Debiut prozatorski jednego z najbardziej utalentowanych polskich muzyków, dwukrotnego zdobywcy platynowej płyty, nazywanego ,,nadzieją polskiego rynku muzycznego" - Tomasza Organka.
Teoria opanowywania trwogi to przepełniona odwołaniami do literatury, filmu, muzyki i popkultury opowieść o rezygnacji, zagubieniu w kapitalistycznej rzeczywistości, rozpadzie więzów rodzinnych. Zaskakująco wiarygodna powieść pokoleniowa o ludziach na skraju rozpaczy pisana z perspektywy człowieka, który osiągnął sukces.
Błyskotliwa, cyniczna, ale niepozbawiona poczucia humoru.
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2019-05-29
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 352
Coś mi się wydaje, że ta recenzja będzie równie obfita w słowa, a uboga w konkret co recenzowana książka... Ale po kolei. W moje ręce trafił debiut prozatorski Tomasza Organka, muzyka i kompozytora, piosenkarza oraz autora tekstów. Człowieka, o którym dotąd nie słyszałam. Jak to mam w zwyczaju, przeszukałam sieć, żeby trochę go poznać. Dowiedziałam się, że już wcześniej parał się pisaniem, ale krótką formą i dopiero "Teoria opanowywania trwogi" dała mu możliwość powiedzenia wszystkiego tak, jak chciał (parafrazując za Newsweekiem). Tak więc zasiadłam do lektury, mając świadomość, że trzymam w ręku książkę pisaną przez artystę. Debiut, ale bynajmniej nie twór niewprawnej ręki, dopiero uczącej się, jak trzymać pióro. Co kryje się za niepozorną, minimalistyczną okładką? Opowieść o wspólnej podróży Borysa i Anety (Niety), dwojga ludzi jednocześnie bliskich sobie i obcych, różnych, a jednak zaskakująco podobnych. Oboje uciekają przed światem, każde na swój sposób. Żadne nie pasuje do rzeczywistości, z tym, że jedno z rezygnacją się z tym godzi, a drugie agresywnie walczy.
Słowa, słowa, słowa, jakby to rzekł Hamlet. W "Teorii..." słowa zagarniają przestrzeń. Przykładowo, znajdziemy w niej rozpisywanie się na parę stron o tym, że w pewnej klubokawiarni pękła rura w WC. Swoją drogą, jakie tam serwowano genialne jedzenie! Moje wege-serduszko (a raczej wege-żołądek) radowało się równie mocno, jak mocno autor kpił z hipsterskości tejże kawiarni. Wybrałabym się tam bez wahania i nie odstraszyłyby mnie "te wszystkie grafiki, nie bez pewnej dosłowności wskazujące na pedofilne tony seksualności en vogue, te plastikowe klasycyzujące rzeźby, skąpane w kontrolowanym przez neobanalistów kiczu, wreszcie ta czarno-biała podłoga w toalecie. Ta wydyskutowana w męczarniach niekończących się debat metafora dosadności przyziemia, po którym stąpamy. Poza puchem różu, w który uciekamy w swym pragnieniu piękna i rozkoszy, pod stopami jest jeszcze czarno-biały konkret".
Zastanawiałam się, czy, a jeśli - to kiedy zacznie mnie drażnić organkowe rozwleczenie stylu, brak konkretów w fabule, leniwy słowotok, samonakręcający się zachwytem nad plastycznością języka. Zdania przewalające się przez kilka wersów, żeby wreszcie przekazać treść właściwą. I budzące się gdzieś w głębi trzewi rozdrażnienie, jak w rozmowie z osobą, która się jąka. Chciałoby się jej pomóc, podpowiedzieć, jakoś przyspieszyć jej wypowiedź, ale w obawie przed gafą milczy się i cierpiąc cierpliwie czeka na kropkę. Zastanawiałam się, czy nie zacznę tęsknić za lakonicznością Pilipiuka, który bijatykę ze świszczeniem krowich łańcuchów i fruwaniem wybitych zębów potrafi opisać jednym, góra dwoma zdaniami.
W "Teorii..." akcja właściwa rozkręca się (o ile można tak rzec o tej książce) dopiero od połowy. Mamy do czynienia z przemocą słowną i fizyczną, "teraźniejszą" oraz tą, która trwała przed laty, ale bardziej niż strach przed pobiciem czy śmiercią z rąk bandytów w trakcie czytania czuje się strach przed życiem, przed jego jałowością. Czuje się tę tytułową trwogę - świadomość nieuchronności końca, tymczasowości na tym świecie. Memento mori. Znów przypomniał mi się szatan Staffa, taki zasmucony życiem, że wszystko wokół niego umierało.
Niewątpliwie Tomasz Organek pisze niecodziennie, nietypowo, tak bardzo inaczej. W dobie łatwych, lekkich książek do przeczytania na raz jego debiut zaskakuje. Wielu pewnie zaskoczy nieprzyjemnie, bo zmusza do skupienia i analizy czytanych treści ("co poeta miał na myśli"). Nie da się go przelecieć oczami, jednocześnie lajkując kolejne fotki na Instagramie. To nie taka książka. Sama planowałam przeczytać ją w jedno popołudnie i beztrosko skrobnąć recenzję. Naiwna... W "Teorię..." trzeba się wtopić, zespolić z nią, a później przespać i przetrawić. Potem dopiero można myśleć o dzieleniu się wrażeniami.
Chociaż może tak nie brzmię, debiut Organka mi się podobał. Zadziwił mnie wnikliwością obserwacji autora, odniesieniami do literatury i muzyki (no dobrze, to akurat mnie nie zdziwiło), przekonał poczuciem humoru. Trochę też zasmucił, a trochę wprawił w dyskomfort, bo przypomniał mi moje rozterki egzystencjalne. Może wszyscy boimy się tego samego - czy znajdziemy swoje miejsce w życiu, czy staniemy w punkcie przydzielonym nam przez los? A może trzeba mieć większą wrażliwość do takich rozmyślań? Nie wiem. Polecam, ale z rozwagą. Nie każdemu podejdzie, zdecydowanie nie każdemu.
Dziwna historia napisana mało przystępnym językiem. Dobra na raz, choć jeśli jej ktoś nie przeczyta nic nie straci.
Nie móc czy nie chcieć oto jest pytanie.
„Nic nie znaczy niczego, a wszystko może być wszystkim. Wszystko jest polityką, a polityka jest wszystkim. Wszystko zabiliśmy, o wszystko zginęliśmy i zwyczajnie umieraliśmy. Wszystko zostało podzielone i znienawidzone. Wszystko zostało oplute(…)”.
W ostatnim czasie zrobiło się dość głośno o Tomaszu Organku i nie jest to bynajmniej związane z jego muzyką, lecz z jego debiutem, jako pisarza. „ Teoria opanowywania strachu „ dzieło literackie autora znalazło się na zestawieniach tytułów, które należy przeczytać. Sam autor wraz ze swoim dziełem gościł na wielu wydarzeniach literackich. Nie będę czarować, że znana mi była wcześniej postać Tomasza Organka, bo tak nie było i nie znam jego dokonań, jako muzyka, chociaż naczytałam się wielu pozytywnych komentarzy wielbicieli jego talentu. Sięgając po jego książkę miałam, zatem wiele obaw, jak poradził sobie, jako pisarz.
Tomasz Organek wspomniał w swoim wywiadzie cytując klasyka, że „ czasem człowiek musi, bo inaczej się udusi „, kontynuując myśl „ pisać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej „, ale pytanie czy powinien. Nastała obecnie moda na to, że nagle wszyscy zaczynają pisać książki. Piosenkarze, tancerze, kucharze, redaktorzy itd., a pisarze chyba zaczną śpiewać i tańczyć. Jakoś tak mi się porobiło, że czuję wewnętrzny opór do tego typu eksperymentów. Ogólnie rzecz ujmując ogarnia mnie trwoga nie tylko przed śmiercią, bo z tym boryka się każdy, ale przed książkami, na czytanie, których traci się czas doszukując się tego, co autor miał na myśli i dorabiać sobie teorie, skoro sam chyba nie do końca wiedział, o czym chciał pisać.
Książka reklamowana słowami: błyskotliwa, cyniczna, ale niepozbawiona poczucia humoru. Dla mnie ta powieść jest specyficzna, żeby nie rzec dziwna. W zamyśle autora zapewne miała to być powieść drogi z elementami thrillera i to są jedyne wątki, które mnie zaciekawiły. Filozoficzne rozważania głównego bohatera dotyczących kondycji naszego społeczeństwa przy pomocy rymowanych i powtarzanych słów jak w piosence dosłownie mnie irytowały.
Zastanawiam się skąd w autorze tyle pesymizmu, ironii i krytyki współczesnego pokolenia. Narzeka na rozpad więzi, rodzinnych, brak poszanowania wartości, że ludzie znajdują się na skraju rozpaczy, a nie odpowiada na pytanie, dlaczego tak jest. Najłatwiej narzekać, marudzić, że wszystko jest nie tak za pomocą banałów, utartych spostrzeżeń i wyświechtanych frazesów, mieć marzenia i nic z tym nie robić.
„ Miałem trzydzieści dziewięć lat i czułem obojętność. Miałem trzydzieści dziewięć lat i chciałem czuć piękno „
Mamy taki stan rzeczy, bo oprócz narzekania nic nie robimy, jako że tak jest najłatwiej. Sami niszczymy, co wartościowe, a jeżeli nawet nie, to na to pozwalamy, na opluwanie najważniejszych wartości, ba nawet świętości, bo w profanowaniu symboli naszej religii widzimy wizję artystyczną. Czy jakikolwiek inny naród by na to pozwolił?
Autor kojarzy mi się osobą, którą czasem mamy okazję spotkać na jakimś oficjalnym przyjęciu, która chce błyszczeć w towarzystwie. Opowiada, gada, dowcipkuje na siłę próbuje uchodzić za osobę, która podchodzi do wszystkiego na luzie. Na początku taki ktoś wydaje się nam wiarygodny i fajny, ale dłuższe przebywanie w towarzystwie kogoś takiego jest męczące. Z pozoru inteligentnie prowadzona konwersacja, nie przynosi nic poza chwilą uśmiechu pobłażania na twarzy,o której następnie bardzo szybko zapominamy, pozostaje po niej jedynie mgliste wspomnienie.
W jakieś recenzji przeczytałam, że jest to literatura dla inteligentnego czytelnika, więc moja inteligencja chyba szwankuje, bo nie wiele zrozumiałam, nie wiele zapamiętałam, nie polubiłam bohaterów. Czy wyszłam na ignorantkę? Być może. Krytyka zachwyca się tą książką obwołując niezwykłym dziełem, natomiast zwykli czytelnicy do grona, którego siebie zaliczam, uważają jednak inaczej.
„Macie, macie i umieracie. Tobie, Borys, potrzebna jest taka zwykła polska Ania. Taka Ania do gotowania, zmywania, dymania, prasowania i wekowania. Ania, co nie ma zdania”
Nic dodać nic ująć.
Podchodziłam do tej powieści z pewną rezerwą. Jak zawsze w takich sytuacjach bałam się rozczarowania. Bo gdy autorem jest uznany muzyk... Bo gdy powieść już w chwili wydania zostaje zdefiniowana jako powieść pokoleniowa... Wydaje mi się, że Tomasz Organek faktycznie trafnie dokonał swoistego podsumowania. I myślę, że osoby z roczników 70. i wczesnych 80. (w tym ja), jeśli nie w pełni to z całym przekonaniem w większym lub mniejszym stopniu mogą odnaleźć cząstkę siebie w głównych bohaterach.
Paradoksalnie głównych bohaterów nie polubiłam. Denerwowała mnie ich niemoc, bezsilność, a jednocześnie bezczelność, buta, arogancja i rozzuchwalenie. Tak jak o dzisiejszym młodym pokoleniu mogę powiedzieć, że jest bardzo roszczeniowe, tak o pokoleniu, które może utożsamiać się z głównymi bohaterami mogę powiedzieć, że jest bardzo sfrustrowane. I rzeczywiście poniekąd skrzywdzone. Bo im zawsze wszystko przechodzi koło nosa. Zawsze są pominięci. Zawsze są stratni. Zawsze są albo za szybko, albo za późno. A czasu cofnąć nie można. Cóż pozostaje? A no pozostaje odnaleźć się w tym nowym świecie po raz kolejny, zostawiając swoje frustrację gdzieś daleko.
Nie polubiłam Borysa za jego nijakość, za jego marnowanie cennego przecież czasu, za jego narzekanie, za jego rezygnację, za jego chore i depresyjne wręcz przywiązanie do Anety....
Nie polubiłam Anety za jej bezczelność i chamstwo, za jej sposób traktowania innych, za jej przeświadczenie o własnej wyjątkowości podczas gdy… Za jej maskę i udawanie, że jest kimś zupełnie innym. Pozornie silna i żyjąca w luksusie kobieta. Naprawdę to cały czas mała skrzywdzona dziewczynka nie potrafiąca nawiązać dialogu z najbliższymi, nie potrafiąca nawiązać wartościowej relacji z drugim człowiekiem.
"Teoria opanowywania trwogi" została okrzyknięta nieprzeciętną powieścią drogi. I to bez dwóch zdań jest świetna powieść drogi. Drogi w znaczeniu zarówno dosłownym, jak i metaforycznym. Dla tych, którzy szukają w powieści nie tylko rozważań i rozmyślań natury filozoficzno-psychologicznej, a najzwyczajniej w świecie rozrywki i sensacji też znajdą coś dla siebie. Bo okazało się, że przystanek na małej i zapyziałej stacji benzynowej pociągnie za sobą niemało przygód. Przygód raczej bolesnych i mało przyjemnych, ale za to zapewniających dreszczyk emocji.
Jest i o relacjach międzyludzkich. Tych przyjacielskich, i tych rodzinnych. Czy uda się odbudować relacje zerwane tak dawno temu? Czy można wybaczyć te wszystkie cierpienia i krzywdy, które nagromadziły się przez lata? To niezrozumienie drugiego człowieka… Czy można wyrzucić z własnego serca dom rodzinny, nawet jeśli do najszczęśliwszych nie należał? Jak to będzie wpływać na przyszłe związki?
Pytań można zadać o wiele więcej, bo do tego skłania lektura. Odpowiedzi znajdziemy znacznie mniej.
"Teoria opanowywania trwogi" wywołuje skrajne emocje. Tu nie ma emocji pośrednich. Są albo pozytywne, albo negatywne. Jedno jest pewne. To powieść, która jest dobrze napisana i po którą warto sięgnąć. Mimo bohaterów, których przecież nie polubiłam. Mimo pojawiających się dość często wulgaryzmów. Mimo irracjonalnych niekiedy sytuacji. Mimo braku recepty na to, jak wyjść z tego swoistego impasu. ...
Dzisiejsze życie ofiaruje nam mnóstwo różnych możliwości, jednak ludzie w nim są coraz bardziej zagubieni…
Tomasz Organek – polski kompozytor, piosenkarz, muzyk, a od niedawna również pisarz. „Teoria opanowywania trwogi” to jego debiut. Ten niezwykły tytuł nawiązuje do teorii psychologicznej (ang. terror management theory – TMT), która zakłada, że źródłem ludzkiej motywacji i przekonań jest trwoga, będąca wynikiem świadomości nieuniknionej śmierci. Nie bez przyczyny wymieniona powieść nosi taki tytuł. Książka ta przepełniona jest wewnętrznym monologiem głównego bohatera. Pełna filozofii i egzystencjalizmu. Czytelnik, co rusz ma możliwość wsłuchania się w wewnętrzny głos narratora – błyskotliwy, ironiczny, zabawny…
Fabuła powieści to historia pewnej niezwykłej pary znajomych – Anety i Borysa, kochającego się w niej od lat. Poznajemy ich w trudnym dla nich momencie. On właśnie stracił pracę, której nie lubił, ona otrzymała wiadomość o śmierci ojca, z którym nie była zżyta. Spotykają się po latach i razem ruszają na pogrzeb ojca kobiety. Jak się okaże, podróż ta będzie dość niezwykła.
Bohaterowie to postacie całkowicie od siebie odmienne, są niczym woda i ogień. Ona – żywioł, choleryczka, kobieta żyjąca chwilą, on – jej przeciwieństwo. A jednak łączy ich jakaś wspólna więź, jakaś nić porozumienia. Postacie te autor nakreślił w sposób realny. I mimo że styl bycia Anety i Borysa jest specyficzny, to jednak spójny z całą książką, nadaje jej swego rodzaju smaku.
„Teoria opanowywania trwogi” z pewnością nie jest łatwą książką. Łączy ona w sobie różne gatunki, ale przede wszystkim jest to połączenie powieści psychologicznej z elementami thrillera. Autor w błyskotliwy sposób, poprzez zawarte myśli i dialogi, ukazuje jak bardzo współcześni ludzie są zagubieni. Pan Organek każdy rozpoczęty temat rozwija w sposób niemal wyczerpujący. A wybór poruszanych tematów nadaje jej charakter filozoficzny.
Styl autora sam w sobie jest lekki i przyjemny, wręcz płynny, poetycki. Słowa są dobrane z wielką starannością, a zarazem niewymuszone, dopasowane. Pan Tomasz Organek pisze niezwykle, pięknie. Jednak nie jest to książka na jeden wieczór. Tu trzeba przystanąć, skupić się na poruszanych kwestiach. Tu każdy temat jest rozwijany, rozważany, omawiany. Fabułą miesza się z przemyśleniami o codzienności, zwykłych, znanych każdemu z nas sprawach. Autor robi to w sposób ciekawy i zabawny, choć czasem, ze względu na nadmierne rozwijanie się nad niemal każdym tematem, również nużący i frustrujący. Ten wszechobecny słowotok bohatera niestety dodatkowo spowalnia akcję.
„Teoria opanowywania trwogi” nie jest książką dla każdego. Jeśli ktoś liczy na lekką, przyjemną lekturę to niestety nie jest to tego typu literatura. Natomiast będzie ona idealna dla miłośników książek filozoficzno-psychologicznych. Z pewnością jest to ambitna i odważna pozycja, która porusza trudne tematy.
Osobiście uważam, że powieść ta ma w sobie coś niezwykłego. Co prawda sama fabuła mnie nie urzekła, natomiast całokształt już tak. A za to, jak Pan Tomasz Organek potrafi zręcznie operować słowem, należy się wielki ukłon.
Po zapoznaniu się pierwszymi trzema rozdziałami książki autorstwa Pana Tomasza Organka pt. ''Teoria opanowywania trwogi'' stwierdziłam, że spróbuje dać mu szansę wykazania się muzykowi, który dopiero zaczyna tworzyć w branży pisarskiej. Na podstawie wcześniej przeprowadzonego w radiu z nim wywiadu wywnioskowałam, że skoro sam ocenia siebie, że jest skromny jako pisarz i traktuje to z uśmiechem. Nic dodać, nic ująć.
Borys to według mnie bohater, który jest odważny, posiada ogromne poczucie humoru, ale chwilami nazbyt mocne. Świat widziany z jego perspektywy daje wiele do życzenia, myślenia Czytelnikowi, który chciałby bliżej przyjrzeć się dotychczasowemu życiu Borysa, który właściwie sam nie wie, czego oczekuje od samego siebie. Jednym słowem zakręcony egoistyczny facet.
To wyjątkowo trudny dla mnie bohater, który wywołujący negatywne emocje, gdyż Borys żyje, swoim własnym życiem rozpamiętując je i narzekając na nie. Pojmowanie współczesnego świata czyni go słabszym.
Próbowałam go zrozumieć, ale jest zbyt mocnym dla mnie przeciwnikiem i dałabym mu szansę na to, aby zapoznając, się ze mną spróbował zmienić swoje dotychczasowe życiowe negatywne poglądy.
Nie zabraknie tutaj poczucia humoru ujętego w oryginalny sposób, gdyż jest przekazany przy ujawnieniu dogłębnej szczerości bohatera.
Debiut autorski Pana Tomasza Organka oceniam pozytywnie, gdyż nie miał łatwego zadania podczas budowania całościowej postaci zagubionego bohatera, gdyż wynika to z obserwacji autora na współczesny świat, w którym nie można czuć się bezpiecznie.
Jest to pierwsza pozycja, którą ocenię tak nisko - nie trafiłam wcześniej na samo dno i nie usłyszałam pukania od spodu. Książka trafiła do mnie w ramach recenzji od GW Foksal, sama raczej bym po nią nie sięgnęła. Cukru nie będzie, bo od jakiegoś czasu nauczyłam się nie słodzić.
Jedynym, czym się powiedzmy zachwyciłam jest minimalistyczna okładka – prosta, czarno-biała nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba. I jak bardzo się człowiek po okładce może pomylić.
Otwierając książkę widzę gigantyczne marginesy, czy to miał być wiersz na 300 stron? Czy aby dodać objętości autor postanowił zawężyć treść i machnąć obramowanie po 4 cm? Taką taktyką moja magisterka miałaby 300 stron.
Niesmak, a to dopiero początek.
Zaczynam czytać i mam wrażenie, że już to gdzieś słyszałam. Piotr C. i Pokolenie Ikea? Tu i tam Warszawa, historia podobna, ale może to zbieg okoliczności. Im dalej w las tym zastanawiałam się, co ja czytam? Plątanina słów kompletnie do siebie nie pasujących zlepionych w jedną całość. Miałam wrażenie, że autor albo coś wypalił pisząc tę książkę albo kompletnie nie nadajemy na tych samych falach – jedno i drugie ma tutaj rację bytu. Treść jest po prostu ciężka i mało zrozumiała. Musiałam kilkukrotnie czytać fragmenty, żeby cokolwiek z nich zrozumieć. Fakt, proza charakteryzuje się wyszukanymi słowami, metaforami, ale to przerosło nawet taki gatunek.
Bohater kreowany na typowego marudę to mało, zrzęda do sześcianu już lepiej. Jak będę chciała się pociąć, to znajdę inny sposób niż czytanie takich wypocin. Jest Warszawa, są wulgaryzmy, jest fajnie? Nie. Nic tu tak naprawdę do siebie nie pasuje.
Dla mnie jest to udowodnienie, że pisać każdy może (tak samo jak śpiewać), a że nie da się czegoś czytać/słuchać to już inna bajka. Na koniec poproszę, Panie Organek już lepiej graj, tylko nie pisz więcej.
Borys jest trzydziestodziewięcioletnim mężczyzną, który nie jest zadowolony ze swojego życia. Właśnie stracił pracę, na które i tak mu nie zależało. Dni upływają mu bez pośpiechu i bez wielkich wzruszeń. Jednak pewnego dnia spotyka Anetę „Nietę”, swoją niespełnioną miłość. Spotkanie doprowadza do wspólnej podróży, która okazuje się odskocznią od szarej, borysowej rzeczywistości.
Z początku byłam podekscytowana wizją zrecenzowania książki „Teoria opanowywania trwogi” Tomasza Organka. Uwielbiam jego muzyczną twórczość i miałam nadzieję, że ta pisarska będzie równie dobra. Jednak muszę z przykrością stwierdzić, że bardzo się zawiodłam.
Często nie rozumiałam tego, co czytam. Sama historia jest mało przewidywalna i pełna dziwactw. Może i byłoby to dobre, ale w książce panował istny misz-maszem styli, które często do siebie nie pasowały. Tomasz Organek pisze w specyficzny sposób, który mi po prostu nie przypadł do gustu i sprawiał, że książka była strasznie trudna w odbiorze. Miałam wrażenie, że był on na siłę wyszukany i groteskowo plastyczny. W dodatku książka nie poruszała błahych tematów, ponieważ historie krążyły wokół śmierci, dojrzewania i zmian, czemu opisowi nie służył ten styl pisania. Przez to nie potrafiłam skupić na niej swojej uwagi, a myśli wciąż gdzieś odpływały.
Nie zapałałam również przyjaźnią do głównych bohaterów. Borys i Nieta wydawali mi się czasem tak odpychającymi postaciami, że miałam szczerą ochotę odłożyć książkę. Mężczyzna jak na swój wiek był tak bardzo zagubiony, że aż nie byłam w stanie o tym czytać.
Plus należy się jednak za znakomite oddanie małomiasteczkowej mentalności. Jednak tylko to nie jest w stanie uratować tej książki.
Podsumowując – obfita w słowa, uboga w konkrety. Historia nieco abstrakcyjna, pełna metafor. I po prostu smutna i pełna rozczarowań (nie tylko czytelniczych). Pisana jest nietypowo, jest bardzo inaczej, ale uważam, że nie był to udany debiut i nie wiem czy kiedykolwiek przeczytam coś, co wyjdzie spod jego pióra. Panie Tomku, niech Pan lepiej pisze teksty piosenek i je śpiewa, bo to wychodzi naprawdę dobrze!
Borys - 40-letni mężczyzna, zmęczony życiem, humanista bez perspektyw, zatrudniony w portalu plotkarskim którego właścicielem jest jego stary znajomy. Nie pasuje do otoczenia, do współpracowników, do czasów w których przyszło mu żyć. Zbyt staroświecki dla młodych i zbyt nowoczesny dla starych. Typ użalającej się nad sobą pierdoły, w dodatku zakochany od lat w niedostępnej dla niego i nie zainteresowanej nim kobiecie - Anecie - Niecie. Spotyka ją niby przypadkowo i jedzie z nią na pogrzeb jej ojca.
Ciężko mi było przebrnąć przez większą część tej książki. Czytałam i myślałam sobie że mam do czynienia z połączeniem „Wojny polsko-ruskiej” z „Ferdydurke”, czyli z lekturami, które choć modne i popularne to nigdy ich istoty nie zrozumiałam. Tak jest też w tym przypadku. Możliwe że po prostu tej lektury nie zrozumiałam przede wszystkim dlatego że bohater jest mi zupełnie obcy. Oczekiwałam lektury dotyczącej problemów mi bardziej znanych, problemów egzystencji ale na innym poziomie a otrzymałam obraz człowieka z którym na codzień nie chciałabym mieć zbyt wiele do czynienia bo nie przepadam za ludźmi którzy użalają się nad sobą a jednocześnie nad sobą nie pracują, nie starają się rozwijać i nie mają autorefleksji że sami robią coś nie tak. A właśnie taki jest Borys - potrafi krytykować wszystko o wszystkich, ocenić innych i obwiniać za swoje porażki, ale w zasadzie niewiele sam z tym robi. Miał to być chyba nowy „Dzień świra”, ale autorowi nie do końca wyszło. Co prawda są tutaj dobre fragmenty pokazujące prześmiewczy obraz naszej codzienności, krytykujące konsumpcjonizm, globalizm, kulturę popularną, kapitalizm, ekologię - właściwie wszystko. A z drugiej strony tekst jest naszpikowany tak bardzo modnymi frazesami zaczerpniętymi z internetu, memów a nawet korpo języka że czytało mi się go trudno, a nawet miałam wrażenie że książka jest tym tak przesycona że aż groteskowa i mało wiarygodna.
Przyznaję że moja ocena tej książki nie jest wysoka, ale jest to z pewnością książka którą każdy musi sam spróbować przeczytać - może ktoś znajdzie w niej więcej siebie, więcej świata który go otacza i lepiej ją zrozumie.
Nie czytajcie z ciekawości. Nie czytajcie tylko dlatego, że lubicie twórczość muzyczną Tomasza Organka. Debiutancka powieść muzyka jest dla tych dojrzalszych, bogatych w doświadczenia osób, być może tych, którzy są w okolicach tej magicznej kreski zwanej 40 lat.
Lubie egzystencjalizm i takie rozważania na temat ludzkiej natury i moralnych wyborów człowieka. Dlatego po książkę sięgnęłam. Początkowo porwała mnie bez reszty i ubawiła jak beznadziejne losy Adasia Miauczyńskiego, ale później nieco ją przemęczyłam - przez rozwlekłe nic nie mówiące fragmenty, po których przeczytaniu byłam w kropce.
Ciekawy debiut, zdecydowanie jestem ciekawa, co będzie dalej.
Recenzja na stronie:
http://swiatwslowachiobrazach.pl/index.php/2019/06/07/teoria-opanowywania-trwogi-tomasz-organek-recenzja-ksiazki/
Tomasza Organka znam, jego twórczość muzyczną także, jeszcze sprzed projektu Ørganek, kiedy grał w zespole SOFA, posłuchać lubię jego solówek gitarowych, piosenek wyśpiewanych o synu, co późno wrócił do domu i długo ręce mył, o głupim chłopie czy wiośnie, co wybucha prosto w twarz. Lubię czasem posłuchać, jak się wypowiada, choćby w programie Drugie śniadanie mistrzów, w którym kilka razy występował i dość mądrze mówił i dobrze się go słuchało. I tak sobie słucham Czarnej Madonny i czytam, że Tomasz Organek wydaje książkę, powieść nawet, a nie pseudoautobiografię czy sto przepisów na udaną piosenkę. No to dobrze byłoby przeczytać, bo muzykom przecież zdarza się świetne kawałki literatury pisać; z zagranicy chociażby Patti Smith, Nick Cave albo noblista Bob Dylan, z naszego podwórka w ostatnim czasie ukazały się fenomenalne Mikrotyki Pawła Sołtysa, czyli Pablopavo. Powieść tytuł ma obiecujący i intrygujący, Teoria opanowywania trwogi, otwierają się różne przegródki w głowie. W blurbach Maciej Sieńczyk i Eustachy Rylski z uznaniem się wypowiadają, a to poważne persony, nie jacyś tam celebryci. Po lekturze myślę: O matko! Nie czuję, żeby Mississippi była w ogniu, ale wszystko po kolei.
Akcja powieści rozgrywa się we współczesnej Polsce, dwoje głównych bohaterów to już zaraz czterdziestolatkowie ze wspólną przeszłością, których drogi ponownie po latach się krzyżują. No właśnie, drogi, bo książka to powieść drogi jak się patrzy. Borys, męski protagonista, nie osiągnął w życiu wiele, poznajemy go w momencie, kiedy traci pracę, której nienawidzi, bo nie jest kanalią, a tylko kanalia pracować może w serwisie plotkarskim, wyszukując brudów z życia celebrytów. Po drugiej stronie Aneta, Nieta, jak ją nazywa Borys, jest postacią dużo bardziej mroczną, tajemniczą i popękaną wewnętrznie; wypisz wymaluj dziewczyna śmierć z piosenki: “Ta dziewczyna to pistolet, ona strzela oczami, a w serce trafiają naboje”. Borys wydaje się niezwykle spokojny, trzeźwo patrzy na świat, nie brakuje mu zjadliwych i cynicznych uwag, Nieta natomiast przypomina fiolkę z nitrogliceryną, nawet niewielki wstrząs może wywołać destrukcyjną reakcję. Borys od dawna kochał się w Anecie i kochać jej nie przestał przez lata, choć nie mieli kontaktu, a nawet kiedy mieli, to ona przede wszystkim myślała o sobie. Nieta pojawia się przypadkiem ponownie w życiu Borysa i wywraca je do góry nogami.
Do mocnych stron powieści Organka należy wartka akcja i dość spójna fabuła, na uwagę zasługują także fragmenty dotyczące polskiej rzeczywistości, które wydają się trafnym komentarzem na aktualną sytuację społeczną w naszym kraju. Ciekawy jest także język, który nie odbiega poziomem od tego, jakim posługują się w swoich książkach młodzi polscy literaci; usłyszymy sporo potocznych zwrotów, przeplatanych czasem bardziej lub mniej wyszukanymi porównaniami, które są usprawiedliwione postacią głównego bohatera i narratora, absolwenta filologii, ale nie ukrywam, że zgrzytają niczym kamień pod podeszwą podczas lektury. Perypetie Borysa i Anety wydają się miejscami naciągane, ale można na to przymknąć oko, bo napędzają akcję. Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o dialogach między protagonistami, gdyż te miejscami brzmią, jakby były wymuszone i sztuczne.
Teoria opanowywania trwogi stanowi interesujący i udany debiut, jednak nie będę ukrywać, że po doświadczonym artyście, wrażliwym i inteligentnym człowieku, jakim bez wątpienia jest Tomasz Organek, można by oczekiwać trochę więcej. Powieść pachnie bardziej młodszym pokoleniem pisarskim, zabrakło mi dojrzałości twórczej autora; wypowiedzi bohaterów zdają się niepotrzebnie efekciarskie, jakby pakowane w śliczne plastikowe torebki, które jednak w połowie wypełnione są powietrzem. Niemniej jednak z chęcią sięgnę po kolejną powieść Organka, jeżeli takowa się pojawi, bo potencjał literacki jest widoczny. Oby tylko nie było jak w piosence, że “na wieki został tylko blichtr, czyli nic”.