Czy warto dążyć do tego, by za wszelką cenę poznać historię swojej rodziny? A może są takie opowieści, które powinny po prostu zostać na zawsze zapomniane?
Dla Weroniki te pytania nabiorą wkrótce wyjątkowego znaczenia. Znalezione przypadkiem na strychu zapiski ciotki Wandy, która przed laty wyszła za cudzoziemca i wyjechała z Polski, mogą stanowić klucz do rozwiązania wielu nurtujących ją zagadek. Ale czy Weronika będzie miała na tyle odwagi, by po latach skonfrontować się z niewygodnymi faktami? Co się wydarzy, gdy świadkowie wydarzeń, które położyły się cieniem na losach kolejnych pokoleń, w końcu przerwą milczenie?
Do lektury tomu drugiego powieści Agnieszki Janiszewskiej Aż po horyzont zaprasza Wydawnictwo NovaeRes. Tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu powieści:
– Jeśli faktycznie uda mi się wyjechać do Paryża, odwiedzę tam ciotkę Wandę – odparł niespodziewanie Oskar, jakby w ogóle nie usłyszał słów siostry. Albo jakby ich sens nie miał dla niego znaczenia; ta druga możliwość była nawet bardziej prawdopodobna.
– Ciotkę Wandę? – powtórzyła bezwiednie Weronika i nagle pociemniało jej w oczach. Oskar zawsze potrafił ją zaskoczyć, tym razem jednak przeszedł sam siebie.
– Tak. Wandę Bellodi. Czemu cię to dziwi? – prychnął, choć przecież znał odpowiedź na ostatnie pytanie.
– Przecież ona od półtora roku…
– Nie żyje. Zgadza się. Chyba czas najwyższy, aby ktoś z bliskiej rodziny odwiedził miejsce jej wiecznego spoczynku, nie uważasz?
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– To siostra naszego tatuśka. Nawet jeśli on dawno o niej zapomniał.
– Raczej ona o nim. O nas wszystkich.
– To wersja oficjalna.
– No, jasne – zirytowała się. – A ty jak zwykle doszukujesz się drugiego dna. Nie przypominam sobie, abyś choć raz przyznał rację tacie. Dał wiarę jego słowom.
W każdym razie jak zwykle zastosował tę samą taktykę. Prowokował ją, niekiedy doprowadzając do białej gorączki, sam jednak nigdy się unosił. Zachowywał spokój, a nawet czasem podejrzewała go, że dobrze się bawił, widząc jej reakcję. Na dobrą sprawę robił tak od dzieciństwa, a ona zawsze łatwo się temu poddawała. Nie inaczej było i tym razem.
– Ta sprawa z ciotką Wandą – mruknął po chwili Oskar – zawsze mnie zastanawiała.
– Przecież rodzice wytłumaczyli nam…
– Raczej nas zbywali. – Tym razem i w jego głosie odezwała się nutka irytacji. – Czy też raczej mnie zbywali. Bo ty… – Przerwał.
– Bo ja przyjęłam do wiadomości ich wyjaśnienia – dokończyła. – Dlaczego miałabym im nie wierzyć?
Oskar nie odpowiedział od razu. Zamyślonym, jakby nieobecnym spojrzeniem wodził po koronach świerków, potem przyglądał się chłopcom.
– Pamiętasz ją? Choć trochę? – spytał wreszcie, ale odezwał się znacznie ciszej niż przed chwilą. Zaraz zresztą potrząsnął głową i sam sobie udzielił odpowiedzi: – Pewnie bardzo słabo. Pewnie dlatego w ogóle nie ma to dla ciebie znaczenia.
– Chcesz powiedzieć, że ty, dla odmiany, tak dobrze ją zapamiętałeś? – spytała wyzywająco. Był przecież dwa lata młodszy od niej.
W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
– No tak – westchnęła i bezwiednie zapatrzyła się na przesuwający się po niebie samolot. Odprowadziła go spojrzeniem aż po horyzont, dopóki nie zniknął, zostawiając białą smugę na pogodnym niebie.
Zmrużyła oczy jak człowiek, który stara się dostrzec coś, co znajduje się daleko. Lub próbuje wypatrzyć jakiś szczegół, który mu umknął. W jej przypadku było to jakieś mgliste wspomnienie. Samochodu znikającego za zakrętem drogi. Albo właśnie samolotu, który zanurzył się w ołowianych chmurach.
Głośne szczekanie psa przywróciło ją do rzeczywistości. Początkowo przestraszyła się, bo na polanę wbiegł duży owczarek niemiecki. Po chwili jednak, gdy z porośniętej krzewami ścieżki wyłoniło się troje dzieci, odetchnęła z ulgą. Michaś i Piotruś na widok kolegów zareagowali z radością i entuzjazmem.
Weronika nieodmiennie dziwiła się, widząc tutejsze dzieciaki biegające bez opieki dorosłych po całej okolicy. Ona sama nie wyobrażała sobie, że mogłaby na to pozwolić swoim chłopcom. Choć jednocześnie za każdym razem uprzytamniała sobie, że przecież w wieku swoich synów samodzielnie wędrowała trzy kilometry pieszo do szkoły.
– Naprawdę uważasz, że to jakaś ekstrawagancja z mojej strony? – zapytał z lekką ironią w głosie.
– Zrobisz, jak zechcesz… Jak zwykle.
– Ale…?
– Ale to bez sensu, jeśli już koniecznie chcesz znać moje zdanie.
– Wcale tak nie myślisz – odezwał się po dłuższej chwili milczenia.
– Straciłeś ją z oczu, gdy byłeś małym dzieciakiem. Co najwyżej zachowałeś bardzo mglisty obraz tamtej młodej jeszcze dziewczyny, który, jak podejrzewam, odpowiednio sobie wyidealizowałeś.
– Błyskotliwie to ujęłaś.
– Nie tylko o to chodzi – dodała z rozdrażnieniem. – Ta kobieta przecież naprawdę się od nas odcięła. Żadnych wiadomości, listów, nic. Takie są fakty, nawet ty im nie zaprzeczysz. I to niezależnie od tego, czy wierzysz w wersję rodziców, czy nie.
Miał taką minę, jakby analizował jej słowa, w końcu jednak potrząsnął głową.
– Nawet jeśli tak było, to co z tego?
– Jak to: nawet jeśli tak było? – powtórzyła z oburzeniem. – Przecież tak właśnie było!
– Aż tak bardzo oburza cię fakt, że mam zamiar odwiedzić jej grób? – spytał z lekką ironią w głosie.
Zaczerwieniła się, ale natychmiast odbiła piłeczkę.
– Nie o to chodzi. Po prostu nie podoba mi się, że nie wierzysz i nie ufasz tacie. Że za wszystko go winisz. Nawet o to, że jego siostra zerwała kontakty z naszą rodziną.
– Bo to mnie zdumiewa i niepokoi. Człowiek tak zupełnie bez powodu nie odcina się od rodziny. I pamiętam, że ją lubiłem.
– Miałeś sześć lat, gdy wyjechała. Być może zachowałeś jakieś wspomnienia, ale nie takie, czy ją lubiłeś.
– Taki z ciebie psycholog? – znowu zakpił, a ona ponownie się obruszyła.
Bez pośpiechu sięgnął do kieszeni i wyjął papierosa.
– Dziesięć dni temu dostałem wiadomość z Paryża. Od Lucii Bellodi.
– Od kogo? – zdumiała się.
– Od Lucii Belodi – powtórzył. – Pasierbicy ciotki Wandy. Dziesięć dni temu otrzymałem wreszcie od niej odpowiedź na mój list.
Książkę Aż po horyzont. Tom 2 kupić można w popularnych księgarniach: