Kiedy rozpada się świat, kobieta musi znaleźć w sobie siłę, by poskładać go na nowo…
Rok 1863. Wiktoria Łempicka – pani na Zielnej – wbrew swojej woli musi pożegnać bezpieczny świat, który od wielu lat budowała z mężem. Kiedy ukochany Ksawery, kierując się poczuciem patriotyzmu, rusza do powstania, młoda dziedziczka usiłuje radzić sobie z tęsknotą, strachem i wyzwaniami, które stawia przed nią nowe, pełne zagrożeń życie. Czy uda jej się podołać trudom odmienionej rzeczywistości, zwłaszcza w obliczu coraz gorszych wiadomości?
W tym samym czasie nestorka rodu, Oktawia Łempicka, ucieka przed okrutną rzeczywistością w przeszłość, do początku XIX wieku, gdy jako młoda dziewczyna marzyła o mężczyźnie, który wydawał się nieosiągalny, i gdy wydarzyło się coś, co mimo upływu sześćdziesięciu lat wciąż nie daje jej spokoju…
Saga wileńska to epicki cykl o heroicznej walce o siebie, o kraj, o miłość, o marzenia w czasie powstania styczniowego. To opowieść o stracie i nadziei w obliczu wojennej zawieruchy, o pięknym, szlachetnym uczuciu wystawionym na próbę i o zmaganiu się z losem. Do lektury powieści Ewy Sobieniewskiej Czarna sukienka zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Czarna sukienka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
— Więc to pewne?
— Pewne — potwierdził, znów odwracając wzrok. Trzeba się spieszyć, żeby zdążyć przed branką. Pojechali już po Sierakowskiego do Petersburga, żeby zgodził się objąć dowództwo na Żmudzi.
— Latem brał ślub. Może nie zechce… Mówiłeś, że on tak jak ty jest przeciwny powstaniu.
— Bo tak jest, ale gdy trzeba…
Położyła mu głowę na ramieniu.
— A gdybyśmy wyjechali, Ksawery? — zaczęła niemal szeptem. — Do Francji? Albo do Szwajcarii? Gdzieś daleko, gdzie moglibyśmy po prostu żyć?
— I zostawiłabyś to wszystko? Dom, rodzinę?
— Ty jesteś moją rodziną i nasi synowie.
— Nasi synowie… — powtórzył w zamyśleniu. I chcesz, żebym właśnie tego ich nauczył? Tchórzostwa? Gdy robi się niebezpiecznie, myśl tylko o sobie i uciekaj?
— To rozsądne — burknęła, odsuwając się.
— I to mówi moja Wiktoria? — Popatrzył na nią z bladym uśmiechem.
— To mówi żona, która nie chce stracić męża, i matka, która nie chce, by jej dzieci straciły ojca. Kocham ten kraj, Ksawery, naprawdę kocham, ale ciebie bardziej. Jestem wnuczką powstańca, córką powstańca, a teraz mam być żoną powstańca?
Pogłaskał ją po głowie i policzku.
— Wiem, że się boisz. Wiktorio, rozmawialiśmy już o tym. Przed ślubem obiecałem ci, że ograniczę swoje działania, że nie będę ryzykował, ale teraz… nie mogę inaczej. Pogardzałbym sobą, gdybym w takiej chwili zdezerterował. Twój ojciec walczył. Mój też. Wiesz, co by mi powiedział?
— Wiem. Ratuj się, bo trzeba przetrwać. — Zaczerpnęła powietrza. — Ksawery, ojczyzna, o której wszyscy tyle mówią, nie potrzebuje więcej krwi, potrzebuje ludzi. Żywych. I… ja ciebie potrzebuję. Ignaś, Marcyś, twoja matka… Wszyscy cię potrzebujemy.
— Kiedy tak mówisz, nie jest mi wcale łatwiej — odrzekł poważnie. — Wiesz, że tego nie chcę. Dobrze mi tu z tobą i naszymi dziećmi, za dobrze. Nie chciałbym tego stracić, ale właśnie dlatego jest, tak jak jest, bo każdy myślał o sobie, o przywilejach, o tym, że jemu akurat dobrze, a kraj szedł na dno. My teraz musimy za to płacić. — Zwrócił się w stronę żony, jedną dłoń położył na jej ramieniu, drugą na policzku. — Pomyśl, Wiktorio: marzenie twojego i mojego ojca ma szansę się spełnić.
— Szanse… Czy są w ogóle jakieś szanse?
Zawahał się.
— Nie jesteśmy samobójcami — zaprotestował pospiesznie. — Nikt z nas nie rzucałby się w walkę, gdybyśmy uważali, że to z góry przegrana sprawa.
— Znam cię, Ksawery. Powiedz mi prawdę. Jakie są szanse?
— W partii mówią…
— Nie obchodzi mnie, co mówią w partii, co mówią Biali albo Czerwoni, chcę wiedzieć, co ty myślisz.
Spuścił wzrok i milczał przez chwilę.
— Rosjanie mają stutysięczną armię… Wyszkolonych oficerów, zaprawionych w bojach dowódców, broń…
— A my?
Uśmiechnął się ze smutkiem.
— A my mamy zapał, chęci i… niezachwianą wiarę, że Dawid może wygrać z Goliatem.
— Boże…
Zasłoniła twarz rękami, ale Ksawery chwycił ją za obie dłonie.
— Wiktorio, ja nie wyjadę, ale ty powinnaś. Wyprawię cię do Paryża. Zabierzesz chłopców…
— Nie! — zawołała stanowczo. — Skoro ty zostajesz, ja także.
— Jeśli… jeśli nam się nie uda, ty też za to zapłacisz. Nie mogę cię za sobą pociągnąć. Nie mogę ryzykować, że trafisz na Sybir, że rozdzielą cię z chłopcami.
— Zostaję, Ksawery. I nawet nie próbuj mnie przekonywać, bo nie ustąpię. Ja też mam tu swoje zadania. Zadbam o wszystko, żebyś miał do czego wracać. Uśmiechnęła się, próbując dodać im obojgu otuchy.
Wszak będzie powrót. Na pewno będzie — przekonywała się żarliwie w duchu.
Ksawery odwzajemnił uśmiech, tym razem z większym przekonaniem.
— Nie mówmy już o tym. — Wyciągnął ku niej ramiona. — Chodź do mnie.
Natychmiast skorzystała z zaproszenia. Od pewnego czasu lgnęli do siebie jak w pierwszych latach po ślubie. Ich namiętność, choć nigdy nie ostygła, z czasem zaczęła wytracać impet jak strumień, który z dziką zapalczywością żłobi nieujarzmioną ziemię, by po czasie płynąć już spokojnie korytem. Teraz znów nie mogli się sobą nasycić. Niemal każdej nocy chłonęli siebie łapczywie i gwałtownie, jakby jedno chciało dać drugiemu miłość na zapas, na wypadek rozłąki. Wiktoria nie potrafiła pozbyć się przejmującego uczucia, że ostatkiem sił głodnego ciała wyrywa życiu coś, co się kończy, że musi się spieszyć, korzystać, nim szczęście przepadnie pośród powstańczej zawieruchy. Rozkosz za każdym razem podszyta była bólem i tęsknotą, jak gdyby już się rozstawali. Usiłując przepędzić złe przeczucia, nieustannie szukali u siebie pocieszenia. Jak dawniej Ksawery potrafił przyjść do niej w środku dnia, by zagarnąć ją dla siebie choćby na godzinę, choćby na pół.
Ta szaleńcza fizyczna miłość, mimo że pozbawiała Wiktorię i tchu, i sił, nie przynosiła spokojnych snów. Wtulona w ciało męża Łempicka rozmyślała o tym, co ich wszystkich czeka, o swoich synach, o Dominiku, który także miał ruszyć w bój, o Zbigniewie Hurczynie, który zaledwie przed rokiem po raz drugi został ojcem, o jego żonie Natalii, o swojej matce i siostrze, które były tak daleko.
Co nas wszystkich czeka? — zastanawiała się, nie mogąc przepędzić ani z łóżka, ani z serca oślizłego lęku. Co nas czeka…?
* * *
Święta spędzili w Łempicach. Trzy panie Łempickie, poczynając od nestorki rodu, Oktawii, na ten szczególny czas zastąpiły czarne suknie weselszymi kolorami. Już od wielu miesięcy, po krwawo stłumionych demonstracjach zarówno w Królestwie, jak i na Litwie, kobiety nosiły żałobę, w ten sposób wyrażając nie tylko żal, ale również protest przeciwko brutalnej polityce cara.
Wiktoria jeszcze przed uroczystą wieczerzą zeszła do obszernej kuchni, aby wręczyć służbie drobne podarunki. Lubiła to miejsce, kipiące wrzawą, pełne zapachów, pokrzykiwań kucharki Urszuli i hałasu przesuwanych naczyń. Z wielkim sentymentem wspominała czas, który spędziła pod schodami jako prosta pomywaczka. W pamięci zatarł się cały trud, a pozostały tylko te miłe chwile, gdy poznała Ksawerego, gdy przekomarzała się z siostrzeńcem Urszuli — Frankiem, gdy zaprzyjaźniła się z drugą podkuchenną, Rozalią, która od dziesięciu lat towarzyszyła jej w Zielnej jako garderobiana i najbardziej zaufana dusza. Kiedy pierwszy raz weszła do łempickiej kuchni już nie jako pomywaczka Anusia Zagórzanka, lecz pani na Zielnej, widziała w rzucanych ukradkiem spojrzeniach służby konsternację, zawstydzenie, a może nawet złość. Ona sama zdawała sobie sprawę, że familiarne stosunki się skończyły, że w hierarchicznym świecie ona znajduje się po jednej stronie, oni zaś po drugiej — i jest to wyrwa nie do zasypania dobrymi chęciami i życzliwością. Wtedy, stojąc przed nimi, rzekła spokojnie:
— Przyszłam wam przekazać najszczersze pozdrowienia od Anusi i powiedzieć, że zawsze was będzie miała w serdecznej pamięci. — Zawahała się, ale dodała jeszcze cicho: — Życie postawiło ją w takiej sytuacji, że nie mogła wam wyznać prawdy o sobie, ale żadnych waszych rozmów nie wynosiła ponad schody.
Wszyscy pospuszczali głowy, nic nie mówiąc. Jeden tylko Franek rzekł z chwackim uśmiechem:
— My to wiemy, jaśnie pani. Proszę uprzejmie przekazać Anusi, że mnie tu pusto bez niej i tęskno.
Urszula rzuciła mu groźne spojrzenie, jakby mówiła: „A siedź cicho, ty romansowy gałganie”, ale dalej milczała.
Teraz, po latach, już wszyscy prawie zapomnieli, że istniała jakaś Anusia, która okazała się jaśnie panienką z łubinowskiego dworu. Kucharka Urszula dalej sprawowała rządy w kuchni, szykując wspaniałe kołduny i soczyste pieczenie, ale jej zdolna pomocnica Agata odeszła z pałacu, by spełnić swoje marzenie o własnej cukierni w Wilnie. Franek, od dwóch lat żonaty, pracował już nie jako chłopak kredensowy, lecz kamerdyner kuzyna pani Oktawii, Bernarda Hordziejewicza.
Książkę Czarna sukienka kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,