Bardzo emocjonalna i doskonale napisana Ucieczka z krainy wiecznego śniegu to saga o niedoświadczonym przywódcy, przyodzianym w ciążące mu mnisie szaty, który zmuszony uciekać ku wolności odkrywa, że od jego przetrwania zależy los tysięcy Tybetańczyków.
Stephan Talty pokazuje metamorfozę prostego, zagubionego człowieka w charyzmatycznego orędownika wolności myślenia i powszechnego współczucia. Książka stanowi również portret uduchowionego narodu, zmuszonego do chwycenia za broń w obronie swoich ideałów.
Przenieśmy się w czasie do 17 marca 1959 roku. Tybet stoi na skraju zagłady. Wkrótce dojdzie do całkowitego przejęcia władzy nad państwem przez chińskiego okupanta. Młody Dalajlama decyduje się na śmiertelnie niebezpieczny krok. Ucieka z rezydencji otoczonej elitarnym oddziałem chińskich żołnierzy i wraz z trzystuosobową eskortą przeprawia się ku zdradzieckim przełęczom Himalajów, za którymi czekają Indie i wolność. Zbiedzy cały czas czują na karkach nienawistny oddech podążających ich tropem prześladowców.
Żadnemu z poprzednich Dalajlamów nie przyszło mierzyć się z milionową armią komunistycznych Chin, zdeterminowaną, by butami żołnierzy zdeptać wolność Tybetu. Polecamy książkę Ucieczka z krainy wiecznego śniegu, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Sine Qua Non. Zapraszamy również do lektury jej premierowego fragmentu:
Ponad dwadzieścia pięć lat wcześniej, dwunastego grudnia 1933 roku, setki podekscytowanych mnichów tłoczyły się na jednym z brukowanych dziedzińców na terenie ogromnego zimowego Pałacu Potala, a ich oddechy wyraźnie rysowały się w rozrzedzonym powietrzu na wysokości trzech tysięcy siedmiuset metrów nad poziomem morza. Przybyli na doroczną audiencję u XIII Dalajlamy – niezłomnego wizjonera i poprzednika XIV Dalajlamy.
Gdy odziani w bordowe szaty mnisi weszli do sali spotkań, nie ujrzeli niewielkiej postury Jego Świątobliwości XIII Dalajlamy i jego przenikliwego spojrzenia – ich oczy napotkały jedynie jego szatę przewieszoną przez złoty tron. Okazało się, że Jego Świątobliwość nie czuje się na siłach, by udzielić im audiencji, toteż mnisi będą mieli jedynie możliwość obcowania z jego odzieniem. Ceremonia ta w Tybecie nosi nazwę „zapraszania szat”. Jeden z mnichów zaczął łkać. Od kilku dni po mieście krążyła wiadomość, że dalajlama zachorował na grypę lub podobną przypadłość. Ten płaczący mnich czuł instynktownie, że Jego Świątobliwość stoi u progu śmierci.
Jego obawy potwierdziły się pięć dni później, gdy dalajlama odszedł śmiercią naturalną. Wiadomość tę obwieścili społeczeństwu tancerze na dachu Pałacu Potala, poruszając się w rytm smutnych tonów wybijanych na tradycyjnych bębenkach zwanych damaru, a także opalane masłem lampki rozstawione wokół pałacu, które w Tybecie symbolizują śmierć. Cały lud pogrążył się w żałobie, nie kryjąc swego smutku i płacząc rzewnie na ulicach Lhasy. Każdy dalajlama niejako na nowo definiuje tę instytucję, a XIII Dalajlama, który zasiadał na tronie przez pięćdziesiąt cztery lata, ustawił poprzeczkę bardzo wysoko. Był przystojnym mężczyzną z ogoloną głową, przejmującym spojrzeniem i twarzą zdobną w cienki wąs. Jego oficjalne portrety odbiegają znacznie od podobizny Buddy jako wcielenia spokoju, ukazując raczej tybetańskiego księcia, dobrze znającego się na polityce strachu i odwetu. To on właśnie wprowadził swój lud w okres względnej niepodległości i był przez ludzi bardzo kochany.
Stare porzekadło głosi, że gdy spotka się dwóch Tybetańczyków, wkrótce powstaną z tego trzy partie polityczne. Tybetańczycy znani są z zamiłowania do intryg politycznych, a w Pałacu Potala ścierały się konkurujące ze sobą kliki. Toczono walki o władzę, a zdarzało się nawet, że wewnętrzne spory miewały śmiertelne skutki. XIII Dalajlama poruszał się z wprawą po niebezpiecznych meandrach polityki. W chwili objęcia przez niego tronu w 1878 roku, zazdrosny regent sięgnął nawet po czarną magię, by pozbyć się nowego władcy; umieścił w pięknie wykonanych butach dalajlamy „czarną mantrę”, po czym przekazał je innemu potężnemu lamie, by ten dodatkowo wzmocnił ich morderczą moc. Spisek wykryto i XIII Dalajlama uniknął śmierci, a pazernego na władzę regenta kazał utopić w ogromnej miedzianej kadzi. Czyn ten stanowi przykład nierzadkich przejawów jego bezwzględnej natury, ale faktem jest, że trzeba było wykazać się niezłomnością charakteru, by przetrwać w Pałacu Potala.
Wielką życiową misją XIII Dalajlamy było unowocześnienie Tybetu i wprowadzenie go do grona krajów niepodległych. Twierdził, że odwieczny wróg Tybetu – Chiny – powróci, i to potężniejszy niż kiedykolwiek, i że jego naród, zacofany i skrajnie izolacjonistyczny, okaże się dla wielkiego sąsiada bardzo łatwym łupem. Zanim jeszcze odszedł z tego świata, oczywiste było, że jego misja się nie powiodła. Przywódcy największych tybetańskich klasztorów obawiali się, że otwarcie Tybetu na świat będzie oznaczało koniec dominującej roli Tybetu jako kraju strzegącego Dharmy. Dla nich nowoczesność i ateizm były pojęciami jednoznacznymi. Ludzi z zachodu nazywano tendra – wrogami wiary, ludzi oraz instytucji krzewiących wiarę. Jeden z mnichów pamięta nawet, jak uczono go w dzieciństwie, że najświętszym miejscem na ziemi są Indie, a „wszystkich innych należy się obawiać”. W Tybecie dozwolone było nawet zabijanie intruzów, by uchronić kraj przed skażeniem.
XIII Dalajlama lękał się, jaki los czeka jego kraj. Testament, który pozostawił elicie Tybetu i swemu ewentualnemu następcy, nazywany jest przez pewnych ludzi boską przepowiednią. Gdy się jednak weń wczytać uważnie, okazuje się, że jest to wyjątkowo trzeźwa analiza politycznego położenia Tybetu na tle Azji i surowa przestroga przed tym, co niesie przyszłość. W tych słowach objawia się ogromny polityczny talent poprzednika XIV Dalajlamy, jasno przepowiadającego zbliżającą się katastrofę:
Przede wszystkim musimy wystrzegać się barbarzyńskich komunistów, którzy stosują przemoc i niszczą wszystko, gdzie tylko przyjdą. Oni są najgorsi. Wzniecili pożar w Mongolii i unurzali w krwi większą część tego kraju. (...) Okradli i zniszczyli klasztory, wcielili siłą mnichów do wojska lub zabili ich na miejscu. (…) Komuniści staną wkrótce u naszych bram (…) i musimy być przygotowani do obrony, aby nasze tradycje duchowe i kulturowe nie uległy zniszczeniu na zawsze. Zarówno imiona dalajlamów i panczenlamów, jak i depozytariuszy wiary oraz chwalebnych wcieleń zostaną zapomniane. Klasztory będą grabione i obrócą się w popiół, a mnisi i mniszki zostaną wygnani lub zabici. (…) Będziemy niewolnikami naszych zdobywców. (…) Czas będzie biegł powoli w niewyobrażalnym ucisku. (…)
Stosujmy pokojowe metody, jeżeli okażą się wystarczające, lecz gdy nie odniosą skutku, nie wahajmy się użyć bardziej energicznych środków. (…) Nie zapominajcie o tym, co wam powiedziałem: przyszłość jest w waszych rękach.
To był zupełnie wyjątkowy dokument, a jego egzemplarze, noszące wyraźne oznaki zużycia, przez lata krążyły po tybetańskich wioskach. Sam XIV Dalajlama, jako mały chłopiec, studiował go wieczorami, by zgłębiać tajniki gramatyki języka tybetańskiego.
Śmierć dalajlamy to dla Tybetańczyków traumatyczne przeżycie. Następujący po niej okres – tradycyjnie trwający od dziewięciu do dwudziestu czterech miesięcy – kiedy trwają poszukiwania kolejnej inkarnacji i zanim rozpoznany zostanie następca zmarłego, to dla kraju wyjątkowo newralgiczny moment (duch poprzedniego dalajlamy nie od razu wciela się w nową osobę. Co więcej, XIV Dalajlamy nie było jeszcze na świecie, gdy odszedł jego poprzednik). Nerwowe napięcie towarzyszące stagnacji, w której pogrąża się cały naród po stracie swego Umiłowanego Obrońcy, wynika częściowo z trudnej i naznaczonej cierpieniem historii dalajlamów. Począwszy od IX aż po XII Dalajlamę, wszyscy zmarli młodo (w latach 1807–1875), podobno otruci przez swych regentów, którzy nie chcieli oddać władzy, bądź przez przedstawicieli chińskiego tronu – ambanów – pragnących utrzymać marionetkowych regentów przy władzy i uniemożliwić umocnienie pozycji wielkiego lamy. Inni zmarli w kwiecie wieku, w niewyjaśnionych okolicznościach – między innymi tragiczny buntownik VI Dalajlama Cangjang Gjaco. Był hulaką, poetą i biseksualnym hedonistą, który stworzył jedne z najpiękniejszych wersów w historii literatury tybetańskiej. Najpiękniejsze z nich, tak często cytowane, że obecnie stanowią jego epitafium, to wołanie o coś, co bardzo bliskie jest sercu XIV Dalajlamy – o możliwość ucieczki:
Ptaku! Biały żurawiu!
Użycz mi swych skrzydeł!
Nie polecę daleko
Jeno do Litangu i z powrotem.2
Latem 1935 roku, blisko dwa lata po śmierci XIII Dalajlamy, poszukiwania jego następcy rozpoczęły się na poważnie. Ciało zmarłego dostarczyło pierwszych niezbędnych wskazówek. Mnisi przygotowali zwłoki, ubrali je w najlepsze, złociste, brokatowe szaty i wystawili wysypaną solą trumnę z ciałem na widok publiczny. Głowa zmarłego zwrócona była na południe – w kierunku długiego życia. Następnego ranka okazało się, że głowa dalajlamy przechyliła się lekko na wschód. Ułożono ją w pierwotnej pozycji, ale dzień później sytuacja powtórzyła się. Był to znak, że XIV Dalajlamy należy szukać na prowincjach graniczących z Chinami.
Przywódcy wiosek i władze lokalne w całym Tybecie wypatrywały charakterystycznych znaków wskazujących na pojawienie się kolejnej inkarnacji Awalokiteśwary, znaków potwierdzających obecność nowego bodhisattwy, czyli istoty, która osiągnęła oświecenie, ale świadomie rezygnuje z nirwany, by pomóc innym się wyzwolić. W końcu Reting Rinpocze, który pełnił rolę regenta, czyli politycznego przywódcy Tybetu do momentu odnalezienia kolejnego dalajlamy, przebył sto pięćdziesiąt kilometrów na południowy wschód od Lhasy i dotarł nad święte jezioro o nazwie Lhamo Laco. Razem z całą grupą poszukiwawczą wspiął się na szczyt pobliskiej góry i tam rozbił obóz, po czym odprawił tradycyjne modły przy wtórze rytualnej muzyki i zaczął wpatrywać się w czystą taflę znajdującego się poniżej jeziora. Większość mnichów towarzyszących Retingowi Rinpocze nie dojrzała niczego poza turkusową powierzchnią, marszczoną przez delikatną bryzę, ale regentowi ukazała się seria obrazów wynurzających się z wody i na powrót znikających w jej głębi. Były to litery alfabetu tybetańskiego: Ah, Ka oraz Ma, trzypiętrowy klasztor ze złocisto-zielonym dachem z jadeitu, biała droga wiodąca na wschód, niewielka wiejska chata z niespotykanym turkusowym okapem oraz biało–brązowym psem na podwórku. Gdy rok później poinformował Zgromadzenie Narodowe o swojej wizji, jego członkowie postanowili zasięgnąć rady najważniejszej państwowej wyroczni Neczung. Po konsultacjach z nią wydano rozporządzenie, by trzy duże grupy poszukiwawcze udały się na wschód kraju w poszukiwaniu małego XIV Dalajlamy. We wrześniu 1937 roku, roku ognistego szczura, z Lhasy wyruszyły trzy grupy – jedna na północny wschód do Amdo (ponieważ nazwa regionu zaczyna się od litery Ah – pierwszej spośród trzech, które ukazały się regentowi nad jeziorem), druga na wschód – do Kham, a trzecia na południowy wschód – do regionów Takpo i Kongpo. Wszystkie te regiony były tak dzikie i odległe, że miejscami przypominały krajobraz księżycowy.
Tybet pełen jest przymiotników zaczynających się od naj-. Jest to najwyżej położony i najbardziej górzysty kraj na świecie. Trzy czwarte jego powierzchni znajduje się na wysokości przynajmniej pięciu kilometrów nad poziomem morza. Kraj otaczają trzy łańcuchy górskie światowej klasy. Na północy od chińskiej prowincji Xinjiang i pustyni Gobi oddziela Tybet łańcuch Ałtyn Tag. Na zachodzie granicę kraju z Kaszmirem i Pakistanem stanowi łańcuch gór Karakorum, natomiast na południu od Indii, Nepalu i Królestwa Bhutanu odgradzają Tybet niemal zupełnie niedostępne Himalaje. Na granicy z Nepalem nad całym tym pierścieniem gór wyrastających ponad osiem tysięcy metrów nad poziomem morza króluje Mount Everest. Góry te są tak wysokie, że kształtują pogodę w Tybecie, przechwytując fronty burzowe, zanim chmury zdążą przetoczyć się ponad szczytami i nawodnić doliny. Wywołuje to efekt cienia opadowego, który jest odpowiedzialny za suchość powietrza w Tybecie. Roczne opady deszczu i śniegu w całym kraju sięgają zaledwie około czterdziestu pięciu centymetrów na metr kwadratowy.
Poniżej kręgu strzelistych szczytów teren gwałtownie opada i mamy do czynienia z rozległym płaskowyżem, ale nie jest to wcale bardziej przystępne miejsce do zamieszkania dla ludzi i zwierząt. Większa część kraju położona jest tak wysoko i panuje tam tak niska temperatura, że żadne drzewa i inne rośliny – nie licząc kilku endemicznych gatunków – nie przetrwałyby tam. Północ kraju wypełniają lodowce, moczary i ruchome piaski. Region Ü-Cang w środkowej części kraju smagają tak silne porywy wiatru, że sami Tybetańczycy nazywają go „ziemią bez ludzi i psów”. Rozległy północny płaskowyż Czangtang to nieprzyjazna okolica ciągnąca się na przestrzeni tysięcy kilometrów, na terenie której oprócz ogromnych płaskich połaci ziemi pokrytej żółtawą skorupą boraksu znajdziemy przepiękne, przepastnie głębokie jeziora oraz ciągnące się kilometrami warstwy osadowe soli i sody, których biel może wywołać u podróżnych ślepotę śnieżną. Cały ten teren kiedyś znajdował się pod wodą Oceanu Tetydy, który pozostawił po sobie bogate złoża minerałów oraz kilka rzek, których wody spieniają liczne bystrza.
Krajobraz tybetański nadaje temu kawałkowi ziemi zupełnie odurzającą atmosferę. Można tam doświadczyć rzeczy, których doświadczymy w zaledwie kilku innych miejscach na świecie. Można na przykład jednocześnie doznać odmrożeń i poparzeń słonecznych. Można bezpiecznie zanurzyć rękę we wrzątku, ponieważ woda wrze w znacznie niższej temperaturze. Można dostrzec idącego z naprzeciwka człowieka z odległości ponad piętnastu kilometrów, ponieważ powietrze jest niesamowicie czyste i rozrzedzone. Tybet to jedno z najbardziej słonecznych miejsc na planecie, a jednak przez znakomitą większość roku ziemia skuta jest tu lodem. Przez wieki można było spotkać tu tak zwanych miserów – czyli sługi pańszczyźniane. Pracowali oni przez całe życie dla rodów arystokratycznych bądź klasztorów i sypiali na dworze w pozycji skulonej, wsparci o podłoże tylko na dłoniach i kolanach, nakryci wszystkimi ubraniami i szmatami, jakie posiadali. Przybierając taką pozycję, wyglądali, jakby byli pogrążeni w modlitwie. Tymczasem gdyby większa powierzchnia ich ciała miała styczność z lodowatym gruntem, zamarzliby na śmierć.
Kraina ta sama decyduje, jak wielu ludzi może ją zamieszkiwać. Niskie temperatury, duża wysokość nad poziomem morza oraz alkaliczne gleby ograniczają znacznie liczbę ludności zamieszkującej powierzchnię ponad miliona kilometrów kwadratowych, czyli mniej więcej taką samą, jaką zajmuje zachodnia część Europy. W 1950 roku liczba ludności Tybetu wynosiła dwa i pół miliona, co daje zagęszczenie rzędu poniżej dwóch osób na kilometr kwadratowy, przy czym w pozostałej części Azji w tamtym czasie było to ponad sto osób na kilometr kwadratowy. W Tybecie, najmniej zaludnionym kraju na świecie, pustka niemalże odbija się echem od łańcuchów górskich.