Jak bardzo można tęsknić? „Zadzwoń, jak dojedziesz" Jakuba Bączykowskiego

Data: 2024-11-13 14:51:08 | aktualizacja: 2024-11-13 15:31:51 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Czy na dzieciach spoczywa obowiązek opieki nad rodzicami?

Ryszarda w trzecią rocznicę śmierci żony odwiedzają dzieci, by razem z nim powspominać swoją matkę. W malutkim wrocławskim mieszkaniu pojawiają się: Mateusz z partnerem, Ania z mężem i synem oraz najstarsza córka Renata. Kolacja, mającą być okazją do ciepłego rodzinnego spotkania, zamienia się w bardzo nieprzyjemną rozmowę, której korzenie sięgają wspólnych dziecięcych lat.

Jak daleko w dyskusji dotyczącej opieki nad starym samotnym ojcem posuną się Mateusz, Ania i Renata? Jak w tym wszystkim odnajdzie się Ryszard? I jak bardzo można tęsknić?

„Zadzwoń, jak dojedziesz" grafika promująca książkę

Do przeczytania powieści Jakuba Bączykowskiego Zadzwoń, jak dojedziesz zaprasza Wydawnictwo Mięta.

5% przychodu ze sprzedaży drukowanej książki Zadzwoń, jak dojedziesz do 31 grudnia 2024 roku przeznaczone zostanie na Stowarzyszenie mali bracia Ubogich.

Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki: 

Przez cały czas jesteś przekonany, że gdy znajdziesz się w określonej sytuacji, będziesz dokładnie wiedział, jak postąpić. Pewnie nawet masz wszystko przemyślane. Krok po kroku. Zdanie po zdaniu. Bo przecież doskonale znasz sam siebie. I wtedy życie wywołuje cię do odpowiedzi. Pamiętaj, że nie masz możliwości zgłoszenia nieprzygotowania. Bo żyjesz tylko raz.

…bo wiesz, kochana Wandziu, dzisiaj mi się przypomniało, jak wieczorem po pogrzebie swojej ukochanej mamy powiedziałaś mi, że najbardziej to się obawiasz usłyszeć słowa: „Jest pani śmiertelnie chora”. Mówiłaś, że boisz się, że może Ci nie wystarczyć czasu na zrobienie wszystkiego, o czym marzyłaś; że możesz nie zdążyć polecieć do Lizbony na koncert fado; że chciałabyś zobaczyć, z kim się zwiążą nasze dzieci. I martwiło Cię nawet to, że zostało nam tyle rat kredytu za samochód.

A nie miałaś wtedy jeszcze zmarszczek… Te obawy okazały się niepotrzebne. Żyłaś długo, a Twoje życie było do ostatnich dni wypełnione szczęściem. Żyłaś długo, ale… za krótko.

To było ponad trzydzieści lat temu, pod koniec października. Leżeliśmy w łóżku, a za oknem siąpiło, lało, mżyło i popadywało – na zmianę. Na połowie Twojej pięknej i lśniącej od kremu twarzy tańczyło wpraszające się przez nasze okno białe światło latarni.

Teraz, kiedy Cię już nie ma, a to białe światło zatrzymuje się na pustej poduszce, muszę Ci napisać, najdroższa Wandziu, że jest coś znacznie gorszego niż niedostateczna ilość czasu. Naprawdę. Bo mnie, mieszkającemu samotnie staremu człowiekowi, nic nie dokucza bardziej niż przerażający nadmiar czasu, niż telefon, który bardzo rzadko dzwoni, niż domofon, który bezlitośnie milczy, niż zakupy zrobione dla mnie przez internet i przyniesione przez obcą osobę jako zamiennik odwiedzin dzieci.

I nie uwierzysz, ale jest takie jedno zdanie, które powoduje mocniejszy dreszcz na plecach niż informacja o chorobie. Zdanie, które kiedyś, w młodości, lubiliśmy słyszeć, bo uwalniało nas od męczących wizyt gości, ale teraz powoduje głęboki ucisk w klatce piersiowej: „To my będziemy się już zbierać…”.

Bo wtedy kończy się comiesięczny odcinek serialu pod tytułem: „Trzeba odwiedzać starego ojca”. I każdy idzie w swoją stronę. Do swojego życia. Ja to rozumiem i niezmiernie się cieszę, że wychowaliśmy troje tak mądrych i samodzielnych ludzi.

I wiem także, bo rozmawialiśmy o tym niejeden raz, że rzeka płynie tylko w jedną stronę.

I naprawdę jestem pogodzony z losem. Bo przecież taka jest kolej rzeczy, że dalej muszę iść sam. Bez Ciebie.

Tylko czuję ogromną pustkę. Jest jak stale powiększająca się dziura, która chce mnie wciągnąć do środka.

I nie wiem, co robić…

Ty byś pewnie wiedziała.

– Nie sądzisz, że twój tata był ostatnio bardziej wyciszony niż zwykle? W ogóle się nie uśmiechał. Nawet kiedy naśladowałeś swoją siostrę, używającą noża i widelca do jedzenia skrzydełka kurczaka. Zawsze go to niesłychanie bawiło. – Tomek spojrzał na partnera, który mamrotał coś pod nosem, przeklinając spowodowany ulewą korek.

Strugi wrześniowego deszczu spływały ulicami naburmuszonego Wrocławia. Gdzieniegdzie zza chmur prześwitywały pomarańczowe smugi słońca, tworząc z jednej strony horyzontu tęczę.

– Tak dla przypomnienia, to równo trzy lata temu zmarła moja mama, z którą żył ponad pięćdziesiąt lat odpowiedział oschle Mateusz, nie odrywając wzroku od trasy. Wzdrygnął się przy tym. Coraz częściej miewał napady złego nastroju, a jego doły pogłębiały się podczas rozmów o ojcu. Nie mógł zaprzeczyć temu, co powiedział Tomek. To prawda, że kiedy odwiedzili ojca kilka tygodni wcześniej, był on jakby nieobecny. No jedź, do cholery! – Nerwowo wcisnął hamulec.

Szare audi zatrzymało się gwałtownie, a pasy boleśnie uchroniły mężczyzn przed uderzeniem w przednią szybę. Coś przy tym zaszeleściło na tylnym siedzeniu.

– Uspokój się, bo spowodujesz wypadek! – Tomek odwrócił się i podniósł z podłogi wiązankę czerwonych tulipanów owiniętych folią. – Czemu jesteś taki nerwowy? Kipisz złością. Przecież nic się dzisiaj nie wydarzyło. A może jednak się wydarzyło?

– Nie, nic się nie wydarzyło. Chyba. Sam nie wiem, skąd ta zła energia. – Mateusz położył rękę na kolanie Tomasza i spojrzał na zegarek. – Przepraszam. Może to dlatego, że się spóźnimy.

Nie był to odpowiedni moment na dyskusję o jego stanie psychicznym, jednak Mateusz domyślał się, dlaczego od jakiegoś czasu buzuje w nim wulkan emocji. Od kiedy Tomek podpisał kontrakt dający mu stanowisko głównego analityka dużego banku z siedzibą w Amsterdamie, wielkimi krokami zbliżała się data ich przeprowadzki. To była wspólna, dość szybko podjęta decyzja. Po prawie dwudziestu latach mieszkania w siedemdziesięciometrowym mieszkaniu postanowili wynająć dom w mieście, w którym rowerów było więcej niż mieszkańców, a mostów więcej niż w Wenecji. Zwiedzili razem kawał świata, ale to wyjątkowy klimat stolicy Holandii i jej okolice spodobały im się najbardziej i dawały szansę oddychania świeżym powietrzem. Może też dlatego, że Amsterdam przypominał im spokojniejszą wersję ich Wrocławia? Mateusz ani przez chwilę nie miał wątpliwości, że to dobra decyzja. Jako grafik komputerowy mógł pracować zdalnie. I tak od czasu covidu prawie nie bywał w biurze. Wciąż jednak nie wiedział, w jaki sposób poinformować o przeprowadzce swoje dwie starsze siostry oraz – a w zasadzie PRZEDE WSZYSTKIM – mieszkającego samotnie ojca. Renata była po pięćdziesiątce, Anka tuż przed nią. Obie wiodły dziwne – według niego, ale przynajmniej z pozoru wyglądające na wymarzone – życie, więc przypuszczał, że nie za bardzo odczują wyjazd brata z Polski. I tak zresztą, mieszkając w tym samym mieście, widywali się kilka razy w roku, a ich relacje sprowadzały się do wiadomości lub wideorozmów. Ale z tatą to zupełnie inna historia. Ostatnio, podczas swoich urodzin, poprosił całą trójkę, żeby nie wysyłali mu już wiadomości tekstowych, bo jego dłonie nie są na tyle sprawne, żeby im odpisywać, i to go bardzo frustruje. Mateusz odwiedzał tatę najczęściej, ale i tak żył w przekonaniu, że poświęca mu zbyt mało czasu. Że za rzadko u niego bywa. Za rzadko dzwoni. A teraz, kiedy stanęła przed nim perspektywa wyjazdu z kraju, nasiliły się wszystkie emocje związane z ojcem. Ryszard miał osiemdziesiąt dwa lata, a w jego synu kiełkowały myśli z gatunku: „A co, jeśli nie zdążę się z nim pożegnać?”. „A co, jeśli nie zdążę w porę wrócić?”… Matka zawsze im powtarzała, że lepiej być gdzieś godzinę za wcześnie niż minutę za późno.

Od śmierci ich matki Wandy to on, najmłodszy z trójki rodzeństwa, czuł się najbardziej odpowiedzialny za opiekowanie się owdowiałym ojcem. Trochę z wyboru, a trochę nie. Najstarsza siostra Renata już w dniu pogrzebu matki nie pozostawiła złudzeń na temat tego, co sądzi o podziale ról w nowej sytuacji.

– Mati, wy z Tomkiem nie macie dzieci, więc masz najwięcej czasu, żeby się zaangażować w życie taty powiedziała, usuwając ze swojej czarnej sukienki paproszek, którego nie było.

Mateusz zazgrzytał zębami. Całe życie Renata wszystko na niego zrzucała, argumentując to właśnie tym, że on może się czymś zająć, bo „przecież nie ma dzieci”.

– Ja nie mogę teraz zostawić firmy, bo staramy się o dofinansowanie. To więc oczywiste, że nie dam rady przyjeżdżać tu z drugiego końca miasta. Poza tym niedługo wesele Artura i jako matka pana młodego będę musiała się w nie zaangażować. Ale przecież wiadomo, że będziemy ci z Anką pomagały, ile się da. Ja zawsze wyślę ci pieniądze, gdy będzie potrzeba. To przecież też nasz tata, prawda, Aniu?

– Oczywiście. – Młodsza z sióstr wytarła palcem łzę, która spływała jej po policzku. Przekręcała też obrączkę w prawo i lewo. Zawsze tak robiła, kiedy się denerwowała. – Zamówiłam mszę za mamę na najbliższy wtorek.

Mateusz pamiętał tę rozmowę, jakby się odbyła wczoraj. A minęły już trzy lata. Trzy lata, trzydzieści sześć miesięcy, ponad tysiąc dni… Co z tym czasem? To już tak długo nie było z nimi mamy?

– Tomek, mieliśmy tak nie żyć. – Mateusz przełknął ślinę i przerwał panującą w samochodzie ciszę. Wskazał na dziesiątki tylnych świateł samochodowych. Patrz, ile czasu marnujemy w korkach. Obiecaliśmy sobie, że po czterdziestce zwolnimy. Zobacz, mija kolejny rok, a my ciągle się spieszymy! I odnoszę wrażenie, że coraz bardziej. Cały czas gdzieś gonimy, nawet kwiaty kupiliśmy tacie w pośpiechu w Lidlu.

Tomek głęboko westchnął.

– Dlatego właśnie przeprowadzamy się do Amsterdamu i dopóki nam stawy pozwolą, dopóty będziemy się poruszać na rowerach. Dlatego też wynajmujemy dom, abyś mógł w końcu spełnić marzenie o hodowaniu kwiatów w ogródku, a nie na parapecie. Jak na moje oko wszystko idzie zgodnie z planem. Przegadaliśmy to wielokrotnie. Jesteśmy dokładnie w tym punkcie, w którym mieliśmy być, tylko twoja optyka się zmieniła…

Rodzice Tomka już nie żyli. Zginęli przed dziesięciu laty w wypadku samochodowym. Pijany kierowca staranował ich, kiedy wracali z Kołobrzegu do Wrocławia. Szok dla wszystkich. Tomek był jedynakiem, przez ponad rok nie mógł się otrząsnąć z tragedii. Z pomocą przyszła znajoma terapeutka, która doradziła leczenie psychiatryczne. Dzięki lekom, dobrej terapii i ogromnemu zaangażowaniu Mateusza doszedł do siebie. Mateusz do tej pory jednak czuł nieprzyjemny dreszcz na plecach na wspomnienie myśli, która mu przyszła do głowy, gdy partner opłakiwał rodziców. Bo co z niego był za syn, skoro pomyślał: „Trochę mu zazdroszczę, że ma już za sobą śmierć mamy i taty”?

– Zaczynam źle się czuć z tym, że robię coś tylko dla siebie. – Mateusz wyrzucił w końcu to, co od tygodni leżało mu na żołądku.

– A dla kogo chcesz żyć? Czy ktoś żyje dla ciebie? Czy Renata i Anka w jakimkolwiek momencie omawiały z tobą swoje życiowe wybory? – Tomek poprawił się na siedzeniu pasażera. Słowa partnera wyraźnie go zabolały. – A co ze mną? Co z nami? Chcesz, żebyśmy całe życie byli pod ręką, bo, jak to powtarza Renata: „Przecież wy nie macie dzieci, to możecie się tym zająć”? Już nie liczę, ile razy w coś nas wpakowała tym argumentem. Szczytem było, gdy napisała, żebyśmy zabrali rodziców do Portugalii na rocznicę ślubu, bo one jednak nie dadzą rady, mają dzieci, a my, wiadomo, nie. Choć akurat ten wyjazd był wspaniały… – dodał innym tonem.

– No ale co będzie z ojcem?

– Mateusz, kocham twojego ojca, jak kiedyś kochałem swojego, ale ty też musisz żyć. My musimy żyć. Tomek otworzył okno, żeby wpuścić podeszczowe powietrze. – Na pewno dziewczyny dadzą sobie z tatą radę. My będziemy przyjeżdżać. To niecałe trzy godziny samolotem.

– Dobra, spróbuję im dzisiaj powiedzieć. Nie ma sensu tego przeciągać – odparł Mateusz, czując przypływ partnerskiego wsparcia.

Do wyjazdu został niecały miesiąc. Jeśli tata ma mieć prawidłową opiekę, to on musi współpracować z siostrami. I one z nim.

Przed blokiem ojca Mateusz dojrzał starszą siostrę. Spojrzał nerwowo na zegarek, by sprawdzić, czy się nie spóźnili. Z ulgą stwierdził, że są na czas. Gdy zobaczył, że Renata wyjmuje z bagażnika białe pudełka firmy cateringowej, poczuł rozczarowanie. I swoje, i za ojca. Tata wiele razy powtarzał, że bardziej smakują mu kanapki przyrządzone przez nas niż jedzenie przywiezione z restauracji. Gdy tylko Renata zdecydowała, że zajmie się jedzeniem na spotkanie z okazji trzeciej rocznicy śmierci mamy, Mateusz czuł, że mimo próśb ojca, by zrobić coś domowego, skończy się na daniach z restauracji.

Renata zawsze stawiała na swoim.

Zawsze.

Książkę Zadzwoń, jak dojedziesz kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Zadzwoń, jak dojedziesz
Jakub Bączykowski 4
Okładka książki - Zadzwoń, jak dojedziesz

Czy na dzieciach spoczywa obowiązek opieki nad rodzicami? Ryszarda w trzecią rocznicę śmierci żony odwiedzają dzieci, by razem z nim powspominać swoją...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje