Gość w dom, Bóg w dom. "Tam, gdzie nie pada"

Data: 2021-09-09 10:44:29 | Ten artykuł przeczytasz w 6 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Pewnego dnia z dalekiego Teksasu do śląskiej wsi Płużnicy przychodzi list. To zaproszenie od franciszkanina, ojca Leopolda Moczygemby, skierowane do jego braci z rodzinami. Jest połowa XIX wieku. Płużniczanom, mimo zniesienia pańszczyzny, żyje się coraz trudniej.

Postanawiają wyruszyć do Ameryki. Bardzo szybko się okazuje, że w tę podróż wybiorą się nie tylko krewni zakonnika… Kilkuset Ślązaków udaje się w ponaddwumiesięczną odyseję przez kraje niemieckie, Ocean Atlantycki i prerie Teksasu. Zakładają istniejącą do dziś osadę Panna Maria nieopodal San Antonio. Tyle historia, która stanowi tło ballady o teksaskich
Ślązakach, pełnej humoru, wzruszeń i lokalnego kolorytu, gdzie ślonsko godka funkcjonuje na równych prawach z angielskim i hiszpańskim.

Czy Teksas okaże się dla Ślązaków rajem na ziemi? Zmieniają się realia, zmieniają się ludzie. Inne czasy, inny świat. Tylko… czy na pewno?

Obrazek w treści Gość w dom, Bóg w dom. "Tam, gdzie nie pada" [jpg]

Do sięgnięcia po książkę Michaela Sowy Tam, gdzie nie pada zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury kolejnej części fragmentu:

Brnąc tak przez strugi deszczu i potok własnych myśli, dotarł wreszcie do celu dłużącej się mu wędrówki. Przystanął przy skrzypiącej na wietrze furtce, omiatając niepewnym wzrokiem budynek. Poradowie, bo do nich należało obejście, dbali o swoje domostwo.

Posmołowane bale, uszczelnione świeżym mchem, przed domem powymiatane, choć nie była to niedziela ani nawet sobotni wieczór, a dach, mimo że zwykłą snopkową strzechą pokryty, sprawiał wrażenie solidnego. Arnold Szpyra podciągnął kołnierz, odsapnął ze dwa razy i ruszył w stronę wejścia. Stanąwszy u progu, zapukał donośnie i nie czekając na zaproszenie, pchnął drzwi.

— Grüß Gott, szczęść wam Boże! — zawołał od pogrążonej w półmroku sieni. W uchylonych drzwiach do izby ukazała się wysoka, szczupła sylwetka głowy rodziny.

— Gość w dom, Bóg w dom, to Szpyra tyż niech wlyzie — powitał, nie całkiem wylewnie, gościa Piotr.

Arnold wszedł do środka i rozejrzał się. W pobielonej izbie naczelne miejsce zajmował wielki, podłużny, ciosany stół, wzdłuż którego po obu stronach ustawiono masywne ławy. Z lewej strony pod oknem znajdowała się sosnowa komoda, na środku której stał gipsowy krucyfiks. Siedział przy niej na niskim taborecie stary Juliusz, z osiemdziesiąt lat na karku, ojciec gospodarza, i pykał swoją nieodłączną węgierkę — sepiolitową, misternie rzeźbioną fajkę, której zazdrościła mu cała wieś. Na jego pobrużdżone zmarszczkami czoło opadały nieco przydługie, białe jak śnieg włosy. Nie przeszkadzały jednak staremu utkwić w Szpyrze ostrego jak kosa wzroku. 

Ścianę po przeciwnej stronie zajmował niemal w całości ogromny piec. W domu unosił się zapach przyrządzanej na nim strawy, która bulgotem z garnca dawała znać o sobie. Żur ze skwarkami, wyczuł Szpyra. Nie przepadał zbytnio za zwyczajami kulinarnymi prostych ludzi, ale spontanicznie zaczął się zastanawiać, kiedy po raz ostatni miał coś w ustach.

Dochodziła dwunasta, dzwony na wieży jeszcze nie biły, a on od wczesnego rana na nogach.

Przy piecu krzątała się Rozalia, żona starszego od siebie o dwa lata gospodarza, która akurat odwróciła się w stronę gościa. Szpyra zauważył, że mimo czterdziestej wiosny zachowała ona ów swoisty rys urody, tak znamienny dla tutejszych niewiast: nieco głębiej osadzone błękitne oczy, delikatnie kręcone, długie, splecione z tyłu w warkocz blond włosy, i lekko śniadą, zaznaczoną nieustanną pracą w polu cerę.

— Witejcie i siednijcie sie — oznajmiła, wskazując na miejsce przy stole. — Jeszcze my nie pojedli, to ostaniecie na obiod.

Zarządca skinął jeno głową w podziękowaniu i z mozołem wcisnął swe ciało pomiędzy ławę a stół.

Sapał przy tym niczym prośna maciora.

Piotr usiadł z boku, a Juliusz naprzeciwko Szpyry. Stary Porada nie spuszczał przy tym z niego wzroku. Szpyra pomyślał, że staremu chyba naprawdę odbiło, co zresztą nie było niczym nienormalnym u pospolitego chłopa. Rozum się z wiekiem zużywa, żeby nie powiedzieć — zanika zupełnie. Westchnął głęboko, poprawiając poły odzienia.

Rozalia podała michę z parującą aromatycznie strawą i kawałami chleba na desce obok.

— Niech nom Bóg to jadło pobłogosławi — rzekła.

— Amen — rozległo się z ust obydwu Poradów.

— A... amen — wyrwało się niemrawym echem z ust zarządcy.

Przez chwilę posilali się w milczeniu. Słychać było tylko skrobanie łyżek po misie i siorbanie Szpyry. Zarządcy spieszno chyba było, machał bowiem swą łychą dwa razy szybciej niż pozostali.

— Dyć to poleku jydzcie, jeszcze się nom tu udowicie i bydzie fatyga — odezwał się Piotr.

Szpyra mlasnął i podniósł swe małe oczy na gospodarza, zupełnie ignorując spływającą mu po podbródku strużkę polewki.

— Coś mało was przy stole — zasapał zarządca.

— Nie godejcie, żeście tu przyszli się chwalić, jak to dobrze poradzicie rachować. — Piotr zanurzył głębiej łyżkę w misie.

— Porada, nie czas teraz na mędrkowanie. Wszyscy po wsiach biadają, że deszcz, że nieurodzaj będzie, ale wy, jak widzę, nieźle sobie radę dajecie. Żurek i skwarki jak u grafa na zamku.

Książkę Tam, gdzie nie pada kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Tam, gdzie nie pada
Michael Sowa1
Okładka książki - Tam, gdzie nie pada

Ballada o śląskim Teksasie, czyli w poszukiwaniu ziemi obiecanej… Pewnego dnia z dalekiego Teksasu do śląskiej wsi Płużnicy przychodzi list. To...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Recenzje miesiąca
Z pamiętnika jeża Emeryka
Marta Wiktoria Trojanowska ;
Z pamiętnika jeża Emeryka
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Oczy Mony
Thomas Schlesser
Oczy Mony
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Pokaż wszystkie recenzje