Wojenna zawierucha
Przewrotny los
Niespodziewana miłość
Ile trzeba stracić, by odnaleźć wszystko, co najważniejsze?
Wraz z wybuchem wojny kończy się beztroskie życie Karli. Dziewczyna traci ukochanego, ojca, ojczyznę. Przed pogrążeniem się w rozpaczy ratują ją przyjaciele i myśl, że nawet najciemniejsza noc kiedyś się kończy.
Tymczasem praca w szpitalu w sercu Londynu nie daje Karli ani chwili wytchnienia, a okrutny los nie przestaje jej doświadczać. Raz za razem przekonuje się, jak kruche i niewiele warte jest ludzkie życie. A kiedy wydaje się, że już nigdy nie przydarzy się jej nic dobrego, przychodzi niespodziewana wiadomość...
Piekło bombardowanego Londynu, powojenny Nowy Jork, niebezpieczna Gwatemala i egzotyczny Oran - w nowej, pełnej tajemnic i niebywałych zwrotów akcji powieści o Karli Linde Marzena Rogalska zabiera czytelnika w niezwykłą podróż w poszukiwaniu tego, co może się wydawać bezpowrotnie utracone.
Do lektury Ostatniej nadziei – nowej powieści Marzeny Rogalskiej z cyklu Karla Linde – zaprasza Wydawnictwo Znak. Dziś w naszym serwisie przeczytać możecie premierowy fragment książki:
W pokoju Karli panowała zupełna cisza.
Przez szczelnie zamknięte okna nie przedostawał się z zewnątrz żaden dźwięk. Półmrok, w którym pogrążony był pokój, rozświetlała tylko wąska szczelina w zaciągniętych kotarach, przez którą prześwitywało zachodzące słońce. Pionowa smuga szkarłatnego światła przekroczyła już ramę wiszącego na ścianie obrazu i powoli, acz nieuchronnie, milimetr po milimetrze, odsłaniała ruiny i zgliszcza tła, rozświetlając żar pełgający pod twarzą dziewczyny wyłaniającą się z muszli, tak że stawał się on niemal rzeczywisty.
Karla ze znużeniem uniosła się z fotela, podeszła do okna i gwałtownym ruchem dociągnęła kotarę. Promień światła zniknął, zniknęły też zgliszcza i czerwień żaru. Po omacku wróciła na swoje miejsce i ponownie usiadła.
Nawet nie drgnęła, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Do pokoju wsunęła się Dorothy.
– Karla – powiedziała cicho – zejdź na kolację. Proszę. Dziewczyna nie odpowiedziała. Dorothy podeszła bliżej.
– Proszę – powtórzyła, czując, że zbiera się jej na płacz. To było gorsze od buntu, od niezgody, od wściekłości Karli na los, który zabrał jej dwóch najbliższych mężczyzn. Dorothy przeżyła już wszystko, krzyk, płacz, agresję. Od niemal miesiąca Karla nie chciała widzieć nikogo, od tygodnia prawie nie jadła. Ze ślicznej, pewnej siebie i szczęśliwej dziewczyny został cień, pusta, trawiona przez smutek powłoka.
Karla wciąż milczała. Dorothy podeszła do niej i dotknęła jej ramienia. Dziewczyna wzdrygnęła się lekko.
– Chodź – poprosiła Dorothy jeszcze raz. – Będziemy same. Tylko my.
– Nie. Chcę spać. Nigdzie nie idę.
Dorothy zbliżyła się do okna i uchyliła kotarę. Promień słońca padł tym razem na drugi z wiszących na ścianie obrazów. Przez chwilę Karla ujrzała swojego ojca spoglądającego spokojnie, z jakąś nadnaturalną jakby wszechwiedzą. Przez jej twarz przemknął grymas bólu. Odwróciła wzrok i nie patrząc w stronę starszej przyjaciółki, podeszła do niepościelonego łóżka i położyła się na nim.
Dorothy odwróciła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Oparłszy się o balustradę schodów, jakby zabrakło jej sił, kilka razy nabrała głęboko powietrza. Po chwili niepewnie ruszyła w dół.
Powoli zeszła do salonu i usiadła przy wygasłym kominku. W jej głowie tkwiła głęboko, jak cierń, pewna myśl, którą odrzucała przez długie tygodnie, myśl, która jej samej zdawała się zła, oszukańcza i w jakiś sposób podła, nikczemna, choć bezwzględnie konieczna. Dorothy nie wierzyła w mniejsze zło, całe swoje życie stawiała czoła trudnościom i nigdy, ale to przenigdy nie godziła się na oszukiwanie samej siebie. Teraz jednak gra szła o dużo wyższą stawkę.
Podniosła się i skierowała kroki do hallu. Sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer. Telefonistka zgłosiła się niemalże natychmiast.
– Z rezydencją lorda Ashleya – rzekła oschle. – Powiedziałam wyraźnie: lorda Ashleya, nie lady Ashley. – Zniecierpliwienie w jej głosie było aż nadto wyraźne. – Tak. Londyn.
Stała chwilę przy aparacie, wyczekując znajomego głosu.
– Ashley – usłyszała. Wyjęła z kieszeni papierośnicę i otwarła ją. Była pusta. Zmełła w ustach przekleństwo i odrzuciła srebrne pudełeczko.
– Ciągle sam odbierasz telefony? – rzuciła w słuchawkę prawie ze złością.
– Przecież wiesz o tym – zauważył lord. – Cóż w tym złego?
– Skończyły mi się papierosy – warknęła. – Gdyby odebrał kamerdyner, miałabym czas ich poszukać.
– Możesz poszukać ich teraz.
– Nie – odparła twardo Dorothy. – Przejdę od razu do rzeczy. Potrzebuję twojej pomocy.
Ashley nie odpowiedział od razu.
– Jesteś tam? – zaniepokoiła się Dorothy.
– Lepiej idź po te papierosy. Poczekam.
– Dlaczego?
– Od kiedy pamiętam – rzekł Ashley łagodnie – nigdy nie prosiłaś mnie o pomoc. Owszem, czasem czegoś żądałaś. Albo przychodziłaś z gotowym pomysłem i nie pozostawiałaś mi wyboru. Ale pomoc? Zapal sobie najpierw.
Dorothy się zawahała.
– Poczekaj chwilę.
Odłożyła słuchawkę obok telefonu i wróciła do salonu. Z hebanowego pudełka, mieszczącego na oko ze dwie setki papierosów, wyjęła kilkanaście. Po drodze podniosła papierośnicę, sprawdziła, czy w kieszeni kamizelki ma swoją ulubioną zapalniczkę, i podeszła do aparatu. Podniosła słuchawkę i przytrzymując ją ramieniem, zaczęła układać papierosy w puzderku.
– Jeszcze moment – rzuciła.
– Czekam cierpliwie – zgodził się Ashley. – Cóż mi pozostało?
– Nadal w niełasce?
– Nie zapominaj, że to ja się wycofałem, a nie mnie odsunęli. Dorothy zostawiła sobie jednego papierosa, zapaliła go i zaciągnęła się głęboko. Wydmuchnęła z ulgą kłąb błękitnego dymu.
– Nie zapominam – powiedziała już spokojniej, chwytając pewnie słuchawkę. – Ale wiem, że wrócisz.
– Nie prędzej, niż się zacznie wojna – zgodził się lord. – A wtedy będzie już dla mnie za późno.
W jego głosie brzmiała jakaś nieznana dotąd Dorothy nuta, zniechęcenia, może fatalizmu.
– Nie powiesz mi chyba… – zaczęła niepewnie. Ashley żachnął się niecierpliwie.
– Nic nie powiem. Mów, czego ci trzeba. Za bardzo przeciągamy tę rozmowę.
Dorothy zyskała już pewność, że Ashley coś przed nią ukrywa. Teraz jednak nie było to ważne.
– Chodzi o Karlę – wyjaśniła. – O Karlę Linde. I o jej ojca. Nie spodziewała się tego, co nastąpi.
– Jak mogę pomóc bardziej, niż już pomogłem?! – wybuchnął Ashley. Cały jego dotychczasowy spokój prysł nagle jak bańka mydlana. – On zniknął, rozumiesz? Przepadł, zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Wiem tylko tyle, że stawił się w punkcie mobilizacyjnym i że ostatni raz go widziano po połowie września w szpitalu polowym pod Sochaczewem. Wiesz, co było później? Słyszałaś o klęsce? Mówiłem ci z tysiąc razy, nie ma go na listach jenieckich, to imię i nazwisko nigdzie się nie pojawia, nikt go nie widział ani nie słyszał o nim od ponad pół roku. Moim zdaniem to na nic, on nie żyje…
– Nie pytałam cię o zdanie – ucięła twardo Dorothy. – Może i nie żyje.
– To jak mam ci pomóc? – jęknął Ashley z rozpaczą. – Wiesz, jak boli, że nie mogę nic zrobić?
Kobieta znów zaciągnęła się wonnym dymem.
– Masz go wskrzesić – rzekła spokojnie.
– Albo kpisz, albo do cna oszalałaś.
– Nie oszalałam. Masz go wskrzesić, a wtedy ja wskrzeszę kogoś innego.
Lord Ashley zrozumiał nagle.
– Karla… – westchnął, po czym odetchnął głębiej. – Mów, czego chcesz – dodał już spokojniej. – Zrobię wszystko, co będzie trzeba.
*
Czytaj również: Marzena Rogalska - cytaty
Tydzień później, w sobotnie popołudnie, w domu Dorothy rozległ się głośny, natarczywy dźwięk dzwonka przy drzwiach wejściowych. Susan podreptała do hallu i zerknąwszy przez półmatowe szyby, rozpoznała Dorothy i Kathy Baring. Dorothy raz po raz niecierpliwie naciskała na guzik.
– Już otwieram, proszę pani – powtarzała przez drzwi Susan, mocując się z zamkiem. – Już otwieram!
– Kto to widział, zamykać drzwi na dzień – sarkała Dorothy. A mnie gdzieś przepadły klucze, tyle emocji dzisiaj!
Wreszcie Susan otworzyła drzwi i odsunęła się od nich prędko. Pierwsza z impetem wpadła Kathy.
– Gdzie panienka Karla? – spytała.
– Na górze, u siebie – odparła zdumiona Susan.
Kathy minęła ją i wbiegła na górę. Tymczasem Dorothy podała służącej swoją podróżną torbę.
– Czas na obiad – powiedziała. – I cokolwiek by się działo, nie dziw się.
Kathy bez pukania wpadła do pokoju Karli. Zaduch uderzył ją w nozdrza tak mocno, że prawie się cofnęła. Powstrzymała się w ostatniej chwili. Rzuciła się do zasłoniętych kotar, odsunęła je na całą szerokość, wpuszczając do wnętrza promienie kwietniowego słońca, po czym otworzyła gwałtownym ruchem okno i dopiero wtedy się odwróciła. Aż jęknęła, gdy ujrzała Karlę, wymizerowaną, zaniedbaną, mrużącą oczy od rażącego ją światła.
– Kto to? – dobiegł głos z fotela.
Zdawał się tak obcy i słaby, że Kathy z trudem rozpoznała w niej dawną przyjaciółkę. Odniosła wrażenie, iż słowa wypowiada ktoś zupełnie inny, jakaś obca jej kobieta, która wcieliła się w Karlę.
– To ja, Kathy – powiedziała z mocą. – Mam wielkie nowiny, ale musisz zejść na dół, musisz się stąd ruszyć! Musimy się naradzić!…
– Kathy?… – rzekła już przytomniej Karla. – Tak dawno cię nie widziałam…
Kathy przełknęła ślinę.
– Nie pora teraz na moje przeprosiny – oznajmiła stanowczo. Idziemy do łazienki, i to natychmiast. Musisz się też przebrać. Stało się coś wielkiego!
– To bez znaczenia. – Karla odwróciła głowę do ściany. – To kompletnie bez znaczenia.
– Chodzi o twojego tatę! – wypaliła Kathy. – Dorothy ma o nim jakieś wiadomości, ale powiedziała, że mi nie powie i że chce cię widzieć na dole, doprowadzoną do stanu odpowiedniego dla panny Linde…
Słysząc to, Karla poderwała się z fotela i złapała Kathy kurczowo za ramiona, aż ta jęknęła z bólu.
– Mów! – krzyknęła. – Natychmiast mów!
– Puść, boli!…
Karla zwolniła uścisk.
– Ja nic nie wiem. – Kathy odetchnęła. – Powiedziałam tylko to, co mi kazała powtórzyć Dorothy…
– Skąd się tu wzięłaś?
– Spotkałyśmy się z Dorothy przed rezydencją lorda Ashleya. Miałam list od… – zawahała się – od przyjaciół, chciałam go przekazać. Weszłyśmy razem na górę i wtedy stało się to…
– Co?
– Lord Ashley dał Dorothy do przeczytania jakiś dokument albo list, sama nie wiem. A Dorothy… cóż, przeczytała go i roześmiała się.
Zapytała, czy może go ze sobą zabrać, na co Ashley stanowczo odmówił. Dorothy wówczas powiedziała, że choć przepisze fragment, wtedy lord zgodził się łaskawie, choć niechętnie. Szybko to zrobiła i oświadczyła, że musimy natychmiast wracać do domu. Chciałam zostać, ale kazała mi iść ze sobą. Nie powiedziała mi po drodze, w czym rzecz, ale myślę, że to dobre nowiny…
Karla pobladła. Poczuła, że uginają się pod nią nogi.
– Chodź – powiedziała Kathy. – Doprowadzę cię do porządku i razem zejdziemy do salonu.
Dorothy czekała na nie, krążąc niecierpliwie od kominka do drzwi. Gdy zobaczyła dziewczyny, znieruchomiała, badawczo im się przyglądając.
– Nareszcie jesteś podobniejsza do siebie – powiedziała. – W jej głosie brzmiała stanowczość, wręcz kostyczność, zupełnie jak w czasach, gdy jako Mrs Dorothy budziła trwogę, a później miłość małej dziewczynki. – Siadajcie, proszę.
– Mów, co się stało. – Karla stała nadal, oparta o stół. – Muszę to wiedzieć. Natychmiast.
– Widziano twojego ojca – oświadczyła Dorothy ze spokojem.
– Żywego.
Karla rzuciła się z płaczem w jej ramiona.
– Kiedy? Gdzie? – powtarzała. – Mów, mów natychmiast!
– Uspokój, się, proszę. Siadajcie.
Dziewczyna z trudem oderwała się od przyjaciółki i usiadła. Z oczami pełnymi łez wpatrywała się z nadzieją w Dorothy.
– To długa historia – zaczęła mocnym głosem. – Wiesz, że choć lord Ashley nie służy już rządowi swoimi umiejętnościami ani wiedzą, to jednak wciąż zachował pewne wpływy. Ostatnie pół roku strawił na bezskutecznych poszukiwaniach twojego ojca, działając wszelako zupełnie innymi kanałami niż my. My pisałyśmy do Czerwonego Krzyża, szukałyśmy protekcji u ludzi, na tyle wysoko postawionych, że mogli się czegoś gdzieś dowiedzieć, wysyłałyśmy setki listów do krewnych albo w miejsca, które może już nie istnieją. Tymczasem lord Ashley postępował inaczej. Żądał raportów od ludzi, których kiedyś opłacał. Raportów, w których znajdowałyby się wszelkie możliwe informacje zza linii frontu. Sam decydował, które są istotne, a które nie.
Kathy spoglądała z podziwem na Karlę, która choć widać było, że słucha uważnie, aż drżała z niecierpliwości.
– Raporty przemycano na Wyspy, głównie przez Szwecję i Norwegię – ciągnęła dalej Dorothy. – Niektóre szły południowym szlakiem, ale ten się niedawno zamknął. W większości nie było w nich żadnych nazwisk, nie byłoby to ostrożne. Raczej opowieści, sytuacje, opisy. W jednym z nich zupełnie nieoczekiwanie pojawił się ktoś…
– … kto i gdzie? – przerwała Karla. Dorothy wytrzymała pauzę.
– Lekarz. W Finlandii. W małej wiosce.
– W Finlandii? Przecież tam jest wojna!…
– Była – poprawiła Dorothy. – Skończyła się miesiąc temu. Mamy kwiecień.
– A kiedy nadeszła wiadomość?
– W zeszłym tygodniu. – Dorothy popatrzyła Karli w oczy. Ale została wysłana przed miesiącem. Czyli przeżył wrzesień, przeżył najazd sowiecki i przeżył wojnę w Finlandii.
Dziewczyna nie spuszczała z niej wzroku.
„Wróciła wreszcie”, pomyślała Dorothy. Nie zdziwiło ją następne pytanie.
– Skąd wiadomo, że to on?
– Wszystko się zgadza – dodała może nieco zbyt szybko. – Polak, mówiący po niemiecku jak Niemiec, do tego dawny lekarz wojskowy, jakieś pięćdziesiąt lat, od dawna w stanie spoczynku. Mieszkał w jakiejś maleńkiej wioseczce pod Viipuri. Po traktacie pokojowym wysiedlono ich, a informator…
– … ten informator – rzekła powoli Karla – dotarł do Anglii?
– Nie – mruknęła niechętnie Dorothy. – Został na terenie okupowanym przez Sowietów.
– A list?
– Dotarł przez Szwecję.
– Czyli i on może tam być! – wykrzyknęła z determinacją Karla. – Czy możesz spróbować…
Dorothy popatrzyła na nią pobłażliwie.
– Już to zrobiłam. Ashley uruchomił wszystkie swoje kanały, by się czegoś dowiedzieć. Najważniejsze, że Emil przeżył.
– Jedziemy do Londynu – oznajmiła stanowczo Karla. – Muszę się spotkać z lordem Ashleyem.
– Wykluczone – zaprotestowała kategorycznie Dorothy. – Zostajesz tutaj. Niczego więcej się od niego nie dowiesz. I powiem ci, twój ojciec zawsze miał w zanadrzu jakiś plan.
– To dlaczego nie napisał?
Kathy postanowiła włączyć się wreszcie do rozmowy.
– Może napisał – powiedziała – może list nie dotarł, a może po prostu nie mógł pisać? Może wiedział, że jesteś bezpieczna i że nigdy w niego nie zwątpisz?
Karla zawahała się. W jej oczach zalśniły łzy.
– Nigdy nie odżałuję Janka – powiedziała z prostotą. Kathy aż się wzdrygnęła, słysząc w głosie przyjaciółki ból. – Nigdy go nie odżałuję, ale co do niego miałam chociaż pewność. Dwie wiadomości, z dwóch różnych źródeł, zgadzały się ze sobą doskonale. Będę cierpiała pewnie jeszcze długo, wiem jednak, stało się, co się miało stać, i nic już tego nie odwróci. Ale ojciec… Dlaczego los mnie skazuje na wieczne domysły, podrzuca złudne nadzieje? I dlaczego tato nie daje żadnego znaku?
– Musisz na niego czekać – powiedziała energicznie Dorothy.
– Musisz robić wszystko, czego cię nauczył. A jednego nie nauczył cię na pewno.
– Czego?
– Jak porzucać nadzieję. I nie próbuj pochylać głowy. Wyprostuj się, dziewczyno. Idź do siebie i zacznij wszystko od nowa. Kathy, masz dwie godziny, aby pomóc Karli wrócić do życia. Zacznijcie od przygotowania ubrań.
Dziewczyna posłusznie podniosła głowę.
– Dziękuję – szepnęła cichutko, a jeszcze ciszej dodała: – Mrs Doris.
Po czym odwróciła się i wyszła z saloniku, a Kathy pospieszyła za nią. Dorothy wpatrywała się chwilę w przestrzeń, którą opuściły.
– Boże… – mruknęła wreszcie, gdy dziewczęta były już na górze – jedno wiem z całą pewnością. Jeśli istniejesz, za to, co właśnie zrobiłam, z całą pewnością mnie potępisz.
Zastanowiła się chwilę. Nie zdołała powstrzymać uśmiechu.
– Albo zbawisz – dodała głośniej i sięgnęła po papierosa. – Tylko przyrzeknij mi, że nie będziesz się z tym zbytnio spieszył.
Tymczasem na górze Kathy z Karlą bebeszyły szafę.
– Nie myślisz – spytała nieśmiało Karla, przerywając wydobywanie rzeczy z półek – że teraz, kiedy giną ludzie…
Kathy popatrzyła na nią z oburzeniem.
– Nie pomożesz im wszystkim – prychnęła – swoją żałobą… Ugryzła się w język za późno.
– Ja jestem w żałobie – powiedziała po prostu Karla. – Mam ją w sobie, mam ją w głowie, mam ją w całym ciele. Ty masz swojego Petera. Ja tylko grób, którego nawet na oczy nie widziałam, i kto wie, czy kiedyś zobaczę…
– Przepraszam cię. – Kathy przypadła do przyjaciółki i objęła ją mocno. – Przepraszam za wszystko. Przepraszam za Petera, przepraszam za to, że tak strasznie się wstydziłam i bałam, przepraszam, że wystawiłam na szwank naszą przyjaźń. Przepraszam, że byłam taka straszna…
– Przestań już – odrzekła Karla, oddając uścisk. – To nie najlepsza pora na wypominki. Pewnie, że ubodło mnie to, ale rozumiałam. Tobie też nie było łatwo.
– Nie jest łatwo teraz – poskarżyła się Kathy. – Boję się bardzo. Wiesz, że Peter jest teraz w RAF-ie?
– Został pilotem? – zdumiała się Karla. – Przecież jedyne, co pilotował za mojej pamięci, to rower! A pamiętasz, co mówił o wojsku!
– Jeszcze nie jest pilotem, ale ma być – rzekła ponuro Kathy. Co gorsza, jego rodzice popierają tę decyzję, mimo że przecież jest ich dziedzicem i bardzo się o niego boją. Uparł się jednak, kończy kurs pilotażu. Dobrze chociaż, że nie ma wojny.
– Co ty pleciesz! – zaprotestowała Karla. – Jak to nie ma wojny?
– To wojna lokalna – wyjaśniła Kathy. – Niemcy dostali swój Gdańsk… – urwała nagle, widząc furię w oczach przyjaciółki.
– Wojna lokalna – syknęła wściekle Karla. – Niemcy dostali swój Gdańsk, a przy okazji zagarnęli połowę mojego kraju, drugie pół wzięli Sowieci. Zabili mi ukochanego chłopca, zabrali ojca, ci, co przeżyli, mogą zginąć w każdej chwili, może nawet teraz giną! I ty mówisz, że nie ma wojny…?!
– Ale przecież…
– Milcz! – W głosie Karli wibrowała wściekłość. – Wszyscy jesteście tacy sami. Głupi, przewidywalni, zadowoleni z siebie. Co?… dodała drwiącym tonem. – Myślicie, że się na tym skończy? Że Hitler po was nie przyjdzie?
– Mówisz jak twój ojciec – rozsierdziła się Kathy. – Powtarzasz tylko głupie plotki, rozsiewasz złe wiadomości, snujesz czarne proroctwa. Nic, co daje nadzieję!
Nie była przygotowana na to, co się miało stać. Karla popatrzyła na nią z chłodem, który ją przeraził.
– Nauczyłam się czegoś – odpowiedziała z lodowatym spokojem. – Wszystko, co usłyszałam od ojca, a w co nie chciałam uwierzyć, dokonało się. Czekam, aż jego przewidywania spełnią się do końca. I zdaje mi się, że Peter to rozumie. Zawsze rozumiał. Szkoda, że nie poznał mojego taty. Zrozumieliby się doskonale.
– Ależ ja… – zaczęła obronnie Kathy.
Przyjaciółka powstrzymała ją jednym gestem.
– Ty nie chcesz rozumieć. – Pokręciła głową. – Wolisz się pławić w złudzeniach, jak wy wszyscy. Ja nie mam złudzeń. Dla moich bliskich kres czasów nastąpił ostatniej jesieni. Módl się, żeby dla twoich nie przyszedł tego lata.
To rzekłszy, odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Zatrzymała się przed drzwiami łazienki. Oparła się czołem o framugę i rozszlochała się rozpaczliwie, jak dziecko. Nie znalazła nawet dość siły, by odepchnąć Kathy, która wyszła za nią i przytuliła ją mocno do siebie.
– Nie wolno mi płakać… – wymamrotała przez łzy.
– Przeciwnie – szepnęła jej do ucha Kathy. – Płacz. Może masz rację, a może i nie, nie wiem. Przepraszam za wszystko. Za moje słowa, za moje myśli, za moje milczenie… i za Petera…
Karla już chciała jej coś odpowiedzieć, gdy nagle poczuła za plecami ruch. Odwróciła się gwałtownie. Stała przed nimi Dorothy.
– Co się z tobą dzieje? – zapytała z oburzeniem. – Do łazienki. Natychmiast. Nie pora na szlochy. Ile razy mam powtarzać?
Zaciągnęła się papierosem.
– Za godzinę – dodała – macie być na kolacji. Skoro mamy wojnę, tym bardziej musimy wymagać od siebie. Zrozumiałyście?
Głos Dorothy był jak ze stali.
Godzinę później trzy kobiety, dwie młode i jedna starsza, prowadziły przy obiedzie rozmowę o sprawach zdawałoby się obojętnych. O pogodzie, o golfie, koniach i wydarzeniach na królewskim dworze. Żadna z nich słowem nawet nie zająknęła się o tym, co się może wkrótce wydarzyć.
Powieść Ostatnia nadzieja kupicie w popularnych księgarniach internetowych: