Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2015-05-28
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 222
Ile razy dziennie macie wrażenie, że otaczający was świat ma w sobie, prócz uprzykrzającej się rutyny, coś szalonego? Jak często myślicie stereotypowo o ludziach mijanych na ulicy, w sklepie czy w przychodni? Gdyby wasze życie mogło się zmienić diametralnie o sto osiemdziesiąt stopni to czy chwycilibyście się możliwości, a może tak naprawdę byście jej nie zauważyli?
Leon Karaś nie musi się wstydzić swojego życia. Jest sumiennym i przykładnym pracownikiem Urzędu Pracy, jak każdy właściciel samochodu ma z nim wiecznie sporo problemów, ciągając swoje dziecko po warsztatach. Mężczyzna nie może także narzekać na sferę uczuciową, bo odkąd poznał Monikę wierzy w to, iż lada dzień ustalą wspólnie datę ślubu i będą mogli żyć długo i szczęśliwie.
Wszystko się zmienia, kiedy na ulicy zaczepia go dziwny gość, ofiarowując mu swoją wizytówkę. Leon wrzuca ją do swojej teczki, kompletnie o niej zapominając. Pan Karaś nie mógł jednak przewidzieć, iż to niecodzienne spotkanie zapoczątkuje u niego niezrozumiałe pragnienie zatańczenie tanga. Można zapytać: I co z tego, że zachciało mu się tańczyć tango? Każdy ma prawo robić co chce! Tylko co ma zrobić Leon, jeżeli on chce zatańczyć to tango z... nagim, rudobrodym mężczyzna?
Czy ten szalony kaprys się ziści? A może to jedynie wstęp do zmian, jakie mają zajść w poukładanym życiu pana Karasia? I czy Leon jest gotowy na to wszystko? A może to tango tak naprawdę ma inne znaczenie? Jedno jest pewne - jeżeli weźmiesz udział w tym życiowym eksperymencie to już nic nie będzie takie, jak wcześniej.
Kiedyś przeczytałam recenzję tej książki u jednej z blogerek i stwierdziłam, że warto zapoznać się z tą szaloną historią. Okazja nadarzyła się parę tygodni później, jednak niezbyt prędko sięgnęłam po świeżą lekturę. Miałam sporo spraw na głowie, a także inne tytuły przyciągały mnie mocniej do siebie. Nadeszła jednak godzina zero i zabrałam się za ,,Tango z rudzielcem". Po skończonej lekturze musiałam nieco ochłonąć, by podzielić się z wami swoimi przemyśleniami. Tylko czy miałam sporo czasu, by wszystko ułożyć w głowie i w końcu stanąć po którejś ze stron?
W świat wykreowany przez autora wkroczyłam tempem przypominającym przemieszczanie się ślimaka. Jakoś nie umiałam się wgryźć w fabułę, bo trafiałam na wiele wątków, które przez większość czasu mnie irytowały, że zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobiłam rozpoczynając czytać tę książkę. Chcąc nie chcąc musiałam to zrobić. Sama sobie ją wybrałam, więc musiałam przecierpieć. To nie zmienia jednak faktu, że to był naprawdę okropny tydzień. Dlaczego tydzień? Bo szybciej nie umiałam tego przeczytać! Moje oczy pochłonęły tekst z dwóch, trzech stron i już odkładałam książkę, bo miałam dość! Nie chodzi tutaj tylko fabułę, ale także o irytującego bohatera.
Leon Karaś należy do tego typu postaci, których nie jestem w stanie polubić. Uznawany za przykładnego jegomościa z sumiastym wąsem, hodowanym odkąd poznał swoją ukochaną (i jest z niego tak dumny jak Bella z bycia wampirzycą) wydawał raczej aromat wstrętnego pracodnika (pracoholik plus urzędnik) dającego złudne nadzieje poszukującym pracę. Nawet kiedy zaczęła się jego nowa przygoda i zrzucił swoją maskę to i tak miałam go dość. Jego przemyślenia i zachowanie tak mnie drażniły, że chciałam wyrzucić książkę przez okno. Nawet nie uratowały tego postacie poboczne, gdzie część była wepchnięta tylko po to, by zapełnić lukę w fabule. Nie wiesz, co zrobić - sieknij bohatera, niech powie coś głupiego, niechaj jeszcze zrobi niecodzienny gest i już mamy powód, by nasz Leon mógł o tym gęgać godzinami jak nastolatki na skypie.
Styl autora pozostawia wiele do życzenia. Rozumiem, że chciał pokazać rzeczywistość w krzywym zwierciadle, ukazać zmagania człowieka z własnymi słabościami w zabawny sposób, ale wieczne powtarzanie słów raczej prosi o słownik z synonimami, niżeli o aplauz i łzy wzruszenia. To tak, jakby ktoś kazał wam czytać coś takiego: Mam fajną apaszkę. Apaszkę kupiłam na pchlim targu, bo tylko tam apaszki mają jakąś wartość. Wszyscy padną na jej widok. Ta apaszka zrobi furorę... - już rozumiecie moje krytyczne słowa? Normalnie oczy pakują manatki i wypływają, a wyobraźnię szlag trafia!
Oczywiście zdarzyły się także literówki, ale to już był pikuś w porównaniu z tym wszystkim, przez co przeszłam. Gdyby mi kazano jeszcze więcej stron tej książki to zapewne trafiłabym do ekskluzywnego pokoju o gumowych ścianach i możliwości wyobrażania sobie, jak to kiedyś wyglądał świat oglądany zza okna.
Z serii ,,rozkminy bluszczyny": Przed chwilą po raz kolejny przyjrzałam się okładce i na jednym ze skrzydełek odkryłam hasło ,,polecamy również"... Normalnie zawyłam z rozpaczy. Mi tu oczy prawie krwawią, a oni jeszcze z takim czymś do mnie...
Podsumowując:
Jeżeli oczekujecie od książki wspaniałej przygody i odkrycia wybitnej lektury to w ,,Tangu z rudzielcem" tego nie znajdziecie. Owszem, może komuś się spodobać ta historia, ale w moich oczach będą oni jedynie masochistami. Ja już wolę batożenie rzepą, gdy będę klęczeć na rozgotowanym selerze...
Autor: Andrzej Syska-Szafrański
Tytuł: ,,Tango z rudzielcem"
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 222
Ile razy dziennie macie wrażenie, że otaczający was świat ma w sobie, prócz uprzykrzającej się rutyny, coś szalonego? Jak często myślicie stereotypowo o ludziach mijanych na ulicy, w sklepie czy w przychodni? Gdyby wasze życie mogło się zmienić diametralnie o sto osiemdziesiąt stopni to czy chwycilibyście się możliwości, a może tak naprawdę byście jej nie zauważyli?
Leon Karaś nie musi się wstydzić swojego życia. Jest sumiennym i przykładnym pracownikiem Urzędu Pracy, jak każdy właściciel samochodu ma z nim wiecznie sporo problemów, ciągając swoje dziecko po warsztatach. Mężczyzna nie może także narzekać na sferę uczuciową, bo odkąd poznał Monikę wierzy w to, iż lada dzień ustalą wspólnie datę ślubu i będą mogli żyć długo i szczęśliwie.
Wszystko się zmienia, kiedy na ulicy zaczepia go dziwny gość, ofiarowując mu swoją wizytówkę. Leon wrzuca ją do swojej teczki, kompletnie o niej zapominając. Pan Karaś nie mógł jednak przewidzieć, iż to niecodzienne spotkanie zapoczątkuje u niego niezrozumiałe pragnienie zatańczenie tanga. Można zapytać: I co z tego, że zachciało mu się tańczyć tango? Każdy ma prawo robić co chce! Tylko co ma zrobić Leon, jeżeli on chce zatańczyć to tango z... nagim, rudobrodym mężczyzna?
Czy ten szalony kaprys się ziści? A może to jedynie wstęp do zmian, jakie mają zajść w poukładanym życiu pana Karasia? I czy Leon jest gotowy na to wszystko? A może to tango tak naprawdę ma inne znaczenie? Jedno jest pewne - jeżeli weźmiesz udział w tym życiowym eksperymencie to już nic nie będzie takie, jak wcześniej.
Kiedyś przeczytałam recenzję tej książki u jednej z blogerek i stwierdziłam, że warto zapoznać się z tą szaloną historią. Okazja nadarzyła się parę tygodni później, jednak niezbyt prędko sięgnęłam po świeżą lekturę. Miałam sporo spraw na głowie, a także inne tytuły przyciągały mnie mocniej do siebie. Nadeszła jednak godzina zero i zabrałam się za ,,Tango z rudzielcem". Po skończonej lekturze musiałam nieco ochłonąć, by podzielić się z wami swoimi przemyśleniami. Tylko czy miałam sporo czasu, by wszystko ułożyć w głowie i w końcu stanąć po którejś ze stron?
W świat wykreowany przez autora wkroczyłam tempem przypominającym przemieszczanie się ślimaka. Jakoś nie umiałam się wgryźć w fabułę, bo trafiałam na wiele wątków, które przez większość czasu mnie irytowały, że zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobiłam rozpoczynając czytać tę książkę. Chcąc nie chcąc musiałam to zrobić. Sama sobie ją wybrałam, więc musiałam przecierpieć. To nie zmienia jednak faktu, że to był naprawdę okropny tydzień. Dlaczego tydzień? Bo szybciej nie umiałam tego przeczytać! Moje oczy pochłonęły tekst z dwóch, trzech stron i już odkładałam książkę, bo miałam dość! Nie chodzi tutaj tylko fabułę, ale także o irytującego bohatera.
Leon Karaś należy do tego typu postaci, których nie jestem w stanie polubić. Uznawany za przykładnego jegomościa z sumiastym wąsem, hodowanym odkąd poznał swoją ukochaną (i jest z niego tak dumny jak Bella z bycia wampirzycą) wydawał raczej aromat wstrętnego pracodnika (pracoholik plus urzędnik) dającego złudne nadzieje poszukującym pracę. Nawet kiedy zaczęła się jego nowa przygoda i zrzucił swoją maskę to i tak miałam go dość. Jego przemyślenia i zachowanie tak mnie drażniły, że chciałam wyrzucić książkę przez okno. Nawet nie uratowały tego postacie poboczne, gdzie część była wepchnięta tylko po to, by zapełnić lukę w fabule. Nie wiesz, co zrobić - sieknij bohatera, niech powie coś głupiego, niechaj jeszcze zrobi niecodzienny gest i już mamy powód, by nasz Leon mógł o tym gęgać godzinami jak nastolatki na skypie.
Styl autora pozostaje wiele do życzenia. Rozumiem, że chciał pokazać rzeczywistość w krzywym zwierciadle, ukazać zmagania człowieka z własnymi słabościami w zabawny sposób, ale wieczne powtarzanie słów raczej prosi o słownik z synonimami, niżeli o aplauz i łzy wzruszenia. To tak, jakby ktoś kazał wam czytać coś takiego: Mam fajną apaszkę. Apaszkę kupiłam na pchlim targu, bo tylko tam apaszki mają jakąś wartość. Wszyscy padną na jej widok. Ta apaszka zrobi furorę... - już rozumiecie moje krytyczne słowa? Normalnie oczy pakują manatki i wypływają, a wyobraźnię szlag trafia!
Oczywiście zdarzyły się także literówki, ale to już był pikuś w porównaniu z tym wszystkim, przez co przeszłam. Gdyby mi kazano jeszcze więcej stron tej książki to zapewne trafiłabym do ekskluzywnego pokoju o gumowych ścianach i możliwości wyobrażania sobie, jak to kiedyś wyglądał świat oglądany zza okna.
Z serii ,,rozkminy bluszczyny": Przed chwilą po raz kolejny przyjrzałam się okładce i na jednym ze skrzydełek odkryłam hasło ,,polecamy również"... Normalnie zawyłam z rozpaczy. Mi tu oczy prawie krwawią, a oni jeszcze z takim czymś do mnie...
Podsumowując:
Jeżeli oczekujecie od książki wspaniałej przygody i odkrycia wybitnej lektury to w ,,Tangu z rudzielcem" tego nie znajdziecie. Owszem, może komuś się spodobać ta historia, ale w moich oczach będą oni jedynie masochistami. Ja już wolę batożenie rzepą, gdy będę klęczeć na rozgotowanym selerze...
Moja ocena: 1/6
Recenzja została zamieszczona na:
lubimyczytac | nakanapie | granice
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Novae Res (oby było mniej takich książek)!
Książka przeczytana w ramach akcji Polacy nie gęsi i swoich autorów mają!
Rzeczywistość bywa gorsza od najbardziej przerażającego koszmaru Alkoholowy zespół abstynencyjny to urojenia, majaki, bezsenność i lęk. Czy właśnie...
Romek Romański w jedenastym roku życia zadaje swojej matce pytanie „dlaczego trzeba być dorosłym”? W zamian otrzymuje od niej zagadkowe stwierdzenie...
Przeczytane:2015-11-26, Ocena: 4, Przeczytałam, 52 książki 2015, Mam,