Minął rok, odkąd Jerzemu odebrano Wandę.
Rok nieustannej udręki, wściekłości i walki. Rok piekła, w które Jerzy zamienił własne życie i gdyby nie Barbara, jedyna osoba tęskniąca za Wandą równie mocno, jak on, zapewne dokonałby żywota w jakimś pożartym przez Ciemność rynsztoku.
Los jednak bywa przewrotny a los Jerzego, w szczególności. Stawiając mu na drodze kolejną kobietę, a właściwie bezbronną dziewczynkę, skieruje życie detektywa na zupełnie nowe tory. Nowe zlecenie od ostatniej pozostałej przy życiu dziedziczki bajecznej fortuny rzuci Jerzego w sieć intryg, z której ciężko będzie się wyplątać. Ale może gdzieś daleko, na końcu śmiertelnie niebezpiecznej rozgrywki, czeka upragniona nagroda?
Do lektury powieści Andrzeja Pupina Rozbłyski ciemności zaprasza Fabryka Słów. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Rozbłyski ciemności:
Drzwi prowadzące do biura zatrzasnęły się z takim impetem, że posypał się tynk.
– Żmija! Kanalia! – wrzeszczał Jerzy z całych sił.
– Cymbał! Półgłówek! – Barbara również nie żałowała gardła.
Gniewny stukot obcasów na schodach słychać było w całej kamienicy.
Jerzy ciężko dyszał. Był tak wściekły, że ledwie widział na oczy. Co ona sobie wyobrażała?! Nie dość, że od roku panoszyła się w jego biurze, to jeszcze samowolnie przyjęła zlecenie od ministerstwa. Czyli instytucji należącej do tego samego rządu, który odebrał jej najlepszą przyjaciółkę, a jemu ukochaną. Nic to, że minister przemysłu i handlu Eugeniusz Kwiatkowski nie miał nic wspólnego z kontrwywiadem – mimo wszystko należał do struktur odpowiedzialnych za uprowadzenie Wandy. Jerzy poprzysiągł wtedy, że już nigdy nie będzie pracować dla tych ludzi. Nawet jeśli śledztwo dotyczyło prywatnych farm poprawczych dla dzieci i młodzieży. Niestety, jego wspólniczka miała na ten temat inne zdanie. Zresztą jak niemal zawsze podczas ich burzliwej współpracy.
– Oby cię pokręciło podczas podróży! – pomstował, krążąc po niewielkim pomieszczeniu niczym wilk w klatce. – Żebyś tam wszy złapała. A najlepiej, żebym cię już więcej nie widział.
W końcu się uspokoił. Zrobiło mu się głupio, że tak wybuchnął. Nie wiedzieć czemu Barbara Maciejewska miała rzadki dar wpędzania go najpierw w skrajną wściekłość, a później w dotkliwe poczucie winy. Przypuszczał, że wynikało to z wiedzy o jej strasznym dzieciństwie, choć jednocześnie zdawał sobie sprawę, że kobieta jest też wyjątkowo inteligentną manipulatorką. Tak czy siak, większość starć kończyła się jego sromotną porażką.
Markotnie rozejrzał się po biurze. Dawny, rozsądny i wygodny kawalerski wystrój zmienił się nie do poznania. Ściany zajmowały nowoczesne regały, w połowie wypełnione starannie posegregowanymi, zdaniem Jerzego zbędnymi, aktami. Do czasu pojawienia się wspólniczki w zupełności wystarczał mu wierny notatnik. Dwa bliźniacze biurka w stylu art déco w niczym nie przypominały poprzedniego, solidnego mebla, wypełnionego masą przydatnych szuflad. Jednak najgorsza zbrodnia dokonała się na ukochanym fotelu detektywa. Wielkie, wygodne, może tylko nieco zbyt powycierane siedzisko pewnego dnia po prostu zniknęło. Basia, ocierając krokodyle łzy, stwierdziła, że padło łupem złodziei podczas włamania, jednak on wiedział swoje. Harpia wyczekała, aż Jerzy będzie dłużej poza biurem, i odebrała mu jedyną przyjemność, jaką miał w pracy. Na nowych fotelach nie dało się wygodnie siedzieć, myśleć czy też zaznać regenerującej drzemki. Ale za to jakie są piękne, sparodiował w myślach głos Barbary. Do tego wszędzie te cholerne kwiaty, jakby już i tak nie było za mało miejsca.
Położył nogi na biurku i zaczął wertować notatki. Nie miał dzisiaj za wiele do roboty. Dokładnie tak, jak lubił. Czasy pracy po kilkanaście godzin dziennie uważał za błędy młodości. Obecnie, gdy zbliżał się do czterdziestki, nade wszystko cenił sobie święty spokój. O który od czasu pojawienia się wspólniczki było coraz trudniej.
Sięgnął po na wpół pełną butelkę koniaku schowaną w szufladzie pod papierami. Po chwili namysłu jednak ją odłożył. Była dopiero czternasta, zdecydowanie za wcześnie na drinka. Od czasu dwumiesięcznej pijackiej maligny spowodowanej utratą Wandy starał się bardziej uważać na trunki. Upaść było bardzo łatwo, wstać znacznie trudniej. Nie chciał zmienić się w bezdomnego ochlajmordę. Mimo wszystko był kapitanem Wojska Polskiego, co prawda w stanie spoczynku, ale zawsze.
Sięgnął po gazetę. Niestety, artykuł, na który czekał od blisko roku, nadal się nie ukazał. Przeklęty ojciec Barbary, Stanisław Maciejewski, nadal pozostawał nieuchwytny. Mimo szerokiej akcji poszukiwawczej zwyrodnialec przepadł jak kamień w wodę. Jerzy westchnął przeciągle i wrócił do lektury.
Rzucił tylko okiem na aferę korupcyjną, w którą zamieszany był wiceminister rolnictwa. Prasa od dwóch tygodni rozpisywała się o ogromnych połaciach ziemi, które zostały sprzedane za bezcen francusko-polskiej spółce górniczej. Rzekomo miały tam stanąć nowoczesne kamienice dla robotników, doskonale oświetlone i wyposażone w nowoczesną infrastrukturę. Przyjaciel Jerzego, redaktor Kunowski, dotarł jednak do planów zagospodarowania przestrzennego, które przypominały raczej ośrodek karny o zaostrzonym rygorze, a nie osiedle przyszłości.
Detektyw zaniepokoił się nieco treścią artykułu o nowych badaniach nad schorzeniami wynikającymi ze złej jakości snu. Zasypianie przy wszechobecnym świetle było globalnym problemem ocalałego świata. Ludzkie umysły nie były do tego przystosowane: sen był płytszy i nie regenerował zmęczonego mózgu w wystarczającym stopniu. Dodatkowo co wrażliwsi nie wytrzymywali stałego nacisku Ciemności, czyhającej na najmniejszy błąd czy choćby prozaiczną awarię oświetlenia. Rosła liczba nałogów, a współczynnik samobójstw od lat utrzymywał się na dramatycznie wysokim poziomie. Jakby tego było mało, w artykule twierdzono, że za liczne przypadki zupełnie nowych chorób psychicznych również odpowiada ten czynnik.
Dział polityki zagranicznej także nie był zbyt optymistyczny. Zresztą było tak, odkąd Jerzy pamiętał. Październik tysiąc dziewięćset dwudziestego dziewiątego nie stanowił w tym przypadku wyjątku. Wojenki ekonomiczne z Cesarstwem Niemieckim przeplatały się z prowadzonymi ze Związkiem Radzieckim utarczkami granicznymi. Jedynie ze Stanów Zjednoczonych płynęły dobre wiadomości. Pokrywanie infrastrukturą świetlną coraz to nowszych terytoriów napędzało szalone zyski na nowojorskiej giełdzie. Jerzy westchnął pod nosem. W USA łatwo można było zarobić na godne życie... Wystarczyło jedynie zainwestować w akcje działek, które w następnej kolejności zostaną przyłączone do życiodajnego prądu, i odbierać dywidendy do końca życia. W Polsce nie było tak dobrze.
Entuzjastyczna recenzja filmu „Grzeszna miłość” niespecjalnie go obeszła. W obecnych czasach trzeba było znaleźć jakieś opium dla mas, więc liczne obwoźne kina powstawały jak grzyby po deszczu. Dostępność elektryczności ułatwiła też ekspansję odbiorników radiowych – trudno było znaleźć dom bez choćby najprostszego modelu. Sfrustrowani, gnieżdżący się w okrutnej ciasnocie ludzie musieli czymś zająć myśli. Szczególnie przy blisko czterdziestoprocentowym bezrobociu. Jerzy jednak unikał kina, a radia słuchał, tylko gdy był chory. Wolał staromodny gramofon.
Rubrykę sportową też pominął. Nigdy nie rozumiał fascynacji cudzymi osiągami fizycznymi. Poza tym niepotrzebnie przypominało mu to o porannej gimnastyce, której jak zwykle nie wykonał. W końcu dotarł do celu, czyli kolumny z drobnymi ogłoszeniami. Co tydzień umieszczał informację o nagrodzie za jakiekolwiek wieści o Wandzie Brzozowskiej – niestety, jak dotąd bez większego powodzenia. Kilkadziesiąt nadesłanych do redakcji listów zawierało wyłącznie bełkot szaleńców lub próby naciągania przez sprytnych oszustów. Mimo wszystko się nie poddawał – widok wydrukowanych ogłoszeń sprawiał, że nadal nie tracił nadziei.
Wciąż nie rozumiał, w jaki sposób ta kobieta zawładnęła jego sercem. Spędzili ze sobą raptem kilka tygodni, rzecz jasna, cudownych i wspaniałych, jednak była to ledwie chwila. Teraz, mimo że od czasu jej uprowadzenia upłynął rok, Jerzy nie potrafił myśleć o innych. Zawsze łatwo się zakochiwał, zwłaszcza w inteligentnych, silnych czy intrygujących paniach. A gdy te na dodatek znajdowały się w tarapatach albo działa im się jakaś krzywda, miłość wybuchała w nim z siłą bomby lotniczej. Jednak zawsze równie szybko się odkochiwał i dyplomatycznie dawał nogę, nie tracąc zbyt wielu sił na dramatyczne rozstania. Tym razem coś się zmieniło. Nie mógł przestać myśleć o pannie Brzozowskiej: była z nim, gdy zwlekał się z łóżka i gdy kładł się spać. Czasami w przypływie udręki zastanawiał się, czy go nie opętała. W końcu była Inną z niewyobrażalnymi dotąd mocami. Jednak najdalej po godzinie łajał się za takie myśli. Po prostu kochał, jak na współczesnego mężczyznę i oficera przystało, całym sercem i na zabój.
Markotne rozważania przerwał dzwonek telefonu. Jerzy zastanawiał się chwilę, czy chce mu się podnieść słuchawkę. W końcu przyłożył ją do ucha. I tak nie miał nic lepszego do roboty.
– Kapitan Jerzy Kowalski? – Głos należał do starszej osoby.
– Tak, przy telefonie. Z kim mam przyjemność?
– Nazywam się Bogna Ziemiańska.
Rozmówczyni na chwilę zamilkła. Słychać było jakieś trzaski, jakby słuchawka wypadła jej z dłoni i uderzyła o twardą powierzchnię.
– Niech pan kapitan wybaczy, dla mnie telefon to wciąż diabelski wynalazek.
– Proszę niczym się nie przejmować. – Jerzy uśmiechnął się. – Sam za nim nie przepadam. W czym mogę pomóc?
– Czy mogłabym się z panem spotkać osobiście? Nigdy nie wiadomo, kto tam słucha naszej rozmowy – stwierdziła oschłym głosem, najwidoczniej skierowanym do podsłuchujących.
– Ma się rozumieć, serdecznie zapraszam. Podać pani adres mojego biura? – zaproponował Jerzy, chociaż nieco się zaniepokoił paranoją potencjalnej klientki.
– Wolałabym, żebyśmy spotkali się u mnie. W moim wieku nawet krótki spacer jest niezwykle męczący.
– Oczywiście, mogę się zjawić jutro około południa.
Zanotował adres.
Sprawdził mapę Warszawy: riksza powinna dojechać w rejon Fortu Babice w ciągu godziny.
Przynajmniej mógł się porządnie wyspać. Barbara zamęczała go stałymi godzinami pracy aż sześć dni w tygodniu. Co gorsza, nie potrafiła zrozumieć, że zawód detektywa nie wymaga siedzenia w biurze od siódmej rano. Próbował z tym walczyć, jednak jego mieszkanie znajdowało się jedynie piętro wyżej niż gabinet, więc przez miesiąc około szóstej rano budziło go wściekłe walenie do drzwi. W końcu uzyskali kompromis: Jerzy wstawał za piętnaście siódma i zwlekał się na dół, a Maciejewska dawała mu spokój.
Musiał przyznać, że nawet się ucieszył z potencjalnej roboty. W obecnym paskudnym nastroju przydałoby się zająć czymś myśli, a sprawa lekko zbzikowanej staruszki nie zapowiadała się zbyt męcząco.
Książkę Rozbłyski ciemności kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,