Myślisz, że oni tam tylko sobie stoją i piwkują? Mijasz ich przyspieszając i raczej nie patrząc w ich kierunku? Błąd! Chłopaki spod bloku to współcześni filozofowie - rozstrzygają między sobą skomplikowane kwestie etyczne i nieobce są im imperatywy. I choć brzmi to jak śmieszki z blokersów, to Jan Mazur dzięki wyostrzonemu zmysłowi obserwacji i minimalistycznej stylistyce opowiada w "Tam, gdzie rosły mirabelki" chwytającą za serce opowieść o chłopkach spod bloku, w których drzemie dobro. A że to dłuższa drzemka? Czas na pobudkę!
Jan Mazur - autor komiksów, z których wydany w 2015 roku "Przypadek pana Marka" zebrał dziesiątki doskonałych recenzji. Za swoje scenariusze otrzymał liczne nagrody i wyróżnienia, w tym pierwsze miejsce konkursu Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi i (dwukrotnie) Złotego Kurczaka - nagrodę przyznawaną komiksom niezależnym. "Tam, gdzie rosły mirabelki" to największy i z pewnością jego najdojrzalszy album komiksowy.
Komiks ukazuje się w serii "Nowy Komiks Polski" mającej na celu prezentację najciekawszych nurtów polskiego komiksu.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2017-05-09
Kategoria: Komiksy
ISBN:
Liczba stron: 120
Poziom podstawowy B1 Poziom średni B2 Poziom zaawansowany C2...
W pewnej małej podlaskiej wsi życie toczy się swoim rytmem. Brak prądu wydaje się być tylko chwilową awarią. Do momentu, w którym wraz z pierwszymi...
Ocena: 4, Przeczytałem, Mam,
TAM, GDZIE ŚWIDZIŃSKI POSZEDŁ NA OSIEDLE
Wybaczcie, że zacznę od kolokwializmów, ale muszę. Matko, ile ja się naczytałem o tym komiksie, zanim po niego sięgnąłem. I to naczytałem rzeczy negatywnych. Że graficznie to patyczaki, bo autor nie potrafi rysować, że fabularnie rzecz jest niespójna, że to, że tamto. I ok, rozumiem, że takie ilustracje nie każdego przekonają (mi osobiście rysunki się podobaj, ale mam zarzut, że to 1:1 kopia stylu Świdzińskiego), a i do treści można mieć pewne zarzuty, jednak „Tam, gdzie rosły mirabelki” to naprawdę dobry komiks, jeden z najlepszych wydanych w ramach Nowego Komiksu Polskiego, i na pewno wart poznania.
O czym właściwie opowiada? O wszystkim i o niczym, czyli o życiu. Ale takim życiu na blokowisku, wśród typowych młodych ludzi, którzy zamiast iść do pracy za osiemset złotych do ręki wolą włóczyć się po osiedlu, pić piwo i ćpać. Powtarzać rodzicom, że wysłali CV i krytykować meneli, zastanawiając się po co tacy w ogóle żyją, choć sami poziomem życia niewiele różnią się od nich i po równi pochyłej staczają w tym samym kierunku. Ich życie codziennie wygląda wciąż tak samo, aż pewnego dnia dochodzi do tragedii, która… Właśnie, czy cokolwiek może zmienić ich nijaką monotonię?
Pierwsze skojarzenie, jakie miałem czytając ten komiks było takie, że „Tam, gdzie rosły mirabelki” wygląda tak, jakby Jacek Świdziński zrobił „Osiedle Swoboda”. Oczywiście niniejszemu albumowi daleko jest do opus magnum Michała Śledzińskiego, mimo że akcja toczy się w bliskiej mu scenerii, ale podobieństwa widoczne są niemal na pierwszy rzut oka. To, co jednak odróżnia oba komiksy to fakt, że Mazur ani tak bardzo nie odrywa się od ziemi, jak robił to Śledziu (nie znajdziecie tu więc duchów, telepatów, tajemniczych ludzi w pasiakach, mutantów ani nawet pospolitych małomiasteczkowych gangsterów z ambicjami), ani też nie próbuje nawet być tak jak on filozoficzny. Fabuła jest tu prosta (można wręcz rzec, że nie istnieje), sprowadzona głównie do często wulgarnych dialogów komentujących rzeczywistość, ale jest to rzeczywistość mocno ograniczona. Jednak spojrzenie na przedstawicieli takiego pokolenia wypada ciekawie, szczególnie że jest brudne, szczere i odarte ze złudzeń. Nie ma tu bohaterów, których dałoby się polubić, pozytywów wiele w sobie nie mają, ale taki już ich… „urok”.
Graficznie jednak jest to rzecz kontrowersyjna. Jak wspomniałem nie przeszkadzają mi „patyczaki”, maksymalne uproszczenie pasuje do tej opowieści, kreska zresztą ma swój urok, bo mimo iż bohaterowie składają się tylko z kółka (głowy), kwadratu (ciała) i czterech kresek w roli kończyn, a świat ich otaczający jest niemal pusty, wszystko jest wyraźne i dobrze ukazane. Gorzej, że to dosłowna kopia tego, co robi Jacek Świdziński – od podziału strony na kadry, przez ukazanie właściwie wszystkiego, po użycie czerni. Jak dla mnie jest to zbyt dosłowna inspiracja (że posłużę się eufemizmem) i brak wkładu własnego, nawet jeśli to lubię i świetnie współgra ze scenariuszem.
Tak czy inaczej jednak, „Tam, gdzie rosły mirabelki” polecam gorąco Waszej uwadze. To dobry komiks, dobry i niegłupi, potrafiący poruszyć i mający ciekawy klimat. Mazur natomiast to intrygująco zapowiadający się autor i jeśli tylko popracuje nad bardziej indywidualnym stylem, ma szansę na ciekawą karierę.
Recenzja opublikowana na moim blogu: http://ksiazkarnia.blog.pl/2017/09/23/tam-gdzie-rosly-mirabelki-jan-mazur/