Coś potwornego. Hiszpanka z 1918 roku. Fragment książki „Grypa. Sto lat walki"

Data: 2019-10-23 14:18:04 | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Coś potwornego. Hiszpanka z 1918 roku. Fragment książki „Grypa. Sto lat walki

„Wirus zaatakował dwiema falami. Pierwsza rozpoczęła się wiosną 1918 roku, kiedy przeszło 110 tysięcy amerykańskich żołnierzy rozlokowano na froncie europejskim. Było to trzy i pół roku po wypowiedzeniu wojny Niemcom i Austro-Węgrom przez Wielką Brytanię i Francję. Walki objęły teraz całą Europę. Prezydent Woodrow Wilson ogłosił w 1914 roku, że Stany Zjednoczone będą prowadzić politykę „ścisłej neutralności”, lecz wkrótce okazało się to coraz trudniejsze do utrzymania, ponieważ niemieckie okręty podwodne atakowały amerykańską flotę. Od 1917 roku armia Stanów Zjednoczonych wysyłała rzesze młodych mężczyzn przez Atlantyk do wielkich, przeludnionych obozów wojskowych, które stanowiły znakomite środowisko rozwoju wirusa grypy. Latem 1918 roku ciasnota w koszarach stała się śmiertelna. Zmutowany wirus okazał się szczególnie groźny dla ludzi w młodym wieku. Żołnierze leżeli jeden przy drugim w ogromnych salach chorych, oddzieleni od siebie jedynie rozwieszonym prześcieradłem." – pisze Jeremy Brown w publikacji Grypa. Sto lat walki, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. W zamieszczonym dzisiaj fragmencie dowiecie się więcej o empidemii Hiszpanki z 1918 roku. Przeczytajcie: 

„To może wyjaśniać, dlaczego umierało znacznie więcej żołnierzy niż cywilów, choć liczba zachorowań była taka sama. Większość ciężko chorych żołnierzy umieszczano w przepełnionych salach, gdzie rozsiewali bakterie powodujące tragiczne w skutkach zakażenia wtórne. Zamiast przywracać pacjentów do zdrowia, izby chorych posłużyły zarazkom jak ogromne szalki Petriego. Wirus nie ograniczał się do koszar i lazaretów. W całej Europie dziesiątki tysięcy ludzi wędrowały w tę i z powrotem pomiędzy domem, bazą wojskową, dokami i frontem walk. Departament Wojny Stanów Zjednoczonych każdego miesiąca wysyłał do Francji 200 tysięcy żołnierzy. Do marca walczyło w Europie już ponad milion Amerykanów.

Nie wiemy, ilu cywilów zachorowało i zmarło podczas pierwszej fali. W tamtych czasach lekarze nie mieli obowiązku przekazywania informacji o grypie. Państwowe i rejonowe instytucje administrujące służbą zdrowia były nieliczne, a te istniejące – często źle zarządzane. Możemy jednak zyskać pewien pogląd, zaglądając do statystyk wojskowych. Począwszy od marca 1918 roku, zauważono nagły wzrost liczby przypadków grypy w bazie Camp Funston w Kansas. Większość żołnierzy zdrowiała po dwóch lub trzech dniach leżenia w łóżku i zażywania aspiryny, lecz u 200 wywiązało się zapalenie płuc, a około 60 zmarło. W ogromnym garnizonie, gdzie przebywało 42 tysiące ludzi, te liczby nie zrobiły wrażenia na lekarzach wojskowych.

Sytuacja w Europie była bardziej dramatyczna. Jeden z oficerów medycznych pisał, że w jego dywizji szaleje grypa, a żołnierze nie są zdolni do marszu. Do wiosny zachorowało 90 procent żołnierzy 168. Pułku Piechoty armii amerykańskiej. Do czerwca 1918 roku choroba rozprzestrzeniła się na wojska francuskie i brytyjskie. W Wielkiej Brytanii odnotowano ponad 31 tysięcy przypadków grypy wśród żołnierzy, co oznaczało sześciokrotny wzrost zachorowań w porównaniu z poprzednim miesiącem. Na kontynencie europejskim ponad 200 tysięcy brytyjskich żołnierzy nie było w stanie zameldować gotowości do walki. Wirus wędrował dalej, przeważnie drogą morską. Zaatakował Freetown w Sierra Leone po przybyciu brytyjskiego parowca, na którym ponad 200 członków załogi chorowało na grypę lub przeszło ją nieco wcześniej. W ciągu niecałego tygodnia wirus rozprzestrzenił się po kraju; jeszcze przed końcem września zaraziło się nim dwie trzecie ludności, a 3 procent zmarło. Donoszono również o wybuchu grypy w Bombaju. W Szanghaju. W Nowej Zelandii.

Pierwsza fala była łagodna. Choć wiele osób zachorowało, grypa trwała tylko dwa lub trzy dni i prawie wszyscy wyzdrowieli. Jak zwykle, choroba stanowiła największe zagrożenie dla najmłodszych i najstarszych, w tych grupach śmiertelność była znacznie wyższa niż w całej populacji. Epidemiolodzy, którzy analizowali statystyki zgonów, spostrzegli jednak zwiększoną śmiertelność wśród ludności pomiędzy tymi skrajnymi grupami wiekowymi. Niezwykle często umierali na grypę młodzi dorośli.

Na wykresie, ilustrującym zależność między wiekiem a umieralnością na grypę, widzimy zazwyczaj krzywą w kształcie litery U, której jedno ramię reprezentuje najmłodszych, a drugie najstarszych. Pośrodku przypadków śmiertelnych jest bardzo ­niewiele. Wykres przedstawiający zgony z powodu grypy na początku 1918 roku ma kształt litery W. Nadal największa śmiertelność jest na obu końcach krzywej, lecz pojawia się dodatkowy skok w grupie młodych dorosłych. Najliczniej jest tu reprezentowana grupa w wieku od dwudziestu jeden do dwudziestu dziewięciu lat, zwykle uważana za najmniej narażoną na śmierć w wyniku choroby zakaźnej. To właśnie budziło zaskoczenie i niepokój.

Do czasu, gdy pierwsza fala grypy uderzyła w kontynent europejski, w Stanach Zjednoczonych niemal zupełnie wygasła. Wreszcie liczba zachorowań zmalała także w Europie. W czerwcu 1918 roku „British Medical Journal”donosił, że grypa już nie jest zagrożeniem. Jednak po obu stronach Atlantyku najgorsze miało dopiero nadejść.

Być może wirus uległ mutacji i przybrał groźniejszą postać. Być może jesienią ludzie żyli w większych skupiskach, co sprzyjało zarażeniom. W każdym razie zaczęła się nowa fala grypy.

Wśród najwcześniejszych doniesień o drugiej fali znalazła się relacja z bazy Camp Devens, położonej niecałe trzydzieści mil na zachód od Bostonu. W koszarach przewidzianych na 36 tysięcy żołnierzy stacjonowało teraz ponad 45 tysięcy. Grypa wybuchła 8 września i szybko się rozprzestrzeniała. Do izby chorych zgłaszało się 90 pacjentów w ciągu dnia. Potem już pięciuset dziennie. Wreszcie 1000 dotkniętych grypą każdego dnia. Lazaret był ogromny, mógł pomieścić do 1200 pacjentów, niebawem jednak okazał się za mały. W końcu przebywało w nim 6000 ofiar grypy. Łóżko przy łóżku. Szereg za szeregiem.

„Zjadamy to, żyjemy tym, śpimy z tym i śnimy o tym, nie mówiąc już, że oddychamy tym przez 16 godzin dziennie” – pisał młody sanitariusz w liście datowanym 29 września 1918 roku. Przydzielono go do sali, w której leżało 150 mężczyzn, a jedyna wskazówka co do jego tożsamości to imię Roy. Nikt nie mógł myśleć o czymkolwiek innym, jak tylko o grypie. Jeden z długich baraków zamieniono w kostnicę, gdzie w podwójnych rzędach układano zmarłych żołnierzy ubranych w mundury. Zwłoki wywożono specjalnymi pociągami. Przez kilka dni brakowało trumien i – jak donosił Roy – ciała piętrzyły się „makabrycznie”. Jako świadek niezliczonych zgonów opisywał, co się działo z ofiarami choroby. Choć jej początek przypominał normalny przypadek grypy, infekcja gwałtownie się rozwijała w „najbardziej zjadliwy typ zapalenia płuc, jaki kiedykolwiek widziano”. W bazie umierało codziennie około stu osób. Wśród nich była „horrendalna” liczba pielęgniarek i lekarzy. „To nie da się porównać nawet z tym, co się działo we Francji po bitwie” – pisał Roy. Choć nie były mu obce zniszczenia i chaos wielkiej wojny, grypa okazała się czymś znacznie gorszym.

O koszmarze w Camp Devens wiemy również z relacji innego naocznego świadka, Victora C. Vaughana, wybitnego lekarza i dziekana wydziału medycznego University of Michigan. W swoim pamiętniku przywoływał upiorne obrazy tkwiące nadal w jego umyśle: „chciałbym wyrwać je i zniszczyć, gdybym tylko mógł, lecz jest to ponad moje siły”. Jedno z tych wspomnień dotyczy szpitala oddziałowego w Camp Devens. Pisał:

Widziałem setki młodych, krzepkich mężczyzn w mundurach swego kraju, przychodzących do izby chorych w grupach po dziesięciu lub więcej. Kładziono ich na pryczach dopóki wszystkie nie zostały zajęte, a tymczasem napływali inni. Ich twarze wkrótce nabierały sinawej barwy; kaszląc przeraźliwie, odpluwali krwią. Rano martwe ciała układano w stos przy kostnicy niby bale drewna.

Vaughan czuł swoją małość wobec zarazy, na którą nie miał sposobu. „Śmiertelna grypa – podsumował – ujawniła słabość ludzkich interwencji wobec destrukcji życia człowieka”.

W ciągu niecałego miesiąca w Camp Devens zachorowało 14 tysięcy osób, a 750 zmarło. Choroba rozprzestrzeniła się na inne bazy: Camp Dix w New Jersey, Camp Funston w Kansas. Bazy wojskowe w Kalifornii i Georgii. W Camp Upton w stanie Nowy Jork zmarło blisko 500 żołnierzy. Do Camp Dodge w stanie Iowa grypa dotarła za sprawą dwóch żołnierzy, którzy przybyli tam 12 września. Po sześciu tygodniach w bazie było zarażonych ponad 12 tysięcy ludzi. W pewnym momencie w szpitalu przebywało ponad 8 tysięcy żołnierzy, co przewyższało czterokrotnie jego maksymalne możliwości.

W każdej bazie przebieg epidemii był podobny. Zaczynało się od kilku przypadków, nieróżniących się od zwykłej grypy sezonowej. W ciągu kilku dni liczba zachorowań gwałtownie rosła, sięgając setek, a czasami tysięcy. Przez trzy tygodnie lazarety były przepełnione, a śmierć zbierała obfite żniwo. Po pięciu lub sześciu tygodniach epidemia wygasała, równie zagadkowo jak się pojawiła. U niektórych utrzymywało się jeszcze zapalenie płuc, lecz nie zdarzały się już nowe przypadki i życie powoli wracało do normy."

Grypa to bardzo poważna choroba, choć wydaje się, że jest tak stara, jak ludzkość: pierwsze wzmianki o niej pojawiają się już u Hipokratesa. Mieliśmy setki lat na poradzenie sobie z nią. A jednak, mimo coraz bardziej zaawansowanych badań, wciąż chorujemy na grypę. Często bagatelizujemy jej objawy, uważając, że to nic poważnego. Tymczasem co kilkanaście lat występuje pandemia – grypa pojawia się wówczas na całym świecie, w niektórych przypadkach prowadząc nawet do śmierci.

- Przeczytajcie oparty na książce Grypa. Sto lat walki artykuł Tego nie wiedzieliście o grypie

W książce Grypa. Sto lat walki dr Jeremy Brown, dyrektor w Narodowym Instytucie Zdrowia w Stanach Zjednoczonych, zastanawia się nad tym, czy jesteśmy gotowi na następną epidemię?

W stulecie śmiercionośnej pandemii z 1918 roku, „hiszpanki” która zabiła kilkadziesiąt milionów ludzi, autor zgłębia budzącą grozę i złożoną historię wirusa grypy, przybliża obecny stan badań i zadaje pytania o przyszłość.

Choć w dzisiejszych czasach grypę na ogół uważa się za niegroźną chorobę, w Stanach Zjednoczonych nadal zabija ona rokrocznie ponad trzydzieści tysięcy osób. Ze względu na jej zdolność do mutacji i zaraźliwość należy więc uznać ją za realne zagrożenie dla świata.

Jeremy Brown zajmująco opisuje odkrycie i wskrzeszenie wirusa pochodzącego z zamrożonych ciał ofiar epidemii 1918 roku. Omawia kontrowersje związane ze szczepionkami, lekami przeciwwirusowymi, takimi jak Tamiflu oraz komentuje rolę władz w przygotowaniach do wybuchu pandemii. Choć od apokalipsy z 1918 roku upłynęło sto lat i medycyna może pochwalić się ogromnymi osiągnięciami, Brown ostrzega, że wciąż nie ma odpowiedzi na najistotniejsze pytania dotyczące wirusa grypy.

Nie wiemy, kiedy i gdzie nastąpi kolejna pandemia, ale wiemy, że nadejdzie.

Książkę Grypa. Sto lat walki kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Grypa. Sto lat walki
Jeremy Brown1
Okładka książki - Grypa. Sto lat walki

Czy jesteśmy gotowi na następną epidemię? W stulecie śmiercionośnej pandemii z 1918 roku, „hiszpanki” która zabiła kilkadziesiąt milionów...

dodaj do biblioteczki
Autor
Reklamy