Na ścianie wisiał obraz w złoconych, rzeźbionych ramach. "Infantka"

Data: 2021-10-04 09:24:35 | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Hania żyje na walizkach, z głową w chmurach – pracuje jako stewardesa. Wychowywała się w domu dziecka i nic nie wie o swoich biologicznych rodzicach. Kiedy pewnego dnia zwiedza zabytkowy pałacyk, wszyscy wokół zauważają jej zdumiewające podobieństwo do postaci ze starego obrazu. Hania zaczyna podejrzewać, że może być nieślubną córką potomka szlacheckiego rodu. Przed śmiercią udało się mu odzyskać rodzinne dobra. Nic więc dziwnego, że jego spadkobiercy zrobią wszystko, by uniemożliwić Hani odkrycie tajemnic z przeszłości.

Infantka to thriller i powieść obyczajowa w jednym, a przede wszystkim wciągająca historia o poszukiwaniu swojego prawdziwego ja. Jaką cenę przychodzi zapłacić za możliwość poznania prawdy? Jakie granice trzeba przekroczyć, aby do niej dotrzeć?

Obrazek w treści Na ścianie wisiał obraz w złoconych, rzeźbionych ramach. "Infantka" [jpg]

Do lektury najnowszej książki Wojciecha Nerkowskiego Infantka zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio zachęcaliśmy do przeczytania prologu powieści oraz fragmentu pierwszego rozdziału, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania kolejnej części fragmentu:

— Kochanie, zobacz. To ty? — spytał Jakub.

Otworzyłam oczy i gwałtownie wciągnęłam powietrze. Przez chwilę byłam oderwana od rzeczywistości, bo wróciły wspomnienia sprzed kilku dni, koszmar lotu z Brazylii, który kosztował mnie masę nerwów.

Tymczasem wokół było cicho i spokojnie. Moje stopy twardo stały na podłodze z jasnego drewna, ułożonego w misterną mozaikę. Z ukrytych w suficie głośniczków sączyły się kojące dźwięki. Nie znam się na muzyce klasycznej, nie rozpoznałam utworu ani kompozytora. Był lekki, a jednocześnie pompatyczny, może jakiś walc Straussa?

— Co powiedziałeś? — Spojrzałam na Jakuba.

— Pytam, czy to ty. — Mój chłopak mówił niby poważnym tonem, ale na twarzy błąkał mu się ironiczny uśmieszek i od razu wiedziałam, że żartuje. Podążyłam za jego spojrzeniem, a jednocześnie odruchowo złapałam go za rękę, jakbym się bała, że i tu, na ziemi, dopadną mnie turbulencje.

Na ścianie wisiał obraz w złoconych, rzeźbionych ramach — portret kobiety w kremowej sukni z bufiastymi rękawami i w białych pantofelkach z klamerkami.

Nie umiałam ocenić, z którego wieku. Nie znam się ani na muzyce klasycznej, ani na sztuce. Na pewno ubiór i misternie upięta fryzura, a także sposób malowania były starodawne. Zresztą wszystkie obrazy wiszące na ścianie udekorowanej tapetą w biało-błękitne pionowe pasy przedstawiały postaci z odległych epok: mężczyźni z sarmackimi wąsami, kobiety w perukach, z piórami we włosach, z kameami zdobiącymi ich łabędzie szyje.

Było też kilka portretów trumiennych, w nietypowych sześciobocznych ramach.

— Oj, wygłupiasz się — powiedziałam, bo już się domyślałam, jaki żarcik szykuje mój chłopak.

— No popatrz! Wyglądasz jak ta laska na obrazie. — Puścił moją dłoń i wyciągnął w kierunku płótna wskazujący palec.

— Nie dotykamy! — upomniała go starsza, korpulentna kobieta pilnująca ekspozycji.

Parsknęłam śmiechem. To jedna z zalet Jakuba — potrafi mnie rozbawić. Jest też opiekuńczy i czuły. Nie wie, że boję się latać, wstydziłabym się mu do tego przyznać, a nigdy jeszcze nie towarzyszył mi w samolocie. Zorientował się jednak, że jestem wykończona pracą, a ostatni czarter z Brazylii, z międzylądowaniem na Sal, mnie dobił. Kiedy wróciłam do domu i opowiedziałam mu o pasażerce z rozbitym łukiem brwiowym, o rzygającym chłopaku i o turbulencjach stulecia, przytulił mnie mocno. Potem przygotował mi gorącą kąpiel w pianie, a kiedy w wannie zmywałam z siebie stres i zapach wymiocin, zakręcił się wokół kolacji z winem.

Ponieważ miałam trzy dni wolnego, zabrał mnie na weekend za miasto, żebym wypoczęła i się wyciszyła. Znalazł hotel ze spa w miejscowości Wojdany, niecałą godzinę jazdy na wschód od Warszawy. W kancelarii prawniczej, w której pracuje, poprosił o dzień urlopu i w piątek z samego rana ruszyliśmy w drogę.

Gdy dotarliśmy na miejsce, padało, więc pluskaliśmy się w hotelowym basenie, siedzieliśmy w saunach, a ja skorzystałam z odprężającego masażu gorącymi kamieniami. Sama nigdy bym go sobie nie zafundowała, bo nie lubię wydawać pieniędzy na zbytki, ale teraz za wszystko zapłacił Jakub. On też nie jest krezusem, tym bardziej doceniłam jego starania.

— Parzy, pani powie, parzy? — dopytywała się młoda Tajka wykonująca masaż.

— Nie parzy — uspokoiłam ją.

— Nie parzy? — przestraszyła się. — Pani czeka, zaraz parzy!

Chyba była początkująca, ale w niczym mi to nie przeszkadzało. Odprężyłam się, wręcz czułam, jak gorące kamienie oddają mi swoje ciepło, a w zamian odbierają moje stresy.

W sobotę wyszło słońce, więc zaproponowałam Jakubowi spacer po okolicy. Tak odkryliśmy kolejną atrakcję Wojdan, czyli zespół pałacowo-parkowy, znajdujący się na wzniesieniu na obrzeżach miasteczka, za murem z czerwonej cegły.

Bilet wstępu na teren parku kosztował dwanaście złotych, a za możliwość zwiedzenia i parku, i pałacyku trzeba było zapłacić dwadzieścia złotych.

— Tym razem ja stawiam — powiedziałam.

Jak głosił opis w broszurce, którą dostaliśmy razem z biletami, budowla w stylu późnego klasycyzującego baroku została zaprojektowana przez Tylmana z Gameren pod koniec siedemnastego wieku. Przez kolejne stulecia pałac znajdował się w rękach magnackiej rodziny Woydańskich, a po drugiej wojnie światowej został znacjonalizowany. Dopiero w dwa tysiące dziesiątym roku spadkobiercom udało się odzyskać pałac i park, wyremontowali go i udostępnili zwiedzającym.

Właśnie w jednym z pokoi pałacu znajdowała się galeria dawnego malarstwa z portretem rzekomo podobnej do mnie arystokratki.

— W ogóle nie wyglądam jak ona. Może tylko kolor włosów się zgadza — zaśmiałam się, przyglądając się obrazowi.

— Normalnie jak bliźniaczki. Serio!

Nie przestając się śmiać, pacnęłam Jakuba w czoło broszurką o historii pałacu.

Często tak się wygłupiamy, kiedy mijamy na ulicy albo w centrum handlowym osobę, która jest podobna do kogoś znanego lub do kogoś, kogo oboje znamy.

Czasami te porównania są na wyrost i wtedy pękamy ze śmiechu. Jednak zdarzyło nam się kilka razy spotkać niemal idealnego sobowtóra i wtedy naszą reakcją było zadziwienie.

— Delfina Woydańska, urodzona w tysiąc siedemset siedemdziesiątym czwartym roku, zmarła w tysiąc osiemset czterdziestym siódmym. — Jakub odczytał napis z tabliczki przyczepionej obok ramy. — Portret pędzla Antoniego Falskiego.

— Chodźmy dalej — powiedziałam, łapiąc go za rękę. — Zaraz będę głodna. Już właściwie jestem.

Ruszyliśmy zwiedzać kolejne komnaty, odprowadzani przez oczy osób uwiecznionych na portretach — choć komnaty to w zasadzie za duże słowo. Pałacyk był tak naprawdę niewielki, piętrowy, zbudowany na planie prostokąta, bez żadnych skrzydeł czy krużganków. I miał raczej pokoje niż komnaty. Znajdowały się w nich obrazy, antyki, mnóstwo bibelotów: figurki porcelanowe, zastawa, zegary i zegarki, przedmioty codziennego użytku, w gablotach wystawiono cenne książki i korespondencję dawnych właścicieli tego miejsca. W sali myśliwskiej stała oparta o fotel dubeltówka, a w buduarze na okrągłym stoliczku z blatem z czerwonego marmuru rozłożony był pasjans. Wydawało się, że mieszkańcy pałacu gdzieś tu są, tylko wyszli na chwilę na spacer do parku.

Zwiedzającym udostępniono jedynie parter budynku. Kiedy doszliśmy do klatki schodowej, okazało się, że wejście na piętro blokuje krata z kutego żelaza. Jakub kilkakrotnie nacisnął metalową klamkę, ale na próżno: krata była zamknięta na klucz.

Książkę Infantka kupić można w popularnych księgarniach internetowych: 

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Infantka
Wojciech Nerkowski 2
Okładka książki - Infantka

Szukając swojej tożsamości, można stracić wszystko inne… Hania żyje na walizkach, z głową w chmurach – pracuje jako stewardesa. Wychowywała...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo