Łowca to najnowsza powieść kryminalna, opowiadająca o dochodzeniu prowadzonym przez doświadczonego komisarza Barnabę Uszkiera. Jej autorka, Agnieszka Pruska, przedstawia historię tak mroczną, jak nigdy wcześniej.
Łowca – o czym jest nowa książka Agnieszki Pruskiej?
Komisarz Barnaba Uszkier powraca, by rozwiązać sprawę brutalnego morderstwa kobiety na jednym z gdańskich osiedli. Wkrótce po rozpoczęciu śledztwa okazuje się, że zabójstwo jest dziełem seryjnego mordercy. Wówczas dochodzenie przyspiesza – chodzi przecież o to, by zapobiec kolejnej zbrodni.
Łowca – ostatnia część cyklu Komisarz Barnaba Uszkier
Autorka zapowiada, że tą niepokojącą książką kończy cykl z komisarzem Barnabą Uszkierem. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Oficynka. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać fragment książki Łowca. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Łowca – fragment książki Agnieszki Pruskiej:
Nadkomisarz stanął w progu pokoju i nie podchodził bliżej. Chciał najpierw zobaczyć całą scenę wydarzeń. Widok do przyjemnych nie należał, ale przez lata pracy w policji widział już różne zwłoki. Nie prowadził jednak nigdy sprawy, w której razem ze zwłokami właściciela przebywały jego psy. Ciało leżało prostopadle do skórzanego narożnika, a głowa kobiety prawie go dotykała. Nabrzmiała twarz była trudna do rozpoznania, spuchnięty język wystawał z ust. Od razu jednak można było dostrzec, że ktoś przykleił kobiecie powieki do brwi tak, aby nie mogła zamknąć oczu. Uszkier przeniósł wzrok niżej, ciało było rozdęte, a piżama, w którą była ubrana Wyszkowska, poszarpana, pewnie przez psy. Ramiona kobiety były rozrzucone na boki i… kończyły się na zakrwawionych nadgarstkach. Makabra! Od razu pomyślał o rodzicach zamordowanej. Bliscy często chcą po raz ostatni spojrzeć na zmarłego, ale w tym przypadku byłoby to traumatyczne przeżycie. Miał nadzieję, że nie będą się przy tym upierali. Odruchowo spojrzał na kikuty.
– Odcięte czy odgryzione?
– Obstawiałbym psy. Śladów cięcia nie widzę, ktoś musiałby te dłonie czymś podszarpać. Mało realne, ale oczywiście sprawdzę – stwierdził Widocki.
– W kuchni leży paliczek, więc przypuszczam, że psy odgryzły dłonie i odeszły z nimi kawałek – zauważył Taniuk. – Zaczęły się zresztą dobierać do brzucha, zobaczcie.
Nie był to przyjemny widok. W okolicy pępka widać było ślady zębów i pazurów, zniknął spory fragment powłok brzusznych.
– Zaczęły i odpuściły? Z tego, co wiem, to zwierzęta objadają najpierw miękkie części zwłok i końcówki: nos, uszy i tak dalej.
– Nos jest zjedzony, nie wiem, czy przez psy, czy może zapach rozkładającego się ciała zwabił szczury lub myszy. Pełno tego tałatajstwa w Gdańsku, akcje deratyzacyjne nie pomagają. Ostatnio widziałem na Przymorzu pod śmietnikiem szczura wielkości dobrze wypasionego kota. Jakby się ścięły, szczur pewnie byłby górą – powiedział z niechęcią Widocki i wrócił do zwłok Wyszkowskiej. – Dłonie odgryzione i praktycznie całe zjedzone, na przedramionach ślady zębów. Jeżeli chodzi o brzuch… No cóż, nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością, ale wnętrzności psują się najszybciej, może to nie odpowiadało psom? Lekko przechodzone mięso to jednak co innego niż gnijące narządy. Powiedziałbym, że najpierw zjadły fragmenty brzucha, przerwały powłoki, smród je zniechęcił i zajęły się rękoma.
– Takie delikatne? – zdziwił się Taniuk.
– Najwyraźniej. Stan obrażeń mówi sam za siebie.
– Nie wiem, jak ty tu cokolwiek widzisz – zauważył Uszkier.
– Z trudem. Ale jeżeli psy dobrałyby się do brzucha trochę później, to najprawdopodobniej wszystko by się rozlało i odór byłby jeszcze większy. Ciało, można powiedzieć, rozpadłoby się pod ich pazurami i zębami.
– Wizja jak z horroru – skrzywił się Uszkier. – Jesteś w stanie powiedzieć o zwłokach coś więcej niż to, że psy się do nich dobrały?
– Teraz? Nie. Dopiero po sekcji, a i to nie wiem, jak dużo, część śladów diabli wzięli. Gdyby zginęła od ciosu nożem, to znajdę to, jeżeli uduszona, to niekoniecznie.
– Zauważyłeś, ile tu jest much? – Uwagę komisarza przyciągnęło natrętne bzyczenie.
– Muchówek – odruchowo poprawił Widocki.
– Niech ci będzie: muchówek. Skąd się wzięły? U mnie w domu nie ma ani jednej.
– Poczuły krew i wydzieliny i się obudziły. Zawsze tak jest. To nieprawda, że nie masz w zimie much w domu, są, tyle tylko, że śpią poukrywane. Te wyczuły zwłoki i się uaktywniły.
– Ale nie ma larw. – Uszkier przyjrzał się ponownie zwłokom, pokonując lekką niechęć.
– Nie ma. Mało jest gatunków muchówek, które zimują zapłodnione. Jakby tu się takie trafiły, to larwy by były.
– W sumie szkoda, pomogłyby w ustaleniu czasu zgonu.
– Nie co dzień święto – wzruszył ramionami Widocki.
– Jeżeli nie macie nic przeciwko, to zabieram ciało i spadam, nic tu nie wykombinuję, potrzebne mi prosektorium.
– Kiedy…?
Pytanie Uszkiera przerwało nagłe pojawienie się młodego mężczyzny. Wszedł energicznie, raźnym krokiem pokonał przedpokój i zastopowało go w pokoju. Najwyraźniej nie był przygotowany na niedający się z niczym pomylić odór rozkładających się zwłok.
– Do kurwy nędzy, co pan tu robi? – Natychmiast rzucił się na niego Taniuk. – Niech się pan stąd wynosi, ale już!
– Prokurator Smoliński, mam prawo przebywać… Zaczął buńczucznie mężczyzna, ale spojrzał na ręce denatki, zzieleniał i wybiegł z domu. Za nim pognał wściekły Taniuk i zaintrygowany Uszkier. Prokurator stał pochylony tuż przy ganku i rzygał, nie zwracając uwagi na otoczenie. Technik i komisarz spojrzeli na siebie z satysfakcją, dobrze mu tak. Nie włazi się, ot tak sobie, na miejsce zbrodni, nawet jak się jest prokuratorem. Zabezpieczenie śladów jest priorytetowe, a Smoliński bez ochraniaczy wpakował im się do domu, gdzie krew pokrywała praktycznie wszystko.
Blady prokurator pozbył się całej zawartości żołądka i speszony odwrócił się do Uszkiera i Taniuka.
– Nikt pana nie nauczył, że trzeba spytać, czy można wejść? Nie przyszło panu do głowy, żeby upewnić się, czy nic nam pan nie zadepcze?
– Wiedziałem, że lekarz i nadkomisarz są w środku – tłumaczył się Smoliński.
– W kombinezonach i maskach. A pan w garniturku – prychnął Taniuk.
– A teraz na dokładkę w zarzyganym krawacie – dołożył Barnaba.
– Cholera.
Smoliński czym prędzej zdjął krawat, zwinął go i z nieszczęśliwą miną zastanawiał się, co dalej z nim zrobić.
– Niech pan poczeka, coś panu dam. – Taniuk zniknął w budynku.
– Jak pan chce mieć obraz tego, co się działo do tej pory, to niech pan pogada z ludźmi z patrolu. Ja zaraz skończę i do pana przyjdę. A jeśli chce pan się rozejrzeć jeszcze w mieszkaniu denatki, to proszę się ubrać tak jak my.
– Porozmawiam z policjantami. – Smoliński skwapliwie skorzystał z propozycji.
– I niech pan weźmie pod uwagę, że widzieli, jak pan rzyga. Mogą komentować.
– Nie wiedziałem, że tak zareaguję – przyznał prokurator. – Do tej pory nigdy tak nie miałem.
– To niech im pan powie, że pan wczoraj pił z kolegami, a zapach się tylko dołożył – poradził Uszkier, któremu zrobiło się żal Smolińskiego.
Na ganku pojawił się Taniuk z woreczkiem na dowody, znakomitym opakowaniem dla brudnego i śmierdzącego krawata. Prokurator podziękował i natychmiast schował zabezpieczony „zwis męski” do kieszeni. Uszkier widział spojrzenia policjantów rzucane na rzygającego przed chwilą prokuratora i współczuł mu. Smoliński nie miał dobrego wejścia.
– Będę za jakieś dwadzieścia minut – obiecał i zniknął w mieszkaniu Wyszkowskiej.
Ciało już widział, rozmawiał na jego temat z lekarzem, więcej dowie się po sekcji. Nie miał pojęcia jednak, co ustalili technicy. Co prawda mieszkanie było spore i we dwójkę na pewno nie dali rady sprawdzić wszystkiego w tak krótkim czasie, ale mogli już mieć jakieś spostrzeżenia. Poza tym sam też chciał sobie wyrobić pogląd na to, co się tu stało.
– Coś już wiecie?
– Podkleił jej powieki, na oko sądząc taśmą dwustronną. Nie ma jej tu na wierzchu, więc albo przyniósł ze sobą i zabrał, albo posłużył się tym, co znalazł, i odłożył na miejsce. To ostatnie zweryfikujemy. Poza tym najprawdopodobniej coś zrobił psom, bo inaczej broniłyby swojej pani – dodał Banach, a Taniuk tylko kiwnął głową na znak zgody.
Technicy doszli więc do tego samego wniosku, co Uszkier.
– Nie mogło być tak, że Wyszkowska je zamknęła?
– Jakby były cały czas zamknięte, sprawca nie mógłby im podać środków otumaniających – Taniuk nie zgodził się z komisarzem.
– Z tego wynikałoby, że nie włamywał się, a został wpuszczony i na przykład poczęstował psy jakimś przysmakiem za przyzwoleniem właścicielki. Psy posnęły i nie protestowały przeciwko napadowi.
– Tak sądzę – zgodził się Taniuk.
– Coś jeszcze?
– Sądząc z tego – Banach machnął ręką w stronę półki, na której stało sporo zdjęć, głównie młodej i ładnej kobiety
– to zamordowana została Wyszkowska.
– Niech pan nie mówi, że poznał pan po twarzy!
– Nie, po łańcuszku z koniczynką i pierścionku, który znaleźliśmy w kuchni. Pewnie psy go tam razem z dłonią zawlekły.
– A poza tym?
– Na razie nie znaleźliśmy nic, co ewidentnie nie należałoby do Wyszkowskiej. Naszym zdaniem zanim morderca wyszedł, nie było tu krwi, bo przecież nie lewitował. Niech pan zobaczy, jak psy nadeptały.
– Wydaje się jej bardzo dużo.
– E, tam. Jak panu krew z nosa poleci i ją pan rozmaże, to też będzie wyglądało niczym w rzeźni.
– Ale jeśli psy dobrały się do ciała jakiś czas po śmierci, to krwi nie powinno być zbyt wiele.
– O to musi pan dokładnie dopytać Widockiego, ja tylko o śladach mówię.
– Jasne. – Uszkier rozejrzał się jeszcze raz po pokoju.
– Mogę wejść do sypialni?
– Niech pan spojrzy przez próg.
Pokój był całkiem spory i jasny. Urządzony ze smakiem, było widać plastyczne ciągoty Doroty Wyszkowskiej. Mimo szerokiego łóżka było jasne, że to sypialnia kobiety, a nie pary. Łóżko, dwa fotele, zabudowa ścienna z wielkim lustrem, półka z książkami, niewielkie biurko z laptopem. I bardzo dużo kwiatów doniczkowych. Łóżko przyciągnęło wzrok Uszkiera. Jasna narzuta była pognieciona i pozwijana, na pościeli widać było wygniecione ślady, piasek i trochę krwi. Najwyraźniej psy właśnie tam ostatnio spały.
– Znaleźliście telefon ofiary? – spytał techników.
– Tak, leżał w kuchni na blacie.
– Coś interesującego?
– Wszystkie telefony z ostatniego tygodnia miały identyfikację. Dostanie pan listę.
– Zabezpieczcie laptopa.
– No przecież! – Banach popatrzył na Uszkiera ze zdziwieniem, musieliby zgłupieć, żeby zostawić komputer ofiary.
– Zdjęcia?
– Mało, najwyraźniej wyczyściła niedawno. Głównie psy i przyroda.
– Jasne. Idę do tego prokuratora, a w pobliżu będę pewnie do jakiejś dwudziestej drugiej.
– Ciekawe, jaki będzie. To chyba jakiś świeży wylęg – zastanowił się Banach.
– Zobaczymy.
Uszkier zdjął kombinezon i poszedł do samochodu po kurtkę. Kątem oka zauważył prokuratora, który rozmawiał z jednym z policjantów.
– Panie komisarzu, pani podkomisarz już przyjechała i, tak jak pan polecił, poszła rozmawiać ze świadkami – zameldował posterunkowy.
– Dziękuję. Prokurator rozmawiał z panem?
– Rozmawiał i chyba mu głupio było, że tak publicznie pawia puścił.
– Zdarza się. Dobrze, że nie na miejscu zbrodni. Uszkier złapał kontakt wzrokowy z prokuratorem i wskazał swój samochód.
– Wie pan, kiedy przyjadą rodzice denatki? – spytał Smoliński.
– Nie. Nie rozmawiałem jeszcze z nimi, rano zadzwonię.
– To na pewno Wyszkowska?
Uszkier powiedział o niemożliwości zidentyfikowania ciała po liniach papilarnych i o łańcuszku z koniczynką.
– Jasne. Wiadomo, jak zginęła?
– Nie.
– A technicy coś znaleźli?
– Na razie nie.
Smoliński zamilkł na chwilę, wpatrując się w oświetlony ganek domu. Na pewno starał się wymyślić pytania, które byłyby sensowne w takiej sytuacji. Łatwo nie miał. Był niedoświadczony, zbłaźnił się na początku, a na dodatek zaczynał się orientować, że to raczej nie będzie prosta sprawa. A w sumie to on, prokurator, powinien coś zalecić. Co by tu…
– Wiemy, że sąsiedzi nie widzieli jej od kilku dni, że była lubiana, a ten facet, który siedzi przy psach razem z naszym człowiekiem, podkochiwał się w niej – zlitował się Uszkier.
– A jej dłonie? Zabójca je odciął?
– Nie, psy odgryzły.
– O cholera… Policjanci powiedzieli mi, że rodzice kobiety też tu mieszkają, że dom jest podzielony.
– Owszem.
– I nie można przejść do ich mieszkania od Wyszkowskiej?
– Można, tam są wewnętrzne drzwi.
– To w takim razie trzeba również sprawdzić część należącą do nich – oświadczył z nieukrywanym zadowoleniem prokurator.
Nadkomisarz o mało nie parsknął śmiechem. Smoliński mógł wreszcie wydać jakieś polecenie. Jego wskazówki nie były potrzebne, i technicy, i Uszkier doskonale wiedzieli, że nie można pominąć sprawdzenia części domu należącej do starych Wyszkowskich. Po chwili milczenia młody prokurator oświadczył z wahaniem:
– Nie spotkałem się jeszcze z taką sprawą.
– A przy ilu sprawach pan pracował? – zaciekawił się Uszkier. – Jest pan młody, nie spotkaliśmy się jeszcze, więc przypuszczam, że albo niedawno zrobił pan aplikację, albo krótko jest pan w Gdańsku.
– I jedno, i drugie. Egzaminy zdałem rok temu, potem byłem na zesłaniu w Lęborku, wróciłem miesiąc temu.
– No to rzeczywiście nie miał pan kiedy nabrać doświadczenia w oglądaniu zwłok. Z czasem częściowo się pan uodporni, ale na przyszłość niech pan pyta techników, czy może pan wejść.
W sumie nie musiał tego mówić prokuratorowi, niech się facet uczy na błędach, ale mimo niezbyt udanego wejścia, w Smolińskim było coś, co budziło sympatię komisarza.
– Zostawi pan tu patrol?
– Patrol nie, ale ktoś popilnuje domu. Zadzwonię do pana jutro rano i powiem, co nam się dzisiaj udało ustalić. Teraz muszę pogadać z sąsiadami, póki jeszcze nie śpią.
– Uszkier otworzył drzwi samochodu, prokurator zrobił to samo. – Rano, to znaczy około dziesiątej, bo przed rozmową zbiorę informacje od lekarza i techników.
– Będę czekał.
Smoliński odjechał, a Uszkier popatrzył za nim zamyślony. Jest niedoświadczony, ale może się szybko uczy?
– Panie komisarzu, nie potrzebuje pan wsparcia? – z chwilowego zamyślenia wyrwał go znajomy głos.
– A pan tu skąd? Ma pan wolne przecież.
– Ania zadzwoniła, że jest duża sprawa, więc przyjechałem sprawdzić, co się dzieje – wyjaśnił sierżant Gołąb.
– To niech pan sobie obejrzy tę masakrę w środku, tylko uprzedzam, że musi pan się wcisnąć w kombinezon.
– Kto tam jest? – Gołąb wskazał brodą dom.
– Taniuk i Banach. Potem niech pan ściągnie jakiegoś sprytnego chłopaka, żeby nam domu popilnował. A dopóki nie przyjedzie, niech pan tu posiedzi. Czym pan przyjechał?
– Uberem, mój jeszcze jest w warsztacie.
– To niech pan siedzi w moim aucie, po co ma pan marznąć. – Uszkier podał kluczyki Gołębiowi.
– Dzięki. A co potem?
– Niech się pan ze mną skontaktuje, Anka gada z sąsiadami po jednej stronie domu Wyszkowskich, ja po drugiej. Jakoś się pan w to wpasuje, o ile pora będzie jeszcze przyzwoita.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Łowca. Powieść Agnieszki Pruskiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: