Wciągająca opowieść w duchu Służących i Sekretnego życia pszczół o przyjaźni między Mary, ciemnoskórą służącą, i Jubie, trzynastoletnią białą dziewczynką z szanowanej, zamożnej rodziny, która, jak się okazuje, skrywa wiele niewygodnych tajemnic… Poruszająca historia o potrzebie bliskości, szczerości, tolerancji, wyrozumiałości dla inności, niezgody na rasizm i zarazem pasjonujący obraz amerykańskiej rodziny i prowincji Południa Stanów w burzliwych i pełnych napięć latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Wydawnictwo: inne
Data wydania: 2014-01-15
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 304
Porównywanie tej książki do Służących i Sekretnego życia pszczół jest profanacją tych tytułów. Nie wiem po co została napisana - ani nie wnosi nic nowego w tematyce rasizmu, ani fabuła nie porywa. Do przeczytania "Podziękowań" byłam przekonana, że jest to autobiografia (wtedy widziałabym sens jej napisania).
Trzeba przebrnąć przez nudne 2/3 książki, aby dotrzeć do kilkunastu stron gdzie coś się dzieje i... ze zdziwieniem odkryć, że to już koniec.
Jeżeli nie musicie - nie traćcie czasu.
„Sucha sierpniowa trawa” to debiut. Debiut jak na nasze czasy dość zaskakujący, bo późny – autorka, Anna Jean Mayhew, debiutowała w wieku siedemdziesięciu jeden lat. Dla mnie osobiście to był jeszcze jeden powód dla którego byłam bardzo ciekawa tej książki. Poza tym przyciągnęło mnie porównanie jej do „Służących” i „Sekretnego życia pszczół”, które kiedyś wywarły na mnie ogromne wrażenie. Ale tego typu porównania kryją w sobie zawsze pewne niebezpieczeństwo – kilka razy srodze się zawiodłam gdy okazało się, że chodziło tylko o chwyt marketingowy, a książka nie dorastała poziomem do pięt tej, do której ją porównywano. Dlatego sięgnęłam po tę powieść obyczajową z nadzieją pomieszaną z lękiem.
Akcja powieści toczy się na południu Ameryki w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. Nie trudno zgadnąć, że autorka, urodzona w Charlotte w Północnej Karolinie, czerpie pełnymi garściami z własnych doświadczeń. Narratorką jest trzynastoletnia Jubie, druga spośród czwórki rodzeństwa w rodzinie Watts’ów. Razem z matką, rodzeństwem i ich czarnoskórą pomocą domową, Mary, wyjeżdżają na wakacje do mieszkającego w Pensacola wuja Taylora, brata matki. Jeszcze nie wiedzą, że ten zwykły wakacyjny wyjazd okaże się brzemienny w skutki dla całej ich rodziny.
Uczynienie narratorką trzynastoletniej Jubie to doskonałe posunięcie. Świat widziany jej oczami, przefiltrowany przez jej wrażliwość to świat bez masek. Jubie widzi zarówno swoich rodziców, rodzeństwo, sąsiadów jak i nieznajomych takimi jakimi są, nie próbuje usprawiedliwiać ich zachowań, bo jeszcze nie jest skażona hipokryzją czy konwenansami. Tym samym jej obserwacje obnażają i wyciągają na światło dzienne wszystkie ich ułomności oraz absurd podziałów rasowych. Bo świat Jubie to świat w którym czarnoskórzy Amerykanie to ciągle gorszy gatunek człowieka. Zaletą narracji jest to, że Jubie nie tyle ocenia ile rejestruje fakty. Poza tym dzięki temu to nie jest opowieść z tezą, to raczej opowieść o tym, że w świecie podziałów wcześniej czy później każdy będzie musiał zająć jakieś stanowisko, nie da się bez końca stać z boku. Ale to również doskonała opowieść o rodzinie i jej problemach. Matka Jubie, Paula, na początku opowieści jest raczej próżną i egocentryczną kobietą, której nie stać nawet na obronienie córki przed atakami pijącego, nie panującego nad wybuchami agresji ojca. Ojciec, Bill Watts, odnoszący pierwsze sukcesy lokalny biznesmen, ma na sumieniu mnóstwo grzechów i grzeszków, które doprowadzą w rezultacie do nieszczęścia. Jego sukces w małej społeczności Charlotte oparty jest na pozorach i kłamstwach, które runą jak domek z kart. Ale bohaterowie nie są płascy, jednowymiarowi, przeciwnie, bywają w swoich zachowaniach niekonsekwentni, niesprawiedliwi, ale również zmieniają się, dojrzewają, ewoluują.
Cały czas, jakby w tle tej opowieści o rodzinie Watts’ów toczy się druga opowieść, ta o skutkach rasizmu. Jego przejawy najlepiej widać już podczas podróży bohaterów do Pensacola. Towarzysząca im czarnoskóra Mary boi się, mimo męczącego upału, napić się w drodze wody, bo nie wie za ile kilometrów zatrzymają się na stacji gdzie będzie osobna toaleta dla czarnoskórych, z której będzie jej wolno skorzystać. W motelu też nie może spać razem z całą rodziną, musi się meldować w osobnym pomieszczeniu, często za słoną dodatkową opłatą, mimo że chodzi o zwykłą norę. Po drodze Jubie zauważa w różnych miejscowościach rasistowskie napisy typu „Segregacja się nie popsuła. Nie majstrujcie przy niej”. Na początku jednak wydaje się, że przy odrobinie dobrej woli i ostrożności da się jakoś obejść te wszystkie przepisy. Cóż, Mary ma niekomfortową podróż, śpi w fatalnych warunkach, ale przecież to wszystko jest do przeżycia, ot, chwilowe niedogodności. I właśnie w tym tkwi siła tej książki: bo gdy już prawie przyzwyczajamy się do tego biało – czarnego świata, niby oburzeni, ale kurczowo trzymający się tego przekonania, że ostatecznie nic się nikomu nie stało, autorka wrzuca nas nagle na głęboką wodę i pokazuje jak od małych przejawów rasizmu i tolerancji dla nich może dojść do dużych tragedii. Okazuje się, że w świecie podziałów nie da się żyć bez opowiedzenia się po jednej ze stron, nie da się schować głowy w piasek i udać, że problem nie istnieje. Mnie uderzyły również mocno opisy różnych zachowań członków rodziny Watts’ów i ich przyjaciół czy sąsiadów wobec Mary. To jest cały wachlarz zachowań, od arogancji, poniżania, złośliwości aż po współczucie i szczerą sympatię. Czytając książkę zastanawiałam się czy, gdybym została wychowana w tamtych czasach, przyjęłabym bezkrytycznie istniejące podziały czy też, jak nieliczni, miałabym dość dystansu i trzeźwości umysłu, żeby zobaczyć ich bezsens? To bardzo trudne pytanie dla kogoś, komu przyszło żyć w epoce gdy w Stanach Zjednoczonych już drugą kadencję sprawuje swój urząd czarnoskóry prezydent. Myślę jednak, że warto je sobie postawić.
Dodatkową zaletą książki jest jej oprawa graficzna. Okładka książki przyciąga i zwraca uwagę zarówno kolorystyką jak i fotografią. Widziałam okładkę wydania amerykańskiego i polska podoba mi się o wiele bardziej. Poza tym było dla mnie zaskoczeniem odkrycie, że Black Publishing to imprint świetnego Wydawnictwa Czarnego. Jestem bardzo ciekawa kolejnych książek, które zostaną przez nich wydane pod tą marką. Wiem jedno: jeśli wydadzą kiedyś przygotowywaną właśnie przez Annę Jean Mayhew jej drugą książkę, „Tomorrow’s Bread”, na pewno ją kupię.
Gdy zaczynałam „Suchą sierpniową trawę” był czwartek wieczorem, zaczęłam zobaczyłam, że może być i wzięłam do pociągu, w pociągu coś się zdrzemnęłam, ale czytałam i czytałam, później czekałam na koleżankę, która była na seminarium, nim się oglądnęłam zostało mi 10 str. książki. W sam raz na koniec dnia. I zostałam bez czytadła. Nie spodziewałam się, że ta książka mnie tak wciągnie i porwie, że zaniedbam sporo prac, aby tylko dokończyć tę powieść. Moim zdaniem świetnie wpisuje się w konwencję „Służących”, o wiele lepsza niż film „Kamerdyner”. Bardzo poruszający obraz południa, połowy ubiegłego wieku, kraju pełnego sprzeczności, bo z jednej strony ojczyzny demokracji, wolności i równości a z drugiej strony, kraju pełnego takiej nienawiści i różnic, dyskryminacji.
Lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, Jubie trzynastoletnia dziewczynka, wyjeżdża ze swoją matką, dwoma siostrami i bratem oraz czarną służącą na wakacje do wuja. W trakcie tej podróży pierwszy raz, w tak poważny sposób spotka się z problemem segregacji rasowej. Służąca Mary ma w drodze wiele nieprzyjemności, musi szukać specjalnych barów, nie chcą jej przyjąć w motelach, a po dojechaniu na miejsce okazuje się że nie ma dla niej wstępu do morza, tylko dlatego że ma inny kolor skóry. Dla Jubie Mary jest praktycznie całym światem, kobieta przybyła do ich domu gdy Jubie była małą dziewczynką, której życie diametralnie się zmieniało, Mary wprowadziła w nie ład. Zwłaszcza, że życie rodziny Jubie okazuje się sielanką tylko z pozoru. Tajemnice, fałsz… Opowieść jest prowadzona dwutorowo, z jednej strony mamy podróż do brata matki Jubie, z drugiej liczne retrospekcje przenoszące czytelnika w różne momenty życia Jubie i jej rodziny. Z opowieści Jubie wyłania się niezwykłą więź dziewczynki ze służącą, która zastępuje jej matkę, zbyt skupioną na swoim życiu i problemach. Jubie uważa, że jest najmniej kochana z całego rodzeństwa, faktycznie gdy patrzymy na zachowanie jej rodziców, zwłaszcza ojca, rozumiemy krzywdę dziewczynkę, która na dodatek musi żyć w czasach zakłamanych i pełnych obłudy, ociekających nienawiścią do czarnych. Ale serduszko Jubie nie uznaje konieczności tych podziałów, kocha bez względu na rasę. A tragedia, która nastąpi tego lata, zaważy na życiu całej jej rodziny, wstrząśnie budynkiem, który już wcześniej chwiał się w posadach.
Od pewnego czasu możemy zaobserwować na polskim rynku wydawniczym, nie wiem jak to jest z rynkiem światowym, że przerywa się milczenie jeśli chodzi o segregację rasową w USA. Do tej pory Ameryka była tak cudownym krajem, pełnym swobód, ziemią obiecaną, że ciężko uwierzyć iż oto docierają do nas książki tak ciężkie. Książki, które wywołują sprzeciw i miażdżące poczucie niesprawiedliwości. Najpierw „Służące”, później film „Kamerdyner” teraz „Sucha sierpniowa trawa” te trzy dzieła łączy problematyka, każde z nich jest wyjątkowe. Nie wiem, czy gdybym się dobrze zastanowiła to czy nie uznałabym „Suchej sierpniowej trawy” za tę lepszą. „Sucha sierpniowa trawa”, jest niespieszną powieścią obyczajową, w najlepszym wydaniu. Porusza i wzbudza w czytelniku kaskady emocji. Mnie oczarowała do tego stopnia, że dwie godziny czekania na pustoszejącym Uniwersytecie minęły jak chwila, nim się zorientowałam, szarówka za oknem, zmieniła się w regularną ciemnicę, rozświetlaną setkami świateł, a ja zamiast delektować się piękną panoramą miasta otulonego śniegiem widzianego z piątego piętra, przebywałam na upalnym południu i przeżywałam każdą chwilę z bohaterami. Pochłaniałam każde zdanie, jednocześnie, delektując się świetnie oddaną atmosferą. Książka, w gruncie rzeczy jest pełna smutku, potęguje to uczucie świadomość, że to nie wymysł autorki, ale kanwą tej opowieści były prawdziwe zdarzenia, ta książka mogła się wydarzyć naprawdę. Jest historią Stanów Zjednoczonych, smutną, wstydliwą kartą. Jednocześnie to genialny portret pewnej warstwy społecznej, oddany wiernie z drobnymi szczegółami Tej książki się nie czyta, ją się przeżywa, rozważa i trzeba ją solidnie przemyśleć. Dla mnie to świetny początek nowej serii wydawniczej. Gorąco polecam!