W tajemniczych głębinach przeszłości naszej planety kryje się zapomniana historia, czekająca na to, by ujrzeć światło dzienne.
Kroniki Czasu Ziemi Andrzeja Górala to fascynująca odyseja poprzez czas, odkrywająca dzieje zaginionej cywilizacji, która miliony lat temu rozwijała się na Ziemi. Co może powstać na „gruzach” upadłej inteligentnej rasy? Kim jesteśmy – dziedzicami „śmietnika historii”? Czy kontynuatorami opierającymi się na niezmiennych wartościach moralnych i kulturowych – tych złych i tych dobrych – od nienawiści i bestialstwa po miłość i poświęcenie. Chcemy odkryć pochodzenie i istotę naszego jestestwa i tego co stanowi kwintesencję naszej duszy. Może należy sięgnąć bardzo głęboko w przeszłość, tam kiedy rodziła się i kształtowała pierwotna natura istot rozumnych na Ziemi. Spróbujmy! Przy okazji, z perspektywy współczesnych zagrożeń cywilizacyjnych, spójrzmy na niebezpieczeństwa jakie sprowadzić na nas mogą beztroskie, a także egoistyczne działania poszczególnych ludzi lub grup społecznych. Zagłada może być blisko!
Do przeczytania książki zaprasza BookEdit. Zachęcamy również do udziału w naszej akcji, w ramach której osoby piszące recenzje książek mogą otrzymać bezpłatny egzemplarz powieści Andrzeja Górala. A dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Kroniki Czasu Ziemi:
Przy wejściu do filharmonii zebrał się spory tłumek, zarówno tych szczęśliwców, którym udało się zdobyć bilety, jak i gapiów komentujących i podziwiających wybrańców losu. Gdy podjechały powozy MoCara i jego świty, strażnicy rozepchnęli tłum. Jud i Judy we własnym powozie dołączyli do orszaku na końcu. Jud, świadom swojej pozycji, nie zamierzał się wychylać, jednak gdy skierowali się do wejścia, wyróżniali się znacząco w ekipie dostojników. On, w prostym, ale eleganckim surducie opiętym na muskularnej sylwetce, epatował spokojem i pewnością siebie. Jednak to Judythania zagarnęła całą uwagę tłumu. Piękna, długa suknia uwydatniała jej szczupłą, niemal doskonałą figurę, a naturalność ruchów podkreślała kobiece kształty. Szła z dumnie podniesioną głową, nie zwracając uwagi na otoczenie, a piękna, regularna twarz opromieniona chylącym się ku zachodowi słońcem i duże czarne, zniewalające oczy roztaczały wokół niej aurę kuszącej tajemniczości. Naturalna uroda twarzy i oszczędna, charakterystyczna mimika wywierały ogromne wrażenie. Szli obok siebie, nie dotykając się, jednak wrażenie było takie, jakby stanowili doskonale dobraną, nierozłączną parę. Ona stanowiła tajemnicę, pojawiła się podobnie do narodzin bogini w magicznym akcie stworzenia. Nikt jej nie znał. Jud wiedział, że to właśnie się zmieniło.
Loża stanowiła wydzieloną enklawę prywatności. Nie czuło się zagubienia w tłumie ogromnej widowni na dole. Tutaj mogli się odciąć od środowiska zakłócającego niezbędne skupienie. Przytuleni do siebie mogli przeżywać zmysłowe wrażenia dzieła wielkiego artysty. Wzrok był u homorian zmysłem podstawowym, choć zdarzało się, że przebijał go zmysł zapachu. Były osoby obdarzone zapachem absolutnym. Trzeci z kolei zmysł, słuchu, pozostawał daleko w tyle za tymi dwoma. Prezentowane dzieło pod tytułem „Narodziny jaźni” wykreowano w przestrzeni zapachów, z lekkim jedynie wsparciem efektów wizualnych i dźwiękowych.
Pierwszą część zatytułowano „Czas narodzin”. Naturalną ciemność rozjaśniały wolno zmieniające się słabe strumienie barwnego światła, falujące powoli w rytm cichej muzyki, a kolory tej subtelnej tęczy przeplatały się pozornie bez ładu, ale w zaskakująco przyjemny sposób. Podobnie dziwnie łagodne tony muskały ucho i przysposabiały umysł w gotowości do odbioru nowych bodźców. Kiedy popadali już prawie w stan aktywnego usypiania, nagle uderzyła feeria zapachów. Ich skala i struktura harmoniczna była tak intensywna, że natychmiast znaleźli się na najwyższym poziomie pobudzenia. Judythania aż zadygotała, przepełniona intensywnym odczuciem wibrowania aksonów zapachowych w swoim mózgu. Natężenie poszczególnych składowych zaczęło się powoli zmniejszać, choć niejednakowo. Zapachy bardziej intensywne (ostre), o większej częstotliwości drgań pobudzenia receptorów, zanikały szybciej. To uspokojenie przyniosło ulgę, ale i podniecające oczekiwanie na dalsze efekty zapachowe. Nagle zapachy zupełnie zanikły, po czym z ciszy zapachowej zaczął wyłaniać się pojedynczy zapach o niebywale egzotycznej urodzie. Rósł powoli, aż do progu odczuwania, gdy przerodził się w ból. W tym momencie zniknął, a w umysł uderzyła kakodoria zapachów, pozornie chaotyczna, jednak dało się wyczuć subtelną ich strukturę. Umysł ogarniało przyjemne zadowolenie i podniecenie.
Drobne zmiany kompozycji przekształcały to uczucie w coraz większe pobudzenie, w coś na kształt mentalnego orgazmu. Trwało to i trwało, aż do emocjonalnego wyczerpania. Umysł domagał się odpoczynku i w końcu otrzymał go w postaci bardzo harmonicznego falowania miłych dla każdego zapachów smakowych. Judowi powoli zaczęła wzbierać ślina w ustach, musiał przełykać co jakiś czas. Po tym ewidentnym przestanku i odnowie emocjonalnej nastał czas na klasyczną część utworu. Warstwa zapachowa została idealnie zsynchronizowana z melodyjnym utworem muzycznym. Tempo narastało, a charakterystyczna rytmika udzielała się ciału. Jud zaczął wybijać ręką rytm na oparciu fotela. Rytm zapachów wprawiał umysł w dziwne falowanie prowadzące do radosnego odprężenia.
Kiedy zaczął się zmieniać i komplikować, odprężenie zainicjowało przeradzanie się myśli w chęć włączenia całego ciała do zsynchronizowanego ruchu. Trudno mu było zidentyfikować tę niespotykaną potrzebę fizycznej wibracji. Miał wrażenie, że narządy jego ciała przejmują coraz bardziej złożony rytm, przekształcając go w jakieś entuzjastyczne podrygiwanie – każdy w innym takcie. Odczucie było niesamowite, napędzane rytmiką zmian zapachu.
Jud spojrzał na swoją towarzyszkę. Judy, podciągając nogi pod siebie, prawie zwinęła się w kłębek w fotelu. Jej twarz odzwierciedlała doskonale stan emocji, jakie targały jej umysłem. Czując jego spojrzenie, wyciągnęła rękę w niemej prośbie o wsparcie. Złapał ją delikatnie i drugą dłonią głaskał czule, jakby chciał przekazać – przeżywamy to razem. Wtedy chyba poddała się wewnętrznej chęci zrzucenia wszelkich ograniczeń, przestała się hamować. Jej ciało uległo zapachowemu pulsowi. Znalazła się w szponach wszechogarniającego rytmu. Mięśnie kurczyły się i rozkurczały jakby w obłędnym chichocie niekontrolowanej mocy. Przez ciało przebiegały fale drgań. Zobaczył w jej wzroku przerażenie. Zerwał się i przytulił ją mocno, głaszcząc po głowie i szepcąc: „Już dobrze maleńka, wszystko dobrze”. Uspokoiła się w jednej chwili. Ciało zwiotczało. Gdy podniosła oczy, uśmiechnęła się.
– To było piękne, a zarazem przerażające.
W czasie antraktu nie wyszli z loży. Judy mogła obejrzeć techniczne wyposażenie umożliwiające odbiór bodźców zapachowych. Już wcześniej zapoznała się ze szczegółami zawartymi w opisie filharmonii. Wyróżniono trzy warstwy oddziaływania. Pierwszą stanowiły tradycyjne systemy dysz nadmuchowo-wyciągowych rozmieszczonych w górnej części obudowy fotela. Było ich 176 i odpowiadały między innymi za długotrwałe i wolnozmienne efekty. Druga warstwa opierała się na najnowszych osiągnięciach współczesnej biochemii. Opracowano wiele nowych złożonych związków chemicznych, które mogły zapewnić błyskawiczne zmiany zapachu, na przykład substancje zapachowe rozpadające się w bardzo krótkim czasie. Innym rozwiązaniem było wykorzystanie szybkich reakcji chemicznych prowadzących do zmiany zapachu. Również w tym przypadku wykorzystywano wspomniane systemy dysz. Natomiast trzecia warstwa wykorzystywała zupełnie inne zjawisko, polegające na bezpośrednim oddziaływaniu wybranych częstotliwości fal radiowych na ośrodki węchu w korze czołowej mózgu.
Kelner przyniósł zamówione dania i windom. Mogli się swobodnie rozluźnić. Nie rozmawiali, rozumieli się bez słów. Jud tak manewrował sztućcami, by jak najczęściej jego ręce mogły napotykać ukochane dłonie. Judy leciutko uśmiechała się z akceptacją, ułatwiając mu te manewry. Nie wytrzymał w końcu.
– Dobrze się bawisz?
– Jest cudownie. Mogę tu pozostawać w nieskończoność i oddawać się tym wspaniałym przeżyciom.
– Sama czy ze mną?
– A gdym powiedziała, że sama, to co zrobisz?
– Nie uwierzę ci.
Zachichotała i pokazała mu język. Naprawdę takiej Judy nie znał do tej pory. Bardziej mu się podobała w tej wersji i była w niej prawdziwsza. Była sobą.
– Wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? – zapytała.
– Co?
– To, że mamy to wspaniałe miejsce tylko dla siebie. Nie wyobrażam sobie, że jestem tam na widowni razem z innymi. Hamując się, straciłabym połowę przeżyć, jakich dzięki tobie doznałam.
– Całkowicie się przy mnie otworzyłaś?
Judy zaczerwieniła się i już chciała się schować w dawnej skorupie.
– Wiesz przecież. – Potrząsnęła nagle głową i roześmiała się. – Ty głuptasie. Odsłoniłam się całkowicie, widziałeś całą prawdziwą mnie. Teraz już wiesz, jaka jestem naprawdę.
Zareagował natychmiast. Przytulił ją mocno.
– Jesteś niesamowita, w środku jeszcze piękniejsza. Wolę cię taką o wiele bardziej. Kocham cię.
Pierwszy raz padło z jego ust takie wyznanie. Aż sam się zdziwił, że to powiedział.
Patrzyła na niego okrągłymi z zaskoczenia oczami.
– Powiedz to jeszcze raz, kochany – prosiła.
– Kocham cię tak mocno, jak tylko można. Jesteś moją jedyną na zawsze. Kochać cię
będę do końca życia.
– Ja też cię kocham i zawsze będę. Zawsze, zawsze – mruczała mu do ucha.
Drugi akt zatytułowany „Ku początkowi” powinien, jak po obejrzeniu stwierdził Jud, nosić tytuł „Wielkie żarcie”. Wiedział, że ta część nawiązywała do gustów MoCara. Kompozycje zapachowe, jakkolwiek wcale nie proste i czasem bardzo wyrafinowane, korespondowały wyraźnie z wrażeniami smakowymi, często przybranymi motywami roślinnymi – ziół i kwiatów. Dzięki temu nabierały lekkości i subtelności. Wszystko to zapewniało doskonały relaks dla ciała i ducha. Zrównoważone akordy trafiały w powszechne gusta publiczności, jednak Jud nie dał się zwieźć pozorom. Wielki Mistrz wplótł w konstrukcję dzieła, gdzieś na poziomie tła, elementy lirycznego zadumania i melancholijnej konstatacji. Jakby zniechęcony artysta zdawał sobie sprawę z przyziemnej predylekcji odbiorców i jedynie dla tych najbardziej wrażliwych (kompetentnych?) zaszył coś znaczącego, o wysokim wymiarze estetycznym. Było to więc dzieło artystyczne, a nie kompozycja mająca admirować konsumpcję. Im bardziej Jud wczuwał się w tę drugą, ukrytą warstwę dzieła, tym bardziej rozumiał intencje autora. Feeria zapachów codzienności odkrywała głęboko tkwiącą w nim wrażliwość na krzywdę, ból i cierpienie innej istoty, na głębsze odczuwanie otaczającej rzeczywistości. Teraz czuł wyraźnie to subtelne przesłanie dzieła. Bez trudu mógł wyselekcjonować z głębokiego tła zapach strachu, zapach upokorzenia, zapach śmierci. Ukryta tu była konfrontacja stanu sytego zadowolenia z obnażonym cierpieniem. Zdumiała go możliwość przedstawienia w taki sposób – zapachowy, złożonych stanów egzystencjalnych. Kiedy później dyskutowali z Judy o percepcji tej części dzieła, zrozumiał, że ona miała podobne wrażenia. Nie były to więc wyimaginowane odczucia, lecz umyślnie wkomponowane w dzieło elementy skierowane do najbardziej dojrzałych odbiorców. Dało się wyróżnić wyraźną linię czasową skierowaną w przeszłość. Kompozycje zapachowe stawały się coraz mniej złożone. W główny wątek zaczął wplatać się zapach dymu, najpierw w otulinie zapachów domowych, które z czasem przekształciły się w dominujący wątek ogniska połączony z wyziewami dżungli i duchotą miazmatów bagiennych.
Nagle nastąpiła całkowita zmiana scenerii zapachowej. Zmysły zostały zdominowane ożywczym zapachem oceanu, morskiej bryzy przeplatanej mgiełką wilgotnej świeżości, w której zaczął rozwijać się niecodzienny zapach ozonowego wtrącenia narastającego coraz bardziej. Dołączyły metaliczne zapachy z dominantą siarkową i coś, co utrudniało oddychanie. Zapachy stawały się gorące, przeszywające nozdrza upiornym wrażeniem wyziewu wybuchającego wulkanu – prawdziwego piekła. Na silny akord końcowy złożyła się kaskada skomplikowanych kompozycji o bardzo ulotnych i subtelnych oddziaływaniach zmysłowych.
Książkę Kroniki Czasu Ziemi kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,