Amerykański przystojniak. Fragment książki „Jesteśmy Twoi"

Data: 2022-05-09 14:41:02 | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Spotkali się w chmurach. Każde z innego świata, na co dzień dzielił ich ocean. I choć nigdy więcej mieli się nie zobaczyć, los ponownie połączył ich w niespodziewany sposób. Wykorzystali drugą szansę. Opowieść o ich miłości to historia jak z bajki. Każdy o takiej marzy.

Ida i Tom chcą jednak czegoś więcej. Chcą stać się rodziną. To naturalne i pozornie banalne pragnienie staje się dla nich najtrudniejszym życiowym wyzwaniem.

Czy wspólny cel i wsparcie najbliższych wystarczą, by pokonać przeszkody? Co musi się wydarzyć, by Ida i Tom zrozumieli, że miłość ma niejedno oblicze?

Obrazek w treści Amerykański przystojniak. Fragment książki „Jesteśmy Twoi" [jpg]

Anna Ficner-Ogonowska uważnie i z niespotykaną czułością opisuje najskrytsze marzenia zwykłej-niezwykłej kobiety i siłę miłości mężczyzny, który zrobi wszystko, by uszczęśliwić swoją ukochaną. Jesteśmy Twoi to historia, która rozbudza nadzieję i przywraca wiarę w niemożliwe. Autorka opowiedziała o tej powieści podczas spotkania live w profilu serwisu Granice.pl na Facebooku:

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Znak. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Jesteśmy Twoi. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Obudziło mnie nieprzyjemne mrowienie prawej dłoni. Poruszyłam nią jeszcze przed otwarciem oczu. Po czym otworzyłam je natychmiast w obawie przed…

Nie myliłam się. Moje zaskoczenie było uzasadnione, ponieważ podczas snu nieświadomie wśliznęłam dłoń pod ramię siedzącego obok mężczyzny. Pewnie dlatego byłam cudownie wyspana, bo jak znam życie, przespałam większą część podróży oparta o ramię mego sąsiada.

Maszynopis, który ostatnio spoczywał na moich kolanach, teraz znów leżał na stoliku, a mój cienkopis, którym zwykłam zapisywać na bieżąco swe uwagi na marginesie wydruku, ktoś położył na białych, gęsto zadrukowanych kartkach.

„Full service – pomyślałam – w dodatku w wykonaniu pasażera business class. Pięknie Ida! Pięknie!”

Bałam się poruszyć. Laptop mojego sąsiada, którego ramię wciąż traktowałam jak wygodną poduszkę, leżał zamknięty na stoliku. W tym mogłam upatrywać szansy, bo jeśli Biznesklasowiec też spał, wcale nie musiał czuć, że jego ramię jest ugniatane przez Ekonomiczną. Postanowiłam wyplątać się jakoś spod, nie powiem, przyjemnego w dotyku ramienia. Zrobiłam to powoli i bez szarpania.

Wyprostowałam się. Oparłam głowę o fotel, którego przestrzeni nie powinnam była przekraczać, i zdobyłam się na odwagę, by zerknąć w stronę przystojniaka. Na szczęście spał. Nawet gdy miał zamknięte oczy, bardzo mi się z kimś kojarzył. Choć wypoczęłam cudownie i zresetowałam mózg, wciąż nie mog­łam domyślić się, kogo mi przypominał. Nawet gdy się uśmiechał.

„Co?” – krzyknęłam w duchu, nie umiejąc oderwać wzroku od uśmiechniętej twarzy.

Nie spał, skubaniec. Spryciarz jeden. W dodatku bawił się dobrze. Moim kosztem. I miał do tego pełne prawo.

 – Przepraszam – wyszeptałam w jego języku, za to z moim akcentem.

 – Nic się nie stało – szepnął, nie unosząc powiek i nie tracąc tego półusmiechu, który dodawał mu trochę lat, bo rzeźbił delikatne zmarszczki w kącikach zamkniętych oczu.

 – Widzę, że ktoś się tu dobrze bawi – odważyłam się na kolejny szept.

A wszystko przez ten nieznikający uśmiech. Przecież gdyby zniknął po moim cichym „przepraszam”, nie musiałabym kontynuować konwersacji.

 – Nie – zaprzeczył cicho. – Ktoś jest po prostu bardzo zmęczony. Nie spałem od dwudziestu czterech godzin.

Ależ on miał głos. A właściwie półgłos. Brzmiał tak, że miałam ochotę pójść do łóżka z jego właścicielem.

 – Jeszcze raz przepraszam – ukorzyłam się ponownie.

 – Drobiazg.

Spotkaliśmy się wzrokiem. Mężczyzna uśmiechnął się tak, że byłam o krok od zakochania się.

 – Dzień dobry – przywitał mnie, jakby nigdy nic, tuż po tym jak na moment oderwał ode mnie wzrok, aby zerknąć na zegarek.

 – Dzień dobry – „szkolona bestia” ubiegła me przywitanie.

Spojrzałam na nią i ucieszyłam się, że w końcu wyglądała na zmęczoną lotem. Podczas gdy ja może nie prezentowałam się rewelacyjnie, ale za to byłam wyspana.

 – Widzę, że państwo już się obudzili.

Stewardesa cudownie u mnie zapunktowała, ustawiając mnie w parze z przystojniakiem. Zerkała to na mnie, to na mojego towarzysza podróży.

 – Czy mają państwo ochotę czegoś się napić? Za pół godziny lądujemy.

Teraz to ja zerknęłam na wyświetlacz telefonu, który wyciągnęłam spod maszynopisu. Od razu pojęłam zasadność „dzień dobry” przystojniaka. Było kilka minut po piątej rano.

„Pięknie!” – uświadomiłam sobie, że niczego nie przeczy­tałam.

 – Czego się pani napije? – ciemnobrązowe oczy otuliły mnie przyjemnym spojrzeniem.

Żeby się nie zakochać, musiałam uciec od tych oczu, czym prędzej spojrzałam na zmęczoną lotem stewardesę.

 – Poproszę americano – odezwałam się po polsku.

 – Oczywiście – odpowiedziała również po polsku, po czym przeszła na angielski, a raczej brytyjski.

 – A dla pana?

 – Poproszę zieloną herbatę.

Chciałam nasłuchać się tego głosu na zapas.

 – Dziękuję – szepnęłam w jego kierunku.

 – Za co? – nieznajomy zdziwił się.

 – Za kawę.

 – Za kawę? – nie pojmował.

 – W klasie ekonomicznej na pół godziny przed lądowaniem personel pokładowy jeszcze nigdy mnie nie zapytał, czy mam ochotę się czegoś napić – wyjaśniłam szybko.

 – Ach tak. – Uśmiechnął się brązowooki. – A często pani lata? – zapytał swobodnie.

 – Raczej rzadko. A pan?

 – Niestety, za często.

 – Służbowo? – dociekałam.

Choć wciąż zachodziłam w głowę, kogo przypominał mi ten mężczyzna, to im dłużej z nim rozmawiałam, tym bardziej byłam przekonana, że przypominał mi kogoś, kogo lubiłam. W dodatku z każdym kolejnym jego słowem coraz bardziej pasował mi do określenia „swój chłop”.

 – Tak, a pani?

 – Teraz byłam trochę służbowo, a trochę na urlopie.

 – Na urlopie? W Nowym Jorku? – zdziwił się.

 – Tak. To był wyjazd łączący przyjemne z pożytecznym. A pan pierwszy raz do Polski? – zmieniłam temat, będąc na pewno na bakier z gramatyką języka angielskiego.

 – Nie – uśmiechnął się.

Chciał jeszcze coś dodać, lecz stewardesa przyniosła napoje. Dostałam wymarzoną kawę, a „swój chłop” zieloną herbatę. Kobieta zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. I dobrze! Znów zostaliśmy sami, bo Profesorek po mojej lewej stronie wciąż spał. Na szczęście po cichu, bez sapania i chrapania. Dzieciątko na fotelu przede mną też było cicho.

Piliśmy w milczeniu. Kawa była pyszna. Nagle podświetliły się lampki sygnalizujące moment obowiązkowego zapięcia pasów. Niestety, nie musieliśmy ich szukać, bo oboje spędziliśmy ten lot zapięci. A szkoda. Gdyby było inaczej, może teraz poszukując zagubionych gdzieś pasów, nasze dłonie mogłyby się spotkać choć na krótko. Z głośników popłynął ciepły i nienatarczywy głos kapitana informujący rozespanych podróżnych o podejściu do lądowania.

Usłyszałam, że pogoda, jak zwykle o tej porze roku, nie była łaskawa. To z pewnością nie była „pogoda dla bogaczy”. Warszawa witała nas ulewnym deszczem i jedynie jedenastoma stopniami w skali Celsjusza.

 – Zimno – skrzywił się przystojniak.

 – W dodatku mokro – stwierdziłam z grymasem, który na pewno nie dodał mi urody, niestety, nie przemyślałam tego wcześniej, cóż…

 – Czyli jeszcze zimniej.

 – W marcu jak w garncu – podsumowałam po polsku.

Przystojniak tylko się uśmiechnął. I dobrze. Nie potrafiłabym wytłumaczyć mu bez językowych kłopotów, o co chodziło z tym „marcowym garncem”.

Samolot, zgodnie z zapowiedzią kapitana, zaczął podchodzić do lądowania. Moje uszy zareagowały natychmiast, jak zwykle, nieprzyjemnym bólem. Na szczęście została mi jeszcze odrobina kawy, której przełykanie bardzo mi pomagało. Stewardesy przemierzały korytarze, sprawdzając, czy pasażerowie zastosowali się do prośby dotyczącej zapięcia pasów i złożenia stolików. Na kolanach przystojniaka znalazł się laptop, zaś na moich papierowy wyrzut sumienia. Jakimś cudem nie zwracały uwagi na kubki w naszych dłoniach.

 – Proszę odsłonić okienko – usłyszałam zmęczony głos.

Natychmiast, uważając, by nie potrącić Profesorka, posłuchałam prośby. Jednym zdecydowanym ruchem podniosłam do góry osłonę samolotowego okna. Zamiast ucieszyć się, że właśnie zbliżam się do ojczystej ziemi, poczułam smutek. Spojrzałam na sąsiada po mojej prawej stronie. Siedział sztywno. Z zamkniętymi oczami. Nawet nie wiedziałam, kiedy oddał kubek po herbacie stewardesie. Dłonie trzymał na laptopie. Zaciskał pięści. Mocno. Tak mocno, że zbielały mu kłykcie. Chyba bał się lądowania. Zupełnie jak ja. Bardziej bałam się lądowań niż startów. Gdybym miała odwagę, to przykryłabym jego lewą dłoń swoją ręką. Jednak tkwiłam w bezruchu. Nie miałam odwagi. Tak to już ze mną było. Odważna byłam w snach, w których pojawiali się mężczyźni mojego życia. Na jawie byłam cykorem, a mężczyźni mojego życia się nie pojawiali. Po prostu. Utkwiłam wzrok w maszynopisie, oddałam kubek po kawie stewardesie. W małym okienku widziałam ciemną szarość zalaną strugami deszczu. Narastał we mnie niepokój przed zetknięciem kół samolotu z ziemią. Kiedy żyła mama, zawsze powtarzała nam, Milce i mnie, żebyśmy w chwilach strachu zamykały oczy i w duchu odmawiały „Pod Twoją obronę…”. Zawsze słuchałam mamy, dlatego zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się we własny wewnętrzny szept. Kilka słów modlitwy wystarczyło, bym przestała się bać i przejmować na siebie stres mojego sąsiada. Gdy to się stało, koła samolotu uderzyły w niebezpiecznie śliską, bo mokrą od ulewnego deszczu, nawierzchnię pasa startowego. Poczułam mocne szarpnięcie i nieprzyjemną słodycz w ustach. Chyba za wcześnie zalałam żołądek mocno parzoną kawą. „Święta Boża Rodzicielko…” – natychmiast wróciłam do modlitwy, mając nadzieję, że nagłe mdłości przejdą mi tak szybko, jak się pojawiły. Przyjęłam postawę sąsiada. Żałowałam, że niedługo stracę z oczu amerykańskiego przystojniaka. Nie chciałam tego.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Jesteśmy Twoi. Powieść Anny Ficner-Ogonowskiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Jesteśmy twoi
Anna Ficner-Ogonowska4
Okładka książki - Jesteśmy twoi

Poruszająca serce opowieść o wszystkich obliczach miłości Spotkali się w chmurach. Każde z innego świata, na co dzień dzielił ich ocean. I choć nigdy...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje