Nie zawiedź mnie, tato to drugi – po Zabij mnie, tato – thriller ze Zdzisławem Mokryną w roli głównej!
Po dramatycznych wydarzeniach, które miały miejsce w Rykowie, emerytowany funkcjonariusz Biura Spraw Wewnętrznych Policji, próbuje odnaleźć wewnętrzną równowagę w domu na wsi. Gdy pewnego dnia dowiaduje się o pogrzebie osoby z bliskiej rodziny, wie jedno - w najbliższym czasie może zapomnieć o spokoju. Zwłaszcza, że tuż po przyjeździe do położonych na Podlasiu Czemian, Zdzisław Mokryna zostaje podejrzany o związek z zabójstwem krewnej. Niebawem dochodzi do kolejnej śmierci.
Czy ojcowskie niedopatrzenie było przyczyną serii zdarzeń wstrząsających podlaskim miasteczkiem? Jaką rolę w zagmatwanej sprawie odgrywa tamtejszy szef policji?
Emerytowany gliniarz rozpoczyna nieformalne śledztwo, rzucając w ten sposób rękawicę miejscowym układom. Jego znajoma sprzed lat, obecnie prokurator rejonowa w Czemianach, z pewnością zna odpowiedzi na wiele pytań. Mokryna chciałby uzyskać wsparcie dawnej sympatii, ale czy są na to jakiekolwiek szanse?
Do lektury powieści Stefana Dardy zaprasza Wydawnictwo Czarna Owca. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Nie zawiedź mnie, tato. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Kilka minut po siódmej odrzuciłem kołdrę i zacząłem się energicznie ubierać. W nocy temperatura spadła do minus piętnastu stopni, co w mojej nie najlepiej ocieplonej chałupce było dotkliwie odczuwalne. Zrobiłem kilka pompek i przysiadów na rozgrzewkę, a potem nastawiłem wodę na kawę i zbiegłem do piwnicy, żeby rozpalić w piecu. Okazało się, że żar z wieczoru pozwolił mi rozniecić ogień tylko poprzez dorzucenie niewielkiej ilości suchej kory i drobno porąbanych smolnych trzasek. Gdy przekonałem się, że płomień buzuje już wystarczająco żwawo, dołożyłem jeszcze trochę grubszych bukowych kawałków i wróciłem na górę, żeby rozgrzać się gorącym napojem.
Kiedy kawa była już gotowa, swoim porannym zwyczajem stanąłem przy oknie wychodzącym na południe i patrzyłem na budzący się nad doliną Bystrego świt. Mogłem założyć, że na nizinach, gdzie się wychowałem, są już widoczne pierwsze oznaki wiosny. Poprzedniego dnia media podawały, że poza regionami górskimi w Polsce już prawie w ogóle nie ma śniegu. Tutaj jednak, w bieszczadzkiej dolinie oddalonej od połonin o nieco ponad dwadzieścia kilometrów, zima wciąż trwała w najlepsze i nie zanosiło się, aby w najbliższych dniach miała zamiar choć trochę odpuścić.
Ciesząc się smakiem kawy, spoglądałem w dal i po raz nie wiem już który zastanawiałem się, czy wtedy, w dwa tysiące piętnastym, po tych wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce w Rykowie, podjąłem właściwą decyzję.
Latem tamtego roku również często się nad tym zastanawiałem. Bywało, że uciekałem w góry, aby poukładać sobie to wszystko w głowie, zmierzyć się z dramatycznie trudnymi decyzjami, które – jak mi się wydawało – musiałem wtedy podjąć. Podczas jednego z takich wypadów w Bieszczady natrafiłem na mój obecny dom. Nazywany przez tutejszych „domem po Sokalskiej”, niedawno opuszczony przez pochodzącego z Rzeszowa malarza, wydał mi się miejscem idealnym do zapuszczenia nowych korzeni.
Trafiłem tutaj przypadkiem, podczas niezbyt wymagającej wycieczki rowerowej, którą rozpocząłem w Lutowiskach. Wioska o nazwie Nowa Żernica, do której jechałem kilka kilometrów wzdłuż Bystrego, jawiła mi się jako miejsce wręcz bajkowe. Wyglądała na niemal całkowicie wymarłą, a nieliczne, położone głównie na południowym stoku zabudowania, kusiły, aby przyjrzeć się im bliżej. Do jednego z nich prowadziła stromo niezbyt zadbana i chyba nieczęsto w niedawnej przeszłości używana dróżka, przy której dostrzec można było białą tablicę z niezbyt starannie wykonanym czerwonym napisem: „Dom na sprzedaż” i umieszczonym poniżej numerem telefonu. Podprowadziłem rower stromym podjazdem i dokładnie obejrzałem z zewnątrz dom oraz niewielką położoną nieopodal, w połowie murowaną stodołę. Chciałem zadzwonić natychmiast, żeby zapytać o cenę, ale ze względu na problemy z zasięgiem musiałem odłożyć to na później.
Miejsce spodobało mi się na tyle, że od razu ruszyłem z powrotem do Lutowisk z nadzieją, że tam moja komórka przyda się do czegoś więcej niż do robienia zdjęć. I faktycznie, już za pierwszym razem udało mi się dodzwonić do właściciela posiadłości w Nowej Żernicy, który zaproponował, że może dojechać i pokazać mi dom w środku nawet tego samego dnia. Jego zapał był dość podejrzany, ale pomyślałem, że przecież obejrzenie domu do niczego mnie nie zobowiązuje. Umówiliśmy się zatem na popołudnie, a ja drugi raz tego dnia do Nowej Żernicy dotarłem już nie rowerem, a swoją dość wysłużoną corollą.
Przy tablicy z ogłoszeniem o sprzedaży domu stał czarny volkswagen beetle. Zatrzymałem się za nim i wysiadłem. Po chwili na drodze pojawił się też mniej więcej siedemdziesięcioletni mężczyzna, który wysiadł z nowoczesnego następcy dawnego garbusa. Miał jakieś dwa metry wzrostu i siwe włosy do ramion. Pomimo upalnej pogody ubrany był w czarny skórzany płaszcz, sięgający niemal do kostek.
– Domyślam się, że to z panem rozmawiałem przez telefon – odezwał się.
– Tak, dzień dobry – odparłem. – Nazywam się Zdzisław Mokryna.
– Miło mi pana poznać. – Miał dźwięczny i niski głos. Podszedł bliżej i wyciągnął w moją stronę wielką jak bochen dłoń. – Eugeniusz Maria Nowakowski. Wciąż jeszcze właściciel tego tam przybytku. – Machnął lewą ręką w stronę domu. – Podejdziemy obejrzeć?
– Oczywiście, z chęcią.
Zgodnie z wcześniejszymi obserwacjami zakładałem, że facet jest ode mnie o ponad dwadzieścia lat starszy. Do tej pory wydawało mi się, że nie mogę narzekać na brak formy, ale kiedy szliśmy stromą drogą w kierunku jego zabudowań, ledwie udało mi się dotrzymać mu kroku. Mało tego – po dotarciu do celu ja sapałem jak lokomotywa, a on nie miał nawet przyspieszonego oddechu. Gdy otwierał kluczem drzwi wejściowe, a ja wciąż ziajałem jak zgoniony pies, spojrzał na mnie, a w jego oczach błysnęły wesołe ogniki. Nie skomentował jednak sytuacji nawet słowem, co było z jego strony całkiem uprzejme.
Dom był urządzony dość skromnie, ale gustownie. W trakcie oprowadzania mnie i pokazywania kolejnych pomieszczeń Nowakowski przyznał się, że jest autorem kilku wiszących na ścianie obrazów. Nigdy nie byłem znawcą sztuki, ale miałem wrażenie, że prace reprezentują wysoki poziom. Dwie z nich przedstawiały bieszczadzkie pejzaże, na jednej Eugeniusz Maria utrwalił martwą naturę z arbuzem, którego miąższ do złudzenia przypominał lekko zastygłą krew, a ostatnia, wisząca w sypialni, przedstawiała kilkunastoletnią dziewczynkę z czarnymi jak noc oczyma. Kiedy się zbliżyłem i chwilę dłużej przypatrywałem portretowi, zaczęło mi się kręcić głowie. Oczy tej małej były jak dwie studnie chcące wessać człowieka w mroczną otchłań.
Pomyślałem, że jeśli kupię ten dom, dziewczynka z czarnymi oczami wyleci stąd jako pierwsza.
– I jak, panie Zdzisławie? – zapytał Nowakowski, gdy już obejrzeliśmy trzy pokoje, kuchnię i łazienkę, a także piwnicę oraz strych.
– Nie ukrywam, że pierwsze wrażenie jest pozytywne. A jak wygląda sytuacja z budynkiem gospodarczym? Nadaje się do czegoś?
– Jest w całkiem dobrym stanie – odparł. – Murowana część pełni funkcję garażu, jest tam też mały warsztat. W tej drugiej można trzymać co tylko się chce. Na pewno całość posłuży jeszcze przynajmniej dwadzieścia lat bez większego remontu. Jeśli pan chce, zapraszam do obejrzenia.
Pobieżne oględziny potwierdziły słowa Nowakowskiego, a gdy wracaliśmy już przez podwórze w stronę domu, powiedziałem:
– Na tablicy nie było nic o cenie. Ile mniej więcej życzyłby pan sobie za tę posiadłość?
– Budynki leżą na działce, która liczy niemal trzydzieści arów. To sporo, a Bieszczady są coraz bardziej popularne wśród turystów. Gdybym jednak chciał uzyskać cenę chociażby zbliżoną do rynkowej, musiałbym czekać nie wiadomo jak długo, a może w ogóle obszedłbym się smakiem.
– Czyli…?
– A jaką kwotę pan proponuje?
Tym pytaniem trochę mnie zaskoczył. To zazwyczaj sprzedający powinien podać żądaną cenę.
Wtedy jeszcze byłem właścicielem mieszkania w Rykowie, ale było już ono wystawione na sprzedaż. Zdawałem sobie sprawę, że sprzedając nieruchomość przed upływem pięciu lat od zakupu, będę musiał zapłacić dodatkowy podatek, ale mało mnie to obchodziło. Po prostu chciałem jak najszybciej zamknąć rykowski rozdział i nigdy już do niego nie wracać. Szacowałem, że proces sprzedaży potrwa kilka miesięcy, a na koncie odłożone miałem nieco ponad dwieście tysięcy. Wiedziałem, że to za mało, ale stwierdziłem, że co mi szkodzi…
– Dwieście tysięcy – palnąłem, przekonany, że Nowakowski zacznie się śmiać. – Tyle akurat mam, więc moglibyśmy załatwić sprawę piorunem.
Artysta popatrzył na mnie z góry, a ja zadarłem nieco głowę, żeby odwzajemnić spojrzenie. Lekki uśmiech błądził w kącikach jego ust, co wystarczało mi za najlepszy dowód, że się wygłupiłem.
– Może dwieście dziesięć? – zaproponował, na co uniosłem brwi. Najchętniej usiadłbym z wrażenia, gdyby tylko było na czym. – Jeżeli się panu podoba to miejsce i ten dom, to nie będę na siłę windował ceny.
– Może dwieście pięć? – zaryzykowałem.
– Zgoda.
– Na wszelki wypadek się upewnię… Mówimy o złotych polskich?
– Owszem, panie Zdzisławie. – Tym razem nie hamował już uśmiechu. – O złotych polskich. Rozumiem pańskie zdziwienie, ale… – Zastanawiał się przez moment. – No cóż, powiem panu, że moje obrazy sprzedają się całkiem nieźle. Na przykład niedawno jeden z nich poszedł za kwotę nieznacznie tylko niższą od tej, o której rozmawiamy. Poza tym, jak sam pan widzi, nie jestem już młodzieniaszkiem, zimy tutaj są dość ciężkie, a je nie mam siły odśnieżać podjazdu. Zresztą – rozłożył ręce w geście bezradności – zostało mi już niewiele czasu, a po latach samotnego mieszkania trochę mnie ciągnie do ludzi. A w moim wieku warto mieć w pobliży lekarza i szpital. Jestem samotny, więc sam pan rozumie…
Przez moment chodziło mi po głowie, żeby z własnej inicjatywy jednak podnieść nieco kwotę, jednak tego nie zrobiłem. Ostatecznie na biednego nie trafiło, a poza tym
Eugeniusz Maria Nowakowski był dorosły i sam najlepiej wiedział, co robi.
Dopiero po jakimś czasie dotarły do mnie pogłoski, że Nowa Żernica jest nawiedzona czy coś takiego, więc w sumie nie dziwota, że trudno było sprzedać położony tam dom.
Książkę Nie zawiedź mnie, tato kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,