Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2014-04-02
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 192
„Zielone kalosze” Wanda Szymanowska
„Niebieskie sandały” Wanda Szymanowska
„Czerwone szpilki” Wanda Szymanowska
Jest to cykl „obuwniczy” opowiadający historię Antoniny, która po trzydziestu latach uwolniła się z kajdan nieudanego małżeństwa. Chowa się w małej wsi Ruczaj Dolny, gdzie przeprowadza małą rewolucję. Sama również szuka swojej drogi i nowego szczęścia. Jej myśli krążą wokół pewnego mężczyzny, którego poznała w Egipcie, a pewnym Aniołem Stróżem, który wybawiał ją z różnych opresji. Bohaterki nie polubiłam, nie zostałaby moją przyjaciółką. Z jednaj strony była bardzo pozytywnie i miło nastawiona do ludzi, chętnie im pomagała. Natomiast z drugiej oceniała ich po wyglądzie, wadze i poprawności języka polskiego. Miałam też takie poczucie, jakby autorka chciała pokazać prowincję, gdzie na całą wieś przypada jeden mężczyzna, który nie nadużywa alkoholu i nie stosuje przemocy wobec żony. Jeżeli chodzi o wydanie, to w trzeciej części znalazłam kilka literówek i zabrakło mi konsekwencji w nazewnictwie Edka, który był Aniołem Stróżem raz pisanym wielka literą raz małą. Ogólnie seria mówi o sile kobiet, wsparciu, spełnianiu marzeń i odwadze. Wiele czytelniczek może się utożsamiać z bohaterkami. Seria na spokojne wieczory, kiedy chcemy odpocząć od trudnych i wymagających lektur.
Myślę, że to lektura obowiązkowa w sytuacjach kryzysowych każdej kobiety – gdy Ci jest smutno i źle, ta historia z pewnością poprawi humor i sprawi, że nadzieja zabłyśnie i w Twoim serduchu!
Na zmiany nigdy nie jest za późno, czasem warto przyznać się do porażki, przełknąć obawę przed opinią innych, pożegnać dawne błędy i ponownie zawalczyć o swoje szczęście. Tak właśnie postąpiła Antonina, której małżeństwo ani trochę nie przypominało wyśnionej bajki. W końcu zrozumiała, iż nie ma sensu dalej cierpieć przy mężu tyranie, który dba wyłącznie o siebie. Alkohol, awantury, a przede wszystkim brak okazywania miłości, doszczętnie zniszczyły ów związek, a arogancja małżonka tylko utwierdziła kobietę w fakcie, iż brak dla nich jakiejkolwiek przyszłości. Tosia postanawia raz na zawsze odciąć się od przeszłości, wyjeżdża na wieś, gdzie pragnie odetchnąć, szczerze przemyśleć całą sytuację i podjąć zupełnie nowy etap. Wierzy, że uda jej się rozpocząć tu lepsze życie, gdzie sama będzie o sobie decydować, robić to, co sprawi jej szczęście, uwolni się od dotychczasowych trosk.
Czy Antonina uratuje się od demonów przeszłości i odnajdzie w nowym miejscu upragniony spokój i szczęście?
Czy spotka tu bratnią duszę, która wprowadzi do jej życia więcej optymizmu?
A może kobieta z miasta wcale nie zostanie zaakceptowana przez małą wiejską społeczność?
"Kiedyś był dla niej wszystkim, całym światem. Uważała, że żaden mężczyzna na świecie nie jest tak przystojny jak on, żaden nie jest lepszym fachowcem niż on, nikt nie potrafi tak czarująco bawić towarzystwa jak on… Teraz przekonana jest, że żaden inny mężczyzna na świecie nie potrafiłby urządzić takiego piekła na ziemi swojej żonie…"
To już moje kolejne spotkanie z twórczością pani Wandy Szymanowskiej i jak zwykle, nie zawiodłam się ani trochę. Autorka ma niesamowity talent do opowiadania o wyjątkowo trudnych sprawach w niesłychanie lekki, przystępny sposób. "Zielone kalosze" to następna subtelna historia z mocnym przesłaniem, której bohaterowie zmagają się z problemami, jakie mogłyby zdarzyć się każdemu z nas.
Niezwykle sugestywny język sprawia, iż automatycznie utożsamiamy się z postaciami, stają się nam bliskie, rozumiemy ich rozterki i pragniemy pomóc im pokonać wszelkie trudności. Liczne zwroty akcji zaskakują, potęgują napięcie, wzbudzają wulkan emocji i powodują, że kartki same przelatują przez palce, bo pragniemy jak najprędzej dotrzeć do finału.
Autorka wykreowała fantastycznych, autentycznych bohaterów, dlatego ich historia przemawia do czytelnika niewiarygodnie silnie. Posiadają całą paletę wad i zalet, targają nimi intensywne emocje, z którymi nie zawsze sobie radzą. W ich życiu nie brakuje strachu, niepewności, dokonują trudnych wyborów, boją się także opinii innych, dlatego nie zawsze potrafią odważyć się zawalczyć o własne szczęście. Stajemy się też naocznymi świadkami ich ogromnej przemiany, która jest skutkiem spotkania dwóch odmiennych światów. Nasze bohaterki, choć początkowo zdają się być całkowitym przeciwieństwem, idealnie się uzupełniają. Wzajemnie uczą się od siebie, wspólnie mają szansę wkroczyć na ścieżkę pomyślności.
"Pierwszy raz Mundek pobił ją parę lat po ślubie. Ukrywała ten incydent, przed światem, bo było jej wstyd. Bała się , co ludzie powiedzą. Wstydziła się przed dziećmi."
Powieść idealnie pokazuje, na czym polega życie z człowiekiem uzależnionym od alkoholu, stosującym przemoc. Dostrzegamy jak związek z takim partnerem wyniszcza kobietę, obniża jej samoocenę, odbiera siłę walki, sens istnienia. Wbrew pozorom, wcale nie jest łatwo wyrwać się z takiej dramatyczne sytuacji, zakończenie owej relacji wymaga niesłychanie wiele determinacji, a przede wszystkim wsparcia od bliskich. Osoba, która kieruje się tylko opinią innych, boi się ich reakcji, wiele traci, staje się bierna, zamiast dążyć do realizacji marzeń czy pragnień. Nasze bohaterki udowadniają, iż nigdy nie jest za późno na szczęście, wolność, czy miłość, motywują nas do działania, napełniają serce wiarą oraz nadzieją, że wszystko jest możliwie, wystarczy tylko się odważyć.
Autorka w genialny sposób ukazała również, jak wygląda życie w takim malutkim miasteczku, gdzie wszyscy się znają, a ich głównym zajęciem jest wzajemna obserwacja. Czymś naturalnym stało się spożywanie przez mężczyzn napojów alkoholowych niemal od samego rana. Tutejsze kobiety nie tylko się z tym pogodziły, ale bez zastanowienia usługują swoim partnerom, sprzątają, piorą, gotują wspaniałe posiłki i nawet nie myślą, by się przeciwstawić. Brak tu także ciekawszych rozrywek, panuje też przyzwolenie na pasywność i głupotę wójta. Sami niestety również nieszczególnie dążą do zmian czy rozwoju.
"Człowiek jest w zasadzie istotą przyzwyczajoną do życia w stadzie i źle znosi długotrwałą samotność. Sam ze sobą się nudzi, bo wydaje mu się, że nikogo tak dobrze nie zna, jak siebie samego. Jednak raz na jakiś czas każdy lubi pozagłębiać się w zakamarki własnego umysłu."
"Zielone kalosze" to niezwykle wartościowa, sugestywnie opowiedziana historia o prawdziwej kobiecej przyjaźni, która dodaje otuchy, wiary i siły, by uwolnić się z toksycznych relacji. Niesłychanie ciepła, przesycona zabawnymi dialogami, napawa optymizmem i wiarą, iż nigdy nie jest za późno na zmiany, w każdym wieku można spełniać marzenia, wystarczy tylko chcieć. Główną siłą napędową tej książki są fantastyczni, perfekcyjnie nakreśleni bohaterowie oraz autentyczność przekazu, który wywołuje prawdziwy wulkan emocji, porusza serce do granic. Przede wszystkim jednak uświadamia, na czym powinien polegać związek. Tu nie ma miejsca na przemoc, służbę, podporządkowywanie się, tracenie własnego ja. Powieść przypomina nam kobietom, że musimy się szanować i tego samego wymagać od partnera, a jeśli relacja jest destrukcyjna, najlepszym rozwiązaniem jest jej zakończenie. Ta wyjątkowa pozycja nie tylko funduje czytelnikom niesłychaną rozrywkę, ale także motywuje i dodaje wiary we własne siły. Polecam gorąco!
Zuzanna Zakrzewska jest ciemnoskórą Polką, doktorem nauk humanistycznych, właścicielką prywatnej szkoły języka polskiego dla cudzoziemców...
Anita – starsza pani z piórkiem we włosach, pomagająca wszystkim dookoła, ciesząca się życiem, które w każdej chwili może jej powiedzieć: Żegnaj...
Przeczytane:2019-03-10,
Wolność, taka zwykła, codzienna, w jakiej nie ogląda się za siebie z obawą. Jej smak nie zawsze jest słodki, bywa ostry, czasem gorzki, lecz to, co najważniejsze w nim - każdy jego odcień wybrany jest osobiście, z wszystkimi zaletami i wadami własnych decyzji. Klatka, nie zawsze złota, ale zbudowana z lęku, nakazów, zakazów, społecznych opinii i własnych przyzwyczajeń, ma równie mocne kraty jak jej stalowe odpowiedniki. Ucieczka z niej nie jest łatwa, chociaż z zewnątrz wydaje się prostym krokiem, lecz gdy w końcu następuje świat zmienia się nie do poznania. Banalne, lecz prawdziwe.
Antonina i Stenia, niepodobne do siebie w ogóle, różne jak dzień i noc. Ich spotkanie jest czysto przypadkowe, lecz jak to bywa właśnie wtedy kiedy człowiek się niczego nie spodziewa zaczyna się coś ważnego. Pierwsza z nich własnie pokonuje życiowy zakręt - po trzydziestu latach zdecydowała się na rozstanie z mężem i właśnie odkrywa uroki nowego życia. Druga wydaje się zwyczajną sprzedawczynią z prowincjonalnego sklepiku. Jednak coś łączy nową mieszkankę Ruczaja Dolnego z jej stałą obywatelką, ale to okaże się ciut później. Wcześniej jest odkrywanie przez Antoninę otoczenia tak różnego od wielkomiejskiego życia, gdzie była kimś zupełnie innym niż chciała. Ruczaj Dolny, mały punkt na mapie jest dla niej miejscem gdzie wreszcie może być sobą, robić dokładnie to, co chce, kiedy chce i z kim chce. Mała chatka przy błotnistej drodze okazuje się czymś więcej niż tylko tymczasowym schronieniem przed przeszłością. Po pierwsze wymaga stawienia czoła rzeczywistości, tak różnej od tej, do której była przyzwyczajona Tosia. Od teraz musi liczyć tylko na siebie i jak się okazuje szybko inni zaczynają również liczyć na nią. Ruczaj Dolny to nie bajka, zaginiona oaza spokoju, szczególnie gdy mija się budkę z piwem lub spotyka sołtysa. Jednak paradoksalnie dzięki nim Tosia odkrywa na co stać ją i mieszkańców. No i jest jeszcze Stenia, nie dobry duch, lecz prawdziwy człowiek, pomagający rozgościć się w niewielkiej chatce miastowej. Przychodząca z pomocą w odpowiednim momencie i nie oczekująca podziękowań. Obie łączy podobne doświadczenie życiowe, jedna z nich dokonała rozrachunku, a druga? Co może zrobić kiedy wiadomo, że przecież taki już jej los, a tak w ogóle nie ona piersza i nie ostatnia w takiej sytuacji? Ale gdzieś tam, w głębi serca, jest jeszcze dawne wspomnienie i szansa odrzucona kiedyś. Może i ona mogłaby, chociaż co ludzie powiedzą?
Zielone kalosze zamiast markowych balerin, błotnista droga w miejsce wybrukowanego chodnika i zaniedbana chatka mająca zastapić wypielęgnowane mieszkanie oraz Antonina i Ruczaj Dolny. Taka składanka nie powinna do siebie pasować, a okazuje się, po wzajemnym dotarciu, barwną i harmonijną mozaiką. Czasem pewne elementy są aż nazbyt kontrastowe, lecz dzięki tym różnicom opowieść ma swój klimat. Wanda Szymanowska opowiedziała w swojej książce o dwóch kobietach, całkowicie różnych, tak samo jak środowiska z jakich pochodzą. Jednak to jedynie pozory, pod nimi kryje się ciepła historia w jakiej są gorzkie tony i słodki smak. Nie ma w niej uogólnień, schematów, podziału na lepszych i gorszych, za to są bohaterowie, a raczej bohaterki - bo to opowieść o nich. Banalnie jest powiedzieć, że są z krwi i kości, lecz taka jest prawda, czasem bywają symboliczne, czasem im się kibicuje, a niekiedy chce się powiedzieć, że przecież to było wiadome. Ale właśnie w tym wszystkim tkwi urok "Zielonych kaloszy", opowieści mogącej wydawać się przewidywalną, bo przecież kobieta uciekająca od dotychczasowej egzystencji w roli głównej, do tego prowincja jako tło. Jednak z wydających się znanych składników da się wyczarować ciekawą historię, gdzie jest miejsce i na humor i na rzeczywistość nieupiększoną. Szczególnie ta ostatnia skłania do refleksji, Tosie i Stenie wcale nie są rzadkością, ale te pierwsze doszły do perfekcji w kamuflowaniu prawdy, a te drugie trafiają na mur milczącej zgody, bo przecież tak musi być. Obie łączą te same doświadczenia - przemoc, alkohol i lata zaciskania zębów, czasem któraś powie w końcu NIE i DOSYĆ TEGO oraz wyciągnie pomocną dłoń do innej w tej samej sytuacji.