Stanowiąca fabularną całość niedokończona mini powieść Leopolda Tyrmanda.
Chwila, w której poznajemy Jana Franciszka Stukułkę, porucznika służby czynnej 305 pułku piechoty, jest cząstką drugiego dnia wojny, kiedy to Polska stała się początkowo natchnieniem świata, później zaś, pod koniec — nieodzownym elementem popularnej gry pt. „co mam zrobić z tym fantem, który trzymam w ręku?”
Podążamy za porucznikiem Stukułką drogami kampanii wrześniowej, a następnie stajemy się świadkami jego działalności konspiracyjnej, dzięki której podróżujemy po okupowanej Polsce, od Warszawy przez Kraków, Wilno…
Jak zwykle u Tyrmanda opowieść pełna jest celnych obserwacji , anegdot i opowiastek romansowych. Jak zwykle też dostrzegamy w nich fragmenty jego biografii. Opowieść kończy się decyzją bohatera, by wyjechać do Niemiec. Wszak najciemniej jest pod latarnią.
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 2014-09-24
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 200
Leopold Tyrmand to jeden z najbardziej utalentowanych, fascynujących, intrygujących, ale i zarazem niedocenionych pisarzy powojennej Polski. Zazwyczaj bowiem pierwsze skojarzenie z tym nazwiskiem to powieść "Zły", która w 1955 roku ukazała się w druku. Powieść, która wyprzedzała ówczesne czasy o całe dekady, zarówno pod względem merytorycznym jak i literackiej odwagi autora. Mamy zatem książkę "Zły" i dalej.., no właśnie, na tym zazwyczaj kończą się wszelkie wiadomości zwykłego zjadacza chleba, o tym autorze i jego twórczości. A przecież Tyrmand ma na swoim koncie sześć innych powieści, liczne eseje i teksty publicystyczne oraz dziennik. Dlatego też z wielką radością przyjmuję ten fakt, iż co jakiś czas ponownie wydawana jest jedna z prac Leopolda Tyrmanda, która ma szansę trafić także do młodszych czytelników, by zaoferować Im wielkość i wyjątkowość tej literatury. Tym razem na półki księgarń trafiła książka wyjątkowa, gdyż nie została ona nigdy dokończona przez autora, zaś jej tytuł to "Wędrówki i myśli porucznika Stukułki".
Mini powieść Leopolda Tyrmanda, bo tak chyba trzeba nazwać tę pozycje, opowiada o losach tytułowego porucznika Jana Franciszka Stukułki - żołnierza służby czynnej 305 pułku piechoty. Poznajemy tę postać w niezwykle tragicznym okresie z życia bohatera jak i również w historii Polski, mianowicie 2 września 1939 roku. Wraz z kolejnymi rozdziałami towarzyszymy porucznikowi w jego udziale w kampanii wrześniowej, początkach działalności konspiracyjnej w okupowanym kraju, wreszcie podczas podejmowanej decyzji o emigracji..Obok stricte wojskowych i wywiadowczych wydarzeń, obserwujemy tu także niezwykły obraz polskiego społeczeństwa tamtego okresu, dla którego to wojna nie mogła być przeszkodą dla zwykłego życia, pełnego politycznych dysput, kulturalnych przyjemności czy też namiętnych romansów..I tak oto dzięki porucznikowi Stukułce poznajemy niezwykłą opowieść o tych jakże dramatycznych ale i fascynujących czasach..
Książka ta zaskakuje już po pierwszych stronach lektury. Być może to tylko moja, odrębna opinia - osoby, która poza "Złym" nie miała bliższego kontaktu z twórczością tego autora, ale nie mogłam oprzeć się temu nieodpartemu wrażeniu, że dziś już takich książek nikt nie pisze, nie opowiada w tak prosty, łagodny ale i niezwykle ciekawy sposób, jakby to była zwykła rozmowa pomiędzy dwoma starymi przyjaciółmi, o tym co ciekawego wydarzyło się dziś w jego życiu..I choć zdaję sobie sprawę, iż współczesna literatura jest po prostu inna, bardziej złożona, wszechstronna i ukierunkowana na akcję, to jednak nostalgia za tego typu książkami chyba zawsze będzie już powodować u Mnie tęsknotę za tamtą dawną literaturą, w której pierwsze skrzypce grała opowieść, nie zaś efektowność, zszokowanie i rozmach podejmowanego tematu. "Wędrówki i myśli.." to piękna literatura, która powinna być przypominana polskim czytelnikom, ponieważ na to po prostu zasługuje.
Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas lektury tej książki, to niezwykłe poczucie humoru, które w połączeniu z dramatyzmem, zarówno akcji jak i okoliczności polityczny i czasowych fabuły, tworzą niezwykłą mieszankę. Wszakże który z dzisiejszych polskich pisarzy potrafiłby, lub chociażby zechciał, ukazać okropieństwo wojny światowej i życiu w zniewoleniu, z rubasznym humorem na ustach..? Nawet jeśli taki odważny by się znalazł, to zaraz oskarżono by go o profanację, szyderstwo, niestosowność i Bóg wie co jeszcze. Tymczasem Tyrmand wszytko oto uczynił, i do tego w iście brawurowy sposób, który nie pozwala czytać tej powieści w innym stanie, niż ciągłe rozbawienie. Autor uczynił bohatera książki bardzo inteligentnym, pomysłowym, przebiegłym i dowcipnym mężczyzną, który zawsze znajduje wyjście z każdej, nawet najbardziej dramatycznej, sytuacji. Jednak obok owego poczucia humoru, autora jak i bohatera jego książki, znajdziemy tu także liczne anegdoty i obserwacje pisarza, odnoszące się do Polski tamtego okresu, które wcale nie są wyłącznie ironiczne i komiczne, ale zdecydowanie jak najbardziej gorzkie. Zresztą nie sposób nie dostrzec tu także pewnych nawiązań do okresu współczesnego autorowi podczas pracy nad książką, czyli mniej więcej roku 1958- 59. Okresu, w którym dobra passa Tyrmanda skończyła się raz na zawsze, głownie na wskutek opresji i szykan politycznych.
Fabuła tej mini opowieści nie pędzi w zawrotnym tempie, skupiając się przede wszystkim na konkretnych wydarzeniach z życia głównego bohatera, poświęcając im więcej uwagi, by za chwilę "przeskoczyć" znaczny okres czasu, i skupić się na kolejnej przygodzie porucznika Stukułki. Musze przyznać, iż początkowo wydawało mi się to trochę zbyt ogólnikowe, proste, a nawet naiwne. Dopiero jakoś po pierwszych 30 stronach zdałam sobie sprawę, że w tym tkwi właśnie wielkość i niepowtarzalność tej powieści i stylu pisania Tyrmanda. Stylu, opartego na obserwacji, mocnych dialogach i niezwykłym wyczekiwaniu tego, co nastąpi na kolejnych stronach. Ponieważ to właśnie dzięki temu swobodnemu i luźnemu planowi czasowemu fabuły, nie jesteśmy w stanie przewidzieć choćby w najmniejszym stopniu, gdzie za chwilę znajdzie się Nasz główny bohater, i co może go tam spotkać. W zasadzie to można tu chyba mówić o swoistym pamiętniku lub dzienniku głównej postaci, którą obserwujemy jednak nieco z boku, z pozycji obserwatora dzielącego się z Nami tym, co właśnie widzi. I znów nachodzi Mnie ta sama refleksja, że dziś już się tak nie pisze.. - niestety..
Książka ta łączy w sobie kilka gatunków literackich, od powieści przygodowo - wojennej, poprzez komedię, a nawet na romansie skończywszy. I to chyba także jeden z największych atutów tej mini powieści, czyli jej wielobarwność i złożoność. Można by stwierdzić, iż Leopold Tyrmand zawarł w tych 200 stronach wszystko to, co tylko przyszło mu do głowy podczas pracy nad tekstem. I tylko smutek i żal pojawia się w związku z tą myślą, że nigdy nie udało się autorowi dokończyć tego dzieła, które mogłoby w ten sposób stać się książką dorównująca "Złemu" i na trwale wpisującą się w kanony polskiej literatury..Cóż, czasu nie cofniemy, więc pozostaje Nam ciszyć się tym, co Mamy. Myślę, że w książce tej znajdą coś dla siebie wszyscy miłośnicy dobrej literatury, gdyż mimo tak niewielkiej liczby stron tekstu, naprawdę jest tutaj w czym wybierać i czym zaspokajać swój czytelniczy apetyt..:)
Siłą rzeczy książka ta nie była by tak interesujący, gdyby nie postać głównego bohatera, czyli porucznika Stukułki. Z pewnością jest to człowiek, którego nie sposób nie polubić i któremu nie można nie kibicować w jego wszystkich działaniach. Jest to mężczyzna inteligentny, czarujący, przywołujący skojarzenia z przedwojennymi dżentelmenami, którzy zawsze i wszędzie stawiali nade wszystko honor, uczciwość, miłość do ojczyzny i wdzięki pięknych kobiet. No.., może troszkę przesadziłam z tymi atutami Pana Stukułki, ale powiedzmy, ze to takie połączenie Eugeniusza Bodo, Jamesa Bonda i w niewielkim stopniu dobrego wojaka Szwejka:) Jak dla Mnie, jest to genialna mieszanka, która porwała Mnie w wir lektury na długich kilka godzin:)
"Wędrówki i myśli porucznika Stukułki" to książka, którą z pełnym przekonaniem mogę polecić każdemu czytelnikowi bez wyjątku, zarówno temu starszemu jak i młodszemu pokoleniu. Myślę, że dla tych pierwszych będzie stanowić ona doskonałą okazję do odświeżenia sobie pamięci, a być może i fascynacji, tym dawnym stylem pisania..Dla młodego czytelnika będzie to niepowtarzalna szansa na poznanie literatury i pisarstwa z tzw. "dawnej szkoły", które doskonale uświadamia ten fakt, iż książki mogą nieść sobą nie tylko brawurową i kolorowa rozrywkę, ale także i inne, głębsze refleksje..Polecam to literackie spotkanie z Leopoldem Tyrmandem i życzę przedniej zabawy przy lekturze:)
Nie przypadkiem w tytule tej książki znalazła się data jej powstania. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że „Dziennik 1954” jest kroniką...
To był czwartek, 28 września 1967 roku. Dwa lata po wyjeździe Leopolda Tyrmanda z Polski, kilka miesięcy po opublikowaniu przez niego na łamach paryskiej...