Powrót do wakacji spędzanych na wsi, do przyrody, dzieciństwa - trudnego, naznaczonego niewyjaśnionym międzypokoleniowym konfliktem ludzi przymuszonych do bycia ze sobą. Kilkunastoletnia narratorka patrzy na świat rozdarty między dalekim i zdominowanym przez swojego ojca ojcem, a matką, która jest postacią idealną, niezwykłą - lecz odrzuconą przez rodzinę męża, nieumiejącą się odnaleźć. Dziecko nie potrafi wytłumaczyć sobie zależności, w które zostało wrzucone - i próbuje znaleźć własne miejsce, odrzucić poczucie winy.
To historia pamięci. Zioła, liście, trawy wkładane pomiędzy kartki książki, mogą oznaczać coś, co chcemy zachować, albo o czym chcemy zapomnieć. To książka o przyjaźni, próbującej pogodzić świat dziecka z miasta z wakacjami dziecka ze wsi. O poszukiwaniu kogoś, kto bardzo się stara być taki, jak my, chociaż nie jest. Kąkol szuka wreszcie odpowiedzi na najstarsze z pytań: czym jest dobro, a czym zło? Czy jesteśmy złem naznaczeni, czy też wybieramy je świadomie? Czy dziecko potrafi być złe?
Ta książka pachnie suchą trawą, mlekiem i korą drzew. Boli jak pierwsze doświadczenie niesprawiedliwości. Jest urokliwa i straszna, nieprawdziwa i prawdziwa - jak każda baśń.
Warto udać się w tę baśniową podróż. Warto przedzierać się przez zarośla wydarzeń, przez gęstwiny historii, przez nieuchronne koleje losu. W tym magicznym realizmie dzieje się wyraziste życie, z którego ,,trzeba wyrywać chwasty" i pamiętać, skąd przychodzimy i po co jesteśmy stworzeni.
Ewa Lipska
Historię rodzinną można pisać na wiele sposobów. Zośka Papużanka zamyka ją we wspomnieniu z dzieciństwa, z wakacji na wsi, gdzie wspólnie spędzają długie tygodnie dziadkowie, ich dzieci z małżonkami i wnuki, czy tego chcą czy nie. Gorzko-słodką opowieść autorka snuje przecudnym językiem i jak zawsze uwodzi wielką uważnością, nie pomijając żadnego chrabąszcza ani polnego chwastu.
Maria Fredro-Smoleńska, ,,Vogue Polska"
Szanowna redakcjo. Bardzo mi przykro, ale odmawiam napisania notki na książkę niejakiej Zośki Papużanki. Po prostu roznosi mnie zazdrość o jej talent. Jak to możliwe, że ona umie tak pisać, że człowiek nie chce kończyć Kąkola? Że chciałby siedzieć do końca życia na wsi, na schodach prababki Karoliny, i przyglądać się kurom wystrojonej ciotki Aurelii. Dlaczego miałabym pisać cokolwiek o książce, w której każde słowo zna swoje miejsce, kolory i faktury czuć na języku, a postaci są pełnokrwiste? Że jest w niej poczucie humoru typowe dla tej pisarki, a jednocześnie uwaga, czułość i troska, bez zbędnej jednak tkliwości. Jest jeszcze dziadek Antoni, terrorysta domowy najwyższej klasy. O nim tym bardziej nie napiszę, bo go nie lubię. Nie ma mowy żebym przyznała, że Zośce Papużance, tej pisarce osobnej, która pisze jak nikt inny, znów się udała znakomita historia, tym razem o wspaniałych wakacjach koszmarnych wakacjach.
Z poważaniem, Magdalena Grzebałkowska
Zośka Papużanka - mieszka i pisze w Krakowie, uczy języka polskiego. Zadebiutowała w roku 2012 Szopką, która przyniosła jej nominacje do Nagrody Literackiej Nike i do Paszportów ,,Polityki". W 2016 roku ukazała się jej druga powieść, On, nominowana do Paszportów ,,Polityki", nagrody Gryfia i wyróżniona tytułem Krakowskiej Książki Miesiąca, w 2017 roku zbiór opowiadań Świat dla ciebie zrobiłem, a w 2020 kolejna powieść Przez.
Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 2021-05-19
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 320
Język oryginału: polski
"Kąkol" Zośka Papużanka
Książka, którą zainteresowałam się po przeczytaniu recenzji mojej kuzynki Renaty Kazik w jej fanpage Brudnopis . Co mogę powiedzieć o "Kąkolu" to to, że jest to bardzo dobra Polska literatura,napisana pięknym polskim językiem. Chciałabym tak pięknie pisać, niestety takie umiejętności, dobór słów i ich piękno jest poza zasięgiem moich umiejętności.
Autorka opisuje nam świat wzrokiem dziecka, dziewczynki która wraz z rodziną, ojcem, mamą- piękną kobietą w lekkiej letniej sukience - i dwojgiem młodszego rodzeństwa zwaną Turniami, spędza całe letnie miesiące w domu wybudowanym przez jej ojca i dziadka, ale ich prawdziwym domem nie jest. Przyglądamy się oczami dziecka temu, co stworzyli dorośli, dorosłe reguły które wcale nie są logiczne, ale są regułami których trzeba bezwzględnie przestrzegać. Poznajemy rodzinę, która czasem stwarza wręcz komiczne sytuacje ,z których nie sposób się nie śmiać. Poznajemy dziadka Antoniego, który w oczach małej narratorki jest Bogiem i wszystko może,bo przecież taki jest Bóg-Dziadek , autorytarny, bezlitosny a czasem okrutny. Babcię, która zaprzyjaźnia się z indyczką. Koloryt postaci jest ogromnie różny, każdy jest wyraźnie opisany i ma swój odrębny charakter. To historia która jest pamięcią jak trawy i zioła powkładane na wieki między kartki zielnika, książka o przyjaźni dzieci z miasta z dziećmi ze wsi,a przede wszystkim o tym czy dziecko potrafi być złe,czy stanie się złe bo ktoś tak mu powiedział, że jest złe.
Trochę smutna, trochę zabawna a na pewno pięknie napisana powieść. Przeczytałam ją w dwa dni i z żalem odkładałam na stosik przeczytanych. Kto choć raz spędził wakacje na wsi,przypomni sobie dziecięce lata na pewno.
Polecam.
Zośka Papużanka w swojej powieści „Kąkol” zabiera nas na wakacje na wieś. Poprzez nietypową narrację nastoletniej dziewczynki ukazuje nam nieprzyjemny świat jaki otacza główną bohaterkę. Niewytłumaczona nienawiść rodziny do jej mamy, władczość dziadka Antoniego, chore zasady panujące w domu i okolicy, dom podgryzany przez korniki, ciężką pracę wiejskich dzieci, wojny pomiędzy sąsiadami. Wszystko to jest opakowane w piękne polne kwiaty, kolory i zapachy lata oraz niewinne zabawy dzieci. W dodatku sama książka jest prześlicznie wydana i z pewnością będzie się znakomicie prezentowała na każdej półce. Twarda oprawa imitująca haft wprowadza nas w sielski, wiejski klimat a autorka wytrwale kontynuuje ten wątek. Polecam wszystkim tym którzy kochają piękne opisy przyrody, nutkę goryczy prawdziwego życia, a także tym którzy nie boją się, że autorka wciągnie ich w rozważania i analizę na temat otaczającego nas świata.
Z twórczością Zośki Papużanki miałam okazję zetknąć się przy jej wcześniejszej książce „Przez”, która wywarła na mnie duże wrażenie zarówno pod względem formy, jak i zawartego w niej przekazu. Chętnie sięgnęłam więc po kolejną pozycję kryjącą się pod sielankową, wypełnioną kolorami okładką. Tym bardziej, że akcja rozgrywa się na wsi w czasach PRL-u, które tak dobrze pamiętam jako dziecko.
Rodzina naszej narratorki, kilkunastoletniej dziewczyny, jedzie na wakacje do rodziny na wieś. I to jej oczami przypatrujemy się życiu na wsi, zarówno jej mieszkańców, jak i przyjezdnych. Przygląda się poszczególnym ludziom, ich charakterom i relacjom. Zatargom i niesnaskom przechodzącym z pokolenia na pokolenie. Beztroskim dziecięcym zabawom, ale i ciężkiej pracy w gospodarstwie. Od jej słów emocje buzują. Budzą się wspomnienia. Przecież tak było. Dokładnie tak.
To opowieść o zwykłych ludzkich ułomnościach, zacietrzewieniu, skrywanej niechęci, patriarchacie, ale również roślinach leczniczych, które mogły przynieść ukojenie na różne dolegliwości ciała, ale nie mogły ukoić duszy.
Narratorka jest niezwykłą obserwatorką, która w codziennym życiu dostrzega więcej. Odczuwa emocje, które uwierają i nie pozwalają cieszyć się beztroskim okresem wakacji. Które zatruwają pozorną wiejską sielankę.
Pięknie napisana i budząca masę wspomnień powieść.
Kąkol to nietypowa książka, bez dialogów, tylko z narracją. Narratorem jest nastoletnia dziewczynka opowiadająca swoje wakacje u dziadków na wsi. Napisana pięknym językiem, tak się wczułam w te narracje jakbym sama tam była, zwłaszcza, że ja również byłam wywożona na wieś na wakacje tyle że zostawałam u ciotek sama, mama musiała pracować..., a ja również pracowałam na wsi, pielenie, zbieranie stonki, w lesie zbieranie jagód, malin; pamiętam też piosenkę o kąkolu,, gdyż ją śpiewaliśmy pieląc łany zbóż z chwastów - kąkolu, kąkolu nie siej się na polu.
Wieś ma swoje uroki dla ludzi nieznających wszystkich obowiązków rolników, oczywiście to wszystko się teraz zmieniło, nie ma już takich wsi jak w tej książce, lecz sąsiedzkie spory i nieporozumienia z pewnością jeszcze można odnaleźć.
Dziewczynka opowiada o tym jakie były zależności między jej babcią i dziadkiem oraz resztą rodziny, kto był tu osoba rządzącą a kto służyć musiał na każde skinienie i to jeszcze bez sprzeciwu. Dziewczynka jest bardzo rozgoryczona tym, jak traktowana jest jej mama oraz inni członkowie rodziny przez dziadka. Poznaje sąsiedzkie animozje, problemy dzieci mieszkańców wsi. Z perspektywy niepewnego siebie dziecka wszystko wydaje się zupełnie inne, obserwacja zachowań, obaw i strachu o siebie lub o rodzinę jest nieporównywalnie inna. Niesprawiedliwy podział ról jest tak pokazany, że nawet mogłam się z tym utożsamić, gdyż pamiętam jeszcze takie odczucia z moich dziecięcych wyjazdów na wakacje.
Kąkol to nastrojowa opowieść, która w każdym zostawi ślad, nie da się po przeczytaniu lub wysłuchaniu tej książki zapomnieć jej od razu. Zostaje refleksja nad rodziną, nad relacjami międzyludzkimi. Jest tu również sporo czarnego humoru i niewyszukanych odzywek.
Tak mnie ta książka wciągnęła, że trudno było się od nie oderwać, lecz niestety nie miałam warunków aby całkowicie wchłonąć się w tę narrację. Częściowo ją przeczytałam, a częściowo wysłuchałam, z pewnością wrócę do wysłuchania w całości gdy będę miała spokojniejszy okres. Klimat wiejski jak z baśni, nie jest jednak tak sielankowy jakby się wydawało.
Bardzo polecam.
Sama okładka książki już przyciąga. Kojarzy mi się z sielanką, z domem na wsi, z beztroskimi wakacjami jako dziecko. I to właśnie dostajemy w środku. Historię o rodzinnych wakacjach na wsi.
Główną narratorką jest dziewczynka, która spędza wraz ze swoimi rodzicami i rodzeństwem wakacje na wsi, zresztą jak zwykle. Wyjeżdżała na wieś do dziadków, do zbyt ciasnego domu dla nich wszystkich.
To nie jest sielankowa opowieść o cieple uroków na wsi. To również opowieść o zwykłych, codziennych problemach. Wspomnienia te dobre i ciepłe oraz te złe i zimne.
Książka obudziła we mnie trochę wspomnień. Wspomnień wakacji na wsi za dzieciaka.
Jestem bardzo ciekawa tej książki. Czytałam dużo pozytywnych opinii na jej temat.
Z pewnością znajdzie się na mojej liście książek do przeczytania:)
"Ta książka pachnie suchą trawą, mlekiem i korą drzew. Ta książka boli jak pierwsze doświadczenie niesprawiedliwości. Jest urokliwa i straszna, nieprawdziwa i prawdziwa – jak każda baśń."
Kąkol opowiada o wakacjach na wsi oraz obowiązkach, które czyhają na osoby mieszkające tam. Pokazuje, że nawet w wakacje życie tam nie jest sielaką. Autorka świetnie oddała ten klimat. W powieści wręcz czuć lato, słońce, zapach siana i rozgrzanych pól.
Książkę czyta się szybko, jest ona lekka lecz mimo to skłania do przemyśleń. Czym jest dobro, a czym zło? To jedna z kwestii, na które można spojrzeć inaczej po tej lekturze. Dodatkowym plusem zdecydowanie są bohaterowie, wykreowani w rzeczywisty i ciekawy sposób, odzwierciedlają ludzi których możemy spotkać w otaczającym nas świecie. Problemy, z którymi postacie się zmagają również są bliskie każdemu z nas. Zdecydowanie polecam tą pozycję, szczególnie na letnie dni.
Okładka książki posiada twardą oprawę, co sprawia, że sam jej wystrój czy tło koloru ecru, ma w sobie pewien... klimat. Piękne kwiaty, gdzieś tam domek, wszystko, tak jakby wyszywane. Wydawnictwo z wydaniem się naprawdę postarało. Kremowe strony, czcionka wystarczająca dla oka. Marginesy i odstępy między wersami zostały zachowane, literówek brak.
Co mnie raziło już na samym początku? Że dialogów, to było tutaj tyle, co kot napłakał, czyli prawie w ogóle. Rozdziałów też nie było, więc wszystko pisane było ciągiem i nie chcę Was oszukiwać, ale nudziłam się przy niej okropnie. Nie mogłam znaleźć sensu, emocji, akcji... Niczego. I te monologi, pisanie ciągiem nie pozostawiają żadnego punktu zaczepienia, które pozwoliłoby wciągnąć się w tę historię, w jakikolwiek sposób ją poczuć.
Nie mogę powiedzieć, bo samo pióro i naprawdę barwny styl autorki jest przekonujący. Niemniej jednak forma nie przekonała mnie i powiem Wam, że nie czuje się zachęcona do sięgnięcia po inne pozycje od tej autorki. Bardzo się ucieszyłam, że pisze i mieszka w Krakowie, to przecież rzut beretem ode mnie, niemniej jednak nie trafiłam do grona osób zadowolonych z lektury. Mimo lekkiego pióra, niestety, nie przemówiła do mnie.
Było tutaj wiele wydarzeń, okej, opisywanych jak życie na wsi (sama jestem ze wsi i wiem, jak to wszystko wyglądało), zabawy, pewne zwyczaje. Było tutaj wszystko i nie było nic konkretnego. Nie czułam zainteresowania, niektóre dialogi miały być śmieszne - dla mnie nie były. Czytałam tę pozycję na siłę jakby za karę i nie zrozumiałam jej fenomenu. Szkoda, bo mogłoby być całkiem inaczej.
Reasumując, ja nie polecam, ta lektura w ogóle okazała się inną, niż przypuszczałam i cóż, zostaje mi jedynie to, żeby nakierować Was na opinie innych, wiem, że ma grono zadowolonych czytelników. Ja niestety nie poczułam jej i nie spodobała mi się. Może jeśli lubicie takie ciągiem pisane historie, praktycznie bez dialogów, to się w niej odnajdziecie. Piękne opisy życia na wsi i samej wsi, jednak to niestety jest stanowczo za mało. Przynajmniej jak dla mnie...
Wakacje na wsi kojarzą mi się z beztroską dla dzieci, gdzie poranna rosa kusi, by nie zakładać butów, chleb z masłem smakuje, jak wykwintne danie, a śmietana pachnie wiosennym powietrzem. Tak wyobrażam sobie sielskie wiejskie wakacje u dziadków. Czy nasi bohaterowie również takie mieli, czy może ich wspomnienia nijak się mają do moich?
Rodzina z miasta, Ojciec, Matka, dwóch synów i jedenastoletnia córka wyjeżdżają do dziadków na lato. Oczami tej nastoletniej dziewczynki obserwujemy otoczenie i relacje międzyludzkie. Myśli, które rodzą się w młodej głowie, są prawdziwe i szczere, a odczucia pozbawiają dorosłych obłudnej ochrony. Tylko dzieci mówią prawdę, jak jest, a dorośli, udając, że jest dobrze, chowają się za fałszywym „Dzień dobry”, skrywają swe myśli, by zadbać o pozory. Poznajemy życie dzieci na wsi i różnice między tymi, które tam przyjechały. Czym są obowiązki dla jednych, a czym dla drugich. Ten sam wiek, ta sama dziecięca radość, a codzienność zupełnie inna.
Piękny język autorki, barwne opisy przyrody. Każdy szczegół, każda rzecz opowiedziana w finezyjny sposób. Łąka, po której aż chce się biegać, owoce rozpływają się w ustach i pachną soczystością, a zioła swoimi niebanalnymi cechami powodują respekt i szacunek. Zewsząd unosi się zapach, z każdej strony opowieści i każdego zdania pachnie trawą, zwierzętami, ogrodem pełnym warzyw i obejściem, na którym kury dostojnie kroczą, każdy szczegół, to zapach wsi. Każdy opisany człowiek, jak przez lupę, jego wnętrze ujrzymy i pozornie nijaki, okazuje się wyjątkowy, bo tak autorka zdania utkała, że każda istota w tej historii dużo zyskała. Realni ludzie, prawdziwa wieś i problemy, których w mieście nie znamy.
Tytułowy Kąkol to chwast niepotrzebny, jak wizyta rodziny. Nikt go nie chce, a który na nowo odradza, się mimo wyrwania, jak oni, którzy przyjadą na kolejne wakacje. Czytamy wolno z rozmysłem, delektujemy się bogatym słownictwem autorki. Opowieść wzrusza, a ja co chwilę podnoszę oczy znad kartek, by przemyśleć, czym autorka mnie uraczyła i dopiero po chwili mogę dalej zagłębić się w nieprzewidywalnym ciągu zdarzeń.
Dla mnie to thriller psychologiczny z wakacjami w tle, który z ust dziewczynki wybrzmiewa jeszcze bardziej dobitnie. Znajdziemy tu spory o miedze, rodzinne kłótnie, niedomówienia. Jest i kontrowersyjna postać, dziadek Antoni, który jest ponad wszystko i ludzie, którzy starają się przetrwać w tych warunkach, sprawiając, by codzienność była znośna, a może ta codzienność jest cudowna, tylko z perspektywy dziewczynki wychowanej w mieście wygląda to inaczej? Sami już wnioski wyciągniecie, a warto się o to pokusić, bo historia zostanie zapamiętana na długo.
Nie jest to jedna z wielu książek, którą czytałam nie przewertujemy jej szybko, a będziemy się nią upajać, nie wyobrazimy sobie zakończenia lub części fabuły, bo jest unikatowa. Każde zdanie ma sens, każdy bohater ważny i doskonale skrojony na miarę, a każdy kamień czy źdźbło trawy niezwykłe, jakby inne niż te, które widzimy na co dzień, bo opowiedziane doskonałym słowem autorki. Już wiem, co to humor według Zośki Papużanki, o którym tak dużo słyszałam, już wiem i poproszę o więcej.
Trzeba przyznać, że Zośka Papużanka ma niebywały talent do przenoszenia czytelnika w opisywane przez siebie miejsca. Sposób, w jaki kreśli rzeczywistość jest niesamowity. Podczas czytania aż czuć słońce na skórze i wiatr we włosach. Czytelnika nie powinna jednak zwieść piękna okładka książki zapowiadająca prawdziwą sielankę powieściową. Sugerując się okładką spodziewać się można pięknych wakacji i samych przyjemności. Autorka opisuje w książce wakacje dzieciństwa, które cała rodzina spędza na wsi. Nie skąpi jednak opisów rodzinnych batalii czy braków w domostwie, a robi to w sposób bardzo obrazowy. Można się przenieść wraz z nią w te czasy idealnie nieidealne, kiedy można było biegać z dziećmi po wsi, ale cała rodzina musiała słuchać dziadka, który miał zawsze rację, jego wrogowie byli wrogami całej rodziny, a sąsiad wiedział wszystko o sąsiedzie i każdym innym człowieku ze wsi.
Podczas czytania przeniosłam się także pamięcią w lata mojego dzieciństwa, kiedy także wyjeżdżałam na wakacje do dziadków (jednak bez rodziców), a do szczęścia nie było potrzeba nic więcej niż parę liści, podwórko i kilkoro dzieci z okolicy. Za to jestem autorce bardzo wdzięczna, ponieważ te wspomnienia wywołały we mnie poczucie szczęścia i spełnienia.
Podoba mi się także sposób pisania autorki. Bardzo lekki i bezpośredni, często ociekający sarkazmem i szczery aż do bólu. Dzięki temu wszystko trafia do mnie jeszcze lepiej. Faktem jednak jest, że ta książka to nie tylko opowieść o spędzaniu wakacji u rodziny, ale także swego rodzaju analiza ludzkich relacji i zależności, nad którą nie sposób się nie pochylić. Każdy ma swoje miejsce oraz określoną rolę do pełnienia, czy to pośród członków rodziny czy w wiejskiej społeczności. Świetna i dogłębna analiza ludzkich charakterów i motywacji. Książka nie jest jednak typową lekką lekturą, ponieważ zmusza czytelnika do zatrzymania się i przemyślenia pewnych życiowych kwestii, pomimo sielankowego pozornie krajobrazu. Bardzo ciekawa pozycja, po którą warto sięgnąć.
***
„Trzeba wyrywać chwasty. Z wiekiem człowiek się przygina do ziemi, żeby pamiętał, żeby sobie przypomniał, skąd przyszedł i na co jest stworzony. Nie da się pleć na stojąco. Trzeba się przygiąć, złapać zły chwast, chwycić zło za głowę, wyjąć i odrzucić daleko, a jeszcze lepiej spalić, żeby nie wróciło.”
Moja pierwsza książka Zośki Papużanki i strzał w dziesiątkę! Kto bowiem nie spędzał wakacji na wsi u dziadków. Ta książka to powrót do wspomnień z dzieciństwa, gdy całe lato szalało się wśród pól, łąk, strumieni, lasów. Wieś daje wiele dobrego, ale również i złego, bo wśród dobroczynnej natury żyją ludzie, którzy po prostu są źli. Małe, wiejskie społeczności i walka o normalne życie. Książka napisana jest pięknym słownictwem, przy czym podoba mi się specyficzne poczucie humoru autorki. Wszystko to łączy się w całość, może nie tak oczywistą i łatwą w odbiorze, ale dającą do myślenia i przywołującą ciepłe wspomnienia z dzieciństwa.
Sentymentalna podróż na małopolską wieś, gdzie beztroska przeplata się z twardymi zasadami, gdzie rodzi się pierwszy bunt. Jeśli książkę pisze Zośka Papużanka po prostu trzeba ją przeczytać! Kąkol to chwast, który niszczy uprawy, to zło w najczystszej postaci, tak naprawdę najbardziej dotyczy on najmłodszych bohaterów, bo czym skorupka za młodu nasiąknie... To powieść zdecydowanie inna od wcześniejszych dzieł Papużanki. Więcej w niej melancholii, dramatu dzieci, które także przeżywają na swój sposób wszystkie konflikty dorosłych i rozumieją zdecydowanie więcej. Kąkol to piękna lecz niezwykle trudna w wyrazie historia, ciężko czytać ją jednym tchem, a jednak przeszywa swą siłą, która oplata nas niczym świeże gałązki pomidorów, unosi się niczym kurz na polnej drodze... Osobiście bardziej przemawiają do mnie poprzednie książki autorki, m.in Przez.
Kąkol opowiada o wakacjach na wsi, takiej sprzed mniej więcej 20-30 lat, kiedy to faktycznie można było na niej spotkać kury i krowy, a przy każdym domu jeśli nie było dużego pola, to przynajmniej ogródek warzywny. W takich okolicznościach co roku przychodziło bohaterce spędzać lato, nie był to jednak odpoczynek u kochającej rodziny, a wręcz przeciwnie. Wśród opisów dziecięcych zabaw i opowieści o jedzeniu owoców prosto z krzaka dominującym wątkiem staje się opis ludzi, z którymi pod jednym dachem mieszkała narratorka. Na wierzch wychodzą problemy rodzinne i to, jak są postrzegane przez dorastające dziecko, które widzi bardzo dużo, choć dorośli zdają się (starają się?) tego nie dostrzegać. W powieści bardzo dobrze widać, jak często ignorowane były dzieci te 20-30 lat temu, a ich potrzeby emocjonalne uznawane za nieistniejące.
W Kąkolu występuje wielu bohaterów, którym narratorka poświęca wiele miejsca. Każdy z nich
zostaje szczegółowo przedstawiony w swoich zajęciach, upodobaniach, a także podejściu do innych
ludzi. Wyraźnie widać, jak bardzo nie wchodzą oni w interakcje z narratorką oraz jej rodzeństwem, jak ignorują ich lub traktują z góry, czasem na granicy pogardy. Na pierwszy plan wysuwa się tu dziadek, którego narratorka przyrównuje do Boga, ale jest to Bóg zły i okrutny dla wszystkich. Niewątpliwie ma on swoje dobre odruchy, ale nie w stosunku do rodziny, na pewno nie dzieci. Nie da się ukryć, że to dziadek wyrządza największą krzywdę narratorce, jest okrutny zarówno w słowach, jak i czynach, z nieuzasadnionych powodów uważając dziewczynkę za zło wcielone. Jak bardzo wpłynął na psychikę już dorosłej kobiety można tylko przypuszczać, niewątpliwie jednak jest to wpływ bardzo duży i negatywny.
Kąkol porusza ważne i trudne tematy, jest rozliczeniem z trudnymi chwilami lata. Nie miałby jednak nawet połowy swojej mocy, gdyby nie przepiękny język, jakim Papużanka go napisała. Bywa stylizowany na dziecięce spostrzeżenia, ale jednocześnie bardzo poetycki i obrazowy. Jest w nim ironia, żart, ale pod nimi kryje się taki mrok, tak wiele emocji, że aż trudno w to uwierzyć. Na szczególną uwagę zasługują fragmenty stylizowane na popularne bajki, w których członkowie rodziny stają się bohaterami. Zdaje się to być zjawiskiem znanym z psychologii, polegającym na wyobrażeniu sobie, że wydarzenia dotyczą kogoś innego i tym samym odebranie im pełnej niszczącej mocy, odseparowanie od emocji. Niewątpliwie sytuacje opisywane w ten sposób musiały być traumatyczne dla ich uczestników i obserwującej narratorki.
Rzadko zwracam szczególną uwagę na sposób, w jaki wydana jest książka, ale w przypadku Kąkola muszę – okłada jest przepiękna i świetnie współgra ze stylem pisania. Pozornie lekka i piękna, ma swojego kąkola, swoją skazę, podobnie jak treść.
To moje drugie spotkanie z prozą Papużanki i podobnie jak w przypadku Przez jestem zachwycona. To trudna, ale bardzo dobra książką napisana w przepiękny sposób. Obawiam się, że nie każdemu się spodoba, ale na pewno zasługuje na uwagę.
---
Także na szarakawiarenka.pl
Książka otrzymana za punkty ISBN na portalu CzytamPieerwszy.pl
Twórczość autorki nie należy do łatwych. Za każdym razem, gdy sięgam po książkę autorki mam wrażenie, że się męczę podczas czytania. Niemniej jednak ta historia do mnie przemówiła. Nie czytało się szybko i lekko, ale było warto.
"Kąkol" Zośki Papużanki to moje kolejne spotkanie z autorką. Jej twórczość nie należy do tych łatwych i lekkich, jednak autorką po raz kolejny mnie nie zawodzi. Przenosi nas na wieś, na łąki, pola, lasy, przypomina beztroskie dzieciństwo. Pokazuje, że pomimo całego otaczającego nas dobra są ludzie, którzy z natury są źli. Poczucie humoru, melancholia w jaką książka nas wprowadza i wspominania, które przywołuje sprawiają, że książka jest zdecydowanie warta przeczytania.
Rewelacyjna, romantyczna, bez wątpienia trafiająca w głąb człowieczego serca. Autorka wręcz maluje słowem, a w wyobraźni czytelnika pojawiają się cudowne obrazy. Godna polecenia powieść nie na jeden wieczór, którą na długo każdy z nas zapamięta.
„Kąkol" to moje drugie spotkanie z twórczością Zośki Papużanki. Po raz drugi jestem zaskoczona jej stylem pisania, wrażliwością i dostrzeganiem niuansów życia codziennego. Ta książka z pewnością wymyka się literackim schematom. Jest to literatura piękna, to na pewno, ale w tym pięknie bardzo umiejętnie ukryte są wady i przywary ludzkie. Nikt tak pięknie nie pisze o wszystkich jasnych i ciemnych stronach stosunków międzyludzkich jak Zośka Papużanka.
Cała fabuła jest misternie upleciona, niczym pajęczyna rozciągnięta między dwoma kąkolami. Choć nie poznałam imienia młodej bohaterki tej powieści, zupełnie mi to nie przeszkodziło w polubieniu jej. Kilkunastoletnia dziewczynka ma wnikliwy umysł, dostrzega wiele zależności, sporów i zgód, pomiędzy członkami swojej rodziny i ich znajomymi. Jej obserwacje są proste i trafione w punkt, pomimo młodego umysłu, który na szczęście jest otwarty i chłonie wszystko niczym gąbka.
Powieść, dzięki nietypowej stylistyce i pięknemu językowi, jest świetną podróżą przez wiejskie życie, kolorowe, wyraziste, czasem wesołe i zabawne a innym razem trudne i okrutne. Podoba mi się specyficzne poczucie humoru autorki i to, że tworzy postaci żywe i realistyczne. Ta powieść jest niebanalną słodko-gorzką historią o dorastaniu, o byciu dobrym i złym człowiekiem, o poczuciu wyższości, o szacunku do innych i o trwaniu w negatywnych relacjach.
Uwodzi poprzez nazywanie codzienność prostymi słowami. Opisuje, skłania do refleksji, przywołuje melancholie. Zośka Papużanka maluje słowem, obraz, na swój sposób, przeszły i skazany na zapomnienie.
„Kąkol” to melancholijna podróż w czasie i przestrzeni. W czasie, bo przenosi nas do epoki sprzed telefonu, za to z mnóstwem zabawy, a w przestrzeni, bo na zapomnianą wieść, gdzie nie wszystko jest sielskie i anielskie. W opowieści tej cała rodzina i kilkuletnie dziecko, będące narratorem tej historii, ruszają na wakacje, do rodzinnego domku letniskowego. Tu wśród upałów i zdartych kolan, rozgrywa się świat na styku dzieciństwa i dorosłości. Z jednej strony czujny, mały narrator, z drugiej rodzicie, dziadkowi i wujostwo, uwikłani w schematy, stereotypy i własne ograniczenia. Czasem nie trzeba rozumieć, by widzieć, nie trzeba tłumaczyć, by spostrzegać.
Ale to już było i nie wróci więcej…
Melancholia – to pierwsze i chyba najintensywniejsze uczucie, które zdominowało mój odbiór tej powieści. Cała fabuła rozgrywa się w czasach, które w takiej formie już nie wrócą. Nie ma jeszcze telefonów, a dzieci muszą zajmować się same sobą. Nie są ani lepsze, ani gorsze. Są inne. Książka najbardziej przemówi do osób, które mają podobne doświadczenia, które wyjeżdżały na wakacje na wieś, spotykały się z całą rodziną i bez kontroli biegały po polach i lasach. Mimo tego każdy znajdzie w niej coś „swojego”, jakiś element wspomnień. W moim przypadku było ich kilka. Oczywiście „samochód, w którym się nie je” (czy w warrancie mojego tatusia: samochód, po wejściu, do którego dzieci od razu chciały jeść), czy „moja mamusia jest najpiękniejsza”. Nie było tego jednak dużo, więc chociaż zarżały się melancholijne momenty, nie odczułam tego jakoś bardzo mocno.
Dzieci i ryby
Są to też czasy zupełnie innego podejścia do dzieci, do ról społecznych, czy rozwiązywania konfliktów społecznych. Poznajemy je z perspektywy co najmniej niecodziennej, bo widzimy oczami małego dziecka. Tego, które się wiecznie pałęta pod nogami, któremu się nic nie tłumaczy, a które rozumie zaskakujące dużo. Jest to fascynujący punkt widzenia, bo niezwykle szczery i wolny od większości uprzedzeń. Pozwala nam ocenić pewne zdarzenia bardziej obiektywnie, niż gdyby relacjonowały je osoby zaangażowane bezpośrednio. I w pewien sposób zastanowić się nad światem dorosłych, który nawet w relacjach rodzinnych buduje mury i uprzedzenia.
Książka nie jest banalną historią, którą czyta się w jeden wieczór, a następnie zapomina o niej. Porusza bardzo życiowe tematy, choć może wydawać się, że są one momentami mocno przekoloryzowane. Nie ma idealnych ludzi, rodzin i wzajemnych relacji. Choć te pokazane w książce są naprawdę tak wyjątkowe, że aż człowiek cieszy się, że go to nie dotyczy.
A może to tylko opowieść dziecka, które wszystko widzi inaczej, a może rozumie bardziej niż dorośli. Dzieci potrzebują uwagi, akceptacji i ogromu miłości. A złe relacje między członkami rodziny odbijają się na ich psychice mocno i dosadnie. To tylko wakacje na wsi, a jak dokładnie, poetycko opisane. Pachnące świeżym chlebem, malinami jedzonymi z krzaka, ziołami i rozczarowaniem.
Język jakim pisze autorka jest niezwykły, bardzo obrazowy, ale i wymagający skupienia. Nie każdy potrafi tak pisać, po prostu jest to dar, który trzeba przelewać na papier.
Książka przepięknie wydana, a napisana jak każda inna Pani Papużanki - wybitnie. Malowniczo, poetycko, o trudnych tematach, gdzie nie wszystko powinno być podane na tacy, a poddane pod rozwagę czytelnika w oparciu o jego własne doświadczenia. Polecam gorąco!
Wreszcie ktoś napisał powieść, że wakacje na wsi, z rodzinką, z dziadkami to nie zawsze jest idylla. Przeczytałam chyba z siedem recenzji tej książki i szlag mnie trafił, jak zobaczyłam opinie o sielankowości wsi spokojnej, wsi wesołej, słodkiej babci gotującej obiadki. To nie jest o tym książka!!! To książka o toksycznych relacjach, o chorym patriarchalnym porządku świata, o niszczeniu poczucia wartości dziecka i zaszczepianiu na wiele, wiele lat poczucia winy.
Papużanka doskonale opisała ten tradycyjny model, gdzie wszyscy, którzy nie są ,,z krwi i kości" nie są godni uwagi, są niewystarczający, niosą ze sobą to, co dla głowy rodu nieakceptowalne. Jak można zachwycać się poetyckimi opisami przyrody, pomijając fakt, że dziecko usłyszało ,,jesteś zła"? Kibicowałam mamie, która spaliła śmierdzący dywan i brawa dla dziewczynki, która powiedziała: ,,a ty umrzesz pierwszy".
"Kąkolu, kąkolu, nie siej się po polu, bo cię panny lubią, na wianki cię skubią, śpiewały gospodynie, a kąkol siał się pannom do wianków, a zbożu na nieszczęście"
Bardzo się cieszę, że przeczytałam tę książkę, bardzo chciałam ją przeczytać i bardzo dziękuję autorce, że dała mi taką możliwość. Pozwoliła mi ona odbyć osobistą podróż sentymentalną, do mojego dzieciństwa. Ponieważ ja też jestem z tego pokolenia, kiedy najlepszymi wakacjami dla dzieci mieszczuchów, były właśnie te u babci na wsi.
Ponieważ narratorką jest dziewczynka bez imienia, bardzo łatwo można się z nią w pełni identyfikować. O swoim imieniu dziewczynka mówi tylko tyle:
"Imię wymyślił mi ojciec i nikt nie ma takiego imienia jak ja [...]. Ale lubię moje imię, lubię je pisać, nie zajmuje wiele miejsca, ma geometrię na początku i chaos zawijasów w środku"
Ja w każdym razie bardzo "poleciałam po swoim" jak powiadają niektórzy psycholodzy. Moje imię też wymyślił mi ojciec i też miałam na wsi swoją "Bejatkę", z którą co roku od nowa się spotykałyśmy i poznawałyśmy, bo przecież dorastałyśmy i miałyśmy wciąż nowe "zmartwienia" o których można było gadać i gadać. Wprawdzie moja Bejatka, miała na imię Ewa, ale i ja co roku się dziwiłam, dlaczego ona mimo tego, że ma wakacje, tak jak i ja, musi pracować.
Dlaczego wciąż siedzi w burakach, porzeczkach, albo wiąże snopki z kłującego zboża, zamiast się ze mną bawić, biegać po łąkach i przeskakiwać przez strumienie. A jak nie pracowała w polu, to musiała pilnować rodzeństwa. Tak.. w tym wypadku było sprawiedliwie i ona i ja miałyśmy "trutnie" do pilnowania a przecież:
" [...] niby dlaczego starsze dziecko ma się opiekować młodszym dzieckiem dlaczego? Chciałyśmy siebie, wakacji, powietrza i piosenek o niespełnionej miłości [...].
Bardzo to w moim odczuciu wtedy, było niesprawiedliwe. Moje "ogony", jak nazywały moje młodsze siostry dzieciaki pod blokiem, wprawdzie nie były bliźniakami, ale były ode mnie o całe lata świetlne młodsze (tak mi się wtedy wydawało) i nie mogły mieć pojęcia o naszych, moich i Bejatki - Ewy, sprawach.
Kiedy już powędrowałam w meandry moich wiejsko-wakacyjnych wspomnień, znalazłam wiele stycznych punktów z tymi w książce. Wprawdzie nie mieliśmy dziadka, jakoś wcześnie babcię odumarł, ale ona sama żelazną ręką trzymała swoją rodzinę i tę miejscową i tę przyjezdną, wakacyjną. Za to mam bardzo podobne doświadczenia, jeśli chodzi o nocne załatwianie się...
Jednak nie jest to do końca wieś sielsko anielska, co raz gdzieś to tu to tam, wyrasta kąkol. Tak jak i smutna ironia w tekście książki. Niby wesoło, słonecznie i radośnie, a jednak:
"Oto jest pech prawdziwy - nawet jak się nie ruszasz, żeby się nie ufajdać, gówno i tak cię samo znajdzie"
albo:
"W domu ludzie, najczęściej, kiedy właśnie pada, wykonują tajemniczym sposobem nowych ludzi, żeby oni też nie mogli ze sobą wytrzymać. Każdemu się to należy"
Niewątpliwie rewelacyjna to książka, a jej autorka to niewątpliwie jedna z najciekawszych współczesnych polskich pisarek.
Wakacje na wsi? Dziadek traktowany jak bóg. Sąsiedzi, rodzina spędzają ze sobą czas, nawet jeśli nie mają na to ochoty. Wspomnienia dziecka, nastolatki bardzo realistyczne. Niepokój, strach, obowiązki i próba wyrwania chociaż chwili dziecięcego szczęścia. Zależnie od wspomnień, swojego dzieciństwa, doświadczeń, każdy czytelnik może odebrać inaczej tę książkę. Wieś to nie sielanka i relaks. Bywa, że tygodnie tam spędzone przeradzają się w koszmar. Kto jest chwastem, kto szkodzi i dodaje goryczy? Bardzo ciekawy język, wyjątkowa spostrzegawczość i dbałość o szczegóły. Gorąco polecam.
Choć nie dokładny, ale powrót do wakacji na wsi jakie spędzałam będąc dzieckiem.
Malownicze krajobrazy, tajemnice rodzinne, zwykłe, niezwykłe problemy, dziecięce zabawy, wakacyjni przyjaciele...
Kąkol to chwast rosnący w zbożu, który po przeoczeniu, zmielony razem z ziarnem na zboże, sprawia, że mąka jest tak gorzka, że po prostu nieużyteczna. I tak książka Zośki Papużanki o tym samym tytule, mimo pięknej, sielskiej okładki, jest historią, w której beztroska dziecięcych wakacji spędzonych na wsi, miesza się z gorzkimi wspomnieniami relacji rodzinnych. Jest to zbiór luźnych skojarzeń, wspomnień, myśli, które często przedstawione są w nawiązaniu do religii, baśni czy po prostu historii. Wspomnienia małej dziewczynki, która w czasach PRLu rok w rok jeździła z rodzicami i młodszym rodzeństwem na wakacje do domku na wsi, w którym zbierała się ich cała rodzina. Rodzina pełna konfliktów, w której ich matka, a zatem i one same, nie były w pełni akceptowane. Rodzina z dziadkiem tyranem, które określany jest tu ciągle mianem Boga. Mimo uroku polskiej wsi, to opowieść gorzka, pisana pięknym, oryginalnym stylem, z długimi zdaniami i lekkim słowotwórstwem, które oddaje dobrze myśli i słowo mówione. Historia oryginalna, lecz i trochę smutna, gorzka, mimo to na pewno warta poznania.
Na pewno nie zasnę, pomyślał, łóżko jest oczywiście za d uże, jak można zasnąć , mając tyle wolnego miejsca z każdej strony. Powinnaś b yła ze mną...
Powieść nie musi wskazywać rozwiązań, nie musi się kończyć, skoro żaden koniec nie jest ani potrzebny, ani możliwy. Zośka Papużanka wraca do sagi rodzinnej...
Przeczytane:2023-07-30,
Poznawanie twórczości Zośki Papużanki to była czysta przyjemność i cieszę się, że dzięki uprzejmości Wydawnictwa Marginesy mogłam zachłysnąć się tym pięknym literackim światem, jaki tworzy autorka.
Narratorką tej historii jest nastolatka, która opowiada o wakacjach spędzanych na wsi u babci i tyranizującego wszystkich dziadka Antoniego. Jak co roku, spotykają się tam w rodzinnym gronie powiększonym o ciotki i wujków. Dziewczyna wraz z rodzicami i Trutniami, jak nazywa młodsze rodzeństwo oraz resztą gości i rezydentami — dziadkami, gniotą się w ciasnym domu, w małych pokojach, boją się schodzić w nocy do toalety, żeby nie obudzić seniora, a w ciągu dnia obracają się wśród typowych, rodzinnych konwenansów, udawanych poprawności, wzajemnego niezrozumienia przykrywanego grzecznościowymi uśmiechami. I tak każdego roku przez dwa miesiące.
Ta książka jest ucztą dla wyobraźni. Autorka w cudownie zabawny i ironiczny sposób zaprezentowała rodzinno-wakacyjną historię, uwypuklając wszystko to, z czym każdy z nas spotkał się, będąc w towarzystwie swojej familii. Zośka Papużanka to świetna obserwatorka życia, której celne uwagi wywołują nie tylko uśmiech, ale i całe rozchichotanie.
Klimat wakacyjnej wsi został namalowany barwnym językiem, którego narracja jest niestandardowa, hipnotyzująca, lekka. Język, którym operuje autorka, jest swobodny, niczym nieograniczony, jak dziecko podczas wakacji na wsi, biegające boso po trawie. Ale upadki też się zdarzają i kolano się rozbije, i guz pojawi się na czole od tego biegania bez butów. I taki jest “Kąkol”. Pod płaszczem sielskości, zabawy, wakacyjnego klimatu, osobistych, prześmiewczych przemyśleń i ironicznych uwag, skrywa słodko-gorzki smak niedojrzałych jeszcze malin i ludzkich problemów.
Ta książka jest do bólu prawdziwa, stanowiąc przy tym świetne kompendium obserwacji życia.