Jesteśmy szkołą z aspiracjami. Fragment książki "Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna" Jarosława Derkowskiego

Data: 2024-07-19 10:20:28 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 55 min. Autor: Mirosław Kalinowski
udostępnij Tweet

Podobno umierającemu człowiekowi przewija się przed oczami całe życie. Bohaterowi powieści Derkowskiego jawią się jednak przede wszystkim polskie problemy: tożsamość, religia, tolerancja; myśli też o związkach i uczuciach, a czasami szarga świętości. Zastanawia się, analizuje, stawia pytania. Jeśli czytelnik uważnie przyjrzy się tej książce, bardzo możliwe, że odnajdzie w niej siebie.

Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna Jarosława Derkowskiego - grafika promująca książkę

Do przeczytania książki Jarosława Derkowskiego Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna zaprasza Wydawnictwo Seqoja. W poprzednich tygodniach na naszych łamach mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment książki Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

– Za późno na kawę – odparłem.

– Od kiedy to dla ciebie jest za późno lub za wcześnie na kawę? – Zmarszczyła pytająco brwi i parsknęła.

– Za wcześnie nigdy, a jak się okazuje, z wiekiem może się zrobić za późno. Zrób mi herbatę, proszę.

– No to zrobię ci wiśniową, bo czarna to teina i jeszcze mógłbyś nie zasnąć. – Uśmiechnęła się szelmowsko i puściła do mnie oczko.

– Obawiam się, patrząc na ten przydługi wstęp, że i tak dziś nie zasnę po wysłuchaniu nowin, jakie dla mnie przygotowałaś.

– Tym razem to ja wpadłem jej w zdanie i był to taki „szach mat” kończący wydłużoną przemowę, która inaczej mogłaby się jeszcze ciągnąć i ciągnąć.

Magda postawiła na stole dwa duże kubki, do których wrzuciła torebki herbaty, i usiadła. Czekałem w ciszy, nie chcąc jej ponaglać. Widziałem, że się zbiera. To zawsze jest jak skok z trampoliny do wody: kiedy się odbijesz i nadasz ciału pęd, wtedy już samo leci. Możesz co prawda częściowo korygować lot, wykonywać ewolucje, ale nieubłaganie zmierzasz w kierunku tafli wody. Nie możesz się zatrzymać. Nim się jednak zbierzesz w sobie, nim skupisz całą uwagę, może minąć kilka długich chwil. Jeśli ktoś ci w tym czasie przerwie, licznik wyzeruje się i cały ten proces zaczyna się od nowa. Tak więc siedziałem, nie przeszkadzałem i czekałem, aż zacznie lecieć w moją stronę.

– Nie bardzo wiem, od czego zacząć, bo trudno mi określić, które wydarzenie było tym kamyczkiem powodującym zejście lawiny. Może kilka naraz się obsunęło, a może był taki jeden malutki, którego już teraz nie sposób odnaleźć. No więc nie mogę powiedzieć, że wszystko zaczęło się od… a potem podążać aż do chwili obecnej. Dlatego opowiem ci nie kolei i może trochę bez sensu, bo sama nie bardzo wiem, co mogło wywołać takie skutki. Chodzi po części o moją pracę z polaka i o protest, który zorganizowałam razem z Moniką Żmiją i Olą Dębską. – Od razu doprecyzowała, o które koleżanki chodzi, wiedząc, że jeszcze nie kojarzę ekipy z nowej szkoły.

– One też mają takie problemy? – Zaciekawiło mnie, czy to jakaś akcja zakrojona na większą skalę, czy dotycząca tylko mojej córy.

– Nie.

– No to może nie w tym rzecz. A z drugiej strony, to co musiałabyś napisać w tym wypracowaniu, żeby chcieli użyć tak drastycznych środków? Takich rzeczy się nie robi. Ale po kolei, co to za pikieta? Czy chodzi o tę z okazji urodzin jakiejś tam Narcyzy, którą robiłyście niejako w kontrze do, jeśli się nie mylę, „przesłodzonego i wypaczonego męskim podejściem Dnia Kobiet”?

– Nie „jakąś Narcyzę”, tylko Narcyzę Żmichowską. I tak, choć silisz się na sarkazm, to właśnie o takie szowinistyczne podejście do kobiet chodziło.

– OK, przepraszam – powiedziałem pojednawczym tonem, ponieważ nie chciałem, żeby nasza rozmowa zakończyła się wybuchem, nim na dobre się rozpoczęła. – Opowiadaj, a ja postaram się nie wtrącać.

– No to są takie dwie rzeczy, które się ostatnio zdarzyły, i wydaje mi się, że to przez nie ta nagonka. – Uniosłem tylko brwi, dając Magdzie znak, by kontynuowała swoje wyjaśnienia. – Z okazji Dnia Kobiet zadali nam oklepany temat „Rola kobiety w literaturze”. Proste, łatwe i przyjemne. Więc poleciałam zgodnie z kanonem i zasadami. – Widząc moje teatralnie wybałuszone oczy, szybko się zmitygowała. – No dobrze, zgodnie z kanonem dobrałam lektury i postacie, ale zinterpretowałam to trochę po swojemu. Wszystkim wiadomo, że należy zacząć od księgi ksiąg i najważniejszej pozycji w tym kraju. Książki ważniejszej od konstytucji czy innych kodeksów, że o samej literaturze nie ma co wspominać. Czyli mamy Biblię, a w niej pierwszą kobietę. Matkę matek. Co za bullshit. Naprawdę nie napisałam, że uważam to za kompletną brednię niezgodną z jakimikolwiek naukowymi faktami, a traktować można to jak fantasy słabsze niż Tolkien, taki powiedzmy Martin sprzed tysięcy lat. Bez urazy dla Martina. Tak samo krwawy, można by pomyśleć, że kręci go niesprawiedliwe zarzynanie co fajniejszych bohaterów. Jednak zastrzegam – tu uniosła palec – ja tego nie napisałam. Miałam skupić się na Ewie, to się skupiłam. Fakt, trochę inaczej zinterpretowałam to, co tam się stało. Moja Ewa nie jest pierwszą grzesznicą, tylko pierwszym człowiekiem dążącym do poznania, a więc pierwszym odkrywcą. Jest uczennicą i nauczycielką w jednej osobie. Z kolei jej partner to zwykły przegryw bez jaj. Kiedy Bóg mówi, że zjadł owoc z zakazanego drzewa, ten, zamiast wziąć to na klatę i powiedzieć: „Tak, zeżarłem to cholerne jabłko”, a skoro już odczuwał taką potrzebę, dodać potem: „To ta kobieta, którą mi dałeś, zmusiła mnie, biednego i bezbronnego”, to on perfidnie od razu zasłonił się Ewą. No bo to nie on, tylko ona.

– Tak więc gdyby w raju były spodnie, to na pewno nosiłaby je Ewa, nie zaś Adam. – Próbowałem ukryć rozbawienie, ale chyba nie do końca mi wyszło.

– Bawi cię to? Może jakiś komentarz? – powiedziała tonem nauczycielki karcącej ucznia.

– Owszem, trochę mnie o rozbawiło, ponieważ doszukałaś się tam czegoś, co może faktycznie przyprawić o ból dupy zabetonowanych katolików, a do takich z całą pewnością można zaliczyć twojego polonistę.

– Dokładnie – skwapliwie potwierdziła moją tezę, po czym kontynuowała: – Nie mogłam nie dorzucić, że w tym fragmencie ów Bóg jest małostkowym seksistą o mentalności rozkapryszonego dziecka.

– Grubo – wtrąciłem.

– Czy ja wiem? Bo zobacz: stworzył Bóg cały świat, stworzył raj, a w nim dwa drzewa, ale jeść z drugiego Bóg zabronił. A gdy Adam i Ewa mimo to zjedli owoc, stracili dostęp do pierwszego, przez co stali się po ludzku przemijający. Bo to nie zjedzenie owocu z drzewa poznania uczyniło ich śmiertelnymi, tylko brak dostępu do owoców drzewa życia. Stworzył człowieka na swoje podobieństwo, no to czemu potem się dziwi, że człowiek jest ciekawski? Widocznie to jest właśnie pierwiastek boski w człowieku. Przypadkowo widocznie więcej tej boskości przypadło w udziale Ewie. Poza tym skoro tak kochał istoty ludzkie, które stworzył na swój obraz i podobieństwo, to dlaczego chciał zachować wiedzę o tym, co jest dobre, a co złe, tylko dla siebie?

– Nie wiem? Może chciał oszczędzić człowiekowi cierpień? – zapytałem nieśmiało.

– Nie wydaje mi się. O jakich cierpieniach niby mówisz? Cierpienia ciała? W raju raczej im nie groziły. Było jedzenie, picie i stosunkowo niewiele zagrożeń dla zdrowia i życia. Najwyżej gałąź mogła im spaść na głowę. Cierpienia duchowe? Jakie by niby mogły być? Tak na chłopski rozum. Nie chorujesz, nic cię nie boli, masz ładną pogodę, pełny brzuch, masz gdzie mieszkać i co na grzbiet włożyć… A nie, wróć… Chodzisz co prawda na golasa, ale ci to nie przeszkadza, bo nie wiesz, że jesteś goły. Nie ma sklepów ani reklam, więc nie masz za czym gonić. Zresztą masz wszystko, czego zapragniesz. Żyjesz wiecznie w idealnym świecie, a raczej w idealnej bańce nierzeczywistości.

– Trochę tak, ale weź pod uwagę, że wolna wola, którą Bóg obdarzył człowieka, pozwoliła mu na podjęcie decyzji.

– No właśnie, i tu mamy kluczowy zwrot akcji. Wolna wola… Jakoś nie natrafiłam na takie sformułowanie w Księdze Rodzaju. Jednak przypuśćmy, że coś takiego jest. Jak można dać swojemu stworzeniu taki dar, a potem mieć pretensje, że go użyło? Poza tym: czy Bóg potrafi tę magiczną wolną wolę włączać i wyłączać? Nie musisz odpowiadać. Retoryczne pytanie, już ci daję odpowiedź, a raczej kolejne pytania. Jeśli jest inaczej i to tylko my kierujemy własną wolą, to dlaczego Bóg sprawił, że faraon był takim betonem, że nie chciał wypuścić Izraelitów z Egiptu? Bo przecież sam powiedział Mojżeszowi, że tak właśnie zrobi, by móc… Nie wiem co? Pochwalić się swoją mocą i mieć sposobność zrzucenia na Egipcjan tych wszystkich tyleż wymyślnych, co upierdliwych plag, by na końcu dojechać ich jeszcze masowym mordem?

– Córuś, czy ty to wszystko napisałaś w wypracowaniu? – zapytałem z emfazą, by ukryć rozbawienie wymieszane z przerażeniem.

– Nie no, tato, jasne, że nie. Nie byłoby na to czasu, poza tym zbytnio odbiegłabym od tematu. To teraz tylko tobie tak tłumaczę.

– Rozumiem. – Zdawało mi się, że jednak rozumiem coraz mniej. – Jeśli mnie pamięć nie myli, to lekturą w szkole są fragmenty Księgi Rodzaju, a ty mówisz, zdaje się, o Księdze Wyjścia? – Uniosłem brwi w geście zapytania.

– No tak – odpowiedziała lekko moja córka.

– Czyli czytałaś kolejną księgę? A mówi się, że młodzież nie czyta lektur.

– Przebrnęłam też przez Księgę Liczb, Księgę Kapłańską i tak dalej. Choć nie ukrywam, że miejscami było ciężko. Straszne nudy. Mogłoby się zdawać, że ci, co to pisali, mieli płacone od słowa, bo dałoby się to dużo krócej i szybciej napisać. O ile cała genealogia, choć ciągnąca się miejscami w nieskończoność, jakoś jeszcze się wybroni, to już wszystkie ofiary i dary składane przez dwanaście plemion zdecydowanie należałoby przeredagować. No i tam jest więcej takich kwiatków. Wracając jednak do sedna: plemiona, z którymi walczył Jozue, też stawiały opór i były zatwardziałe. Pan to sprawił, by zwycięstwo swojego wybrańca uczynić bardziej przekonującym. A synowie jakiegoś tam kapłana, którzy postępowali niezgodnie z prawem, nie posłuchali ojca tylko dlatego, że Bóg tak nimi pokierował, ponieważ chciał, żeby umarli i żeby w glorii chwały mógł się objawić Samuel.

– Chcesz mi powiedzieć, że sama z siebie przeczytałaś Biblię? – Nie kryłem zdziwienia.

– Tak – odpowiedziała lekko, jakby to była najoczywistsza oczywistość. – Mam głębokie przekonanie graniczące z pewnością, że problem katolików, a w sumie to wszystkich wyznających monoteistyczne religie, leży w ciągłym zrzucaniu odpowiedzialności na istotę, którą nazywają Bogiem. A co gorsza, odpowiedzialność za kontakt z ową istotą zrzucają na barki tych, których nazywają kapłanami. Piśmiennictwo od czasów Gutenberga przestało być czymś elitarnym, a z czasem i sztukę czytania, co prawda niekoniecznie ze zrozumieniem, opanowali niemal wszyscy ludzie w Europie. No, przynajmniej takie jest założenie powszechnej edukacji. Jednak pomimo to większość katolików nie przeczytała księgi, na którą się powołują, która jest fundamentem ich wiary i w końcu według której powinni żyć.

– Przypuszczam, że możesz mieć racje, choć nie wiem, czy są jakieś badania na ten temat, które potwierdziłyby twoją tezę. Podskórnie się z nią zgadzam. Osobiście nie znam żadnego katolika zarabiającego dzięki religii, który przyznałby się do przeczytania Biblii. A gdyby tak było, to może nie chwaliłby się tym, ale kiedyś któryś by wspomniał. Tymczasem zdarzyło mi się słyszeć: „Nie, nie czytałem, to za trudne”, „Nie, nie czytałem. Poza tym większość czytają w kościele; to, co najważniejsze, znam”. Tak więc zgadzam się z tobą, tylko do czego zmierzasz?

– Do niczego. Zapytałeś, czy przeczytałam Biblię, i odpowiedziałam, że tak. Nie uważam się za katoliczkę, ale może właśnie dlatego to zrobiłam. Może chciałam poznać wroga? A może tylko chciałam udowodnić wszystkim, którzy zasłaniają się religią, jak beznadziejnie słaba jest ta ich wymówka. I jak niewiele wiedzą o tym, co niby daje im siłę w walce z codziennymi problemami. Jak strasznie mało wiedzą o własnych drogowskazach i własnym kodeksie, na który się powołują i który chcą narzucać innym. Gadają o nim i gadają, a tak naprawdę nie wiedzą o czym. Bo większość z nich zna właśnie tylko fragmenty i na nich się opiera. To tak, jakby przestrzegać tylko paru przepisów drogowych, a reszty nawet nie znać.

– Zgadzam się z tobą, kochanie. Jednak jak sama wspomniałaś, nie to było w twojej pracy, a zatem również nie to będzie przedmiotem mojej dyskusji z dyrektorem. Wróćmy więc do tematu i do nieszczęsnej Ewy, zwanej pierwszą grzesznicą.

– Nie grzesznicą, a odkrywczynią. Poza tym jeśli nie znali dobra i zła, to skąd mogli wiedzieć, że to, co robią, jest złe?

– Wróćmy do tematu – poprosiłem, wymawiając swoje słowa powoli i dobitnie. – Która jeszcze oprócz Ewy bohaterka literatury znalazła się w tej bombie, która ma na mnie spaść?

– Chwila. Powiem jeszcze, że mogłam, ale nie napisałam o tym, jak w Biblii traktowane są i przedstawiane kobiety. A to byłaby dopiero bomba!

Zrezygnowany wykonałem gest przyzwalający na kolejną dygresję, ponieważ widziałem, że Magda bardzo chce to powiedzieć, by dać upust swojemu oburzeniu i frustracji, walka z tym zaś byłaby jak starcie błędnego rycerza z La Manchy z jego urojeniami. Ponadto ciągłe odbieganie od tematu i robienie dygresji ewidentnie odziedziczyła po mnie.

– To było chyba w Księdze Prawa, ale pewna nie jestem. Wcześniej też to się już pojawiało. W miastach kananejskich, które zostały zniszczone, jak się powszechnie mniema, z powodu homoseksualizmu i rozwiązłości, a tak naprawdę tylko dlatego, że nie wierzyli w tego jedynego Boga, który obiecał ich ziemię swojemu ludowi, też było coś takiego. Przychodzą całą bandą pod dom do jakiegoś typa i mówią, że ma im wydać podróżnego, który u niego nocuje, żeby mogli go przelecieć. Czaisz to?

– No szczerze to nie bardzo, ale mów dalej.

– I wiesz, co mówi ten typ? – zadała pytanie, na które sama od razu udzieliła odpowiedzi. – Wychodzi do nich i mówi coś w stylu: zostawcie tego człowieka i nie róbcie zgorszenia. Mam córkę albo dwie, czy ile tam, nieważne. Tak czy siak wychodzi i mówi, że ma córkę albo żonę i że im ją da, żeby robili z nią, co chcą, byle tylko zostawili dupę tego faceta nietkniętą. Co za patologia – oburzyła się młoda i oburącz zaczesała włosy do tyłu. – Potem im ją oddaje, a ci gwałcą ją do rana, gość zaś pozostaje nietknięty. A ty co byś zrobił? – rzuciła nagle pytaniem, które wbiło mnie w siedzenie.

– Jezu, co to za kwestia? Nie wiem, ale na pewno nie to. Nie pozwoliłbym na skrzywdzenie ani dziecka, ani żony.

– Jesteś pewien? To nie byłbyś posłuszny prawom Pana – rzuciła lekko i odchyliła się na krześle

– To chyba zbytnie uproszczenie. Po prostu nie dopuściłbym do takiej sytuacji. Nie bujaj się na krześle – skarciłem ją delikatnie.

– Chciałabym w to wierzyć, ale ty mówisz to z perspektywy człowieka z dwudziestego pierwszego wieku, który w dodatku za nic ma nakazy jakiegoś żądnego krwi ducha. – Usiadła porządnie i upiła łyk herbaty. – Biblia pełna jest przykładów, w których ojciec poświęca dziecko. Tylko Abrahamowi Bóg wstrzymał rękę, zanim zabił syna. Inne dzieci, które miały zostać złożone w imię Pana, nie miały tyle szczęścia.

– Dobra, ale mówimy o czymś, co wydarzyło się kilka tysięcy lat temu.

– Zgadza się, ale istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie ludzie wtedy żyli, a w Biblii opisanych jest tylko kilka przypadków. Musiało tego być dużo więcej. Myślisz, że teraz wśród ortodoksyjnych i fanatycznych religijnie społeczeństw jest inaczej? W takiej Arabii Saudyjskiej panują zwyczaje, jakie opisuje Biblia. Tam kobieta nic nie znaczy. Jej zdanie nic nie znaczy. Jeśli do jej domu pod nieobecność męża, ojca czy brata wpadnie facet i ją zgwałci, to jak myślisz, czyja to będzie wina? Komu uwierzą? Kobiecie, która może za słabo krzyczała, a jeśli krzyczała, to pewnie z rozkoszy? Potem następuje sąd, w którym jest słowo przeciwko słowu, przy czym ważniejsze jest to, co mówi mężczyzna. Może nawet przesłuchiwani są świadkowie, których tam nie było, ale mają potwierdzić moralność obu stron. Zazwyczaj to facet jest tym porządnym. A nawet jeśli nie, to jest facetem i ma swoje potrzeby i swoje prawa, więc w sumie to nic się nie stało. Kobieta zaś patrzyła wyzywająco spod burki, no i wpuściła mężczyznę do domu, kiedy nie było nikogo innego,zatem chciała uprawiać z nim nierząd, a wręcz go skusiła lub nawet zmusiła. – Głos Magdy był teatralny i przesycony emocjami. Biła z niego złość wymieszana z bezsilnością i niezgodą. Wypowiedź zaś stylizowała na patetyczne pisma przesycone duchowym i moralnym patriarchatem. – Mechanizm taki sam, jak podczas kuszenia w Edenie. Kobieta jest tą, która nęci i namawia do złego. Facet zaś jest niczym bezrozumny i bezwolny golem sterowany tylko popędami. Mężczyznę z pewnością wychłoszczą, kobietę też, ale może się okazać, że zostanie skazana na śmierć i ukamienowana. Co byś zrobił w takiej sytuacji, gdybyś był bogobojnym muzułmaninem?

– Nie jestem bogobojny ani tym bardziej bogobojnym muzułmaninem, więc…

– Hipotetycznie – wtrąciła oschle.

– Hipotetycznie, gdyby jakiś typ w naszym domu zgwałcił ciebie albo mamę? Kurwa – wyrwało mi się – Co to w ogóle za pytanie?

– Po prostu odpowiedz – powiedziała cicho, lecz stanowczo.

– Madzia, to jest chore.

– Odpowiedz – wymówiła to słowo powoli i wyraźnie, głosem nieznoszącym sprzeciwu.

– Wolę nawet nie myśleć o czymś takim – wziąłem głęboki wdech – ale zabiłbym gnoja.

– Otóż nie. Gdybyś był bogobojny, pozwoliłbyś na zmycie hańby z twojego domu moją krwią.

Zapadła długa cisza, którą przerwałem słowami:

– Jezu, dziecko, co ty czytasz?

– Święte księgi o religii, miłości i pokoju – odpowiedziała z szyderczym uśmieszkiem.

– Dobra, ale to jest islam czy inne blisko- czy dalekowschodnie wierzenia, które nie korelują z naszą katolicko-europejską rzeczywistością.

– Tak, to dobrze. A gdybym powiedziała ci, że podobne akcje miały miejsce kilkadziesiąt lat temu w Irlandii? I nie mówię o czasach wojennych, tylko to za twojego życia było. Do azyli magdalenek trafiały między innymi dziewczyny zgwałcone przez braci czy kuzynów, które miały czelność się poskarżyć komuś z rodziny. A ojciec czy matka, żeby nie było wstydu, zamykali tam swoje dziecko. Wszystko dla zachowania moralności i jakichś chorych katolickich standardów. Albo jeszcze inaczej. Biblia pozwala na kontakty seksualne zamężnemu czy też wolnemu mężczyźnie z wolną kobietą. Jeśli go przyłapią, ma się z nią ożenić lub zapłacić odszkodowanie jej ojcu. No i sprawa załatwiona. Nikt nie będzie wnikał, czy ona chciała, czy nie. Problem pojawia się, jeśli to córka kapłana. Wtedy faceta wieszają, a ją palą żywcem. Czujesz to? Palą dziewczynę żywcem za to, że spała z chłopakiem albo że została zgwałcona. Natomiast jeśli kobieta jest poślubiona innemu, wtedy mężczyzna podlega karze nie za to, że z nią, jak oni tam nazywają, obcował, ale za to, że robił to z kobietą, czyli własnością innego mężczyzny, czym splamił honor tamtego. A co ona czuje, czego chce, to nikogo nie obchodzi. To jest chore! – Oburzenie w głosie Magdy sięgało zenitu. – To jest ta europejska kultura?

– Nie no, czekaj. Irlandia OK, zgadzam się, ale to, co mówiłaś potem, to przecież jakieś zamierzchłe czasy. Poza tym to się działo gdzieś w Afryce czy gdzieś w tamtych rejonach, a nie w Europie. I dotyczy judaizmu, jeśli się nie mylę.

– Ale katolicyzm opiera się na judaizmie i to, o czym mówię, jest napisane w Biblii. Nawet w Starym Testamencie, który dotyczy tylko Żydów. A swoją drogą, jeśli tak jest, to po cholerę katolikom ta część Biblii?

Westchnąłem ciężko.

– Nie mam zielonego pojęcia.

– A myślisz, że mimo różnicy czasu i miejsca nie mam racji?

– W jakim sensie? – dopytałem.

– No czy uważasz, że dajmy na to, w naszych czasach, w naszym kraju jest inaczej? Czy aż tak różnimy się od Irlandii?

– Tak sądzę.

– A ja sądzę, że nie bardzo. Tu się ciągle mówi, że to kobieta jest sama winna gwałtowi, że to ona sprowokowała biednego faceta. Dlaczego nie mogę iść w mini czy z dużym dekoltem, żeby nie być posądzoną o wyuzdanie i prowokację?

– Tu masz rację. Często zbyt pobłażliwie patrzymy na przestępców, a częścią ich winy obarczamy ofiary. To prawda, wielu ludzi twierdzi, iż to kobiety prowokują takie zachowania mężczyzn – potwierdziłem zdanie córki.

– No właśnie, dlaczego facet nie może popatrzeć na seksowną kobietę, nie uważając, że wygląda tak właśnie dla jego przyjemności? Może ona ubiera się tak dla siebie? Jasne, chce być zauważona, chce być podziwiana i uznawana, ale to nie oznacza od razu, że chce seksu z każdym, kogo spotka. To jest chore. Od kobiety wymaga się, żeby była ładna i atrakcyjna, podczas gdy od facetów nie wymaga się, żeby trzymali łapy przy sobie.

– To chyba jakaś wada genetyczna. Błąd wychowawczy czy coś. Zgadzam się z tobą, że zamiast wzbudzać w kobietach poczucie winy i wymagać od nich, by ubierały i zachowywały się skromnie, cokolwiek to by miało oznaczać, należy większy nacisk położyć na nauczenie chłopaków, żeby trzymali ręce przy sobie, a przyrodzenie w spodniach.

– Właśnie. Bo ta prowokacja ze strony kobiet najczęściej jest głupim wytłumaczeniem lub zwyczajnym wymysłem jakichś chorych fantazji i rozpasania samców niepotrafiących się opanować. A przy tym mających popieprzone przeświadczenie, że każda kobieta będzie zaszczycona, jeśli on na nią gwizdnie, cmoknie z uznaniem, klepnie w tyłek, a w łagodniejszej wersji spyta, czy z nim pójdzie. Ona przecież tego chce, po to się tak ubiera, ba!, po to się urodziła. – Magda poderwała się z krzesła.

– Dobra, ale na razie więcej mówimy o tym, czego nie napisałaś, niż o tym, co tam w tej twojej pracy jest. To wszystko ważna tematy i dobrze, że je poruszasz, ale teraz zajmijmy się tym, co najpilniejsze. Weź głęboki oddech, usiądź i wróćmy do meritum.

– Potem, zgodnie ze wszelkimi założeniami, powinnam przejść do antyku i tak też zrobiłam, jednak po swojemu – ponowiła Magda po chwili na złapanie jako takiej równowagi emocjonalnej. – O ile Ewę, która raczej jest postacią mityczną, jeszcze od biedy można uczłowieczyć, o tyle w starożytności mamy już niemal same boginie. A te, choć posiadające niewątpliwie atrybuty kobiece, ciężko zaliczyć do kobiet gatunku ludzkiego. Poprzestałam więc na Penelopie i Hypatii. Choć uczona z Egiptu nie jest postacią literacką, znalazła miejsca w mojej pracy.

– Jak znam życie, byłaś w stanie uzasadnić uwzględnienie jej w wypracowaniu, więc i to nie problem. Jednak jeśli w tej całej gmatwaninie twoich wcześniejszych biblijnych wywodów zrozumiałem, pisałaś o Ewie, to co z Maryją i Marią Magdaleną?

– O kurde, zapomniałam. To znaczy zapomniałam teraz, bo jasne, że o nich wspomniałam. Podobnie jak o siostrach Łazarza i córkach Lota.

– O ile mnie pamięć nie myli, to z tymi ostatnimi dość gruba historia była? – wtrąciłem.

– No, dobrze pamiętasz. – Uśmiechnęła się szelmowsko.

– I opisałaś to?

– Tylko o nich wspomniałam.

– Całe szczęście. – Westchnąłem teatralnie. Choć ulga była prawdziwa, to niewielka. Wszak to tylko mały kamyczek, który odpadł z tej ogromnej sterty głazów.

– Trochę więcej miejsca poświęciłam rzecz jasna matce Jezusa, stawiając ją niejako w opozycji do Ewy. Wiem, że powinnam to zrobić na zasadzie czerwonego i czarnego serca, prawie jak w przedszkolu. Ewa zła grzesznica, nieposłuszna i krnąbrna. Maryja zaś zbiór cnót wszelakich, z posłuszeństwem na czele, oraz niedościgły wzór do naśladowania.

– Tak, powinnaś, a jak to wyszło?

– Skoro Ewa to żądna wiedzy, niebojąca się wyzwań, dociekliwa i silna kobieta, to Maryja niejako z musu jest bezwolną laleczką w rękach Boga. Już mniejsza o to, że miała czternaście, może szesnaście lat, a jej mąż między trzydzieści trzy a osiemdziesiąt, to faktycznie w samej Biblii nie ma słowa o tym, w jakim byli wieku. Tylko apokryfy próbują to określić. Wiadomo, że jako osoba, która urodziła się bez grzechu pierworodnego, nie mogła przeciwstawić się woli Boga. Zatem była pozbawiona ludzkich atrybutów. To może tłumaczyć późniejszy jej kult i całą tą boską otoczkę, o której w samej Biblii nie ma słowa. Co też było jednym z czynników późniejszych reformacji i różnego rodzaju rozłamów w Kościele.

– OK, czyli przeinterpretowałaś wykładnię Kościoła na temat Maryi, matki Jezusa. Świetnie. Nie powiem, żebym się z tobą nie zgodził, ale – zawiesiłem głos – po co?

– Dziwne pytanie. Mam myśleć samodzielnie, dochodzić do własnych wniosków, ale jeśli chodzi o szkołę, a zwłaszcza o sprawy Kościoła, to mam być niczym ten Adam z raju? – Tego nie powiedziałem, tylko się zastanawiam, po co ci to wszystko? Po co kopanie się z koniem?

– Bo ktoś musi.

– Ale czemu ty?

– A czemu nie ja? – odpowiedziała pytaniem na pytanie – Poza tym wiele osób tak myśli. Ty też, prawda?

– Prawda – pokiwałem głową.

– No więc właśnie. Ktoś musi o tym mówić głośno, ktoś musi coś robić, więc dlaczego niby nie ja?

– Dobra, dobra, wygrałaś. Nie mam siły, bo zaraz zaczniemy rozmowę o konformizmie i odpowiedzialności społecznej. Pozostańmy więc przy twojej pracy z polskiego. Czy na tym zakończyłaś Biblię?

– No nie. Jeszcze kolejna silna kobieta, która znalazła się nawet na obrazie, choć swoją drogą: to zabawne, jak została na nim przedstawiona. W ogóle całe malarstwo europejskie ma kompleksy związane z rasą i traktuje ją jak fetysz. Chrześcijaństwo wywodzi się w prostej linii z judaizmu. Ponad połowa Świętej Księgi jest wspólna, a jej akcja rozgrywa się na Bliskim Wschodzie. Całe malarstwo, jak zresztą cała kultura europejska, przedstawia jednak kluczowe postacie z Biblii, jakby pochodziły z Europy Środkowej

– Do brzegu, kochanie – poprosiłem delikatnie.

– A, no tak – żachnęła się, jakby powrót do podstawowego tematu nie był ani ważny, ani ciekawy. – O czym…

– Zadaniu, Biblii i w tej chwili o malarstwie europejskim. – Naprowadzałem ją na odpowiednie tory.

– No właśnie. Chodzi o to, jak malarze przedstawiali postacie z Biblii. Choćby samego Jezusa, gdyż przeciętny mężczyzna żyjący około dwóch tysięcy lat temu na terenach Palestyny, Izraela i tamtych okolic nie przypominał Europejczyka. Jezusa prędzej można by pomylić z gościem z kebabu niż nordyckim Aryjczykiem. Jaki straszny ból dupy… sorry za wyrażenie…

– Spoko, wal dalej – rzuciłem i machnąłem ręką.

– No więc niezłe zdziwko musiałyby mieć setki tysięcy katolików, zwłaszcza w Polsce, gdyby teraz nagle zmienić wizerunek tego, do którego się modlą. Bo choć mówi się o tym coraz głośniej, a i powstają filmy takie jak Pasja, to ten obraz nie przedostaje się do głównego nurtu. Jezus Pantokrator z ruskiej ikony może faktycznie nie ma jasnej skóry, ale też nie wygląda zbyt semicko. Podobnie jak Chrystus w chwale Jana van Eycka. Nadal na różnych obrazach i świętych obrazkach cieśla z Palestyny jest wysokim blondynem albo szatynem o niebieskich oczach. I już Jezus Miłosierny to spore przegięcie, jednak są i lepsze. A co najzabawniejsze, powstające współcześnie, a więc nie tylko niebiorące pod uwagę prawdy, ale zakłamujące ją w prostacki i bezczelny sposób. Ot, taki wykwit sztuki jak Jezus Król Polski. Nie ma wartości artystycznych ani historycznych, ta figura uwłacza samemu zainteresowanemu. Bo czy nie mówił on: „Królestwo moje nie jest z tego świata”? – Oboje parsknęliśmy śmiechem.

– Bidulek, nikt go nie pyta, czy chce być królem na takim zadupiu. Ale to inna kwestia. I tak, zgadzam się z tobą, że w dwudziestym pierwszym wieku jest to co najmniej śmieszne, a prawdę mówiąc, przerażające i żenujące, a raczej żenująco-przerażające. Zostaw jednak tego Chrystusa i wróć z łaski swojej do tego, o czym miałaś mówić, a więc do twojej pracy.

– OK, OK. Poczekaj chwilę, już mam. Chodziło mi o obraz…

– Skończ już z obrazami.

– Nie, bo to ważne. Chodzi o obraz Judyty.

– O nie, kobieta – rzuciłem teatralnie z emfazą. – Czyżbyś na powrót odkryła ścieżkę, którą winna podążać nasza rozmowa?

– He, he, bardzo zabawne – syknęła sarkastycznie.

– No co?

– Nic – odpowiedziała z kwaśną miną jakby nigdy nic. – Jak słusznie zauważyłeś, Judyta jest kobietą. – Puściła do mnie oko. – Cóż za przenikliwość, Sherlocku.

– Staram się jak mogę, drogi Watsonie. – Odwzajemniłem mrugnięcie.

– A tak zupełnie poważnie: jest to kolejna z nielicznych kobiet przedstawiona w Biblii, a co za tym idzie, punkt obowiązkowy w mojej pracy. Wdowa po Manassesie, która podstępem zabiła Holofernesa, by uratować swój ród. Na obrazie Sandra Botticellego przedstawiona jest jako bladolica blondynka o zjaranym… o, pardon… o zamyślonym spojrzeniu mimozy. Już jej służąca niosąca głowę króla ma rysy bardziej semickie. Nie uważasz, że to również jest znamienne dla katolickiego postrzegania świata?

– To, że sługa jest „ciapaty”, a jego pan jest niczym nadczłowiek? Tak, trudno się nie zgodzić, wiele obrazów wygląda podobnie. To jednak tylko obrazy.

– Możliwe, ale są odzwierciedleniem tamtych czasów. Nie dosłownym, bo przecież nie mieli aparatów fotograficznych, ale ktoś za te obrazy płacił. A kto płaci, ten wymaga, więc są odbiciem stanu umysłu ludzi tamtej epoki.

– Podobnie przedstawiają przynajmniej w większości ostatnią wieczerzę. Kilkunastu chłopa siedzi za stołem nakrytym obrusem, jak u Leonarda da Vinci. Tylko jaki stół, jaki obrus? W tamtejszej kulturze do dziś siada się na dywanach, je się rękoma, a chleb to cienki placek, nie zaś wspaniale wyrośnięty bochen. W Sakramencie eucharystii pędzla Nicolasa Poussiniego niby widać, że leżą, ale to jest wielki stół ustawiony w literę U. Do tego sam Jezus na środku namalowany jest tak, jakby siedział na krześle. Dziwnie to wygląda, podobnie jak Ostatnia Wieczerza Tintoretta. Tam nie dość, że mają krzesła wyglądają- ce jak z szesnastego wieku, to apostołowie pokładają się, jakby właśnie kresu dobiegała suto zakrapiana biba.

– No i do tego Święty Graal, z którego pił Jezus, a który przedstawiany jest jako wielki złoty puchar. Kompletnie odrealnione. Przecież o ile był to kielich, to raczej gliniany. A śmiem przypuszczać, że była to po prostu czarka, z której pili.

– To akurat ma swoje uzasadnienie.

– Niby jakie?

– To jest wytłumaczenie prostemu i głupiemu ludowi przepychu i bogactwa stanu duchownego. Bo jeśli słyszą, że „wziął kielich, rozdawał i mówił”, i bez znaczenia, czy w ojczystym języku, czy po łacinie, to wiedzą, co wtedy się dokonuje. Widzą księdza wznoszącego duże złote naczynie, takie samo, jakie w ręku na obrazie trzyma ich Bóg, więc wszystko zdaje im się w jak najlepszym porządku.

– Myślisz, że to takie proste?

– Mimo wszystko sądzę, że tak. To jest proste, by nie rzec prostackie. Jednak skuteczne od wielu setek lat. Tym razem to ja cię odciągnąłem od tematu, wybacz.

– Nic nie szkodzi, po kimś to w końcu mam – powiedziała i uśmiechnęła się jak mała dziewczynka, którą dla mnie wciąż była. – Po Judycie następuje krindż wszech czasów, czyli szowinizm level hard. Zuzanna, żona Joakima, nie pamiętam czyja córka, mniejsza o to. Piękna, choć na obrazie Rembrandta już niekoniecznie, moim zdaniem. Młoda, po mężu bogata i dobrze ustawiona. Niestety, jej wdzięki nie pozostają niezauważone przez dwóch obleśnych kapłanów. Mają taką rozkminę, w efekcie której każą dziewczynie wybierać, czy im się odda, czy oskarżą ją o zdradę i uprawianie, jak to ładnie określają, nierządu z jakimś młodzieńcem, którego sami sobie rzecz jasna wymyślili. Ludzie wiedzieli, że tych dwóch to śliskie typki, że zdarzało im się skazywać niewinnych, zaś ci, co mieli jakieś przewiny, mogli, jeśli się dogadali, uniknąć kary. Tłum im mimo to uwierzył i żądał krwi kobiety. Kiedy prowadzili ją na miejsce kaźni, jej modlitwy zostały wysłuchane. Pojawił się Daniel, który z mocy Boga załatwił sprawę. Bóg okazał łaskę i wybaczył, tyle tylko że nie bardzo było co wybaczać, bo były to zwykłe pomówienia, którym tłum dał wiarę tylko dlatego, że było to słowo mężczyzny przeciw kobiecie.

– Coś mi się kołacze po głowie, ale nie pamiętam tej historii. Ufam jednak, że jesteś na bieżąco z materiałem. Rozumiem, że to koniec?

– No prawie.

– Jezu, to wypracowanie czy matura? Ileś tego wysmarowała? – Pomasowałem swoje obolałe skronie.

– Kilka stron, bo co? Zresztą mniejsza o to, już kończę. Pamiętasz, co według Biblii było na początku?

– Świetnie się zaczyna: „Wiesz, tato, właśnie już kończymy, ale powiedz, co było na początku”. To nie brzmi zachęcająco.

– No weź.

– Dobra. – Westchnąłem ciężko. – Na początku było słowo? – powiedziałem i uniosłem pytająco brwi.

– Zgadza się. A tym słowem była mądrość, a raczej mądrością było słowo. Jest bowiem napisane: „Pan mnie zrodził jako początek swej mocy, przed dziełami swymi, od pradawna. Od wieków zostałam ustanowiona, od początku, przed pradziejami ziemi”. A potem jest jeszcze coś o tym, że mądrość jest mistrzynią i jest rozkoszą Jego dzień po dniu. Mówi też mądrość: „Błogosławieni ci, co dróg moich strzegą, błogosławiony jest człowiek, który nie słucha, kto mnie znajdzie, osiągnie życie i upodobanie Pana”. Nie wiem jak ty, ale ja dostrzegłam i pozwoliłam sobie podkreślić, że te słowa jako żywo zdają się odwoływać do Księgi Rodzaju i prarodziców. No bo jest tam jeszcze coś takiego, że „kto przeciw mnie grzeszy duszę swoją rani, wszyscy, co mnie nienawidzą, śmierć kochają”. – Ostatnie słowa wypowiedział tubalnym na miarę swych możliwości głosem i z palcem wzniesionym ku górze.

– Podziwiam twoją pamięć, nawet jeśli to nie są dosłowne cytaty.

– Dzięki, możliwe że coś przekręciłam tu i ówdzie, ale sens zachowałam. Poza tym pisząc, zaglądałam do tekstu, więc raczej nie ma przeinaczeń. Charakterystyczne jest jeszcze to, że zarówno mądrość, jak i głupota są rodzaju żeńskiego. Nie jestem całkiem pewna, jak to wygląda w oryginale. Tłumaczenia Biblii potrafią być podobno okropnie niedokładne. Często zupełnie nie brano pod uwagę kontekstu, w jakim użyto danego słowa.

– No tak, trochę inne czasy, inna kultura, inna technika i stan wiedzy, a katolikom nadal próbuje się wmawiać, że to teksty objawione. Kiedyś miałem o to spinę z księdzem. Powiedziałem, że gdyby to miało być traktowane jak wyrocznia, to byłoby to napisane z uwzględnieniem rozwoju ludzkości i tylko część byłaby zrozumiała dla współczesnych. Reszta byłaby jak książki Lema dla średniowiecznych.

– I co on na to?

– Chyba kazał mi wyjść z lekcji albo się nie odzywać, bo skoro mnie to nie interesuje, to mam nie przeszkadzać innym. Nie pamiętam… A może to było wtedy, jak powiedziałem, że dla mnie modlitwa błagalna, a takie przecież większość ludzi uskutecznia, to przejaw pychy?

– Że co? – W głosie Magdy dało się słyszeć prawdziwe niedowierzanie wymieszane z fascynacją.

– Co myślisz, że tylko ty w szkole masz problemy natury światopoglądowej? Otóż nie.

– No i co ksiądz na to?

– Nic. Szczęka mu opadła, a któraś z dziewczyn zapytała, jak ja to rozumiem. Więc odpowiedziałem, że jeśli człowiek się o coś modli: o zdanie egzaminu, o zwycięstwo w zawodach czy o wyzdrowienie, to tym samym zwraca się do Stwórcy, zawracając mu gitarę. Tak, teraz bym powiedział, że chodzi o zawracanie dupy, ale uczniowi nie wypadało na lekcjach być aż tak dosłownym. No i jeśli już się zwracamy, to po to, by on nagiął się do naszej woli i zmienił swoją. A przecież pychą jest uważanie, że Bóg jest równy człowiekowi, czy raczej człowiek Bogu, i może mu dyktować warunki. A może to było, kiedy mówiliśmy o sakramentach, a ja wypaliłem, że powinny być one darmowe, no bo skoro symonia jest grzechem, to dawanie kasy księdzu jest współudziałem oraz namawianiem do przestępstwa. No i właśnie nie wiem, czy mnie wywalił we wszystkich tych przypadkach, czy może jak rozważałem uniwersalność języka Biblii, a raczej brak uniwersalności jej treści dla nas, żyjących ledwie dwa tysiące lat później. Co więc z tymi, którzy będą po nas, co z podróżami kosmicznymi i tak dalej?

– Nie myślałam o tym w ten sposób, jednak zawsze zastanawiałam się, po jakiego grzyba teologowie tyle lat debatują nad jedną książką.

– No właśnie po to. Dużo, bardzo dużo wysiłku i dobrej woli trzeba, by przełożyć to na współczesny język, dopasować do naszych czasów, a i tak się to nie udaje.

– A sam język jest siłą i sterowanie nim daje możliwość wpływu na ludzi, na społeczeństwo.

– To znaczy? – Chciałem się dowiedzieć, co tym razem wykombinowała.

– Chodzi o to, że nadal robią tłumaczenia Biblii i wychodzą im nowe rzeczy. Czy w oryginale miał znaczenie rodzaj żeński w przypadku mądrości i głupoty? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że obecnie wśród purystów, a tych jakoś kojarzę z Kościołem, panuje straszna nagonka na feminatywy. To kolejny zarzut Gofra do mojej pracy, a przecież one były od zawsze. Zniknęły za komuny poprzez dekret jakiejś rady języka. Zobacz, nawet w szkole to obowiązywało, bo jak mówiłeś „dyrektor”, to wystarczało, jeśli zaś mowa o kobiece, słowo „dyrektorka” oznaczało coś gorszego, bez pogardy, ale i bez estymy przeznaczonej dla męskiej formy. Trzeba było mówić „pani dyrektorka”, a tak zupełnie poprawnie „pani dyrektor”.

– W szkole średniej do zwykłych magistrów mówiło się „profesorze”, a do facetek „pani profesor”, co zresztą jest najszybszym słownym awansem naukowym.

– No widzisz. A gdzie psycholożki, gdzie biblijne prorokinie?

– A były takie? – zaciekawiła mnie.

– Jezu, tato, nie przerywaj. Gdzie były prezeski, bankierki i tak dalej?

– Podobno nie ma żołnierek – rzuciłem.

– Co? Dlaczego? – oburzyła się.

– W wojsku nie byłem, ale kumpel, który był, mówił mi, że w armii nie ma płci. Że żołnierz jest żołnierzem, niezależnie od tego, co ma w spodniach. Bo bycie żołnierzem jest ponad trywializmy płciowe.

– Jasne. Co za bzdura. Poczekaj. – Pierwszy raz podczas naszej rozmowy wzięła do ręki telefon, by po chwili z triumfem w głosie rzec: – Ha! Według słownika PWN żołnierka to „służba wojskowa” lub – tu teatralnie zawiesiła głos – „kobieta żołnierz”. Coś niedouczony ten twój kolega.

– Możliwe, to tylko spawacz.

– Co?

– Taki nasz żart, nie zrozumiesz.

– Bo co, bo jestem kobietą? – rzuciła z udawaną złością.

– Nie, bo nie jesteś spawaczem… czy spawarką, bo już sam się gubię. – Zaśmiałem się.

– Ale jesteś zabawny – syknęła przez zęby.

– Przepraszam ciebie i wszystkie spawaczki na świecie. To był kiepski żart, ale nie mogłem się powstrzymać.

– Wybaczam, bo debata na temat feminatywów cię nie ominie. Jak znam życie, jutro się nasłuchasz o tym, jakiego to niepoprawnego języka używam i jaką nowomową przesiąkłam.

– Luzik, jakoś to przetrzymam. Rozumiem, że to już koniec niespodzianek?

– No prawie.

– Jaja sobie robisz, prawda? – Ręce mi opadły.

– No nie, bo jeszcze w ramach komentarza…

– O który, jak znam życie, nikt nie prosił, ale przed wygłoszeniem którego nie mogłaś się powstrzymać – przerwałem jej.

– Jakbyś zgadł – kontynuowała jak gdyby nigdy nic. – Zauważyłam, że Biblia i kultura katolicka powielają schemat, który to krzywdzi zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Bo wmawia się mężczyznom, że to oni muszą kierować kobietami. To ma być główny przejaw męskości: podejmowanie decyzji, posiadanie władzy… A przecież na swobodnym rozwijaniu talentów kobiet wszyscy by skorzystali. Może gdyby Kościół wyzwolił zakonnice, gdyby dopuścił kobiety do kapłaństwa lub chociaż pozwolił księżom się żenić, to świat wyglądałby inaczej? Bo przecież co o rodzinie, co o wychowaniu dzieci może wiedzieć facet, który nie ma tego na co dzień w praktyce?

– Szczerze mówiąc, nic – odpowiedziałem, choć było to pytanie raczej retoryczne.

– Właśnie. Dlatego coraz więcej ludzi odchodzi od Kościoła. Religia, bo nie wiara, jest tak odklejona od rzeczywistości, że została daleko w tyle. Bo jak można bronić teorii, że Biblia jest uniwersalna? Takie Listy Apostolskie były pisane do konkretnych ludzi w konkretnym czasie. Taki List do Tymoteusza: „Ta, która żyje rozpustnie, za życia umarła”. Albo coś takiego, że „kto się sprzeniewierzył, gorszy jest od niewierzącego”. Ocenianie według tamtych norm jest bez sensu. Wtedy nakazywano, by do posługi dopuszczano kobiety powyżej sześćdziesiątego roku życia, ale tylko wdowy. No bo są stateczne, męża już miały, dzieci wychowały, były gościnne i tak dalej. Młodszych wdów zaś nie należy dopuszczać, bo są bezczynne, rozgadane i wścibskie. One mają wychodzić za mąż, w domyśle, żeby chłop je ustawił do pionu. W tym liście jest jeszcze o publicznym piętnowaniu przewin, żeby poprzez strach przed karą przestrzec innych przed popełnieniem takiego a takiego postępku. Niewolnicy mają czcić swoich panów, a ci, co za swych władców mają chrześcijan, mają czcić ich jeszcze bardziej, gdyż są oni błogosławieni przez Boga. No i jak to się ma niby do współczesności?

– Abstrahując od tego, że w dzisiejszym świecie niewolnictwo dalej istnieje, to masz rację. To piramidalny stek bzdur. Jednak nie dla wszystkich.

– Właśnie, niewolnictwo i posłuszeństwo są od lat sankcjonowane i usprawiedliwiane przez różne religie na całym świecie.

– Praktycznie od zawsze – dodałem. – To jednak rozmowa między nami, a w pracy raczej się to nie znalazło. – Sam nie wiem, czy to było stwierdzenie, czy pytanie.

– Trochę tak, bo użyłam określenia, że Kościół niewoli kobiety, a najlepszym tego przykładem są chore i zboczone praktyki egzorcystów, mające na celu zaspokojenie chorobliwych fantazji seksualnych oraz chęci dominacji mężczyzn nad kobietami.

– Grubo. Kolejny raz.

– Wiesz, ile jest kobiet egzorcystek?

– Zero – strzeliłem, przeczuwając, że to trafna odpowiedz.

– Zgadza się. Kościół twierdzi, że spotkanie z demonem jest zbyt dużym wyzwaniem dla kobiety, dlatego egzorcystami mogą być tylko księża. Zaś ofiarami rzekomych opętań są w dziewięciu na dziesięć przypadków kobiety. Młode kobiety – podkreśliła. – Czyż więc aspekt niewoli seksualnej można w takich rozważaniach pominąć?

– Dobra, późno już się robi. Wiem mniej więcej, co mnie czeka. Czyli będę wysłuchiwał, jaka to nieprawomyślna jest moja córka?

– No i jeszcze to, że używam feminatywów – dodała jakby mimochodem.

– Czyli że co? Masz ich nie używać?

– No, na to wygląda. Gofer zaznaczył mi błędy stylistyczne.

Westchnąłem ciężko. Chyba od tego wszystkiego zaczynała mnie boleć głowa. Cudownie jest mieć mądre, inteligentne dzieci posiadające własne zdanie. Do tego broniące swych poglądów i nieuznające narzucanych im wzorców a priori. Choć czasami w moim wieku już by człowiek chciał odpuścić, zasiąść w fotelu i mieć spokój przy dzieciach ciut bardziej konformistycznie nastawionych do świata. A przecież nie mam jeszcze czterdziestki. Jezu, co by było, gdybyśmy teraz Pola i ja wpadli. Strach pomyśleć, jakim byłbym dziadem w momencie, gdy ten owoc dojrzałby do wieku, w którym teraz jest Magda. Jeśli bym nie oszalał albo jakiegoś wylewu nie dostał, to z pewnością bym osiwiał albo w akcie bezsilności wyrwał sobie wszystkie włosy. Dobrze jest tak, jak jest. Nie ma co użalać się nad samym sobą, tylko należy pokazać młodym, że ten świat, choć nie jest sprawiedliwy, to jednak jak się postarać, może być całkiem znośny. Nawet przy tak tępych ludziach, z jakimi mam jutro rozmawiać.

– Zbierając do kupy wszystko, mamy poglądy i język. Co do zachowania nie mają ci niczego do zarzucenia?

– No nie. Chodzę ubrana regulaminowo, jestem punktualna, do lekcji przygotowana, zadania zawsze mam odrobione. Nie mają się do czego przyczepić. – Po chwili jednak dodała: – Tak swoją drogą, to zastanawiam się, po cholerę mamy czytać wyłącznie fragmenty Biblii oraz mitologii greckiej i rzymskiej. Pomija się mity słowiańskie, nordyckie czy germańskie. O tych spoza Europy już nie ma nawet co mówić, bo wiadomo: Europa pępkiem ziemi jest i jest po prostu the best. A reszta świata… To szkoda gadać. Dno, panie, i wodorosty, zero kultury, techniki, zero czegokolwiek. Tam nic nie ma, śpią na słomie i robaki jedzą – powiedziała głosem mającym imitować zdziadziałego boomera. – A ja bym chciała, żeby szkoła pokazała mi, że świat może być piękny, a na pewno bardzo różnorodny, i że ta nasza kultura, to nasze podejście do świata i do życia to tylko jedno z wielu i być może wcale nie najlepsze.

– Ciężka sprawa, ale walcz o to. – Położyłem jej rękę na ramieniu i uśmiechnąłem się, jak mogłem najcieplej.

– Ja?

– A co, ja? Moje pokolenie może co najwyżej pomóc lub, co bardziej prawdopodobne, o ile już, to nie przeszkadzać waszemu w dokonywaniu zmian. To tak jak z tymi feminatywami. Mnie uczono inaczej, mam to zakodowane, potrzebuję czasu, żeby do nich przywyknąć. Jeżeli od dziecka, pokazując na księżyc, mówiono ci, że to słońce, jeśli w szkole tak cię kształcono, to kiedy masz lat trzydzieści czy czterdzieści i poznajesz prawdę, musisz się każdorazowo skupić, kiedy wspominasz o ciałach niebieskich. A i tak czasem zdarzy ci się pomylić, nie ze złej woli. Tak po prostu cię zaprogramowano. I warto, by o tym pamiętała również ta druga strona, że błędy czy potknięcia czasem nie wynikają ze złej woli.

– No tak – odpowiedziała w zamyśleniu i zawiesiła głos. – Masz rację, może kiedyś. Fajnie byłoby, gdyby w wakacje przed pierwszą klasą szkoły średniej, trzeba było przeczytać Trzynaście powodów Ashera. I żeby to później była pierwsza rzecz, jaką się omawia.

– O czym to jest?

– Podrzucę ci, to przeczytasz.

– Jak znajdę chwilę.

– Znajdziesz, bo naprawdę warto. I wtedy powiesz mi, czy moja wizja może się spełnić.

Nie pamiętam już teraz, w jakich okolicznościach wróciłem do tej rozmowy, by odpowiedzieć na pytanie. Wiem też, że książki nie przeczytałem, tylko przesłuchałem audiobooka. Nie żałuję, a nawet śmiem wysnuć teorię, iż wersja audio – zwłaszcza kiedy leci przez słuchawki – jest pełniejszą formą przeżywania tej historii. Czułem smutek, złość, bezsilność, i to w dwójnasób.

Potrafiłem bez problemu wczuć się w bohatera, jednak z racji wieku i doświadczenia, a także jako ojciec, słuchałem tego z przerażeniem. Zgodziłem się z Magdą, że książka ta powinna być lekturą superobowiązkową i że faktycznie rozpoczęcie nowej szkoły to dobry na nią moment. Tylko czy nie byłaby to zbyt gorzka pigułka do przełknięcia dla nauczycieli podczas jej omawiana? Musieliby stanąć po stronie dorosłych, a raczej jednego, i to z ich kasty. To spowodowałoby przyznanie, że system, który trwa, który współtworzą, jest ułomny i pozbawiony empatii i choć szumnie mówi się o dobru dzieci, to najczęściej chce się mieć po prostu święty spokój. Może więc lepiej pozostać przy Biblii i innych mitach. No i trzeba uważać, by rozłożyć odpowiednio akcenty. Młody człowiek, który już ma problemy, może ją bowiem przypadkiem zrozumieć. Choć mleko się już rozlało, to w domu wisielca nie mówi się o sznurze. Stosując zasadę prewencji, że wszak lepiej zapobiegać, niż leczyć, nie można pozwolić, by ktoś odebrał samobójstwo jako możliwość rozwiązania problemów. Historia, która ma być przestrogą, zbyt łatwo może stać się zgubą. Przecież niemal każde lekarstwo niewłaściwie stosowane może stać się trucizną.

Następnego dnia poszedłem na spotkanie z dyrektorem i wychowawcą Magdy. Sam nie wiem, czego się spodziewałem, ale z pewnością nie tego, co usłyszałem. Początkowo faktycznie chodziło o wypracowanie oraz o wcześniejszą pikietę. To były jednak tylko dowody potwierdzające tezę ciała pedagogicznego odnośnie do niewłaściwego i moralnie wątpliwego w ich oczach zachowania mojej córki. Polonista nie potrafił ukryć oburzenia, cytując mi fragmenty pracy „popełnionej” przez moje dziecko.

– Jesteśmy szkołą z aspiracjami – powiedział dyrektor Sawicki. – Nie możemy sobie pozwolić na tego typu postępowanie, które w sposób jawny podważa panujące w niej zasady. Zachowanie pańskiej córki jest naganne.

– Nie bardzo rozumiem, o co chodzi.

– Przecież tłumaczymy panu. Chodzi o jej niewłaściwe zachowanie – powiedział Sawicki tonem, jakbym był jego uczniem, i to tym z grupy mniej rozgarniętych.

– Rozumiem, co pan do mnie mówi, ale nie bardzo rozumiem zasadność tych zarzutów. Magda jest młodą kobietą, która ma swoje zdanie oraz potrafi go bronić dobrze dobranymi argumentami – odparłem spokojnie.

– Uczniowie mają nie tylko prawa, ale i obowiązki – odpowiedział, moim zdaniem trochę nie na temat.

– Oczywiście. Jednak nie widzę związku między tym, co właśnie pan powiedział, a tym, jakie zarzuty wystosował pan wcześniej.

– Szkoła ma uczyć i kształcić kolejne pokolenia wartościowych Polaków. Nie da się tego zrobić, jeśli jeden z uczniów podważa te wartości i do tego w jawny sposób buntuje innych.

– A czy bunt w tym przypadku nie jest oznaką bronienia swoich racji? Czy podważanie zastałego porządku świata nie jest przypadkiem domeną ludzi młodych i inteligentnych?

– Otóż myli się pan. – Dyrektor wypowiedział te słowa z szyderczym uśmieszkiem i poprawił zsuwające mu się z nosa okulary. – Szkoła ma stać na straży wartości, a nie pozwalać każdemu na indywidualizm. Bronić swoich racji można, a nawet trzeba, o ile są prawdziwe i nie godzą w fundamenty naszego społeczeństwa.

– Chwila, chwila – przerwałem mu. – Twierdzi pan, że szkoła powinna wypuszczać jednakowo myślących i tak samo zachowujących się półmózgów bez własnego zdania? Sądzi pan, że szkoła, zamiast nauczyć młodych ludzi myślenia i radzenia sobie w życiu, jest po to, by stworzyć kolejne klony podporządkowane jedynej słusznej prawdzie?

– Faktycznie, chyba się nie rozumiemy. Spróbuję to panu wyjaśnić w najprostszy sposób. My, jako szkoła, mamy pewne wytyczne. Jest program nauczania. Poza tym są wartości, które musimy zaszczepić, jeśli występują braki wyniesione z domu. – Puściłem tę uwagę mimo uszu, choć przyszło mi to z niemałym trudem, gdyż do oskarżającej treści dołączył pretensjonalny i mentorsko-kaznodziejski ton. – Lub pogłębić je, jeśli dziecko było dobrze wychowane, czy to w domu, czy też w szkole podstawowej. To niejednokrotnie jest ważniejsze, a i trudniejsze od samego przekazania wiedzy książkowej. Szkoła ma pokazywać i uświadamiać, którą drogą należy podążać, a co za tym idzie, jak się zachowywać, jakie wzorce zachowań moralnych i etycznych należy w sobie pielęgnować, gdyż są dobre, a które odrzucić ze względu na ich zgubny wpływ tak na samego ucznia i jego przyszłe życie, jak i na otoczenie. W szkole nie ma miejsca na kontestacje, na protesty, na krzyki. Nasi uczniowie powinni o tym pamiętać też poza murami placówki, gdyż powinni świecić przykładem. Czy zdaje pan sobie sprawę, że pańska córka wygłasza opinie, że w Polsce powinno się pozwolić na zabijanie dzieci? – Słysząc taką bzdurę, chrząknąłem, próbując powstrzymać się od wybuchu śmiechu. – Proszę się nie śmiać. – Dyrektor mimo moich starań skarcił mnie jak ucznia. – To poważna sprawa. Moralne dno. Zna pan swoją córkę? Wie pan, że wygłasza takie opinie?

– Oczywiście, że znam córkę i wiem, że próbuje pan odwrócić kota ogonem. Taka retoryka niestety na mnie nie działa, więc proszę zmienić ton – powiedziałem łagodnie, mimo wszystko lekko rozbawiony. – Zapewne chodzi panu o aborcję i o fakt, iż Magda jest za tym, żeby to kobiety same mogły decydować o swoim ciele. – Uniosłem rękę, by powstrzymać ripostę Sawickiego. – Proszę mi nie przerywać. Doskonale znam zdanie córki na ten temat, ponieważ niejednokrotnie o tym rozmawialiśmy. Wie pan, co panu powiem? Macie błąd programowy. Walczycie ze skutkami zamiast z przyczynami. I nie mówię tylko o szkole, ale o wszystkich przeciwnikach zazwyczaj zasłaniającymi się prawem boskim. – Kolejny raz nie pozwoliłem sobie przerwać, unosząc dłoń. – Zamiast zakazywać dokonywania aborcji, sprawcie, by kobiety tego nie chciały robić, żeby nie musiały. Naprawcie system adopcji, służbę zdrowia dla dzieci, zapewnijcie żłobki i przedszkola, pokażcie kobietom, że nie zostaną same z problemem. Pokażcie, że kiedy dziecko urodzi się niepełnosprawne, to nie zostanie skazane na pomoc Owsiaka czy fundacji Polsatu albo TVN-u, tylko że państwo się zaopiekuje matką i dzieckiem. Pokażcie, że ta walka jest do końca życia, a nie tylko do narodzin nieszczęsnej istoty. To już by było coś, jednak to zadanie dla rządzących. Szkole zaś proponuję wprowadzenie zasady, że lepiej zapobiegać, niż leczyć; i tu polecam pochylić się nad wdrożeniem rzetelnej i fachowej edukacji seksualnej, może zamiast religii. – Trochę mnie zaczynało ponosić, ale i święty nie wytrzymałby takiego pierdolenia, więc płynąłem rwany prądem wzburzenia. – A gdyby Kościół był tak troskliwy, to może zamiast doić wiernych, pomagałby takim kobietom. Może zamiast piętnować te, które chcą dokonać aborcji, bo nie widzą innego wyjścia, pokazałby im je. Może w końcu zająłby się tylko tymi faktycznie wierzącymi, które i tak przecież tego nie zrobią, zamiast zaglądać pod spódnicę każdej kobiecie. Bo widzi pan, jest coś takiego jak prawo wyboru, i to o to chodzi. Kobieta, która wierzy, że to grzech, nie zrobi tego, ale ta, która nie uznaje zasad Kościoła katolickiego, powinna mieć prawo podjąć decyzję samodzielnie i zrobić to w jak najlepszych warunkach. Żeby była jasność: nie uważam, że aborcja powinna być dostępna jak wizyta u manicurzystki. Powinien być lekarz, psycholog i tak dalej. Nie uważam aborcji za środek antykoncepcyjny. Takie podejście jest złe, niemoralne i przede wszystkim nieodpowiedzialne. Wynika to jednak z braku edukacji seksualnej. – Pochyliłem się lekko do przodu i postarałem się, by słowa, które właśnie miałem wypowiedzieć, zabrzmiały trochę jak ostrzeżenie. – I tak, znam doskonale zdanie mojej córki na ten temat, i tak, uważam, że popełnił pan poważne nadużycie, twierdząc, że moja córka jest za zabijaniem dzieci.

Nastąpiła długa cisza, którą przerwał wychowawca.

– Osobiście nie spodziewałem się po panu niczego innego – odezwał się Gofer po raz pierwszy, podekscytowany, że wreszcie może dorzucić swoje trzy grosze. Nie wiem czemu, ale zawsze jak Magda mi o nim opowiadała, zdawało mi się, że Gofer to ksywa od świstaka z bajki Disneya. Sądziłem, że facet ma na nazwisko Świstak albo coś w tym stylu lub świszcze, kiedy mówi. Okazało się, że byłem w podwójnym błędzie. Po pierwsze, Gofer to nazwisko, a po drugie, bajkowy Gofer to goffer z rodziny gofferowatych, nie zaś świstak czy nie daj Bóg kret. Wychowawca Magdy nie miał w sobie nic z sympatycznego stworzonka ze Stumilowego Lasu. – W tym, co mówi Magda, słychać doskonale, że jest nastawiana tak przez osoby dorosłe. Ja szanuję to, że jesteście państwo rodziną niewierzącą…

– Niewierzącą? – przerwałem mu. – Skąd takie przypuszczenie?

– Sądząc po tym, że nie uczęszcza na religię, oraz po tym, co mówi…

– Wysnuł pan wnioski, że jesteśmy niewierzący, czyż tak? – Przejechałem dłonią po brodzie.

– No, to chyba oczywiste – odpowiedział natychmiast, choć bez wcześniejszej pewności w głosie.

– Otóż proszę sobie uzmysłowić, że muzułmanie, żydzi, baptyści czy ludzie innych jeszcze religii i wyznań są wierzący jak katolicy, a może nawet bardziej, a na lekcje religii w szkole nie uczęszczają.

– Dobrze już, dobrze, proszę nie łapać pana Mateusza za słówka – wtrącił się dyrektor. – Wszyscy wiemy, o co chodziło.

– Nie, nie wszyscy. Ja akurat nie wiem – warknąłem zaczepnie, marszcząc brwi.

– Oczywiście – rzekł z pobłażaniem dyrektor, po czym zwrócił się do polonisty. – Mateuszu, mów dalej.

– No więc – zaczął niepewnie, nie chcąc popełnić kolejnej gafy. Na jego szczęście dość szybko uświadomił sobie, że nie dam się zastraszyć słownie jak jego uczniowie, którzy są niestety jest „podwładnymi”. – Doskonale widać w zachowaniu Magdy, że wynosi to z domu. Po pierwsze, nie mamy takich uczniów w naszym liceum, a poza tym jej wypowiedzi wyraźnie sugerują, że słowa te w jej usta włożył ktoś dorosły.

– OK – przerwałem mu. – Do rzeczy, bo zaczynam robić się nerwowy. Proszę jasno i konkretnie, jakie macie panowie zarzuty odnośnie do Magdaleny oraz jaką karę jej przygotowaliście. Słucham. – Wyprostowałem się w fotelu, czekając na zakończenie.

– Oczywiście, jeśli tak stawia pan sprawę i nie wyraża pan chęci polubownego jej załatwienia.

– Jakiego polubownego załatwienia? – Byłem serdecznie zdziwiony takim zwrotem w tej dość dziwnej rozmowie.

– Chcieliśmy zaproponować panu zdyscyplinowanie córki w domu, a może nawet poprosić pana o to. My nie mamy takich środków, ale pan jako ojciec, jako mężczyzna, ma trochę inny arsenał, że tak to ujmę. – Sawicki uśmiechnął się lekko. Był to jeden z najpaskudniejszych i najbardziej odrażających uśmiechów, jakie widziałem. Pełen pogardy i zakłamania.

Po tych słowach szczęka mi opadła. Czy ta mizoginiczna kanalia właśnie proponuje mi, żebym pobił w zaciszu domu własną córkę i zakazał jej wygłaszania własnych opinii? Z drugiej strony, czemu ja się dziwię? Ci goście są ewidentnie tradycyjnie prokatoliccy, w ten jak najbardziej tradycyjnie radykalny, zabetonowany w średniowiecznym patriarchacie sposób. Uważają bowiem trwanie w karności za coś chwalebnego. Oczywiście jest w tym jedynie odrobina perwersji płynącej z odczuwania władzy nad innymi. Bo przecież nie o to chodzi. To wszak Bóg obchodzi się z nimi jak z dziećmi, a co to za ojciec, który nie karałby swoich dzieci? Dziecko ma być posłuszne, a ojciec ma je karać.

– Jesteśmy gotowi dać panu, dajmy na to… – mężczyźni wymienili spojrzenia – …dwa tygodnie. Nie będziemy Magdy zawieszać w prawach ucznia, jednak jeśli się przez kilka dni nie pojawi, możemy, jeśli pan chce, podać taką oficjalną informację. Oczywiście będzie to tylko między nami i do dokumentów Madzi nic nie zostanie wpisane. Warunek jednak jest taki, że po powrocie te ekscesy muszą się skończyć.

– Widzicie, panowie – powiedziałem po chwili zastanowienia. – Teraz widzę, jak poważny błąd popełniłem, pozwalając córce samej decydować.

– Świetnie! Widzę, że nareszcie się dogadaliśmy – wpadł mi w słowo dyrektor, niemal klaszcząc z radości.

– Jeszcze nie skończyłem. – Ostudziłem jego zapał. – Widzę, że błędem było pozwolić jej wybierać samej szkołę średnią. NIE dziękuję za rozmowę. Wychodzę, żeby nie wykorzystać, że tak to ujmę, innego arsenału.

Opuściłem gabinet, nie podając tym padalcom ręki i trzaskając drzwiami. Uświadomiłem sobie, że właśnie zafundowałem swojej córce powtarzanie pierwszej klasy. Świetnie, miałem załagodzić sprawę, żeby jej nie zawieszono, a wywalą ją ze szkoły. Szkoły samej w sobie nie żal, bo to dobrze, że ucieknie z takiej patologii, ale wiedziałem, że powinienem to inaczej rozegrać. Była w końcu połowa marca. Wróciłem do pracy, zdając sobie sprawę, że wieczorem czeka mnie trudna rozmowa zarówno z Magdą, jak i z Polą. Zapomniałem jednak, że tego dnia – jak co tydzień – moja małżonka chodzi na siłownię. Uświadomiłem to sobie po powrocie do domu. Wtedy zaświtał mi w głowie plan, że jeśli zadzwonię do niej i powiem, że nie wytrzymałem takiego pierdolenia dwóch mizoginów o moralności inkwizytorów, to po pierwsze, będzie mi łatwiej nie patrząc jej w oczy, powiedzieć, że zmarnowałem rok naszej córce, a po drugie, jeśli trafi ją szlag tak samo jak mnie, to na siłowni da sobie upust. Choć lepiej rok niż całą szkołę, a kto wie, czy i nie życie. Miałem rację, choć nie do końca. Pola wróciła uśmiechnięta i widocznie zrelaksowana. Każdy partner kobiety, która w podobnej sytuacji tak się zachowuje, na moim miejscu z pewnością odczuwa niepokój. Nie inaczej było w moim przypadku. Pola spokojnie poszła do kuchni, zrobiła nam herbatę i kiedy tak się krzątała, przyszedłem za nią do naszego sanktuarium, by usiąść przy stole.

– Dzieciaki w domu? – zapytała.

– Leszek u siebie, a Magda u Zuzi na dole.

– To dobrze, mam nadzieję, że zdążymy, zanim przyjdzie.

– Bardzo cię przepraszam – powiedziałem skruszony. – Ale naprawdę nie dało się słuchać tych troglodytów. Wiem, że powinienem był zachować się bardziej dyplomatycznie, ale…

– Wiem, że to nie leży w twojej naturze. – Pogładziła mnie czule po policzku. – Dobrze zrobiłeś, ja bym im chyba oczy wydrapała. Zresztą sądzę, że właśnie dlatego chcieli, żebyś to ty przyszedł. Wierzyli w solidarność kutasów i się przeliczyli. Bo poza kutasem to mój mąż ma na szczęście jeszcze jaja i kręgosłup. – Po tych słowach nachyliła się, pocałowała mnie delikatnie i postawiła przede mną kubek z gorącym naparem. Przyznam, że kolejny raz tego dnia bardzo się zdziwiłem. Nie to, że spodziewałem się awantury i krzyków, bo inaczej zwykliśmy rozwiązywać problemy, ale taki brak jakiegokolwiek negatywnego odbioru konsekwencji mojego zachowania był doprawdy zdumiewający. Zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób, w jaki rozmawialiśmy przez telefon.

Książkę Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna
Jarosław Derkowski 2
Okładka książki - Bóg, Honor, Seks, Ojczyzna

Podobno umierającemu człowiekowi przewija się przed oczami całe życie. Bohaterowi powieści Derkowskiego jawią się jednak przede wszystkim polskie problemy:...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Jak (nie) zostać królową
Katarzyna Redmerska ;
Jak (nie) zostać królową
Niewolnica elfów
Justyna Komuda
Niewolnica elfów
Lucek
Iwonna Buczkowska ;
Lucek
Mykoła
Michał Gołkowski ;
Mykoła
Jak ograłem PRL. Z gitarą
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Z gitarą
Faza kokonu
Joanna Gajewczyk ;
Faza kokonu
Bapu, opowieść o dobrym maharadży
Monika Kowaleczko-Szumowska
Bapu, opowieść o dobrym maharadży
Pokaż wszystkie recenzje