Apokalipsa zbliża się nieubłaganie. Fragment książki „Złota rybka w szambie"

Data: 2020-02-28 12:59:30 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Jakie są pozytywne i negatywne strony korzystania z internetu, największe zagrożenia sieci, jakie są konsekwencje uzależnienia i jego pierwsze objawy? Oraz przede wszystkim, jak sobie z takim uzależnieniem poradzić?

Obrazek w treści Apokalipsa zbliża się nieubłaganie. Fragment książki „Złota rybka w szambie" [jpg]

Na te pytania odpowiada Krzysztof Piersa, terapeuta uzależnień, w książce Złota rybka w szambie – poradniku kierowanym do rodziców dzieci i młodzieży, obserwujących rosnący problem uzależnienia w najbliższym otoczeniu oraz osób rozpoznających uzależnienie również u siebie.

– Nie ma znaczenia, czy mamy do czynienia z alkoholikiem, narkomanem, pracoholikiem czy siecioholikiem. Skutki każdego nałogu są tak samo destrukcyjne.

- wywiad z Krzysztofem Piersą

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Jaguar. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy fragment książki Złota rybka w szambie. Dziś czas na ciąg dalszy: 

Cisza i spokój.

Nie musimy sprzątać klocków, zdrapywać plasteliny z dywanu, zmywać farb z mebli i kredek ze ściany. Nie musimy nawoływać dziecka, które zasiedziało się na dworze. Przed ekranem komputera, w swoim pokoju, jest bezpieczne. Nikt go nie napadnie ani nie pobije. Nie pozna szemranego towarzystwa proponującego alkohol i papierosy. A my nie będziemy naklejać plastrów, cerować spodni, wytrzepywać piasku z czupryn… Niczego nie będziemy musieli robić.

Bardzo byśmy chcieli zrzucić całą winę na telefon. Jakby to YouTube, Facebook, Snapchat i wielu innych urządzali sobie posiedzenia, na których pierwszym punktem obrad jest temat: „Jak uzależnić młodych ludzi od naszych aplikacji”.

To jednak my, pomimo całej swojej wiedzy i przezorności, kupujemy tablety. To przerażający paradoks, biorąc pod uwagę liczbę osób nostalgicznie narzekających, że: „Kiedyś to było inaczej!. „Dzieciaki bawiły się na placach zabaw, grały w piłkę… za moich czasów to trzeba było człowieka nawoływać, żeby w ogóle wrócił do domu! A teraz… ech, ta dzisiejsza młodzież.”

Tylko, że KTOŚ tę młodzież wychowuje. Ktoś pokazał jej wzorce zachowań. Ktoś powiedział, że smartfon jest dobrym i ciekawym sposobem spędzania wolnego czasu. Nie zabraliśmy dzieci na ryby, nie poszliśmy na mecz i nie jeździliśmy na rowerze.

Owszem, kupiliśmy rower. Ba! Nawet wstawiliśmy zdjęcia na Facebooka, żeby pochwalić się znajomym.

Ale dziecko, które po zawołaniu: „Mamo, widziałaś?!” nie spotyka się z żadną reakcją swojego rodzica siedzącego z nosem przyklejonym do ekranu… zwyczajnie traci ochotę na wszystko.

Zdajemy sobie sprawę z druzgocącej porażki, jaką ponieśliśmy dopiero wtedy, gdy dziecko ma czternaście lat i nawet nie próbuje szukać z nami kontaktu, nie mówiąc już o jakimkolwiek wsparciu. I trudno mu się dziwić.

Jeżeli przez kilka lat rodzic mnie ignorował, dlaczego teraz miałoby się coś zmienić?

Niestety musimy przełknąć tą gorzką pigułkę. Jest to niezbędne, żeby móc zacząć naprawiać błędy. To nie dziecko jest winne. To nie telefon jest winowajcą.

To my ponosimy za to dużą odpowiedzialność.

Naprawdę wiem, jak trudno jest przyjąć to do wiadomości. Zapieramy się ze wszystkich sił. Nie wiedzieliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, jak niebezpieczne narzędzie oddajemy w ręce dziecka.

Jest to niestety marna wymówka.

Internauci wypierają problem

Rodzice nie są jednak jedynymi winowajcami w przegranej bitwie o pokolenie urodzone po dwutysięcznym roku. Moi rówieśnicy również dołożyli swoją cegiełkę.

Mam tu na myśli pokolenie lat dziewięćdziesiątych i osiemdziesiątych. Internetowych weteranów z czasów, gdy stałe łącze zaczęło pojawiać się w naszych domach. Jeszcze starszych niż pamiętne „Dzieci Neostrady”. To ja i mnie podobni znamy fora internetowe, czasy przed Facebookiem, pierwsze komunikatory internetowe, całą tę nomenklaturę, lagów, screenów, off-topiców, past, peerów i sherów.

Wiedzieliśmy o każdej aferze, która za pięć minut miała eksplodować w internecie. Znaliśmy każdy dramat i niebezpieczną zabawę krążącą w sieci. Widzieliśmy zdjęcia a nawet filmiki, ludzi, którym działa się krzywda.

A mimo to nie powiedzieliśmy nic.

A podobno większą krzywdę powoduje nie ten, który czyni zło, lecz ten, który jest świadomy wszelkich zagrożeń, ale nawet nie próbuje ich powstrzymać.

Dobrym przykładem będzie pandemia „Niebieskiego Wieloryba”, która swego czasu opanowała Polskę. Mordercza gra komputerowa. Internetowa zabawa w „ucznia i nauczyciela”, która w pięćdziesiąt dni potrafiła złamać nastolatkowi psychikę i przekonać go do odebrania sobie życia. Przerażeni rodzice dzwonili do mnie dzień w dzień, a na każdym spotkaniu autorskim słyszałem pytania: „Czy to naprawdę istnieje?”.

Czy gra była prawdziwa? Dostaję wiele sygnałów, że był to tylko wymysł, internetowa historyjka, która kompletnie wymknęła się spod kontroli. Dostawałem jednak mnóstwo anonimowych wiadomości i telefonów od rodziców opowiadających o nastolatkach, którzy trafili do szpitala.

Czy zatem znaleźli się naśladowcy tego okrutnego żartu? Mieliśmy do czynienia z „samospełniającą się przepowiednią?” A może w historyjce o „Niebieskim Wielorybie” jest jednak ziarnko prawdy? Dzisiaj trudno to stwierdzić.

Rodzice byli przerażeni. Portale prześcigały się w komentarzach, bazując jedynie na strzępkach informacji. Mój telefon rozbrzmiewał co minutę z zapytaniami od dyrekcji szkół. Na każdym spotkaniu przeprowadzonym w tamtym okresie musiała paść odpowiedzieć na pytanie: „Czy mamy się czego bać?”.

Pytali nas, internautów, czym jest „Niebieski Wieloryb”. Jakie niebezpieczeństwo nam grozi? Co wiemy o tym zagadnieniu?

Odpowiadaliśmy: Przecież to jest fejk! „Niebieski Wieloryb” nie istnieje!

Kpiąco prychaliśmy na wszelkie komentarze. Nawet branżowe media oficjalnie podawały w wątpliwość istnienie „Niebieskiego Wieloryba”. Choć nie znaliśmy szczegółów, słyszeliśmy tylko plotki, niewiarygodne historie z Ukrainy i Rosji.

W internecie pojawiła się cała lista zadań. Mogliśmy użyć wszelkich środków, dopytać, sprawdzić, sprecyzować.

Udawaliśmy, że to nie istnieje. Wypieraliśmy to.

Skąd takie nastawienie? Baliśmy się, że zostaniemy wrzuceni do jednego worka ze wszystkim, co złe w internecie.

Media bardzo często atakowały internet. Zauważano jedynie negatywne występki, całkowicie ignorując pozytywny wpływ sieci. Użytkownicy portali byli mieszani z błotem przez ludzi nieznających zasad, jakimi rządzi się nowe medium. Każde wyzwisko, bójka, kradzież, a nawet strzelanina w szkole. Wszystkiemu były winne gry komputerowe i internet. No i internauci, przedstawiani jak członkowie jakiejś groźnej sekty, która ma na celu zniszczenie czyjegoś życia.

Sam doskonale pamiętam każdy wywiad telewizyjny i radiowy, w którym brałem udział. Niejednokrotnie dziennikarz napędzał strach słuchaczy i próbował wywołać sensację przez stawianie tezy, że „gry komputerowe i internet to plaga tego świata”. Często też słyszałem określenie: „morderca wyhodowany na komputerze”.

Ileż to razy musiałem, i muszę do tej pory, tłumaczyć, że są zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki oddziaływania nowoczesnej technologii, że bardzo wiele zależy od podejścia i kultury użytkowników.

Nie wszyscy jednak podchodzili wówczas do zagadnienia z terapeutyczną cierpliwością.

W odpowiedzi internauci nie zostawiali suchej nitki na poprzednim pokoleniu, które nie znało i nie chciało poznać internetowej nomenklatury. Nazywaliśmy starsze pokolenie ignorantami i boomerami.

No i zaczęto reagować prewencyjną agresją skierowaną do wszystkich wywołujących dyskusję na temat patologii internetu.

Mnie również niejednokrotnie się za to dostało od kolegów internautów. Usłyszałem, że jestem bajkopisarzem, bo nie ma czegoś takiego jak uzależnienie od nowoczesnych technologii. Nie pomogło powoływanie się na artykuły naukowe i opracowania Światowej Organizacji Zdrowia. Dla wielu byłem pieniaczem, szukającym łatwych pieniędzy w nakręcaniu spirali strachu.

Ostatnio nawet usłyszałem, że należę do mafii pedagogów wynajętych przez koncerny telewizyjne do szkalowania internetu.

Internauci przyjmują zagrożenia jako coś oczywistego. Niejednokrotnie w czasie spotkań autorskich, gdy poruszam temat internetowych patologii wśród uczniów słyszę głośne: „Aaa, to o TO chodzi...”, podczas gdy nauczyciele dopiero zaczynają zgłębiać temat.

Przerażające jest to, że odkąd opublikowałem książkę Komputerowy Ćpun, a więc od dwa tysiące piętnastego roku, nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wielu graczy ma mi za złe tę publikację, ponieważ ich zdaniem nie istnieje przecież coś takiego jak „uzależnienie od gier komputerowych”. Gra może być co najwyżej wciągająca. Śmierć przed monitorem w kafejce to raptem „wypadek przy pracy”.

Tymczasem z roku na rok pojawia się w sieci coraz więcej zagrożeń.

Rodzice albo o nich nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć. Zaś gracze wiedzą, lecz milczą.

A apokalipsa zbliża się nieubłaganie.

W naszym serwisie możecie przeczytać kolejny fragment książki Złota rybka w szambie. Poradnik Krzysztofa Piersy kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Złota rybka w szambie. Jak pokonać uzależnienie od smartfona i internetu
Krzysztof Piersa0
Okładka książki - Złota rybka w szambie. Jak pokonać uzależnienie od smartfona i internetu

Czym jest uzależnienie od smartfonów i internetu? Jakie są pozytywne i negatywne strony korzystania z internetu, największe zagrożenia sieci, jakie...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy