Minął rok, odkąd Jerzemu odebrano Wandę.
Rok nieustannej udręki, wściekłości i walki. Rok piekła, w które Jerzy zamienił własne życie i gdyby nie Barbara, jedyna osoba tęskniąca za Wandą równie mocno, jak on, zapewne dokonałby żywota w jakimś pożartym przez Ciemność rynsztoku.
Los jednak bywa przewrotny a los Jerzego, w szczególności. Stawiając mu na drodze kolejną kobietę, a właściwie bezbronną dziewczynkę, skieruje życie detektywa na zupełnie nowe tory. Nowe zlecenie od ostatniej pozostałej przy życiu dziedziczki bajecznej fortuny rzuci Jerzego w sieć intryg, z której ciężko będzie się wyplątać. Ale może gdzieś daleko, na końcu śmiertelnie niebezpiecznej rozgrywki, czeka upragniona nagroda?
Do lektury powieści Andrzeja Pupina Rozbłyski ciemności zaprasza Fabryka Słów.
Nowa książka Andrzeja Pupina to prawdziwa uczta dla czytelnika – pisze Danuta Awolusi w naszej recenzji Rozbłysków ciemności.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Rozbłyski ciemności. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Detektyw zerknął do notesu: na dziś miał jeszcze zaplanowaną wizytę na mokotowskim posterunku policji. Jeden z podopiecznych Fundacji Scutum wpadł w kłopoty, a Barbara wymusiła na Jerzym obietnicę, że ten przynajmniej spróbuje załagodzić sprawę. Fundacja, założona za brudne pieniądze ojca Maciejewskiej, obecnie radziła sobie lepiej niż dobrze. Wprawdzie dziedziczka ogromnego majątku nie miała jeszcze dostępu do pieniędzy, jednak przekazany przez jej ojca kapitał początkowy był wystarczający na udany start. Ponadto Basia znakomicie radziła sobie z pozyskiwaniem środków zarówno od instytucji państwowych, jak i zamożnych darczyńców. Wszyscy wiedzieli, że w chwili gdy jej zepsuty do szpiku kości rodzic wpadnie wreszcie w łapy wymiaru sprawiedliwości, świetlne imperium trafi w jej ręce.
Jerzy stwierdził, że musi wreszcie zacząć mniej poważnie traktować swoje obietnice, przynajmniej te dane wspólniczce. Mimo wszystko westchnął, włożył marynarkę, płaszcz i kapelusz, po czym zbiegł po schodach. Na rikszę nie musiał długo czekać.
Posterunek Policji Państwowej mieścił się w sporej kamienicy. Zakratowane okna oraz stalowe siatki na szybach sprawiały przygnębiające wrażenie, a ufortyfikowane starannie ułożonymi workami z piaskiem wejście na posterunek nie dodawało budynkowi uroku. Podobne worki znajdowały się również na dachu, za okapem, ustawione na stromej połaci na specjalnie przygotowanych drewnianych konstrukcjach. Przed komisariatem stało dwóch opancerzonych i uzbrojonych funkcjonariuszy. Zgodnie z regulaminem nosili stare poniemieckie hełmy i stalowe napierśniki, jednak wymarznięte oblicza wskazywały, że za ochronę płacą wysoką cenę. Oparte o barykadę karabiny Mausera również pochodziły z dawnych zbrojowni kajzera, podobnie jak ciężkie, przypominające maczety bagnety założone pod lufy broni.
Jerzy skinął głową policjantom i bez wahania wszedł do środka. Liczył, że ostentacyjna pewność siebie pozwoli mu uniknąć nużącego przepytywania na bramce. Po raz kolejny okazało się, że miał rację.
Korytarz pokryty odrapaną jaskrawoniebieską lamperią prowadził prosto do dyżurki. Siedziało tam dwóch funkcjonariuszy, z których jeden mozolnie pisał na ma- szynie, a drugi układał papiery na kilkunastu kupkach.
– Kapitan Jerzy Kowalski – zaanonsował się detektyw. – Potrzebuję porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za młodocianych.
– Proszę okazać dokumenty. – Policjant sortujący druki nawet nie podniósł wzroku. – Od razu powiem, że wszyscy są bardzo zajęci i trzeba będzie długo poczekać. Nawet bardzo długo.
– Proszę bardzo.
Jerzy położył papiery i odczekał, aż mężczyzna zauważy należącą do kontrwywiadu nocną przepustkę, podpisaną przez samego marszałka Piłsudskiego.
– Oczywiście, panie kapitanie, proszę tylko o małą chwilkę.
Funkcjonariusz zerwał się z krzesła i zasalutował nerwowo, nieporadnie. Pamiątka z pracy działała niemal zawsze.
– Natychmiast się tym zajmę – dodał. – Już pędzę po przodownika.
Jerzy, czekając na powrót posterunkowego, przyjrzał się galerii osób poszukiwanych. Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na zdjęcie Tomcia Palucha, młodocianego szefa gangu składającego się z bezdomnych dzieciaków. Nagroda wciąż rosła, jednak chłopak nadal był nieuchwytny. Jerzy szczerze kibicował tej grupie, uznając, że skoro państwo nie było w stanie zadbać o sieroty, te miały prawo same zatroszczyć się o siebie. Na pozostałych przestępców patrzył jednak bez pobłażania. Liczne twarze oszustów, bandytów i morderców dobitnie pokazywały, że niedoinwestowana policja nie radzi sobie z ogromną falą uchodźców. Niestety, we wszystkich miastach Europy było podobnie. Drapieżniki i padlinożercy żerowali na najsłabszych, a władze z trudem utrzymywały pozory porządku. Wydawać by się mogło, że przynajmniej teraz ludzkość skupi się na przetrwaniu i odbudowie cywilizacji, jednak już dwa lata po światowej hekatombie na Polskę najechały hordy Sowietów. Okazało się, że wojny można było prowadzić pomimo globalnej katastrofy. Obecnie znaczną część i tak niewielkich budżetów pochłaniały zbrojenia. Tym bardziej że Wielka Wojna nie została zakończona zwycięstwem żadnego z mocarstw, więc liczni demagodzy nadal dopominali się rewizji granic. Na utrzymanie porządku nie zostawało już zbyt wiele środków.
Ponure myśli przerwał powrót posterunkowego wraz z innym funkcjonariuszem. Około pięćdziesięcioletni, niski i krępy mężczyzna wyciągnął dłoń na powitanie. Był zupełnie łysy, a twarz znaczyły mu głębokie bruzdy. Sumiasty wąs był starannie wypomadowany. Mężczyzna nosił też mundur z oznaczeniami przodownika.
– Panie kapitanie, nazywam się Jacek Wiśniowski. – Miał mocny, pewny uścisk. – Jestem tutaj szefem wydziału do spraw przestępczości nieletnich. Zapraszam do środka.
Kolejny korytarz, pokryty taką samą odpadającą lamperią jak poprzedni, prowadził wzdłuż szeregu równie zniedbanych drzwi. Weszli do piątego pomieszczenia. Cztery biurka były zawalone papierami i resztkami jedzenia, a stojące przy nich krzesła wyglądały, jakby zaraz miały się rozpaść. Wewnątrz unosił się zapach kapusty, potu i przetrawionego alkoholu. Wiśniowski wziął jedno z siedzisk i ustawił przy swoim biurku. Gestem wskazał gościowi miejsce, po czym ostrożnie usiadł na swoim. Podobnie postąpił Jerzy. Detektyw poczuł, jak drewno ugina się niebezpiecznie pod jego ciężarem, po czym mimo rozpaczliwego skrzypienia decyduje się jeszcze nie rozlecieć.
– Co mogę dla pana zrobić, panie kapitanie? – Mimo swobodnego tonu oczy policjanta pozostawały czujne.
– Na początek: gdzie pan służył?
Jerzy wskazał na pudełko po medalu pamiątkowym za wojnę z bolszewikami, leżące na biurku. Dobrze było najpierw rozmiękczyć przeciwnika.
– Przepraszam za nieporządek – odparł policjant. – Syn musiał tu grzebać. Żona była chora, więc spędził tu dwa dni. Ten to zawsze narobi bałaganu, nie mam już do niego siły.
Szybko schował przedmiot do szuflady.
– Biłem się z Sowietami jako kapral w Dwudziestym Siódmym Pułku Piechoty. Wcześniej odsłużyłem swoje w carskiej armii, ale po zajęciu Częstochowy przez Prusaków Niemcy powołali mnie na front zachodni – mówił, jakby składał raport.
– Też tam służyłem. Piąty Szturmowy.
Brwi policjanta uniosły się po usłyszeniu nazwy legendarnej formacji.
– Potem Dwójka – dodał Jerzy. – Podczas ataku bolszewików zostałem oddelegowany bezpośrednio do oddziałów liniowych.
– Cóż, czyli też nawąchał się pan prochu. – Wiśniowski uśmiechnął się, a jego oblicze wyraźnie złagodniało. – Jednak chyba nie przyszedł pan na wspominki. Czego potrzebuje od nas kontrwywiad?
– Zaszło małe nieporozumienie. – Jerzy zamachał dłonią. – Nie jestem już w służbie czynnej i nie pracuję dla Dwójki. Obecnie dorabiam w sektorze prywatnym.
– Czyli detektyw? Ładnie pan nastraszył naszego poczciwego Alojzego. – Policjant roześmiał się. – Cały komisariat postawił na baczność. Dobrze, więc o co chodzi?
– Przyszedłem do pana na prośbę Fundacji Scutum. To ci od walki o prawa nieletnich. Podobno macie w areszcie jednego z ich podopiecznych.
– Dobrze, zaraz sprawdzę. – Przodownik podszedł do jednej z szaf i zaczął przetrząsać papiery. – Faktycznie, dostaliśmy od nich pismo w sprawie złapanego kieszonkowca.
– Czy istnieje możliwość jakoś się dogadać? – Detektyw sięgnął do kieszeni znaczącym gestem. – Mam nieprzyjemność pracować dla szefowej fundacji i powiem panu, że większej cholery ziemia nie nosiła.
– Jeśli proponuje pan łapówkę, to nie ma mowy! – Mężczyzna cały się zjeżył. – Wiem, co o nas mówią, ale nie każdy jest skorumpowany. A ja za takie sugestie zazwyczaj daję po mordzie!
– Nie miałem zamiaru pana obrazić.
Jerzy mocno się zdziwił. Spodziewał się, że załatwi sprawę za maksymalnie pięćdziesiąt złotych. Na jego nieszczęście musiał mu się trafić jedyny uczciwy policjant w tej dzielnicy.
– Myślałem bardziej o poręczeniu od fundacji – powiedział. – Szkoda byłoby wrzucać dzieciaka w tryby aparatu państwowego, jeśli ma zapewnioną prawdziwą pomoc. Może jeszcze coś z niego wyrośnie.
– Poręczenie od organizacji pozarządowej ma dla mnie wartość gazety w wychodku. – Wiśniowski oparł się o szafę. – W tym przypadku dałoby się coś zrobić, gdyby ktoś tak szanowany jak pan podpisał opiekę.
– Co podpisał...? – Detektyw zamarł.
– Prowadzimy na Mokotowie nowy, pilotażowy program. Informowaliśmy o tym fundację. – Policjant jeszcze raz zerknął do dokumentów. – Mam notatkę, że panna Barbara Maciejewska potwierdziła, że zgłosi się pan w tym celu. Wysłała też wszystkie papiery do weryfikacji.
– Co zrobiła?!
– Sierota zamieszka z panem na okres próbny. Zazwyczaj to pół roku. Jest pan wtedy osobiście odpowiedzialny za wychowanie i uczynki dziecka.
Jerzy poczuł, że krew uderza mu do głowy. Ta żmija go wystawiła!
– Potem czyścimy papiery takich gagatków – ciągnął policjant.
– Nie ma mowy! Na to nie mogę się zgodzić!
– Oczywiście, rozumiem. W takim razie zastosujemy standardową procedurę. – Mężczyzna odłożył dokumenty i ponownie usiadł za biurkiem. – Przymusowe farmy nieustannie potrzebują nowych więźniów.
– Chwileczkę, niech pan poczeka. – Jerzy próbował negocjować. – Przecież nie możecie wysłać nieletniego z jakimś nieznajomym. Co, jeśli okażę się jakimś zboczeńcem czy mordercą?
– Wydaje mi się, że dewiant raczej by tak nie oponował. – Policjant tylko się uśmiechnął. – Jak już mówiłem, zweryfikowaliśmy pana na podstawie wysłanych dokumentów.
– Mimo wszystko to kompletne szaleństwo!
– Szaleństwo? – oburzył się przodownik. – Wie pan, jaki los czeka te dzieciaki? Co się z nich robi po pięcioletnim wyroku na farmach? Dziwi to pana, że chcę im dać choć cień szansy na normalne życie?
– Normalne życie u starego kawalera? Do tego detektywa? Kiedy miałbym się zajmować dzieckiem?
– Ze starszymi dzieciakami nie ma już tyle roboty, proszę mi wierzyć. – Policjant wskazał ruchem głowy rodzinne zdjęcie. – Do tego państwo dokłada osiem złotych miesięcznie na koszty utrzymania. To jak? Bierze pan czy kończymy temat?
– Czy jeśli pojawi się inny szanowany obywatel, to istnieje możliwość przekazania tej opieki?
W głowie detektywa kiełkował chytry plan. Już wiedział, jak się zemścić na Barbarze. Nie pozwoli jej tak łatwo się wywinąć. Przekroczyła wszelkie granice.
– Istnieje taka opcja – stwierdził policjant. – Po zweryfikowaniu potencjalnego opiekuna wystarczy jedynie wspólnie podpisać papiery na komisariacie.
– Osoba, którą mam na myśli, jest niezwykle zajęta. Czy są jakieś inne rozwiązania?
– Tak, w ostateczności wystarczą potwierdzone przez notariusza lub adwokata podpisy aktualnego oraz nowego opiekuna.
– Pół roku to dość krótko. Sierota nie zdąży się nawet dobrze rozpakować. – Jerzy uśmiechał się w duchu. Szykował dla Basi prawdziwą niespodziankę. Pewien notariusz był mu bardzo dużo winien. – Tak szczerze, jak weteran weteranowi, nie dałoby się coś z tym zrobić?
– Niech będzie moja strata. – Wiśniowski mrugnął, wyczuwając intencję rozmówcy. – Wpiszę do papierów cały rok.
– Od razu lepiej. – Uścisnęli sobie dłonie. – Gdzie mam podpisać?
Książkę Rozbłyski ciemności kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,