Przeciwko światu, który nie wybacza słabości, staje młody wynalazca…
W królestwie Antianu, położonym na nieskończonym oceanie, istnieje siła zwana Wolą, z której mogą korzystać wyłącznie bogowie. Życie mieszkańców królestwa podporządkowane jest surowym prawom. Tagard Logor Szalan, młody szlachcic zamiłowany w maszynach, pragnie rewolucyjnych zmian. W trakcie eksperymentów dokonuje niesamowitego odkrycia, które może zmienić bieg historii: uczy się, jak zasilać maszyny Wolą. Czy będzie jednak w stanie pogodzić ambicje inżyniera ze szlacheckimi obowiązkami oraz pragnieniem położenia kresu okrutnemu porządkowi, który reguluje życie w Antianie?
Młodzieńcze pragnienia, wielkie odkrycia i jeszcze większe ambicje… W świecie ścierających się ze sobą sił, zakazanych sztuk oraz wielkiej polityki młody wynalazca stara się zaprowadzić mechaniczny ład. Tak rodzi się Bóg Maszyna…
![Obrazek w treści Twój własny sługa. "Bóg Maszyna" [jpg]](/sys6/pliki/text/23/09/2021/85cafbcff27c4767cd0a47530322f728.jpg)
Do lektury książki Bóg Maszyna zaprasza Joanna W. Gajzler oraz Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury kolejnego fragmentu pochodzącego z pierwszego rozdziału książki:
Siedząc na dole i czekając na wezwanie, bardziej się nudził, niż denerwował. W kuchni panował zbyt duży hałas, by mógł słyszeć cokolwiek z położonej dwa piętra wyżej jadalni. Motra wysyłała tam kolejne półmiski małą windą i odbierała z niej brudne naczynia. Gawier obserwował znad zupy, jak dużo jedzenia wracało. Nie mógł pojąć, dlaczego dla trojga ludzi szykowano posiłek, którym spokojnie mogłyby się najeść trzy rodziny.
W końcu, kiedy na górę zostały już wysłane owoce, Herka bezceremonialnie złapała Gawiera za ramię i pospiesznie wypchnęła go z kuchni. Idąc po schodach, minęli jadalnię, z której docierały płaczliwe marudzenie chłopca i surowy głos mężczyzny nakazującego mu właściwe zachowanie.
Kucharka zaprowadziła młodzieńca na trzecie piętro, niemal w całości zajęte przez obszerny salon. Postawiła go pośrodku, zakazała się ruszać i wyszła.
Salon był urządzony pięknie, w stylu typowym dla bogatych domów na wodzie: białe ściany, podłoga barwy ciemnego piasku, zwiewne, przejrzyste firany na ogromnych oknach. Z okien rozciągał się widok na zatokę, o innej porze roku zapewne piękny, teraz jednak nudny i szary.
Pośrodku akwenu wznosiła się strzelista wieża herolda, z której szczytu w każdą stronę świata zwracały się ogromne trąby sygnałowe; dwa razy dziennie, rano i wieczorem, heroldzi wygłaszali z takich wieżyczek wiadomości i królewskie edykty. Zatokę przecinał oddzielający ją od oceanu, imponujący wiadukt kolejowy, sięgający od stolicy księstwa Naranotu do miasta Teranot. Po przeciwnej stronie na wybrzeżu majaczyły zarysy Pałacu z Zielonego Szkła.
Umeblowanie salonu było raczej skromne: dwie leżanki, kilka puf, niski stolik, a w kąciku, na podeście duża harfa i piękny, ozdobny klawesyn. Stojąc na środku tej komnaty, Gawier czuł się jak na bezludnej wyspie.
Wtem usłyszał zbliżające się kroki i głosy. Nagły niepokój ścisnął mu wnętrzności. Natychmiast schował rękę za plecy i wyprostował się, zwracając twarzą do łukowatego portalu.
Do salonu wkroczył wysoki mężczyzna o czerwonawym odcieniu skóry, ostrych rysach i groźnym spojrzeniu spotęgowanym przez jego stygmat — rząd krótkich, grubych kolców biegnących wzdłuż całej szczęki. Ochana weszła tuż za nim, prowadząc przed sobą syna.
— Jeszcze chwila i… już — powiedziała.
Tagard otworzył oczy, zamrugał i rozejrzał się podekscytowany, lecz gdy jego spojrzenie padło na Gawiera, cofnął się o krok wystraszony.
— To dla ciebie — rzekła matka. — Twój własny sługa.
Chłopiec zmarszczył brwi. Wyraz twarzy upodobnił go do ojca jeszcze bardziej niż odziedziczony po nim stygmat — pojedynczy kolec na podbródku.
— Sługa? — spytał i zasłonił usta dłońmi. — A… na co mi on?
— Na co tylko chcesz — odparł ojciec. — Jest twój. Może być, kim sobie życzysz.
Tagard przyglądał się nieufnie prezentowi. Na zewnątrz zabrzmiał sygnał trąb i herold zaczął wykrzykiwać wieści, ale w salonie tylko dann Erwastan zareagował na to, zwracając twarz w stronę okna.
Chłopiec spojrzał na matkę.
— Może być moim przyjacielem?
— Przyjacielem? To n i e w o l n i k — żachnęła się danna. — Na dodatek k a l e k a. Przyjaciół znajdziesz sobie na dworze, odpowiednich do twojej pozycji. On ma tylko słuchać twoich rozkazów.
Tagard chwilę przyglądał się Gawierowi, a ten zaczął czuć się nieswojo pod jego spojrzeniem. Naraz malec uśmiechnął się szelmowsko, odzyskawszy animusz.
— To niech chodzi za mnie na lekcje.
— O nie, mój drogi — rzekła Ochana. — Tego nie zrobi, nie wykręcisz się od nauki.
— Ale miał mnie słuchać!
— A ty masz słuchać n a s — oznajmił z naciskiem ojciec. Westchnął. — Widzę, że będziemy musieli wprowadzić pewne ograniczenia twojej władzy nad sługą, bo pozwalasz sobie na zbyt wiele.
Chłopiec zrobił minę, jakby miał wybuchnąć płaczem lub złością. W końcu zdecydował się na to drugie i tupnął nogą.
— Wolę zobaczyć kopalnię. Obiecałeś!
— Tagardzie, nie będę do tego wracać. Jesteś za mały. Kopalnia to nie miejsce dla dzieci.
— Nie jestem dzieckiem!
— Owszem, jesteś! — wtrąciła się Ochana. — A jeśli dalej będziesz się tak zachowywać, każę twojemu słudze skoczyć do oceanu i nie będziesz miał ż a d n e g o prezentu.
Gawierowi zaschło w ustach. Wszystkie przerażające historie z domu kalek dudniły mu w głowie. Wpatrywał się błagalnie w swego pięcioletniego pana, drżąc ze strachu, że to kapryśne dziecko z czystej przekory powie zaraz: „I dobrze, niech skacze!”, a on będzie musiał wykonać rozkaz.
Tagard dyszał ciężko przez nos, rozważając w milczeniu słowa ojca. Wsunął dłoń do kieszeni; mignął w niej kawałek metalu — prezent od dozorcy, błyszczące zmienidło. Twarz mu się rozpogodziła.
W końcu podszedł do Gawiera, stanął wyprostowany i spojrzał na niego z wyższością, choć ledwo sięgał mu do pasa.
Książkę Bóg Maszyna kupić można w popularnych księgarniach internetowych: