Po wojnie Anna i Kazimierz Warszawscy, zmuszeni opuścić Wilno, wyjeżdżają do Gdańska. Ania szybko znajduje pracę w sklepie. Kazik, który jest wykształconym muzykiem, po jakimś czasie dostaje posadę w orkiestrze. Początkowo jest sfrustrowany koniecznością grania dla komunistów, ale gdy zyskuje uznanie publiczności, przestaje mu to przeszkadzać.
Małżonkowie z każdym dniem zaczynają oddalać się od siebie. Kazika pochłaniają obowiązki zawodowe. Ania natomiast nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości, wciąż wracają do niej tragiczne wspomnienia.
Życie kobiety zmienia się, gdy dostaje nietypową propozycję – ma uwodzić ludzi podejrzanych o kolaborację z komunistami. Szybko okazuje się, że Ani odpowiada rola femme fatale, choć cały czas próbuje przekonać samą siebie, że robi to, aby ocalić niewinnych ludzi.
Czy da się jednoznacznie stwierdzić, czym jest miłość?
Czy można uciec od traumatycznej przeszłości?
Wydawnictwo Pascal zaprasza do lektury powieści Bezdroża, której autorką jest Ewa Popławska.
„Bezdroża" Ewy Popławskiej to poruszająca historia o miłości, ale też bezwzględności systemu, w którym ludzie musieli się odnaleźć. To opowieść o polityce, ale też o uczuciach, zemście i poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.
- recenzja książki „Bezdroża"
– Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że miłość i fascynacja drugim człowiekiem to dwie różne sprawy. To było dla mnie przełomowe odkrycie, dzięki któremu żyje mi się dzisiaj dużo przyjemniej i spokojniej. Fascynacja jest silna, ale bardzo szybko się wypala, nie warto poświęcać jej większej uwagi. Wystarczy zaakceptować jej istnienie oraz to, że po czasie minie. Miłość to uczucie głębokie, trwałe. Niekoniecznie musi się wiązać z wielkimi porywami serca; tchnie spokojem i bezpieczeństwem. I to jest dobre – mówiła w naszym wywiadzie Ewa Popławska. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Bezdroża. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Tego dnia pod roboczy fartuch Ania włożyła błękitną sukienkę z białymi podłużnymi paskami. Z kawałka materiału, który pozostał po skróceniu długości, zrobiła opaskę na włosy, wkładając do środka miedziany drut i zaszywając bawełniane brzegi. Włosy upięła w fantazyjny, świeży kok. Była dziś obiektem drwin kierowniczki, więc tym niecierpliwiej czekała na popołudnie.
Choć ledwo zaczął się kwiecień, dzień był ciepły. Krzewy pokryły się już niewielkimi listkami, a na drzewach pojawiły się pąki. Lekki wiatr dmuchał między nagimi konarami, kapryśne słońce chowało się za chmurami i znów wychodziło. Wiosna dodawała otuchy, zewsząd na ulice wychodzili ludzie pełni nadziei, radośniejsi niż zwykle. W mieście żyło się już całkiem znośnie, ale dusząca atmosfera nowego systemu przenikała do świadomości obywateli.
Weszła do sali prób pewna, że zastanie niewielką grupę muzyków, może kilkunastu. Jakież było jej zdziwienie, gdy zobaczyła pomieszczenie wypełnione po brzegi ludźmi przemieszczającymi się chaotycznie we wszystkie strony. Część z nich stanowili muzycy; krzątali się po scenie, ustawiając od nowa sprzęt. Fortepian przesunięto na prawo, a pośrodku przygotowano miejsce dla chóru, który właśnie ćwiczył. Wśród wrzawy Ania nie słyszała dokładnie słów, zresztą była to bardzo skromna grupa, złożona z trzech młodych dziewczyn i trzech chłopaków.
Obsługa i kucharki wynosili stoły, zastępując je solidniejszymi, z dębowego drewna. Obskurne krzesła, od których odpadały płaty białej farby, malowano na brązowo. Wszystko w tym miejscu było postawione na głowie, nawet muzycy nie wykonywali swojej pracy, tylko pomagali przenosić i czyścić.
Nie cieszyła się z tego chaosu, łatwiej zbliżyłaby się do celu, gdyby było tu pusto i cicho. Poszukiwała Andrieja niepewna, czy tym razem przyszedł na próbę. Wśród morza głów nie było łatwo go odszukać; kiedy Ania traciła już nadzieję, z tłumu wyłonił się niewysoki, krępy mężczyzna, zupełnie niepasujący do wyobrażenia intelektualisty.
Urodę miał ni to europejską, ni to kaukaską. Lekko skośne oczy nie pasowały do dużej okrągłej twarzy, w której nie współgrał żaden element. Małym oczom towarzyszył za duży i lekko spłaszczony nos, kończący się nisko, tuż nad cienkimi ustami. Krótkie, czarne włosy odsłaniały uszy, których krańce sterczały w obu kierunkach, jak u elfów.
Na myśl o tym, że miałaby się z nim umówić, Anię przeszył niemiły dreszcz. Doznała poczucia zawodu, bo na zdjęciu wyciętym z gazety, które zresztą analizowała skrupulatnie przed kilkoma dniami, Kalapács wyglądał trochę przyjaźniej. Teraz brakowało przede wszystkim uśmiechu, ponury mężczyzna ominął ją obojętnie i rzucił na składowisko narzędzi taśmę klejącą.
– Przepraszam! – spróbowała wśród wrzawy.
Kalapács się nie odwrócił.
– Czy to zawsze musi być takie trudne? – zapytała siebie na głos.
Poczuła, że ktoś stanął za jej plecami. Odwróciła się.
– Co jest trudne? – Kostek patrzył na nią lodowato jak zwykle.
– Nic, w czym miałbyś jakiś interes.
– Wyjdźmy, pomówimy.
Tym razem to ona spojrzała na niego dumnie.
– Nie mamy o czym.
– Mamy.
Nie czekał na nią, odwrócił się i wyszedł, nawet nie sprawdzając, czy podąża za nim.
Wyszli na kwietniowy zachód słońca. Robiło się chłodno, ciaśniej otuliła się płaszczem. Skrzyżowała ramiona.
– Czego chcesz? – zapytała hardo.
– Wiesz, że Hania się ze mną rozstała?
– Chyba ty z nią…? Ona przecież chciała z tobą być. Zawsze uważała, że jesteś miłością jej życia.
Uśmiechnął się przygnębiająco.
– Po twoich słowach chyba skończyła z tą naiwnością.
Powinna powiedzieć, że jej przykro, ale wcale tak nie było. Dlatego milczała. Chciała, żeby szwagier poczuł się skrępowany.
– Jest coś, o czym nie wiesz. To znaczy, nie wiesz o wielu rzeczach…
Przerwała mu parsknięciem. To on przecież nie wiedział. Na przykład tego, że akurat znienawidzona szwagierka naraża życie, umawiając się z komunistami.
Parsknięcie Ani zapaliło w jego spojrzeniu iskrę gniewu. Mimo to kontynuował.
– Hania powiedziała wszystkim, że lekarze nie zauważyli niczego niepokojącego. Z początku myśleli, że jest w ciąży, ale nie, nie jest. Kiedy się ze mną rozstawała, była inna niż zwykle, nie smutna, tylko zrezygnowana. Chcesz papierosa?
– Przecież nie palę – powiedziała cicho.
Zdziwiło ją, że jednak coś go obchodzi. Chciała słuchać dalej, ale Kostek zmierzał już do końca.
– Odszukałem wyniki jej badań. Kłamała, mówiąc, że to nic poważnego. Lekarze znaleźli u niej guza w piersi. Prawdopodobnie są już przerzuty.
Patrzył na nią przez cały czas, jakby sam nie wiedział, w jaki sposób powinien to wszystko powiedzieć. Może szukał zrozumienia, a może sygnału, że nie został sam z bólem.
– Nie wierzę w to. – Ania pokręciła głową z przekonaniem. – To młoda, silna dziewczyna. Takie rzeczy się nie zdarzają, nie w jej wieku, z jej energią…
Wiedziała, że mówi same bzdury. Jeszcze w Wilnie patrzyła, jak ginęli ludzie w wieku Hani i młodsi – z głodu, od kuli. Na mrozie, w stęchłych piwnicach. Noworodki przysypane ziemią, wyglądające jak lalki z porcelany.
Mimo wszystko wiadomość przyjęła ze spokojem, choć jeszcze do końca nie zdawała sobie sprawy, co oznacza. Nie chciała zbyt dużo o tym myśleć, wolała się skupić na samej chorobie, niż na tym, co ze sobą niosła.
– Chciałem przez to powiedzieć, że dość już przeżyła. Musiała znosić waszą matkę, mnie. Nie kłóćcie się już, szkoda na to czasu.
– Kochałeś ją chociaż kiedykolwiek?
Po raz pierwszy w życiu widziała, jak w oczach starszego z braci Warszawskich mignął strach. Nie odpowiedział, tylko z rezygnacją spuścił głowę. Zrozumiała.
– To już nigdy jej nie przeszkadzaj. Nie ma po co jej denerwować.
***
Na salę wróciła nieco oszołomiona. Starała się skupić na pracy, szukała wzrokiem Andrieja, ale wszystkie twarze wyglądały tak samo. Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Hałas, który przenikał do jej uszu, wyrządzał krzywdę. Poczuła, że dłużej nie zniesie gryzącego smutku. Musiała się rozpłakać, a jednak nie umiała. Otworzyła oczy. Tylko jedna skromna łza potoczyła się po policzku.
Bywa, że w złych chwilach nieoczekiwanie zaskakuje człowieka mała pocieszająca rzecz. Tak też było tym razem. Ania poczuła, że ktoś chwycił jej przedramię – Andriej Kalapács.
– Dobrze się pani czuje?
Rzeczywiście, gdyby ktoś patrzył na nią z boku, mógłby stwierdzić, że Ani coś dolega. Choć miała powiedzieć, że wszystko jest dobrze, złapała ciepłą dłoń z wyrazem szczerego bólu na twarzy.
– Nie, czuję się źle.
– Wyprowadzę panią.
Nie tylko pomógł jej wyjść, podpierając na wszelki wypadek jej smukłą talię, kazał jej też przysiąść na krawężniku, po czym zapowiedział, że za chwilę wróci z czymś do siedzenia.
Na początku rzeczywiście usiadła na krawężniku, ale gdy wyłapała kilka ciekawskich spojrzeń, wstała. Przecież nic jej nie dolegało, to Hania była chora. Ta sama Hania, która miała przed sobą całe życie i prawdziwą miłość do zakosztowania. Zadziorna, zawsze uśmiechnięta, pewna swego, za wszelką cenę goniąca za prawdziwym uczuciem. Miedzianowłosa, o promienistym spojrzeniu – Hania szukająca siostry.
Andriej wrócił z krzesłem.
– Miała pani siedzieć.
– Trochę mi lepiej. Dziękuję panu. – Usiadła na krześle.
– Czy mam kogoś zawiadomić? Może męża? Jest w środku, pomaga nosić stoły.
– To pan mnie zna? – zdziwiła się, że ją, zwykłą Anię Warszawską, kojarzy sławny poliglota.
– Oczywiście, w tym budynku chyba każdy panią zna – uśmiechnął się.
Teraz przypominał tego mężczyznę ze zdjęcia w gazecie. To był niewątpliwie Andriej Kalapács. A ona przyszła tu nie dla sławnego męża kompozytora, tylko dla niego. On jej pomógł, a ona zabierze go na spotkanie pułapkę.
– Czytałam o panu. Czy to prawda, że zna pan hiszpański? – zapytała z nutką fałszywego podziwu w głosie.
Roześmiał się lekko.
– Prawda.
– A francuski?
– Też.
– To fascynujące. Może przyniesie pan drugie krzesło? Dla siebie.
***
Rozmawiali przez godzinę, spodobał się jej. Nie próbował jej zaimponować, nie chwalił się znajomością niezrozumiałych słów. Dużo słuchał, a ona mówiła – głównie o życiu w Gdańsku, o muzyce męża i rozbudowie miasta. Konsekwentnie milczała na temat Hani, choć ciągle miała ją w głowie i nie umiała przestać myśleć o słowach Kostka.
Kiedy się żegnali, dopadło ją poczucie winy. Powinna umówić się z nim na spotkanie, tymczasem zupełnie nie miała ochoty go wykorzystywać. W dodatku przez cały czas, kiedy powinna go uzależniać od siebie i kokietować, prowadziła zwykłą rozmowę. Egiemu chodziło o coś więcej niż jednorazowe spotkania, zdążyła to zauważyć. Miała roztaczać urok, któremu potencjalna ofiara nie będzie mogła się oprzeć. Z niechęcią zmusiła się do wykonania zadania, postanawiając, że przy kolejnej rozmowie lepiej się przyłoży.
– Czy w przyszłą środę też pan tu będzie?
Roześmiał się.
– Nie wiem, co będzie jutro, a co dopiero w przyszłą środę. Poza tym nie chcę, żeby pani mąż urwał mi głowę. Ostatnio natknąłem się na trupa, leżał na ulicy. Nie chcę tak skończyć.
Oczywiście żartował. Czuł się w tym mieście nietykalny, jakby nikt nie mógł zrobić mu krzywdy. Jakby ludzie – rozgoryczeni słabym poziomem życia – kochali komunistów.
– Nie urwie – zapewniła słodko. – Do środy?
Spojrzała na niego miło.
– Spotkajmy się w środę we trójkę. Chętnie poznam sławnego kompozytora.
Tego nie przewidziała, a przecież powinna. To Kazik był w ich małżeństwie najważniejszy – i kiedyś, gdy grywał kunsztowne utwory sławnych kompozytorów czy własne kompozycje, i teraz, pod butem komunistów, na ściśle określonych zasadach. To on miał władzę, nie tylko nad klawiszami, ale i nad umysłami. I to jego chciał poznać poliglota. Po chwili wahania doszła do wniosku, że nie jest to zły pomysł, choć towarzyszyło jej poczucie zawodu. Nie dała po sobie niczego poznać.
– Oczywiście. W środę po próbie was przedstawię.
– Och, my już zostaliśmy przedstawieni, ale nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Pani mąż to wirtuoz, prawdziwy mistrz. Uwielbiam, gdy gra Chopina. W sobotę podobno ma zagrać kolejny koncert. Wspaniale, prawda?
– Grają w sobotę?
– Podobno to jakiś ważny koncert, widziała pani przecież, ile przygotowań…
Zamyśliła się. Ostatnio tak bardzo się skupiła na sobie i nowym zleceniu, że nawet jej nie obchodziło, dlaczego wszyscy krzątają się chaotycznie po sali koncertowej. Teraz zaciekawiła ją wiadomość o ważnym koncercie, ale równie mocno zdziwił fakt, że Kazik nic o nim nie powiedział.
– Czy pan przyjdzie w sobotę?
– Nie, nie dostałem zaproszenia. Pani chyba też nie?
Choć zadał pytanie, był pewien odpowiedzi. Zdziwiła się, że tak ważny dla Gdańska gość, wielki poliglota, o którym pisali w gazecie, nie został zaproszony. To musiało być elitarne wydarzenie, dla wąskiego grona. I nie było w nim miejsca nawet dla Andrieja Kalapácsa.
***
Przygotowania trwały, kucharki po raz pierwszy w życiu widziały tyle wołowiny. Dojechała w piątek razem z siedmioma lodówkami, których nie było gdzie podłączyć. Z tego powodu każdy muzyk, u którego działała elektryczność, musiał wziąć jedną do siebie.
Problemy się piętrzyły. Ania zaczęła pytać o sobotni koncert, ale Kazimierz powiedział tylko, że został zorganizowany dla ważnych oficjeli i dygnitarzy. Nie uwierzyła, że to cała prawda, co zresztą go nie zdziwiło – słabo kłamał.
Do tego brat przekazał mu wiadomość o chorobie Hani. Kazik się rozgniewał.
– I co? Zamierzasz ją tak zostawić?
– Twoja żona o nią zadba.
– Jesteś naiwny, Anka ani razu u niej nie była. Nawet mi nie powiedziała, że to guz. Ostatnio niczego mi nie mówi.
Ostatnie zdanie mu się wyrwało.
Dopiero potem, gdy analizował je w samotności, zdał sobie sprawę, jak bardzo Ania się od niego oddaliła. Już nie przychodziła wieczorami posłuchać jego gry, czasem przebywali razem w salonie, ale wtedy zwykle on czytał gazetę, a ona pracowała przy singerze. Między nimi wytworzyła się wielka pustka pochłaniająca wszystko na swojej drodze, każdego dnia rosnąca w siłę. Co gorsza, nikomu to nie przeszkadzało, Kazik miał wrażenie, że Ania jest zadowolona z jego emocjonalnej nieobecności.
Odkrył więc w końcu coś wielkiego, ale nie wiedział, co z tym zrobić. Z niepokojem uzmysłowił sobie, że i jemu pasuje wzajemna obojętność. Ania przynajmniej nie naciskała, nie robiła mu już wyrzutów o to, czym się zajmuje, a przede wszystkim nie nazywała go tchórzem. Mógł w spokoju zajmować się nadchodzącym koncertem i tym, co się z nim wiązało.
Wkrótce doszedł do kolejnego wniosku – nie chciał już wiedzieć, czym zajmuje się żona. Skoro miała jakieś tajemnicze zadania z mężczyznami – dobrze, niech traktuje to jak misję, on przecież też tak to widział. Zazdrość, która jeszcze niedawno szarpała go za serce, ustąpiła. Uspokoił się – przecież dobrze znał swoją żonę, była w stanie się dla niego poświęcić, z mężczyznami umawiała się dla sprawy. Wiedział, że potrafi być wyrachowana, zresztą sama się z tym nie kryła. Przestał więc pytać ją o kolejne zadania, aż w końcu sama przyszła do niego i powiedziała, że chce się z nim spotkać Andriej Kalapács. Wiedział, że to kolejny cel, dlatego przystał na to z niechęcią.
Książkę Bezdroża kupicie w popularnych księgarniach internetowych: