Wiejący od wielu dni wiatr budzi w ludziach lęk i nie pozwala im zasnąć. Jednak prawdziwy strach nadchodzi wówczas, gdy zaczyna przynosić śmierć...
Mirosław Grocki, oddany pracy komisarz wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku, jest na zwolnieniu po tym, jak został podejrzany o współpracę ze zorganizowaną grupą przestępczą. Jednak gdy w lesie, nazywanym przez miejscowych przeklętym, zostają znalezione spalone zwłoki młodej dziewczyny, komisarz wraca do swoich obowiązków i staje przed trudnym zadaniem odnalezienia zabójcy.
Wkrótce okazuje się, że to nie jedyna zbrodnia w okolicy. W tajemniczych okolicznościach umiera mężczyzna, a podejrzenie pada na jego brata, który właśnie wyszedł z więzienia. Na kolejne morderstwo nie trzeba długo czekać.
Wiatr Marcina Silwanowa to wciągająca powieść o pragnieniu zemsty i potrzebie zadośćuczynienia, w której przeplatają się zawiłe ludzkie losy, fałszywe tropy i mozolnie odkrywane przez policję fakty.
Mroczny, duszny kryminał o obsesji, szaleństwie i zemście. Wciąga i nie daje spokoju do ostatniej strony – Wojciech Chmielarz.
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Czarna Owca. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Wiatr:
* * *
Po wysłaniu wiadomości odłożył telefon na kuchenny stół i wrócił do pokoju. Przez chwilę przyglądał się twarzy martwego mężczyzny leżącego u swoich stóp, jakby chciał zapamiętać jej wyraz. Grymas bólu i zdziwienie zastygły wyrysowane wokół półotwartych ust. Krew była niżej. Ciemne poprzeczne linie odcinały się od tła jasnej koszuli w miejscach, w których nóż przebił materiał, a potem skórę. Śmierć przyszła już po trzecim zagłębieniu się ostrza w ciało. Dla pewności zadał kilka kolejnych ciosów, a potem, kiedy ilość krwi nie pozostawiała miejsca wątpliwościom, wbijał nóż już na oślep. Jakby każda kolejna rana była nowym argumentem przesądzającym na jego korzyść w dyskusji. W dialogu, który przez moment toczył sam ze sobą po tym, jak wyjął nóż, gotowy do pierwszego uderzenia. Teraz, patrząc pod nogi, na zakrwawione ciało, czuł, że czas zaczął działać na jego niekorzyść. Obejrzał się za siebie. Drugi mężczyzna spał, oddychając ciężko. Dawka anestetyku, którą mu podał, nie była zbyt silna, więc w każdej chwili mógł się obudzić. Musiał uciekać.
Nie gasząc światła, wyszedł przed dom i spojrzał z niepokojem w niebo. Widział przesuwające się szybko ciemne, masywne kształty chmur. Wiatr uderzał falami, które poprzedzał przybliżający się szum gałęzi rosnących w pobliżu drzew. Nadchodziła burza. Dłuższą chwilę stał w miejscu. Był zdezorientowany, mimo że tak dużo czasu poświęcił na przygotowania. Wyrzucał sobie, że nie sprawdził prognozy pogody. Nie chodziło nawet o to, że miała ona istotny wpływ na realizację jego planu. Po prostu chciał sprawować kontrolę nad wszystkim, a jego pewność siebie do tej pory wynikała z rozpisania możliwych scenariuszy wydarzeń na najdrobniejsze podpunkty i dopasowania do nich swoich działań. Wszystko, co było niespodziewane, czego nie przewidział, wprowadzało w jego plan element przypadku, a przypadek był w jego rozumieniu pierwszym krokiem do błędu. Otworzył usta, wypowiadając bezgłośne przekleństwo, a potem ruszył w kierunku bramki i wyszedł nią na drogę. Rozejrzał się w obie strony, choć o tej porze, tuż przed nadciągającą burzą, nie spodziewał się, że może kogokolwiek spotkać. Pomyślał, że przy takiej pogodzie mógłby pójść drogą przez wieś, bo i tak nikt nie zauważyłby go w ciemności, ale odstępstwo od planu nie wchodziło w grę. Skręcił w prawo i szybkim krokiem przeszedł obok dwóch ostatnich domów, za którymi stała już tylko tablica z nazwą miejscowości. Kiedy mijał budynki, spojrzał krótko w ich okna, ale nikogo nie zauważył. Teraz był już bezpieczny.
Przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dojść do motocykla, który zostawił w lesie po drugiej stronie wioski. Skręcił w lewo, a po przejściu około dwustu metrów znów się zatrzymał, spoglądając w niebo. Wiatr uderzał raz po raz, chyląc ku ziemi gałęzie drzew. Musiał teraz iść polami równolegle do drogi przecinającej wieś. Od motocykla dzieliło go jakieś półtora kilometra. Szedł, mijając w oddali światła kolejnych gospodarstw. Zwalniał tylko na dźwięk ujadania psów, które tego wieczora były niespokojne, jak gdyby wyczuwały nadciągającą nawałnicę. Podobnie jak niektórzy psychotycy, których widywał na oddziale zamkniętym, kiedy przychodził do brata. Oni też stawali się niespokojni, gdy niebo za oknem rozświetlały pioruny. Mimo odległości od domów odgłosy zwierząt niepokoiły go. Podświadomie się obawiał, że psy jednak go wyczuwały i mogły zdradzić komuś jego obecność. Kiedy w końcu dotarł do miejsca, w którym ukrył jednoślad, nie mógł się powstrzymać i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Przysuwając twarz do pnia drzewa, osłaniał jednocześnie zapalniczkę, której płomień dusiły podmuchy wiatru. Wciągając głęboko dym, wpatrywał się w kontury gałęzi poruszających się na tle ciemnego nieba. Po dwóch minutach odrzucił niedopałek i chwycił kierownicę, prowadząc motocykl w kierunku drogi. Zaklął głośno, kiedy kolejne naciśnięcia kopniaka nie przynosiły skutku, a silnik wciąż milczał. Jacek Zachara nienawidził uczucia utraty kontroli. Wykrzykiwał przekleństwa, które po chwili wiatr unosił w niebyt. Było zbyt ciemno, żeby mógł sprawdzić co jest przyczyną problemu z motocyklem. Spoglądając nerwowo za siebie, podjął decyzję, że zostawi go w lesie i wróci następnego dnia. Teraz musiał jak najszybciej się stąd wydostać. Pora dnia i pogoda mu sprzyjały, ale nie mógł sobie pozwolić na błąd. Nie w takim momencie. Wypadek z motorem był i tak zbyt dużym odstępstwem od założonego scenariusza. Wszedł głębiej między drzewa i przez moment się wahając, położył motocykl na boku. Liczył, że w ten sposób nie rzuci się on w oczy przypadkowych osób.
Kiedy znów wyszedł na drogę, coś go zaniepokoiło. Najpierw próbował cokolwiek dojrzeć we wszechogarniającej ciemności, jednocześnie uważnie nasłuchując. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że tym, co wzbudziło jego czujność, jest cisza. Wiatr ustał, mimo że po niebie wciąż szybko przetaczały się chmury. Nie rozumiał, co się stało. Wszystko wokół zapowiadało burzę i ten nagły spokój zaskoczył go bardziej niż zmiana pogody, której nie przewidział, wychodząc z domu. Jeszcze przez moment stał z zadartą głową, a potem ruszył naprzód. Od domu dzieliło go prawie dwadzieścia kilometrów. Gdy dojdzie do granic miasta, będzie mógł spróbować zatrzymać taksówkę albo wsiąść do nocnego autobusu. Teraz jednak czekało go kilka godzin marszu, dlatego poczuł ulgę, że burza jednak nie nadeszła. Szedł w zupełnej ciszy, spoglądając co pewien czas na chmury przesuwające się w pośpiechu. W pewnej chwili usłyszał niski dźwięk dochodzący gdzieś z oddali. Zatrzymał się i spojrzał za siebie. Niedługo potem w ciemności pojawiły się dwa jasne punkty. Samochód, pomyślał, po czym odwrócił się i ruszył dalej szybkim krokiem. Gdy światła nadjeżdżającego auta położyły się na drodze przed nim, odwrócił się i uniósł prawą rękę. Biały opel się zatrzymał, a wtedy on podszedł do drzwi kierowcy, dając znak, żeby ten opuścił szybę.
– Coś się stało? – zapytał z nieznacznym uśmiechem siedzący za kierownicą mężczyzna.
– Jedzie pan w kierunku Białegostoku?
– Jadę. A co potrzeba?
– Podrzuci mnie pan do granicy miasta?
Kierowca spojrzał z wahaniem na stojącego obok mężczyznę. Nie potrafił określić jego wieku. Krótko ostrzyżone ciemne włosy kontrastowały z bladą twarzą. Delikatne rysy zakłócał zez. Paweł Górny poczuł się nieswojo, próbując spojrzeć mu w oczy. Przez moment przemknęły przed nim wspomnienia, niczym slajdy przeglądane w przyspieszonym tempie. Zobaczył na nich Ulkę, koleżankę z podstawówki. Śliczną dziewczynę, za którą oglądał się każdy chłopak. Oglądał się, dopóki ich spojrzenia się nie spotkały. Kiedy bowiem zauważał, że jej oczy spoglądają jakby w dwóch różnych kierunkach, zainteresowanie mijało, a nastoletnie pożądanie mimowolnie opadało, ustępując miejsca zawiedzeniu i niechęci. A pewnie gdyby ktoś policzył pole powierzchni ciała Ulki, wyszłoby z tego działania, że oczy stanowią zaledwie jeden procent całości, a może nawet mniej. Czym był ten jeden procent wobec reszty, która wywoływała ukradkowe, zazdrosne spojrzenia rówieśniczek. I gdyby tylko nie te oczy… Wynik działania w przypadku Ulki zaprzeczał zasadom matematyki. Podobnie jak to, co się stało z jej życiem. Kolejny slajd. Ciąża na wakacjach po zakończeniu ósmej klasy. Ojciec dziecka był o rok młodszy od niej. Następny slajd. To wiedział już jedynie od znajomych. Podobno Ulka uderzyła ojca dziecka młotkiem tylko kilka razy. Ciosy musiały być jednak silne. Na tyle silne, że sąd uznał, iż przyczyniła się do jego śmierci. Ktoś powiedział, że pogotowie wezwała sama, ale to było bez znaczenia. Paweł nie wiedział, czy wyszła już na wolność. Po podstawówce nigdy jej nie spotkał. Pamiętał tylko jej idealne ciało. I oczy.
– Tak, jasne. Wsiadaj – powiedział teraz, wskazując na tylne drzwi. – Usiądź z tyłu. Coś się zablokowało w fotelu i nie mogę go odsunąć. – Poklepał wymownie siedzenie po swojej prawej stronie.
Mężczyzna obszedł samochód, otworzył drzwi i usiadł po prawej stronie tylnej kanapy.
Paweł odwrócił się w jego kierunku, potem wrzucił bieg i samochód powoli ruszył, kołysząc się na nierównościach drogi.
– Myślałem, że zacznie lać, a tu powiało, postraszyło i nic – odezwał się, spoglądając przez chwilę w kierunku pasażera. Mężczyzna jednak nie odpowiedział. – Jesteś stąd? Na spacer się wybrałeś o tej porze? – próbował zagadnąć, nadając żartobliwy ton swojemu głosowi.
Znów cisza. Mężczyzna siedział bez ruchu, wpatrując się w mrok za szybą.
Paweł poczuł się nieswojo. Beztroski nastrój zaczął zmieniać się w niepokój. Kątem oka spojrzał na fotel obok siebie. Gdyby jego pasażer był bardziej rozmowny, mógłby mu wyjawić, dlaczego siedzenie jest zablokowane. Uśmiechnął się do siebie. Kilkanaście minut wcześniej oboje z Kamilą próbowali naprawić fotel w samochodzie jej męża, który Paweł pożyczył od niego, tłumacząc, że potrzebuje auta na spotkanie z dziewczyną. Ostatecznie nie skłamał. Mąż Kamili, a jego szef, przecież nie zapytał, kim jest kobieta, do której ma jechać. Ich romans trwał już od niemal roku. Paweł przyjeżdżał na wieś, kiedy ona odwiedzała tam swoich rodziców. O umówionej godzinie wychodziła z domu, mówiąc staruszkom, że idzie na spacer. Potem wsiadała do jego auta i odjeżdżali do pobliskiego lasu. Tam oboje przesiadali się na tylną kanapę, odsuwając wcześniej fotele do przodu, bo Kamila, w przeciwieństwie do Pawła, była dość wysoka. Tydzień temu jego volkswagen się zepsuł i Górny wstawił go do warsztatu, w którym pracował, prosząc szefa o możliwość skorzystania z podnośnika. Obiecywał, że będzie go naprawiał tylko po godzinach. Szef się zgodził. Nie odmówił też, kiedy Paweł poprosił go o pożyczenie auta. Nawet mrugnął do niego porozumiewawczo, kiedy ten, zakłopotany, wyjaśniał, że potrzebuje samochodu na spotkanie z dziewczyną. Teraz martwił go trochę ten zepsuty fotel. Będzie musiał jakoś się wytłumaczyć. Szef i tak pewnie się domyśli, co robił, a znając jego zamiłowanie do plotek i docinek, Paweł spodziewał się drwiących uwag również ze strony kolegów z warsztatu. Gdyby tylko szef mógł słyszeć pojękiwania Kamili, pomyślał i spojrzał w lusterko wsteczne. Siedzący z tyłu mężczyzna wpatrywał się w niego jednym okiem. Drugie patrzyło nieruchomo gdzieś obok. Paweł poczuł przeszywający ciało dreszcz. Przez chwilę przeszła mu przez głowę myśl, że zatrzyma się i każe nieznajomemu wysiąść. Tyle że w zasadzie nie miał powodu, żeby tak zrobić. Co miałby mu powiedzieć? Że dziwnie się czuje, kiedy ten na niego patrzy?
Odetchnął głębiej i postanowił jeszcze raz spróbować rozluźnić atmosferę rozmową.
– Może powiedz, gdzie mieszkasz? Jak będzie mi po drodze, podrzucę cię pod dom albo chociaż najbliżej, jak się da rzucił, nie odwracając się. Czuł, że mógłby nie wytrzymać spojrzenia mężczyzny.
– Nie trzeba, dzięki. – Głos pasażera, który nagle dobiegł zza pleców Pawła, nie pasował do jego twarzy. Był niski, męski, a to wyraźnie nie współgrało z jego chłopięcym wyglądem. – Ktoś po mnie przyjedzie. Byłem na imprezie w wiosce. Znajomy miał mnie odwieźć, ale się schlał i musiałem wracać pieszo. Wiesz, jak jest.
Paweł przez chwilę milczał, ale zaraz pokiwał głową ze zrozumieniem. Poczuł ulgę. Jednak facet jest normalny, pomyślał.
– Jasne. Takie życie – odpowiedział. – Tylko co to za impreza, że o takiej porze już do domu wracasz? Ja, jak się bawię, to nie ma zmiłuj.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. A kiedy się odezwał, wypowiadał słowa powoli, jakby z namysłem:
– W sumie to… żadna impreza. Ja i dwóch… kumpli. Mieliśmy…
– No, no. Zaczyna się ciekawie! – Górny się zaśmiał. Opowiadaj. Takie zabawy w męskim gronie, to wiesz… Bywa grubo. W Nowosadach balowałeś?
Pasażer milczał. Paweł odwrócił się na moment w jego stronę i zobaczył, że mężczyzna znów spogląda nieruchomo za okno. Powoli zbliżali się do miasta.
– To co? Namyśliłeś się? Podrzucić cię gdzieś?
– Nie. Wysiądę gdziekolwiek na rogatkach. Ktoś po mnie ma przyjechać, a poza tym ta… – Mężczyzna nie dokończył. Jego głos nie zachęcał do kontynuowania rozmowy.
Paweł znów poczuł na ciele dreszcz. Nie mógł rozgryźć tego faceta. Kiedy tylko wydawało się, że może z nim normalnie pogadać, zaraz potem następowała przemiana. Jak fala, pomyślał. Albo uderzenia wiatru, które tego wieczoru nie pozwalały mu się skupić na ciele Kamili.
Zatrzymał samochód na przystanku autobusowym, nie pytając nieznajomego, czy chce wysiąść właśnie tutaj. Obrócił się i spojrzał na niego wyczekująco. Mężczyzna odwrócił twarz w jego stronę, lewe oko spoglądało na niego, prawe się zatrzymało, jakby obserwowało przesunięty do przodu fotel. Kameleon, pomyślał Paweł i wzdrygnął się wewnątrz z niechęcią.
– Dziękuję – powiedział nieznajomy i już po chwili zatrzasnął za sobą drzwi.
Paweł nie odpowiedział. W milczeniu wpatrywał się w znikającą sylwetkę. Widział, jak tamten w pewnym momencie się zatrzymuje i odwraca, spoglądając w kierunku samochodu. Zaraz potem jednak znów ruszył przed siebie. W pobliżu świecił fioletowym światłem neon z nazwą jakiejś firmy. Kawałek dalej, po lewej, z ciemności odcinały się światła kilku domów. Kto tutaj po niego przyjedzie? Przecież tu nic nie ma, zastanawiał się Górny. Równie dobrze mógł podwieźć mężczyznę bliżej centrum. Wiedział jednak, co stało się jasne już w pierwszych minutach wspólnej podróży, że ani on, ani nieznajomy tego nie chcieli. Dlatego odetchnął z ulgą, kiedy tamten wysiadł.
Paweł ruszył z miejsca, ale nie przyspieszył, przejeżdżając obok idącego chodnikiem mężczyzny. Spojrzał w jego stronę, jednak ten nie odwrócił głowy. Szedł wpatrzony gdzieś przed siebie.
Książkę Wiatr kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,