Powieść nie musi wskazywać rozwiązań, nie musi się kończyć, skoro żaden koniec nie jest ani potrzebny, ani możliwy. Zośka Papużanka wraca do sagi rodzinnej, lecz zamiast na narodzinach, skupia się na odchodzeniu.
Żaden koniecto próba zrekonstruowania historii rodziny, która rodziną w gruncie rzeczy nie jest. To kilka pokoleń ludzi, którzy niewiele o sobie wiedzą i nie potrafią mówić o swoich trudnościach. Dzieci i wnuki Krystyny, tolerując jej dziwactwa, bezskutecznie starają się odszyfrować sekrety zmarłych, obalić mur nieporozumień, usłyszeć przemilczane historie, by odpowiedzieć sobie na pytanie, kim są i jak ich własne losy są splecione z losami przodków.
,,A może jedynie klaun w cyrku wie, kto naprawdę jest smutny, i tylko dziecko się nie śmieje?", pyta Zośka. A ona umie opowiedzieć o życiu w taki sposób, że dziwimy się zwykłymi sprawami. I przez chwilę zaczynamy rozumieć wszystko. To rodzinna saga, w której żadna relacja nie jest taka, jaka się wydaje. Najodważniejsza powieść Papużanki, językowo zapiera dech.
Sylwia Chutnik
Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 2023-06-28
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 256
“Żaden koniec” to kolejna genialna powieść autorstwa Zośki Papużanki. Autorka krąży wokół rodzinnych spraw, tajemnic, niewypowiedzianych słów i nierozwiązanych kwestii, ale z tą różnicą, że tym razem tematem przewodnim jest śmierć. Śmierć Krystyny, seniorki rodu. Egocentryczna babcia odeszła z tego świata, ale wciąż jest żywa we wspomnieniach najbliższych. Ale czy aby na pewno ci najbliżsi dobrze ją znali? Kobieta nigdy nie odpowiadała wystarczająco na zadawane jej pytania, nie wszystkie sprawy Krystyna pozwalała poruszać. Teraz jej dzieci oraz wnuki próbują zlepić życie Krystyny na nowo, aby móc zapamiętać ją taką, jaka faktycznie była.
To historia rodziny, która, jak chyba każda, skrywa sekrety, żal i niewypowiedziane słowa, które ugrzęzły na lata w gardle i kłują jak ość, której trudno się pozbyć. Autorka po raz kolejny w cudowny sposób sportretowała nas samych. Papużanka jak żadna inna autorka, jak żaden inny autor, z którymi spotkałam się w ciągu mojej wieloletniej czytelniczej przygody, potrafi obserwować życie, otoczenie, ludzkie reakcje, słowa, gesty, utarte teksty i schematy. To niesamowite móc czytać o fikcyjnych postaciach, a z drugiej strony wyraźnie w nich widząc siebie, czy swoich bliskich.
Język, jakim posługuje się autorka to mistrzostwo. Uwielbiam taką luźną, barwną formę, momentami zabawną, podkreśloną wyraźnym sarkazmem. Ale to pod tą pisarską ucztą skrywa się warstwa emocji. Często gorzkich, smutnych, poruszających te aspekty życia, których zwykle staramy się unikać, jak na przykład śmierć. Zośka Papużanka w swojej książce w bardzo otwarty sposób oswaja czytelnika z tym tematem, siejąc ziarno refleksji i nakłaniając do szczerych rozmów, które są tak bardzo potrzebne do budowania wspomnień o nas samych.
Śmierć kojarzy się z przemijaniem, z końcem, czy prawidłowo, a może śmierć to początek czegoś nowego, szczególnie dla tych najbliższych.
Kilka pokoleń rodziny ich spojrzenie na śmierć bliskiej osoby, no właśnie, czy bliskiej? Dzieci i wnuki Krystyny próbują dopasować się do oczekiwań kobiety. Chcą poznać przeszłość rodziny. Jak ich losy są splecione, kim są przodkowie. Z Krystyną nie jest tak łatwo się porozumieć. W relacjach rodzinnych najtrudniejsza jest szczera rozmowa. Rodzą się pytania, które pozostaną bez odpowiedzi już na zawsze.
Z perspektywy wielu osób obserwujemy trudny okres żałoby. Opowieść utkana jest z detali, prostej codzienności, obaw pojedynczego człowieka, który nagle doświadcza momentu odchodzenia najbliższej osoby, albo nie najbliższej, mało znanej, ale że to rodzina, to wypada iść na pogrzeb. Smutek, którego się nie czuje emocje, które ściskają za gardło, ale teraz nie można płakać, bo zdjęcie jest robione, potem można, nawet należy, bo wypada. Autorka oswaja nas ze śmiercią w wyjątkowy sposób, bo odnalazłam parodię zachowań ludzkich w obliczu nieznanego choć nieuniknionego. Mądre prawdy przemycone między zdaniami, jak zwykle u Zośki Papużanki. Tej opowieści nie da się porównać z innymi. Trzeba w nią wniknąć niespiesznie. Miałam wrażenie, że każde zdanie jest wyważone, porównania bardzo przemyślane, a przy tym malownicze, innowacyjne.
Śmierć to początek, bo pomyśl tylko człowieku, gdy twoja babcia odejdzie to przecież dla ciebie początek życia bez niej. Prześmiewcze, ironiczne spojrzenie da się zauważyć, uśmiecham się, bo widzę, że to wszystko prawda, smutna niewygodna, ale prawda. Przymrużmy nieco oczy, bo aż kłuje efekt rodzinnych niedomówień, bolesnych relacji, pustych, miałkich, płytkich, pozbawionych emocji. Są rodziny cieszące się ze swojego szczęścia i pragnące swojego towarzystwa, a są i takie, co oddalone oceanem nieporozumień i sposobem życia.
,,Żaden koniec" to historia, która zadziwi, oszołomi, może i wkurzy czytelnika. Ale również otwiera umysły, tym którzy nie boją się mówić o śmierci, którzy nie obrażą się, że w krzywym zwierciadle przedstawiona została na kartach. Czytamy powoli, nie oceniając, ale zyskując dla siebie mądry przekaz. Między ironią, żartem, smutną prawdę odnajdujemy. Pewne fragmenty czytałam po dwa razy, po to, by jeszcze raz wniknąć w te zdania, pełne liryki i słów, które uderzają w sedno, mocno, stawiając kropkę nie taką strachliwą, małą, a wielką z odwagą. Czy polecam? Oczywiście, ale nie będzie to lekka lektura. Dajmy się wciągnąć autorce w jej sposób przekazu, a usłyszymy prawdy naszpikowane naszymi drobnymi codziennościami i skonfrontujemy się z nimi. Postawiłam ją na półce: literatura piękna, trochę trudna w odbiorze, ale jakże potrzebna.
Powrót do wakacji spędzanych na wsi, do przyrody, dzieciństwa - trudnego, naznaczonego niewyjaśnionym międzypokoleniowym konfliktem ludzi przymuszonych...
Jest taki sobie. Źle się uczy. Nie zadaje pytań. Gubi zeszyty, obgryza paznokcie. Nie spełni żadnych ambicji. Nie będzie nikim ważnym. Wszyscy się z...
Przeczytane:2023-07-30, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2023 roku,
Zośka Papużanka napisała historię, którą trudno jest zakwalifikować do jakiegokolwiek gatunku. Jest to opowieść o wielopokoleniowej rodzinie, która stara się przetrwać, najpierw w Gierkowskiej rzeczywistości, a później w tym, co z niej zostało.
„Żaden koniec” to niezwykła, wielowarstwowa historia. Choć czyta się ją z niemałym trudem, bo dużo jest tu przeskoków, a narracja przypomina potok swobodnej myśli, gdzie nie liczy się jak długie i płynące z nurtem będzie każde następne zdanie, byleby było piękne. Naprawdę piękne.
Mamy tu Krystynę, która w ciągu życia posiadała dwóch mężów, lecz nie chce być położona na cmentarzu obok żadnego z nich. Pierwszego nie kochała wcale i cieszyła się z jego śmierci. Drugi poprosił ja o rękę de facto w ten sam dzień, w który pożegnał się ze światem. Krystyna, jak na starsza osobę przystało, miała swoje mniejsze i większe dziwactwa. Obawiała się sąsiadów, więc wymyślała specjalne kody, aby nie mogli się do niej dostać. Nie bez racji zresztą, bo sąsiedzi prowadzili bezustanna obserwację korytarza, w tym także drzwi, które znajdowały się w jego części. Krystyna, jak na dobrą zonę przystało, urodziła dwoje dzieci: Martę i Mareczka. Jeszcze, gdy oboje byli mali, kłóciła się z pierwszym mężem, ale robili to na tyle cicho, by sąsiedzi nie usłyszeli. Już wtedy budzili w niej wewnętrzny strach. Marta i Marek byli wychowywani w bardzo specyficznym środowisku; ojciec kreślarz, choć był mężczyzną, z pewnością nie zasługiwał na tytuł głowy rodziny. O nie, tę funkcje dzierżyła Krystyna. Robiła w domu to, co się jej żywnie podobało; wiele razy udawał, że umiera, żeby sprawdzić, jak – i czy aby poprawnie – zareagują jej dzieci. Z wiekiem jej stan się pogorszył. Nie tylko „udawała” śmierć, ale zamykała się również w mieszkaniu na trzy spusty, nie dając znaków życia. Kiedy decydowała się na powrót do świata rzeczywistego, to okazywało się, że w jej mieszkaniu zaszły niepokojące zmiany np. jest całe pomalowane na zielono. Marta i Mareczek dorastali w bardzo nieprzyjaznym, wymagającym ciągłej walki o przetrwanie środowisku. Raz nawet posunęli się do ucieczki, choć szybko zostali przyprowadzeni z powrotem przez nieznajomego, spotkanego przypadkowo na cmentarzu. Rodzina z pewnością byłą dysfunkcyjna, choć autorka nie podaje, czy dochodziło tam do przemocy.
Po tych doświadczeniach Marta wyjechała z Krakowa aż do Lublina, by nie ulegać dalszemu terrorowi własnej matki. Marek został i od tego czasu, to on za wszystko odpowiadał. On opanowywał histerie matki, jej zły humor, podejrzliwość, kąśliwość i wieczne użalanie się nad sobą i czasem nad innymi.
Zarówno Marta, jak i Mareczek doczekali się własnych rodzin i dzieci. O mężu Marty wiadomo bardzo niewiele. Jej córka, Justysia, studiuje w Paryżu i rzadko zagląda do rodziny.
O żonie Marka wiadomo bardzo dużo; przypomina młodszą i bardziej zrzędzącą wersję matki Mareczka. Jest teoria, która mówi, że każdy chłopiec w przyszłości wyjdzie za kobietę, która przypomina jego matkę. Marek ucieka od jednej, do drugiej. Od marudnej żony – Helenki, do narzekającej i marudzącej na wszystko – własnej matki. Nie ma łatwego życia, choć na nic się nie skarży. Po prostu przeczekuje to wszystko z iście stoickim spokojem. Czasem z tym samym spokojem dzwoni do siostry, która potem na niego sarka. Rodzina jednoczy się na wszelkich weselach, pogrzebach, czy chrzcinach, jak to rodzina, ale nie wiedza za wiele o sobie i nie mają ochoty bliżej się poznać.
Nie wiemy, jak Krystyna, która powoli wyrasta na główną bohaterkę tego „dramatu” trafia do zakonnic. Nadaje im wszystkim imiona związane z ich charakterem, albo pełniącą w klasztorze funkcją. Nie rozmawia z nimi, lecz porozumiewa się przy pomocy zdań napisanych na kartce. Do większości z nich ma pretensje dotyczące wyglądu, ubioru, lub zachowania. Dla żadnej z nich nie jest życzliwa.
Mam wrażenie, że autorka na podstawie jakiejś anonimowej rodziny opisuje i nazywa relacje łączące większość współczesnych ludzi. Jesteśmy dla siebie tylko „na chwilę”, żeby coś zjeść i móc ponarzekać na to, co nas dręczy. A tak poza tym, to wcale siebie tak bardzo nie potrzebujemy. Z własnej woli oddalamy się od siebie, często nie mamy sobie nic ciekawego do powiedzenia. Jedno myślimy, drugie mówimy, a często ograniczamy się jedynie do narzekania. Nie podobają nam się narzucone odgórnie role społeczne, które zmuszeni jesteśmy odgrywać, bo często nie jesteśmy na to gotowi, albo po prostu tego nie chcemy, ale nie mamy jak zaprotestować. To najlepszy przykład w literaturze powoli rozpadających się i zanikających więzi rodzinnych; relacji pełnych nigdy niewyjaśnionych pretensji, żali, czy błędów, których już nikt nie próbuje naprawiać. Wszyscy się tylko dostosowują i fałszywie uśmiechają, nim w końcu uciekną. W takich relacjach tkwi już większość z nas, a autorka przedstawia to z dużym dystansem i poczuciem humoru, wplatając w opowieść fragmenty przedstawień, wierszy i utworów innego rodzaju. Ma bardzo głęboki zmysł psychologiczny. Autorka z zawodu jest nauczycielką; pisała artykuły do wielu dużych gazet min. „Tygodniku Powszechnym”, „Radarze”, czy „Czasie Literatury”. Otrzymała też kilka prestiżowych nagród. Urodziła się i obecnie żyje w Krakowie.