Epicka saga o heroicznej walce o siebie, o kraj i o miłość. „Czarna sukienka" Ewy Sobieniewskiej

Data: 2024-10-17 12:24:45 | aktualizacja: 2024-10-24 10:54:52 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Kiedy rozpada się świat, kobieta musi znaleźć w sobie siłę, by poskładać go na nowo… 

Rok 1863. Wiktoria Łempicka – pani na Zielnej – wbrew swojej woli musi pożegnać bezpieczny świat, który od wielu lat budowała z mężem. Kiedy ukochany Ksawery, kierując się poczuciem patriotyzmu, rusza do powstania, młoda dziedziczka usiłuje radzić sobie z tęsknotą, strachem i wyzwaniami, które stawia przed nią nowe, pełne zagrożeń życie. Czy uda jej się podołać trudom odmienionej rzeczywistości, zwłaszcza w obliczu coraz gorszych wiadomości? 

W tym samym czasie nestorka rodu, Oktawia Łempicka, ucieka przed okrutną rzeczywistością w przeszłość, do początku XIX wieku, gdy jako młoda dziewczyna marzyła o mężczyźnie, który wydawał się nieosiągalny, i gdy wydarzyło się coś, co mimo upływu sześćdziesięciu lat wciąż nie daje jej spokoju…

Czarna sukienka grafika promująca książkę

Saga wileńska to epicki cykl o heroicznej walce o siebie, o kraj, o miłość, o marzenia w czasie powstania styczniowego. To opowieść o stracie i nadziei w obliczu wojennej zawieruchy, o pięknym, szlachetnym uczuciu wystawionym na próbę i o zmaganiu się z losem. Do lektury powieści Ewy Sobieniewskiej Czarna sukienka zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Czarna sukienka:

Pamięci Powstańców Styczniowych i ich Rodzin oraz z myślą o tych wszystkich, którzy mieli i mają odwagę sprzeciwiać się dyktaturom, reżimom, złu w 160. rocznicę klęski Powstania Styczniowego  

Po cóż mi niebo, Boga cześć? Mnie nieba nie potrzeba! On może mnie do piekła wieźć bez niego nie ma nieba! Gotfryd August Bürger, Lenore (tłum. Edward Szymański)

Prolog

Litwa, Zielna, lato 1861 roku

Stara prządka Jurga odzyskała wzrok. Jedni uznali to za cud nad cudy, dar, za którym musiała stać albo siła boska, albo szatańska. Zdarzało się, że lekarskie sprawne ręce i drogie medykamenty wydobywały ludzi z ciemności, ale żeby człowiek tak sam z siebie? Inni przyjęli niespodziewane ozdrowienie z obojętną akceptacją i chłodnym zdumieniem. W końcu Jurga, chociaż niewidoma, i tak widziała więcej od nich. Byli jednak też tacy, którzy dostrzegli w tym zwiastun niebezpieczeństwa i zła, nabrzmiewającego od dłuższego czasu.

Wiktoria Łempicka szybko się przekonała, że ta dziwna łaska okazała się dla prządki przykrością i zmartwieniem.

— Dlaczego nic nie jecie, Jurgo? — spytała młoda dziedziczka, usiadłszy na ławce przed dworem obok staruszki.

Stuletnia lipa rzucała cień na stół, na serwetę w jasne wzory, na błękitną filiżankę i na talerzyk z ciastem makowym, którym zainteresowane były wyłącznie pszczoły.

— Jak wam nie smakuje, to przyniosę coś innego.

— A posiedź se tu ze mną — poprosiła prządka.

Dawniej jej oczy, choć niewidzące, przepełniała zgoda na to, co jest i co będzie, znać w nich było spokój i wesołość, która niektórych wprawiała w konfuzję: „I z czegóż się ta stara cieszy?!”. Teraz w czarne źrenice weszła niepogoda, smutek jakiś, rozlewający się na całą drobną postać.

— Skwar taki, a mnie zimno po krzyżu liże. Wzdrygnęła się i okryła szczelniej wełnianą chustą, sięgającą jej aż po kolana.

— To może wam koc przyniosę albo może po lekarza poślę? — dopytywała Wiktoria, patrząc na prządkę z niepokojem.

Nigdy się nie dowiedziała, ile Jurga ma lat, bo też i ona sama nie miała o tym pojęcia, ale powiadano, że najstarsi ludzie w majątku pamiętali ją już jako starą. Do niedawna ta wiekowa kobieta miała gibkość w ruchach, zręczność w rękach, które przędły najmocniejsze nici, i siłę w głosie. Teraz Jurga zaczynała przypominać zmurszałą jabłoń w sadzie, na którą ogrodnik już wydał wyrok. Odpadła kora, ukazując spróchniały pień, suche gałęzie ciągnęły z rezygnacją ku ziemi, jeszcze gdzieś przebijał się zielony liść, ale i on nie mógł utrzymać się długo.

— A na co mi lekarz. Na śmierć ani doktory nie pomogą, ani mikstury żadne…

— Jurgo…

— A co ty myślałaś? Że dokąd ja jeszcze żyć będę? Pora już, pora. Dlatego mi wzrok przywróciło, cobym zobaczyła, jak świat wygląda, i coby mi lżej było z niego zejść.

— A ja sądziłam… — zaczęła Wiktoria, skubiąc koronkę przy bawełnianym mankiecie. — Wszyscy myśleliśmy, że…

— Że się rozraduję, bo oślepłam? Oczami tak niewiele widać — zakończyła żałośnie.

— Więc Jurga naprawdę utraciła swą moc? I gdybym was poprosiła… zapytała…

Staruszka pokręciła głową, stukając palcami o blat stołu.

— Nic już nie powiem, bo nic nie widzę.

Wiktoria przysunęła się bliżej; to dotykała szyi, to znów twarzy w jakimś nerwowym napięciu.

— Jurgo, kiedyś mówiliście, że…

— Źle zrobiłam. A bodaj mi był język w gardle stanął! Naplotłam czegoś, nie wiadomo nawet, prawda czy nieprawda, a ty się martw. — Chrząknęła z uśmiechem się, ale dziwny był to uśmiech, jakby przyduszony smutkiem, który wyzierał z Jurgowych oczu. — Miałaś i ty swój frasunek. Łez wiele wylałaś. Co miało być złego, to już było.

Wiktoria spuściła głowę. Zignorowała pszczołę, która spacerowała po ciemnej spódnicy.

— Czasy teraz takie niespokojne. Źle się dzieje. Tak bym chciała wiedzieć…

— Nie troskaj się tym, co będzie. Głowę sobie tylko napsujesz.

Młoda pani oparła się o poręcz ławki i westchnęła cicho.

— Gdybym wiedziała…

— Tobyś dopiero miała udrękę — pospieszyła z odpowiedzią Jurga, sięgając po placek. Cóż wypiek winny, że ją Bóg pokarał zdrowymi oczami, odebrawszy wprzódy prorocze wizje? — Żyła kiedyś taka jedna, niczego jej nie brakowało poza kochaniem. Oj, jak marudziła, o, jak biadoliła. I raz rzekła w złą godzinę: „Resztę dni oddam za jeden rok szczęścia”. I naraz pojawiła się mara i mówi: „Dam ci rok z dobrodziejstwami, o jakich ci się nie śniło, ale gdy czas minie, przyjdę po ciebie”. I ona zaraz na to: „Tak, tak, wszystko oddam bodaj za jeden rok prawdziwego szczęścia”. A mara jęła przestrzegać: „Młoda jesteś, długie lata przed tobą, pomiarkuj, cobyś nie żałowała”. A ona powiada: „Rok szczęśliwy więcej wart niż cały żywot w udręce”.

— I co dalej? Dostała to, czego pragnęła?

— A juści, że dostała — odparła Jurga z pełnymi ustami. — Męża jak z marzenia, co ją na rękach nosił i miłował tak, że wypowiedzieć się nie da. I pałac ze skarbami nieprzebranymi, i łaskę zdrowia dla najbliższych, i dni bez jednej chmury na niebie.

— Czyli warto było poświęcić resztę życia dla tego jednego roku — podsumowała Wiktoria.

— A gdzie tam! Ona zamiast radować się tym, co ma, to chodziła i łzy lała, że to się zara skończy, że dziecka odchować nie zdoła, że tak dobrze i akuratnie, a tu umierać trza i męża zostawić, i dom śliczniuchny. O, i tyle było z tego szczęścia!

— Jurgo…

— Nie troskaj się — rzekła stanowczo Jurga, ocierając usta z okruchów. — Żyj! I… — Zawahała się.

— Tak?

— Trzymaj się żywych — dodała półszeptem.

Tym razem Wiktorię przeniknął zimny dreszcz.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Czarna sukienka. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Czarna sukienka
Ewa Sobieniewska 0
Okładka książki - Czarna sukienka

Kiedy rozpada się świat, kobieta musi znaleźć w sobie siłę, by poskładać go na nowo…  Rok 1863. Wiktoria Łempicka – pani na Zielnej –...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje