarniach internetowych: