Ostatniego dnia 1776 roku na Pogórzu Karpackim przychodzą na świat dwie dziewczynki. Leontyna rodzi się w dostatnim szlacheckim dworze, a Marysia w ubogiej chłopskiej zagrodzie. Są mlecznymi siostrami. Mąż mamki jest ekonomem na dworze podczaszego.
Pomimo różnic pochodzenia splot wydarzeń połączy panny ze sobą. Starszy brat Leontyny, dziedzic majątku, wyrusza w kilkuletnią podróż za granicę. Po powrocie do Pawłówki zakochuje się z wzajemnością w córce zarządcy, natomiast podczaszanka oddaje serce ubogiemu guwernerowi. Jednak złośliwy los rozdziela młodych. Jak mawia jeden z bohaterów powieści: synogarlica nie dla wróbla, a magnackie córki nie dla drobnego szlachcica.
Codzienne życie osiemnastowiecznej szlachty i chłopów pańszczyźnianych przeplata się z bolesną historią Polski. Majątek odwiedza Tadeusz Kościuszko. Zbliża się rok 1792. Do lektury powieści Szlacheckie gniazdo zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś w naszym serwisie znajdziecie jej premierowe fragmenty:
W połowie sierpnia skończyły się żniwa na pańskich polach i dopiero wtedy kmiecie mogli pomyśleć o obrobieniu gruntu, który użytkowali na własne potrzeby. Hrystyna, Błażej, stara Albina i nawet dzieci pracowali bez wytchnienia, by zwieźć do szopy snopki, które następnie należało wymłócić. Tego roku zboża wyjątkowo obrodziły i wszyscy cieszyli się z dobrych zbiorów. Urodzaj oznaczał, że przednówek przejdzie łagodnie i nie trzeba będzie oszukiwać żołądka mąką z perzu albo z kory.
Nim zawitała Matka Boska Siewna, pola były już zaorane i obsiane nowym zbożem.
– Pobłogosławił nam Pan Bóg tego roku – powiedział Błażej, siadając za stołem. Właśnie skończył siejbę i był bardzo wygłodzony. – Rok udany, głodu nie zaznamy.
– Oby tylko zarazy jakiej nie było – wtrąciła stara Albina, sięgając drewnianą łyżką do wspólnej misy, z której parowała zupa jaglana.
– Nie wywołujcie wilka z lasu! – odezwała się Hrystyna. – Licho nie śpi!
Poprzedniego roku u Robaków Jacek i jego młodsza siostra Rozalka chorowali na ospę. Hrystyna, przerażona, zabroniła wówczas pociechom wszelkich kontaktów z dziećmi sąsiadów. Choroba miała na szczęście lekki przebieg. Mimo to Konopkowa bała się bardzo o swe potomstwo i jeszcze przez dłuższy czas nie zezwalała Józiowi i Marysi na zabawy poza obejściem.
Dzień mijał za dniem coraz krótszy. Dawno przeszło babie lato i nastała chłodna jesień. Był to czas pracy w chałupach, więc kobiety schodziły się raz do jednej, raz do drugiej, by pracować wspólnie i plotkować przy robocie.
Pewnego listopadowego dnia zebrały się u Konopków.
Hrystyna, wiedząc, że kobiety przyjdą do jej domu, gruntownie wysprzątała izdebkę, sień i piekarnię. Nie mogła sobie pozwolić, by rozeszła się po wsi pogłoska, że ma bałagan w chałupie. Gdy raz przylgnie do gospodyni miano bałaganiary, trudno je potem zmienić. Toteż pozamiatała klepisko, poustawiała garnki na ławie koło pieca, wyprała łachy, które na ogół wisiały na żerdce, i tak czekała na zejście się sąsiadek.
Przyszła Regina Robakowa z Rozalką i Jackiem, stara Pyzicha, która nie omieszkała nigdy opuścić podobnego zebrania, młynarzowa z córką Justyną i jeszcze kilka innych bab. Przyniosły ze sobą igły i czyste lniane płótna. Trzeba było mężom i dzieciom koszule poszyć, a jesienna szaruga była na to najodpowiedniejszym czasem.
Hrystyna, wbijając igłę w tkaninę, spod oka obserwowała bawiące się dzieci. Józio rozsypał na klepisku patyczki, z których cała piątka układała różnorodne figury. Wzrok kobiety szczególnie długo spoczywał na Marysi, która była wyjątkowo cicha i ani razu nie pokłóciła się z bratem. Matka uświadomiła sobie, że jej córeczka jest wyjątkowo ładna. Marysia miała czarne włosy i takież oczy, które musiała odziedziczyć po jakimś dalekim przodku, gdyż nikt w rodzinie Konopków nie miał takiej barwy. Hrystyna i Józio mieli oczy niebieskie, Błażej – brązowe. Rozalka była szarooką blondynką, podobnie jak jej brat Jacek. Tylko córka młynarzowej miała nieco ciemniejsze włosy i zielone oczy.
Nagle Marysia przerwała zabawę i spojrzała na rodzicielkę. Po jej buzi przemknął radosny uśmiech. Hrystyna już zamierzała coś rzec do córki, gdy nagle Pyzicha weszła jej w słowo:
– Jaka to ładna dziewuszka! – zachwycała się. – A brwi to ma jak jaskółeczka w locie, takie wygięte.
– Jaskółeczka, jaskółeczka! – podchwyciły rozochocone dzieci.
Marysia zrozumiała, o czym mowa, gdyż widziała ptaki, lecz zdziwiła się, że ją tak nazwano. Zawstydzona opuściła towarzyszy zabawy i wdrapała się matce na kolana. Hrystyna objęła ją, lecz zaraz posadziła na klepisku.
– Za duża jesteś – upomniała łagodnie córkę. – Baw się z dziećmi, bo niedługo się rozejdą.
Jeszcze przez pół godziny kobiety szyły w chałupie Konopków. Gdy zaczęło zmierzchać, ruszyły do swoich domostw. Nie było w zwyczaju, by pracować przy świetle gromnicy. Te zresztą wszyscy oszczędzali, gdyż chłopa, nie stać było na kupowanie świec. Chałupa to nie dwór, więc inne panowały w niej obyczaje.
W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki. Powieść Szlacheckie gniazdo kupicie już w popularnych księgarniach internetowych: