Izzy wraz z przyjaciółmi uczy się w elitarnej szkole Clerkenwell. Przyzwyczajeni do tego, że wszystko dostają „na tacy", postanawiają również z nauką poradzić sobie w specyficzny sposób. Zażywają pigułkę, która znacznie ułatwia przyswajanie wiedzy. Wkrótce jednak okazuje się, że efekty uboczne, z którymi przyjdzie im się zmierzyć, są o wiele poważniejsze, niż mogliby oczekiwać.
Do lektury powieści Bezsenna zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. Dziś w naszym serwisie przeczytać możecie premierowy fragment książki:
Rozdział pierwszy
– Jeszcze tylko kilka tygodni. Kilka tygodni i będzie po wszystkim.
– Aż do września.
– Oj tam, oj tam.
– A nie zapomnieliście przypadkiem o egzaminach? Wszyscy jęknęli, mimo że Grey się uśmiechnął, zadając to pytanie. Nikomu nie trzeba było przypominać o egzaminach, a już na pewno nikt nie miał ochoty na przypominanie. W Clerkenwell wyniki egzaminów traktowano bardzo poważnie. Prawie tak poważnie, jak podchodzili do nich rodzice uczniów.
Rozległ się dzwonek rozpoczynający ostatnią lekcję. Izzy wstała z niewielkiego kwadratowego trawnika pełniącego funkcję szkolnego dziedzińca, otrzepała spódniczkę mundurka i zarzuciła torbę na ramię. Pozostali uczniowie ruszali w stronę swoich klas, obserwowani przez dyżurnych stojących w drzwiach. Ostatniego dnia zajęć na koniec semestru nikomu się nie spieszyło. Dzwonek o piętnastej trzydzieści oznaczał koniec szkoły.
Później czekała ich powtórka do egzaminów i sesja, ale Izzy nie zamierzała o tym myśleć, dopóki nie będzie musiała. Czyli – o zgrozo – już wkrótce.
Przypomniała sobie, że nerwowo zaczęło się robić c h y b a trzy tygodnie temu. Mia i Dom mieli przygotowany i wydrukowany plan powtarzania materiału już w połowie semestru. „Matka tygrysica”, oznajmili jednocześnie, gdy Noah prychnął na widok schludnych, pozakreślanych markerami tabelek w terminarzach bliźniąt. Wszyscy wiedzieli, że ich matka ma obsesję na punkcie szkolnych osiągnięć. Nie żeby Noah miał się czym przejmować. Był prawdopodobnie jedyną osobą z ich paczki, która bez wysiłku mogła uzyskać najlepsze oceny. Noah nie bez powodu trafił do Clerkenwell i – w odróżnieniu od większości z nich – nie zdecydował o tym stan konta jego rodziców.
Izzy usiadła na swoim miejscu w sali od angielskiego, tuż przed Karą i Greyem. Kara siedziała ze spuszczoną głową – była jedyną osobą w całej klasie, której nie cieszył koniec semestru. Łatwo można było się domyślić dlaczego. Biedna Kara. Tak bardzo bała się odrzucenia, że wolała być obiektem kpin Tigs niż ryzykować, że o niej zapomną. W jej spojrzeniu można było dostrzec desperację. Chociaż znały się z Tigs od dawna, Kara wciąż się obawiała, że „pójdzie w odstawkę”. Za wszelką cenę chciała należeć do „wewnętrznego kręgu”, w którego centrum znajdowała się Tigs. Izzy zwróciła na to uwagę Greyowi, gdy czekali na windę w holu Lauderdale Tower, wieżowca w kompleksie Barbican, gdzie oboje mieszkali. Grey tylko wzruszył ramionami.
– Wiesz, co jeszcze ma wewnętrzny krąg? Piekło.
– Sugerujesz, że Antygona Price jest diabłem? – Izzy wybuchnęła śmiechem.
Rozległ się sygnał, drzwi windy się otworzyły i oboje weszli do środka. Izzy wcisnęła trzynaste piętro dla siebie i osiemnaste − dla Greya.
– Może nie diabłem. Ale niewiele jej brakuje…
Popołudnie ciągnęło się niemiłosiernie. Nikt nie zamierzał udawać, że się uczy, i nawet nauczycielka nie miała im tego za złe. Pani Alderman usiadła i kazała im poczytać podręcznik, a sama wyciągnęła jakiś magazyn. Przeglądała go, od czasu do czasu podnosząc wzrok, żeby sprawdzić, czy nikt nie opuścił klasy.
W oknie obok ławki Izzy bzyczała mucha uwięziona między dwiema taflami szkła. W oddali majaczył górujący nad okolicą czubek Lauderdale Tower.
Kiedy Izzy zaczęła naukę w nowej szkole, fakt, że mieszka w Barbican Centre, pozwolił jej wkraść się w łaski Tigs. Dziewczyna uważała, że mieszkańcy tego osiedla są „bezpieczni”. Pozostali – już nie. Był to absurd, bo apartament po przeciwnej stronie ulicy we Florin Court, gdzie mieszkała Kara, kosztował tyle samo, ile mieszkanie w Barbican, a w dodatku miał prywatny basen. Ale taka właśnie była Tigs. Nie chodziło jej wyłącznie o pieniądze, chociaż one też się liczyły. Chodziło o coś więcej. Oczywiście Tigs nie pozwalała Izzy zapomnieć, że jest tu nowa. Wprowadziła się dopiero rok temu, prawda? Tigs mieszkała tu od urodzenia.
Kompleks Barbican, mogący się poszczycić prywatnym ogrodem dla mieszkańców oraz jeziorem z fontannami i tarasami, stanowił istny labirynt kilkupiętrowych bloków, między którymi wznosiły się trzy wieżowce. Usytuowany na skraju tętniącego życiem londyńskiego City, na tyłach katedry Świętego Pawła, został wybudowany na terenach zbombardowanych podczas drugiej wojny światowej. Właśnie tak miało w przyszłości wyglądać życie w mieście: tysiące mniejszych i większych mieszkań oraz apartamentów wzniesionych na platformie nad poziomem ruchliwych ulic. Z zewnątrz osiedle robiło przytłaczające wrażenie i przypominało zamek. Nawet jego nazwa, „barbakan”, oznaczała rodzaj fortecy. Na środku zaprojektowano ogród, jezioro i Barbican Centre – kompleks teatrów, kin, galerii, bibliotek i restauracji otwartych dla osób z zewnątrz, pod warunkiem że potrafiły znaleźć wejście. Całe osiedle było wielopoziomowym labiryntem pasaży, prowadzących donikąd kładek oraz drzwi, do których klucz mieli wyłącznie mieszkańcy. Było e k s k l u z y w n e. A Tigs mieszkała w jego najbardziej reprezentatywnej części – w przestronnym apartamencie na trzydziestym piątym piętrze Shakespeare Tower, jednego z wieżowców wyrastających w samym sercu kompleksu. O czym Tigs lubiła przypominać przy każdej okazji.
Głośny zgrzyt, a potem huk sprawiły, że Izzy oderwała wzrok od okna i zainteresowała się tym, co działo się w klasie. Dwa rzędy przed nią, w przejściu między ławkami, leżało przewrócone na bok krzesło, a obok rozciągnięty na plecach Grey płakał ze śmiechu. Pani Alderman zerknęła znad gazety, skrzywiła się i pokręciła głową. Greyowi nie po raz pierwszy zdarzało się spaść z krzesła w trakcie lekcji. Ukłonił się wszystkim, wyraźnie zadowolony z aplauzu, jaki wzbudził, podniósł krzesło i opadł na nie z uśmiechem.
– Pajac – mruknęła Izzy.
Kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek, starannie wsunęła teczkę do torby, nie spiesząc się do wyjścia. Gdy mijała biurko pani Alderman, nauczycielka podniosła wzrok znad krzyżówki.
– Morderstwo, Izzy?
– Na ile liter, pani Alderman?
– Dziewięć.
– Zabójstwo, proszę pani. Ale już to pani wie.
– Tylko cię sprawdzam. – Pani Alderman postukała długopisem w gazetę. – Jak ci idzie powtarzanie materiału?
– Jako tako – odparła Izzy.
– Mam nadzieję, że traktujesz egzaminy poważnie? Nauczycielka przybrała surowy ton. – Nie chcę cię osądzać, ale po tym, co zaszło w twojej poprzedniej szkole, wiem, jak ważne…
– Traktuję je poważnie. Naprawdę. Słowo daję. – Izzy wbiła wzrok w podłogę.
Miała wrażenie, że sala się kurczy, robi się coraz mniejsza. Ściany zaczęły na nią napierać i była w stanie myśleć wyłącznie o ucieczce.
– Bardzo mnie to cieszy. Te egzaminy mogą mieć wpływ na całą twoją przyszłość. To nie jest próba generalna. – Zamrugała, obserwując reakcję Izzy, a potem dodała cieplejszym tonem: – Co nie znaczy, że od czasu do czasu nie możesz sobie zrobić przerwy.
– Oczywiście, pani Alderman.
Nauczycielka zmierzyła ją wzrokiem.
– No, idź już. Przyjaciele pewnie na ciebie czekają. Powiedz Greyowi, że nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jego arkusz egzaminacyjny…
– Dobrze, pani Alderman. – Izzy uśmiechnęła się i ściskając pasek torby, wyszła z klasy na zalany słońcem dziedziniec.
Tak jak Izzy przewidywała, Grey i reszta czekali na nią na trawniku. Jej przyjaciel padł właśnie na kolana, krzycząc na całe gardło: „Wolność!”. W uniesionej pięści ściskał szkolny krawat, ciemne włosy opadały mu na jedno oko.
– Jesteś beznadziejny – powiedziała, stając tuż przed nim.
– Uwielbiasz to – odparł z szerokim uśmiechem, odgarniając włosy z twarzy. – Dzięki mnie możesz się poczuć kimś lepszym.
– Jestem kimś lepszym. To chyba jasne.
– Tak ci się tylko wydaje. – Grey potrząsnął głową.
– No więc pomyślałam sobie… – Na dźwięk głosu dobiegającego zza jej pleców Izzy ścisnęło się serce. Tigs. Nie odwróciła się, licząc na to, że Tigs zrozumie aluzję. Nic z tego. – Pomyślałam sobie… – ciągnęła Tigs – może by tak impreza powtórkowa? U mnie? Wieczorem?
– Impreza powtórkowa? Jasne. Moi rodzice się na to nie nabiorą – stwierdziła Juliet, która siedziała na murku obok Doma, spoglądając na Tigs zza okularów przeciwsłonecznych.
– Okej. W takim razie „wspólna nauka”. – Tigs westchnęła teatralnie. – A oni nie powinni być w pracy?
– Mama pracuje na zmiany, a tata ma dyżur przy telefonie. Porażka.
– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, zwłaszcza gdy się jest bardzo zapracowanym lekarzem. – Tigs odrzuciła lśniące blond włosy na ramiona i uśmiechnęła się promiennie: – Jesteśmy umówieni. O szóstej.
– Przynieść książki? – Noah uniósł brew, a Tigs wydęła usta.
– To zależy, czy chcesz marnować czas na naukę. Tigs znów odrzuciła włosy do tyłu, uśmiechnęła się olśniewająco i ruszyła w stronę głównego wejścia, zmuszając Noaha, żeby zszedł jej z drogi.
Jeśli Grey zwrócił uwagę na jej rozkołysaną spódniczkę, nie dał po sobie nic poznać. Jak zwykle. Za to Dom…
Juliet podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem.
– Faceci są tacy przewidywalni.
– Cicho. – Dom spróbował zasłonić jej usta dłonią. Nie gadamy. Idzie niezła laska.
– Daj już spokój! – Juliet wywinęła mu się spod ramienia i pchnęła go lekko.
Dom zaczął zsuwać się z murka na drugą stronę i tylko niezgrabna szamotanina uratowała go przed upadkiem.
– Zdajesz sobie sprawę, że ten pokaz był przeznaczony dla ciebie? – Izzy szturchnęła Greya w bok i oboje ruszyli do wyjścia.
Na dziedzińcu została już tylko ich paczka. Stali przed solidną drewnianą bramą prowadzącą na ulicę. Za ich plecami Dom próbował oblać Juliet resztką wody z butelki. Dziewczyna krzyknęła i minęła ich pędem, a Dom i Noah ze śmiechem ruszyli za nią w pościg. Zostali tylko we dwoje. Grey patrzył przez chwilę za oddalającymi się przyjaciółmi, a potem pokręcił głową.
– Nie jestem zainteresowany.
– Tigs? Za to ona wręcz przeciwnie…
– No cóż. Jestem już zajęty.
– Co takiego? Chyba śnisz, kochasiu!
Przekomarzali się tak od dnia, w którym prawie się z nim zderzyła w drzwiach ich wieżowca. Grey niósł stos płyt DVD z horrorami klasy B, a na samym wierzchu leżał Czarnoksiężnik, film, z którego dialogi znała na pamięć. Natychmiast nawiązali nić porozumienia i od tamtej pory regularnie umawiali się na „randki z horrorem” (jak nazywała je Tigs, za każdym razem robiąc w powietrzu znak cudzysłowu), aby oglądać niezliczone tandetne produkcje, w których roiło się od potworów, wampirów i szaleńców uzbrojonych w piły łańcuchowe. Grey lubił filmy o potworach, nawet jeśli irytowały go krytyczne uwagi Izzy na temat szwów widocznych na lateksowym kostiumie stwora z bagien. Izzy wolała horrory o seryjnych mordercach i doprowadzało ją do szału to, że Grey zawsze trafnie typuje sprawcę. Za każdym razem, gdy krzyczała ze strachu albo zasłaniała oczy, wzruszał ramionami i pytał z ironicznym uśmiechem: „Chyba się tego spodziewałaś? Jeśli ktoś umiera poza kadrem, tak naprawdę wciąż żyje”. Zwykle w takiej chwili ciskała w niego poduszką.
Grey i Izzy szli obok siebie wąskimi chodnikami, tak jak w każdy inny szkolny dzień. Rano ogrom betonowego kompleksu mieszkalnego zostawał za nimi niczym cień. Po południu rósł im na spotkanie. Dziś Barbican prażył się w słońcu, bezlitośnie palącym lśniące drapacze chmur w City. Ktoś z zewnątrz, patrzący z niewłaściwej strony nieprzystępnego muru, uznałby, że tylko szaleniec chciałby tam mieszkać. Latem było tu gorąco, a zimą, gdy deszcz zostawiał na szarym betonie czarne zacieki, wyjątkowo ponuro. Ale kiedy człowiek znalazł się już w środku (o ile w ogóle udało mu się tam dostać), odkrywał, że Barbican ma swój niezaprzeczalny urok. Ogród był pełen rozłożystych drzew rzucających cień nawet w najgorętsze popołudnie, a w ogrodzonej części niedostępnej dla osób z zewnątrz można było usiąść na brzegu jeziora i moczyć stopy w wodzie.
Gdy weszli do lobby Lauderdale Tower, portier skinął im głową na powitanie i wrócił do oglądania czegoś na telewizorku ukrytym pod kontuarem recepcji. Grey minął przeszklone drzwi prowadzące do holu z windami, wcisnął guzik umieszczony na szczycie słupka na środku pomieszczenia i spoglądał wyczekująco na trzy windy.
– Którą obstawiasz? – zapytał.
– Nie bawię się – odparła Izzy, bezskutecznie usiłując zachować powagę.
Odkąd ubiegłej jesieni zaczęli razem chodzić do szkoły i wracać do domu, grali w grę polegającą na zgadywaniu, która winda zjedzie pierwsza na parter.
– Nie bądź taka. Ja obstawiam… numer trzy. – Wskazał palcem najbliższą windę.
Rzeczywiście, za zamkniętymi drzwiami rozległ się nagle szum, a niewielki czerwony wyświetlacz nad ich głowami zaczął odliczać piętra od dwudziestego piątego w dół.
– Nic z tego – Izzy jednak postanowiła przyłączyć się do gry. – Dochodzi czwarta. Wiesz, co to oznacza… Uniosła ręce na znak triumfu, gdy wskaźnik zatrzymał się na siedemnastce.
– Pani Johnson. Emerytka znów pokrzyżowała mi plany.
Grey osunął się teatralnie na słupek, upuszczając plecak na podłogę. Dzień w dzień punktualnie o szesnastej malutka pani Johnson opuszczała apartament na siedemnastym piętrze, żeby wyjść ze swoim pudlem na spacer. Zakaz wyprowadzania psów do ogrodu i trzymania ich w mieszkaniach nie robił na niej wrażenia.
– Dwójka. To będzie winda numer dwa.
Chwilę później rozległ się sygnał i drzwi windy otworzyły się ze zgrzytem. Grey podniósł plecak i zrobił nadąsaną minę.
– Odegram się następnym razem, Whedon.
– Przyznaj, że po prostu nie umiesz przegrywać. Izzy ze śmiechem wcisnęła przyciski odpowiadające ich piętrom i wciąż kręciła głową z dezaprobatą, gdy winda zatrzymała się na jej kondygnacji.
– Wieczorem mam na ciebie zaczekać? – Izzy przycisnęła dłoń do boku drzwi, żeby się nie zamknęły.
Grey potrząsnął głową.
– Nie. Idź sama. Moja ukochana mama jest akurat w domu, więc nie chcę jej podpaść.
– Nie jest dziś na przyjęciu? Co zrobi z taką ilością czasu?
Matka Greya prowadziła świetnie prosperującą firmę organizującą imprezy okolicznościowe, co oznaczało, że nieustannie podróżowała po całym kraju, nadzorując wystawne przyjęcia. Grey nigdy nie powiedział tego na głos, ale Izzy zawsze czuła, że jej przyjaciel ma do matki żal o te wszystkie podróże i czas spędzony poza domem.
– Pewnie spróbuje zorganizować czas mnie – westchnął Grey. – Zobaczymy się na miejscu.
– Tigs strzeli focha, jeśli się spóźnisz…
– Tigs zawsze znajdzie powód do niezadowolenia. Jestem na samym dole jej listy. – Grey wbił wzrok w punkt tuż nad ramieniem Izzy, więc dziewczyna odwróciła się, żeby sprawdzić, na co patrzy.
Na ścianie naprzeciwko wskaźnik ruszył w dół, minął trzynaste piętro i w końcu wskazał poziom lobby. Grey potrząsnął ze smutkiem głową i zagryzł wargę.
– Pani Johnson… – stwierdził z żalem, a Izzy odsunęła się od drzwi, pozwalając, żeby się zamknęły.
– Gdzie Grey? – Tak brzmiały pierwsze słowa Tigs, gdy otworzyła drzwi i zobaczyła w nich Izzy, samą.
Tigs zamrugała, jak gdyby liczyła na to, że chłopak pojawi się nagle w holu.
– Powiedział, że się spóźni – wyjaśniła Izzy, starając się ukryć urazę. – Nie jesteśmy bliźniętami syjamskimi.
– Nieważne. – Tigs machnęła ręką i otworzyła drzwi na oścież. – Ale jesteś pewna, że przyjdzie?
– Może zadzwonisz i sama go zapytasz? – Izzy z trudem opanowała irytację.
– W życiu. Nie zamierzam do niego d z w o n i ć. Poza tym zwykle wiesz, gdzie jest. A tak w ogóle, to co jest między wami grane?
– To samo, co wtedy, gdy pytałaś ostatnim razem. Nic.
– Nieważne. – Tigs zabrała rękę i kopniakiem zamknęła drzwi.
W budynku Izzy po takim uderzeniu zatrzęsłaby się cała kondygnacja. Ale w apartamencie Price’ów wszystko działało nieco inaczej. Sunące bezszelestnie drzwi wejściowe zwolniły, a następnie domknęły się z dyskretnym kliknięciem, gdy napotkały ościeżnicę. Z sięgających od podłogi do sufitu okien salonu rozpościerał się widok na panoramę całego Londynu i szklane wieże City połyskujące w zachodzącym słońcu.
Na ogromnej czerwonej sofie siedziały Juliet i Mia. Kara i Dom zajęli miejsca na podłodze po drugiej stronie szklanego stolika kawowego. Izzy, ku swojemu zaskoczeniu, zauważyła piętrzące się na nim segregatory i zeszyty.
– Wcale nie żartowałaś z tą imprezą powtórkową. Izzy wskazała głową notatki.
Tigs popatrzyła na nią, nie rozumiejąc, a potem wybuchnęła śmiechem.
– Jeszcze czego. To na wypadek, gdyby pojawił się rodziciel.
– Twojej mamy nie ma w domu?
– Jest na odwyku.
– Nic jej nie jest?
– Rodzicielce? Błagam. Traktuje ośrodek jak hotel. Tigs minęła Izzy, weszła do kuchni i otworzyła drzwi lodówki, która była większa od niej. – Poczuje się lepiej, kiedy przestanie zaglądać do… Nie. Zaczekaj. – Zatrzasnęła z powrotem drzwi lodówki i oparła się o nie plecami, z namysłem stukając palcem w wyjęty właśnie napój. Gdy mowa o lekach, nie zagląda się do kieliszka, tylko… do czego? Do apteczki? – Popatrzyła przed siebie, a potem wzruszyła ramionami. – A skoro już jesteśmy przy tabletkach…
Rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Tigs przewróciła oczami.
– Otwarte!
– Wcale nie… – Dobiegł ich stłumiony głos Greya i Tigs rzuciła się do drzwi.
Izzy nie potrafiła zdecydować, czy jej zachowanie jest niewiarygodnie urocze, czy całkowicie żałosne.
Grey nie stał na korytarzu sam, więc Tigs obdarzyła swoim najpiękniejszym uśmiechem towarzyszącego mu Noaha, a Grey przemknął obok niej i rzucił się na ogromny srebrny fotel. W dziurawych dżinsach i wysłużonych converse’ach nie powinien tu pasować, ale miał w sobie coś takiego, że wydawał się na swoim miejscu. Jemu i Tigs, im wszystkim przychodziło to z łatwością. Wszystkim oprócz Izzy. I może Noaha. Prawie im tego zazdrościła. Nawet Kara wydawała się tu pasować. Razem z Tigs rozpoczęły naukę w szkole tego samego dnia i przyjaźniły się od tamtej pory. Określenie „przyjaźniły się” było może trochę na wyrost, ale na pewno coś je łączyło. Izzy wątpiła, żeby kiedykolwiek miało ją coś łączyć z Tigs lub resztą ekipy. Gdy pomyślała o tym w ten sposób, przyszło jej do głowy, że może Grey faktycznie był inny niż reszta. Z naciskiem na słowo „inny”.
– No dobra. Szkoła się skończyła. Przed nami koszmarna sesja… Czy rodzice palnęli wam już „mówkę”? Grey rozejrzał się po pokoju.
– W grudniu – odparli jednocześnie Dom i Mia. Grey szybko zamrugał.
– Z waszą matką nie ma żartów.
– Oj nie.
– „Martwię się nie tym, że rozczarujesz mnie”. – Grey parodiował swoją mamę tak doskonale, że naśladował nawet jej nerwową gestykulację. – „Martwię się, że rozczarujesz samego siebie”. Chyba biorą te teksty z jakiegoś podręcznika.
– Wróćmy do egzaminów. – Juliet, ściśnięta na środku kanapy, wyglądała na młodszą od pozostałych. Z przejęciem spoglądała swoimi wielkimi oczami zza okularów w grubych oprawkach. – To nie są żarty. Chodzi mi o to, że jeśli źle nam pójdzie…
– Daruj sobie. – W głosie Greya słychać było napięcie. – Już się nasłuchałem.
– Może rodzice mają rację. Tylko o to mi chodzi. Powinniśmy potraktować egzaminy poważnie. – Juliet nawijała na palec naszyjnik z wisiorkiem, tak jak zawsze, gdy była zdenerwowana.
Był to czerwony szklany koralik w kształcie łezki wielkości jej kciuka. Juliet nigdy go nie zdejmowała. W szkole zakładała go na kołnierzyk i ukrywała pod krawatem, ale bez względu na to, ile razy nauczyciele grozili, że go skonfiskują, nigdy nie spełnili tej groźby.
– W porządku. Ale czy wszyscy muszą o tym ciągle trąbić? Co nam z tego przyjdzie? To nie są nasze pierwsze egzaminy. Jesteśmy uczniami Clerkenwell. Egzaminy to nasz chleb powszedni.
– Ale nie takie…
– Juliet? Możesz mi wyświadczyć przysługę? Przymknij się wreszcie, dobra?
Ta wymiana zdań skutecznie zwarzyła nastroje. W ciągu minuty radosna atmosfera prysła, ustępując nerwowemu napięciu. Grey powiedział tylko to, o czym wszyscy i tak doskonale wiedzieli, ale Juliet prawie wyraziła na głos ich najgorsze obawy. Byli uczniami Clerkenwell, w tym wypadku Grey miał rację. Ich rodzice odnosili sukcesy. Ich szkoła odnosiła sukcesy. Nie mieli wyboru, musieli spełnić te wymagania. Porażka nie wchodziła w grę.
To Tigs przerwała milczenie. Stała w drzwiach z małą papierową torebką w dłoni.
– Mówiłam już, że może będę w stanie ułatwić nam tę całą… powtórkę.
Włożyła rękę do torebki i wyjęła z niej kilka białych podłużnych pudełeczek, które rzuciła po kolei każdemu z gości.
Opakowanie wylądowało na kolanach Izzy z cichym grzechotem. Było zrobione z grubej, lśniącej tektury, na której wielkimi literami wytłoczono napis „FokusPro”. Nic więcej. W środku znajdowały się trzy srebrne, połyskliwe blistry z tabletkami. Gdy wytrząsnęła pigułki na dłoń, okazały się zimne w dotyku, jak gdyby wysączały ciepło z jej skóry.
– Możecie mi podziękować w dniu ogłoszenia wyników – oznajmiła z zadowoleniem Tigs. – To nowość w Stanach. W college’ach wszyscy biorą je przed egzaminami końcowymi.
– Środek wspomagający koncentrację? – Noah wpatrywał się w opakowanie leżące na dłoni. – Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Nie będziemy mieć kłopotów?
– Nie macie się czego obawiać. Przysięgam. To tylko garść witamin i suplementów. Pozwalają dłużej się uczyć, poprawiają pamięć. Takie tam. Zresztą nikt się o tym nie dowie, prawda?
– Skąd je masz? – Izzy zrobiła paznokciem dziurkę w jednym z listków i wycisnęła tabletkę na dłoń.
Była jaskrawożółta z odciśniętym wzorkiem kółka. Pachniała ohydnie – jakby zgnilizną. Izzy zmarszczyła brwi i popatrzyła na pozostałych. Chyba im to nie przeszkadzało.
– Kupiłam w Internecie. To chyba jasne.
– W Internecie?
– Bez obaw. Użyłam konta rodzicielki. Ona wszystko kupuje w aptece. Noxapharm czy coś w tym stylu.
– No to mnie pocieszyłaś… – Izzy nie była w stanie oderwać oczu od tabletki.
Coś jej się nie podobało. Na przykład ten zapach. Nic dobrego nie mogło tak śmierdzieć.
– Wyluzuj. Nazywają się FokusPro. Nie mogliby ich tak nazwać, gdyby nie zostały przebadane. To tylko jakieś algi. Wspomagają koncentrację, to wszystko. – Tigs zgniotła papierową torebkę i posłała ją wysokim łukiem na drugi koniec salonu. – A zresztą co się może stać?
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Bezsenna. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: