Nauczyłeś mnie, że zawsze trzeba szukać piękna. W ciemności, w ruinach potrafiłeś odnaleźć światło. Nie wiem, jakie piękno i jakie światło teraz odnajdę. Ale spróbuję. Zrobię to dla ciebie. Bo wiem, że ty zrobiłbyś dla mnie to samo. Lucy i Gabe poznali się 11 września 2001 roku. Gdy wieże WTC runęły, a pył przykrył Nowy Jork, zrozumieli, że życie jest zbyt kruche, by przeżyć je bez pasji i emocji. I zbyt krótkie, by nie być razem. Wkrótce jednak Gabe postanawia przyjąć pracę reportera na Bliskim Wschodzie i wtedy wszystko się zmienia. Lucy dowiaduje się o jego decyzji w dniu, w którym produkowany przez nią program telewizyjny zdobywa nagrodę Emmy. Dzień jej triumfu staje się też dniem, w którym coś nieodwracalnie się kończy. W kolejnych latach Lucy będzie musiała podjąć niejedną rozdzierającą serce decyzję. Czy pierwsza miłość okaże się też ostatnią? Opowieść o sile marzeń i cenie, jaką jesteśmy gotowi zapłacić, podążając za nimi. "Dreszcz emocji i niszczycielska siła miłości – odczułam je na własnej skórze dzięki książce Jill Santopolo". Renée Carlino "Wyjątkowa... Tornado emocji!" Delia Ephron "Znacie coś bardziej niebezpiecznego od miłości?" Caroline Leavitt
Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2017-07-18
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 304
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Borowski Mateusz
Zdecydowanie moja ulubiona. Książkę przeczytałam w dwa wieczory. Wspomnienia natomiast towarzyszyły mi znacznie dłużej. Nie zawsze trafia się na taką książkę, która utrwala się tak w pamięci, która tak wzrusza, która wiele wnosi do życia. Cudowna.
Sięgnęłam po "Światło, które utraciliśmy" przez wzgląd na bardzo pozytywne recenzje i głosy zachwytu mówiące, iż jest to historia nad wyraz urzekająca, wciągająca oraz niebywale wzruszająca.
Nie jest łatwo mnie wzruszyć, aczkolwiek są książki, które i tego potrafią dokonać. Ta do nich z pewnością nie należy. Czy historia mnie urzekła, jako - jak czytałam w opiniach - "jedna z najpiękniejszych historii miłosnych" ? Absolutnie! I patrząc po ocenach i opiniach na portalach książkowych, ze swoją niską oceną, jestem w wyraźnej mniejszości.
Zacznę jednak od wymienienia plusów, bo jest ich mniej. Plusem owej książki jest fakt, iż szybko się ją czyta, a to za sprawą krótkich (a niekiedy bardzo krótkich, bo tylko obejmujących dwie strony) rozdziałów. Drugim plusem jest w miarę duża czcionka, co też ułatwia czytanie.
I na tym niestety plusy się kończą. Poważnie: więcej nie widzę.
Przejdę do minusów.
Przede wszystkim najgorsza rzecz, jaką autorka popełniła to styl językowy. Już od pierwszych rozdziałów czytelnik może zauważyć sposób, w jaki jest ona napisana. Kto więc zacznie książkę i w pewnym momencie zorientuje się, że styl wypowiedzi trochę odbiega od zazwyczaj spotykanej normy, temu od razu mówię: tak, autorka ciągnie tak do samego końca. W tym momencie naprawdę dziwię się tym wszystkich zachwytom... Serio, nikogo to nie zmęczyło? Jak długo można czytać taką formę wypowiedzi: "Zapytałam ciebie i ty odpowiedziałeś mi (...)", "Zrobiłeś (...), a ja powiedziałam (...)" - i wiele podobnych? I tak przez bite 352 strony i prawie 80 rozdziałów! Darujcie... Ja rozumiem, że główna bohaterka zwraca się we wspomnieniach do swojego najukochańszego, lecz czy naprawdę musi tak być przez całą książkę? I co z tego, że rozdziały są krótkie, skoro autorka tą formą tylko morduje czytelnika? Przez to książka około połowy zaczęła mnie nie tylko męczyć, ale też nużyć, do tego stopnia, że poważnie zaczęłam się zastanawiać nad rzuceniem tego gniotu w diabły, choć nie leży to w mojej "czytelniczej naturze". W rezultacie zamiast skończyć książkę "w jedną noc" (jak reszta urzeczonych), w końcu zmęczyłam ją w niemal trzy miesiące.
Nazywam książkę gniotem nie bez przyczyny. Poza męczącą pisarską formą, dołożyć tu można fragmenty brzmiące iście grafomańsko, co w połączeniu ze wspomnianą formą wypowiedzi daje wręcz piorunujący efekt... Jakby tego było mało, po połowie książki zaczął mnie denerwować fakt, iż spora część rozdziałów często rozpoczyna się od jakiegoś bardzo mądrego, życiowego przesłania naszej bohaterki. Dlaczego mnie to denerwuje? Bo sama bohaterka w pewnym momencie jawiła mi się jako osoba wyjątkowo głupia i wyjątkowo "ślepa". I choć chwilami miałam poczucie, że może jednak niesprawiedliwie ją oceniam, to jednak to, co uczyniła pod koniec książki tylko utwierdziło mnie w swoim przekonaniu. Właśnie dlatego tym bardziej nie zgodzę się ze stwierdzeniem jakoby ta historia miała być urzekająca. Nie, zachowanie tej - nazwijmy to - zaślepionej, niemożebnie niemądrej kobiety nie ma w sobie ani niczego urzekającego, ani tym bardziej wzruszającego. Jeśli więc kiedykolwiek przeczytam, że ta historia jest dla kogoś najpiękniejszą, najbardziej wzruszającą, urzekającą... i tak dalej (w tym miejscu dodajcie resztę "naj"), będzie to dla mnie zakrawało wręcz na śmieszność, o ile wypowiadająca się osoba będzie miała powyżej kilkanaście lat. Nie kupuję tej historii! A jedyne, co czuję to tylko współczucie dla Darrena i dzieci.
Książkę oceniam jako bardzo słabą i zapisze mi się ona w pamięci jako: jedna z najbardziej denerwujących, dennych, miałkich, ocierających się o grafomaństwo historii, którą mi się źle czytało, pomimo krótkich (często "samo się czytających") rozdziałów; której lektura zamiast przyjemnością, stała się katorgą.
I nie, nie polecam jej. To jedna z najgorszych książek, jakie w życiu przeczytałam, której nie daję najniższej oceny tylko przez wzgląd na dosłownie parę niezłych cytatów, jakie udało mi się wyłuskać.
Jak wiele jesteś wstanie poświecić, aby spełnić swoje marzenia? Czy miłość jest wstanie wygrać z ambicjami? Lucy i Gabe pierwszy raz spotkali się 11 września 2001 roku, kiedy wieżę World Trade Center runęły na ulicę Nowego Yorku. Przerażeni ogromem tej katastrofy uświadamiają sobie, że życie jest zbyt krótkie by przeżyć je nie spełniając marzeń. Zmotywowani postanawiają zrobić w swoim życiu coś co uświadomi innym, że wszyscy na świecie jesteśmy tacy sami, więc nie powinniśmy marnować życia na nienawiść.
„Niektóre relacje przypominają jej pożar, są tak potężne, wszechogarniające, majestatyczne i niebezpieczne. Możesz w nich spłonąć, zanim się zorientujesz, jak bardzo cię pochłonęły. Inne są podobne do ognia na kominku, który pali się jednostajnie, dając ciepło i tworząc przytulną atmosferę.”
„Światło, które utraciliśmy” to niezwykle wzruszająca historia o miłości, która wciągnie was bez reszty. Pokochałam tą książkę od samego początku za sposób w jaki autorka opowiada historię Lucy i Gabriela. Do tej pory nie miałam okazji spotkać się z narracją, w której główny bohater zwraca się bezpośrednio do adresata i przyznam szczerze, że ogromnie tego żałuję. Ponieważ Jill Santopolo prowadząc ją w taki sposób umożliwiła czytelnikowi bycie świadkiem jednej z najwspanialszych i najintymniejszych rozmów w życiu człowieka. To naprawdę niezapomniane przeżycie poczuć tą „magię” łączącą dwójkę bliskich sobie osób.
Jednak nie tylko narracja zasługuję tutaj na pochwałę, ale również sama historia i świetnie wykreowani bohaterowie. Autorka napisała tą książkę w bardzo rzeczywisty sposób. Niczego tutaj nie ubarwiając ani nie przekłamując. Wszystko jest tutaj takie jak naprawdę w życiu codziennym. Dzięki czemu łatwiej zrozumieć postępowanie głównych bohaterów oraz wczuć się w rozgrywane wydarzenia. Jill Santopolo wykonała naprawdę kawał dobrej roboty pisząc „Światło, które utraciliśmy” i już nie mogę doczekać się innych książce jej autorstwa.
Warto jeszcze na koniec wspomnieć o okładce tej książki. Jest ona po prostu wspaniała i należą się jej twórcy wielkie brawa. Dawno nie spotkałam się, aby jakaś okładka tak idealnie oddawała klimat zawarty w książce.
„Nikt inny nie widział we mnie tego co ty. Rozumiałeś mnie do głębi i nie chciałeś mnie zmieniać. Pragnąłeś mnie taką, jaka jestem. Darren pragnął mnie mimo tego, jaka byłam. Nie umiem tego lepiej wyrazić.”
„Światło, które utraciliśmy” rozbiło moje serce na miliard małych kawałków, których ciągle nie potrafię pozbierać. Koniecznie sięgnijcie po tą książkę. Naprawdę warto!
Aleksandra
Za udostępnienie pozycji do recenzji dziękuje Wydawnictwu Otwarte.
http://tygrysica.tumblr.com/post/162116921567/%C5%9Bwiat%C5%82o-kt%C3%B3re-utracili%C5%9Bmy-jill-santopolo-2017
https://www.instagram.com/tygrysicaa/
Przeczytane:2017-08-28,
Książka została napisana narracją drugoplanową, co nie jest zjawiskiem dość częstym w literaturze, a przynajmniej jeżeli chodzi o moje doświadczenia. Lucy, czyli główna bohaterka zwraca się do swojego ukochanego Gabe’a. Oboje są w sobie szaleńczo zakochani i planują wspólną przyszłość, jednak los postanowił inaczej. Światło, które utraciliśmy podejmuje ciężki temat: „Miłość czy marzenia?”. Nie zawsze można połączyć jedno z drugim. I tak jest w przypadku Lucy i Gabe’a. Bohaterowie zatraceni w swojej pracy próbują odnaleźć szczęście i ułożyć sobie życie na nowo, lecz nie przychodzi im to łatwo. Ich drogi są usłane wieloma problemami. Światło, które utraciliśmy to przepiękna książka opowiadająca o sile miłości i o tym, jakie trzeba pokonać trudy, aby do niej dotrzeć. Nieustanna walka, ciężkie wybory i nie lada dylematy to zjawiska, które stanowią tło dla tej powieści. Historia dwójki ludzi, którzy pomimo oddzielnych dróg życiowych nadal żywią do siebie wielką miłość to właśnie hasło przewodnie Światła, które utraciliśmy. Nie jest to kolejne nudne „romansidło” i nie ma tu szczęśliwego zakończenia, bo ta książka zawiera również żal, smutek i głęboką rozpacz, lecz jedno jest pewne - w taką miłość chce się wierzyć!
Może książka ta nie jest za wybitna i na pewno nie jest cudownym odkryciem, ale czyta się ją naprawdę lekko i moim zdaniem jest to dobra lektura, która pozwoli się zrelaksować i pomarzyć trochę o prawdziwej miłości.
Dlatego myślę, że niektórym Paniom może spodobać się jak najbardziej!
http://raven-and-books.blogspot.com