Niegdyś spotkałam się z określeniem "Biblia Mody". Oto jest i na naszym polskim rynku pierwszy numer owego - już pewnie można powiedzieć - kultowego klasyka, jeśli chodzi o tytuły modowych magazynów. Ciężko mi porównywać polskie wydanie "Vogue'a" do tych zagranicznych. Wypiszę natomiast te wady i zalety czasopisma, które jako pierwsze rzuciły mi się w oczy.
Zacznę od zalet, a są nimi opasłe rozmiary, dobra jakość papieru i (jak na pierwszy numer) kilka ciekawych artykułów: - "Chcę zachować trochę tajemnicy" - zainteresował mnie ten krótki artykuł z tekstem Eweliny Dziewieli o Aleksandrze Woronieckiej (str. 134), - "Zamieszanie w eterze" - ciekawy, krótki artykuł autorstwa Katarzyny Straszewicz, która interesująco pisze o perfumach, a także przedstawia kilka przydatnych informacji dotyczących ich przechowywania (str. 188-190), - "KC dezerterki" - zapis rozmowy Andy Rottenberg i Barbary Hoff, - "Vogue. Mamy to!" - ciekawy artykuł autorstwa Robin Muir, przedstawiający historię "Vogue'a" (str. 236-246), - sesja zdjęciowa "Polska szkoła" z fotografiami Boo George (str.306-319). W moim odczuciu sesja o niebo lepsza od tej głównej z Anją Rubik.
Do minusów zaliczę to, co rzuca się najbardziej w oczy już po pierwszym przekartkowaniu, mianowicie: niebagatelną liczbę reklam, gdyż (bardzo optymistycznie rzecz ujmując) przez połowę magazynu co druga strona to reklama. Pewnie się czepiam. Rozumiem, że jest to potrzebne i gdyby było inaczej, pewnie cena czasopisma byłaby znacznie wyższa (choć i tak jest dość wysoka), aczkolwiek fajniej byłoby w zamian zobaczyć jakąś ciekawą, kilkunastostronicową sesję zdjęciową, niż reklamy produktów znanych marek. Zwłaszcza, że już podpisy obok ubrań w artykułach już są swego rodzaju reklamą. Zauważyłam, że w miarę czy to przeglądania, czy czytania gazety, z czasem zaczęłam być zmęczona tym, że co drugą kartkę widzę reklamę. Moja irytacja była tym większa, gdy zauważyłam, że reklamą przerywa mi się lekturę artykułów.
Pierwszy numer oceniam jako przeciętny. I ta liczba gwiazdek jest według mnie najbardziej adekwatna do odczuć związanych ze zbyt przytłaczającą ilością reklam. Biorę również pod uwagę główną sesję, która mimo faktu in plus - ilości fotografii - mogłaby bardziej "powalać na kolana", gdyby jej bohaterkami były tylko dwie gwiazdy z okładki zamiast dodatkowo "wielcy polacy", gdzie razem z Lechem Wałęsą zestawiono między innymi Krystynę Jandę, Dorotę Masłowską, Janusza Gajosa czy też Katarzynę Nosowską... Rozumiem zamysł sesji: ukazanie symboli Polski. Stąd też "wielcy polacy" w zestawieniu z pierogami, tylko, że po sesji w "Vogue'u" spodziewałam się jednak czegoś więcej. Tak samo po Anji Rubik oczekiwałam więcej, tymczasem mamy parę smutnych i trochę nudnych fotografii. Całość wyszła jakoś tak niemrawo i przaśnie zarazem...
Jak to mówią: "reklama dźwignią handlu". Tak, lecz w przypadku rzeczonego tytułu reklama mocno zniszczyła mi estetykę i przyjemność z lektury czasopisma. Wszystko zrozumiem, nawet konieczność wsadzania reklam, aczkolwiek w przypadku "Vogue Polska" doszło do sporej przesady. A szkoda.
W przypadku pierwszego numeru powstrzymuję się od wielkiego entuzjazmu. Pewnie mimo to sięgnę po nastepne numery, gdyż, bądź co bądź, widzę pewien potencjał. I mam nadzieję, że dalej będzie już tylko lepiej.
Przeczytane:2018-03-07, Ocena: 3, Przeczytałam, Mam, Gatunek: Czasopisma, Ukończone w roku 2018,
Niegdyś spotkałam się z określeniem "Biblia Mody". Oto jest i na naszym polskim rynku pierwszy numer owego - już pewnie można powiedzieć - kultowego klasyka, jeśli chodzi o tytuły modowych magazynów. Ciężko mi porównywać polskie wydanie "Vogue'a" do tych zagranicznych. Wypiszę natomiast te wady i zalety czasopisma, które jako pierwsze rzuciły mi się w oczy.
Zacznę od zalet, a są nimi opasłe rozmiary, dobra jakość papieru i (jak na pierwszy numer) kilka ciekawych artykułów:
- "Chcę zachować trochę tajemnicy" - zainteresował mnie ten krótki artykuł z tekstem Eweliny Dziewieli o Aleksandrze Woronieckiej (str. 134),
- "Zamieszanie w eterze" - ciekawy, krótki artykuł autorstwa Katarzyny Straszewicz, która interesująco pisze o perfumach, a także przedstawia kilka przydatnych informacji dotyczących ich przechowywania (str. 188-190),
- "KC dezerterki" - zapis rozmowy Andy Rottenberg i Barbary Hoff,
- "Vogue. Mamy to!" - ciekawy artykuł autorstwa Robin Muir, przedstawiający historię "Vogue'a" (str. 236-246),
- sesja zdjęciowa "Polska szkoła" z fotografiami Boo George (str.306-319). W moim odczuciu sesja o niebo lepsza od tej głównej z Anją Rubik.
Do minusów zaliczę to, co rzuca się najbardziej w oczy już po pierwszym przekartkowaniu, mianowicie: niebagatelną liczbę reklam, gdyż (bardzo optymistycznie rzecz ujmując) przez połowę magazynu co druga strona to reklama. Pewnie się czepiam. Rozumiem, że jest to potrzebne i gdyby było inaczej, pewnie cena czasopisma byłaby znacznie wyższa (choć i tak jest dość wysoka), aczkolwiek fajniej byłoby w zamian zobaczyć jakąś ciekawą, kilkunastostronicową sesję zdjęciową, niż reklamy produktów znanych marek. Zwłaszcza, że już podpisy obok ubrań w artykułach już są swego rodzaju reklamą. Zauważyłam, że w miarę czy to przeglądania, czy czytania gazety, z czasem zaczęłam być zmęczona tym, że co drugą kartkę widzę reklamę. Moja irytacja była tym większa, gdy zauważyłam, że reklamą przerywa mi się lekturę artykułów.
Pierwszy numer oceniam jako przeciętny. I ta liczba gwiazdek jest według mnie najbardziej adekwatna do odczuć związanych ze zbyt przytłaczającą ilością reklam. Biorę również pod uwagę główną sesję, która mimo faktu in plus - ilości fotografii - mogłaby bardziej "powalać na kolana", gdyby jej bohaterkami były tylko dwie gwiazdy z okładki zamiast dodatkowo "wielcy polacy", gdzie razem z Lechem Wałęsą zestawiono między innymi Krystynę Jandę, Dorotę Masłowską, Janusza Gajosa czy też Katarzynę Nosowską... Rozumiem zamysł sesji: ukazanie symboli Polski. Stąd też "wielcy polacy" w zestawieniu z pierogami, tylko, że po sesji w "Vogue'u" spodziewałam się jednak czegoś więcej. Tak samo po Anji Rubik oczekiwałam więcej, tymczasem mamy parę smutnych i trochę nudnych fotografii. Całość wyszła jakoś tak niemrawo i przaśnie zarazem...
Jak to mówią: "reklama dźwignią handlu". Tak, lecz w przypadku rzeczonego tytułu reklama mocno zniszczyła mi estetykę i przyjemność z lektury czasopisma. Wszystko zrozumiem, nawet konieczność wsadzania reklam, aczkolwiek w przypadku "Vogue Polska" doszło do sporej przesady. A szkoda.
W przypadku pierwszego numeru powstrzymuję się od wielkiego entuzjazmu. Pewnie mimo to sięgnę po nastepne numery, gdyż, bądź co bądź, widzę pewien potencjał. I mam nadzieję, że dalej będzie już tylko lepiej.