Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2017-03-01
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 800
Tytuł oryginału: THE FIREMAN
Tłumaczenie: Anna Dobrzańska
Joe Hill, syn sławnego Stephena Kinga, nie ma łatwo. Nie da się niestety ustrzec od porównań pomiędzy nimi, co jest krzywdzące dla autora. W każdej prawie recenzji, jaką przeczytałam, padały słowa: syn wreszcie dorównał ojcu, syn idzie w ślady ojca, czy wręcz przeciwnie, syn czerpie z twórczości ojca lecz nigdy nie sięgnie do jego pułapu. Jestem fanką Kinga, czytałam wszystkie jego książki, gorsze, lepsze i te, które całkowicie oderwały mnie od rzeczywistości. Mimo to starałam się podejść do „Strażaka” z dystansem, bez porównań, jak do zupełnie nie znanego mi autora. Myślę, że mi się to udało.
Hill przedstawia nam wizję świata ogarniętego śmiertelną zarazą nieznanego pochodzenia, która w zastraszającym tempie opanowuje kolejne rejony Ziemi. Akcja umiejscowiona jest w Stanach Zjednoczonych, gdzie mamy możliwość ujrzenia początków katastrofy. Na początku działają jeszcze szkoły, do ludzi powoli dociera fakt, iż zaraza może zawitać także do ich domów, szpitale powoli zapełniają się chorymi. Podejmowane środki bezpieczeństwa, takie jak odzież ochronna, zdają się przynosić efekt. Niestety, to tylko pozory. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że Smocza Łuska rozprzestrzenia się w zupełnie inny sposób, że czas, w którym czują się bezpieczni jest momentem ich zguby.
Czym jest Draco Incendia Trychophyton, zwana przez wszystkich Smoczą łuską? To wirus, który wnika do organizmu, asymiluje się w nim i sprawia,iż zarażeni po jakimś czasie stają w płomieniach. Nie wiadomo dlaczego jedni spalają się szybciej, inni natomiast mogą żyć z chorobą znacznie dłużej. Kiedy zobaczysz na swojej skórze misterne wzory przypominające tatuaże i mieniące się złotem, to znak, że zostało ci niewiele czasu.
Takie właśnie wzory zauważyła na swoim ciele Harper Grayson. Szkolna pielęgniarka, która nie potrafi nie pomagać. Pomimo ogromnego zagrożenia zgłosiła się do szpitala jako wolontariuszka, by wspomagać zarażonych. Jej obecność wpływa kojąco, jej uśmiech niesie pocieszenie, jej słowa dają otuchę. Harper to jedna z tych osób, które żyją, by pomagać. Pomimo podjętych środków bezpieczeństwa kobiecie nie udaje się uniknąć zarażenia. Jakby tego było mało, dowiaduje się, iż jest w ciąży. A na domiar wszystkiego musi uciekać przed mężem, który postanawia, że muszą umrzeć razem, zanim ogień ogarnie ich ciała.
I tu na scenę wchodzi Strażak, z którym Harper miała już raz do czynienia pracując w szpitalu. Ten zagadkowy mężczyzna, w podzięce za pomoc, obiecuje jej ratunek. Bardzo szybko okazuje się on potrzebny i pielęgniarka ląduje w ukrywającym się na terenie dawnego obozu dla młodzieży zgromadzeniu, gdzie ludzie wydają się zasymilowani z chorobą. Czy faktycznie można zapanować nad wirusem? I czy życie w grupie przypominającej sektę będzie schronieniem, czy może stanie się nowym zagrożeniem?
Choć w powieści nie brakuje ostrych scen przemocy, odebrałam ją bardziej jako studium ludzkiej psychiki. W ogarniętym ogniem świecie, gdzie niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku, z ludzi wychodzą cechy, o których im się nawet nie śniło. Jedni odkrywają w sobie pokłady odwagi, dzięki której są w stanie przetrwać pomagając innym. Inni z kolei pogrążają się w przerażeniu, strach wyzwala w nich nienawiść i brutalność. Rozpoczyna się polowanie Szwadronów Kremacyjnych, złożonych z ludzi jeszcze nie zarażonych, których jedynym celem jest likwidacja „palników”. Żądza mordu podszyta przerażeniem o swoje życie, pcha niegdyś zwyczajnych ludzi do czynów tak bezwzględnych i pozbawionych sensu, że aż trudno w to uwierzyć. Niestety życie pokazuje, że taka wersja wydarzeń jest bardzo prawdopodobna.
Ulicą rządzi przemoc, ogień sieje spustoszenie, ludzie żyją w ciągłym strachu zarówno przed chorobą, jak i przed sąsiadami. Jak się jednak okazuje, Smocza łuska nie musi być wyrokiem śmierci. Dla niektórych może stać się drogą ewolucji. Zrozumienie wroga niesie ze sobą możliwość współpracy. Coś, co innych zabija, może stać się orężem, nieść ukojenie. Jednak życie w dużej grupie zarażonych niesie ze sobą również inne zagrożenia. Żądza władzy, działanie w imię źle pojętego dobra, fanatyzm. Szybko może się okazać, iż bracia i siostry w nieszczęściu, wczoraj opatrujący nasze rany, dzisiaj są gotowi wbić nam nóż w plecy.
„Strażak” w rewelacyjny sposób ukazuje działanie organizmu społecznego, rządzące nim prawa, szybko zmieniające się nastroje i wpływy. Także podatność ludzi na sugestie i dążenie do akceptacji za wszelką cenę. To studium ludzkiego zachowania w chwilach zagrożenia, chwiejności stada. To także bardzo dobra charakterystyk postaci, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Silne, wyróżniające się osobowości, zróżnicowane charaktery, paleta uczuć i zachowań. Począwszy od Harper, która jest główną bohaterką, osobą z natury dobrą, która pod wpływem choroby nie zmienia swoich cech, a wręcz je uwypukla a skończywszy na Jacobie, z którego tchórzliwej, egoistycznej natury rodzi się potwór. Potwór, z którym mamy do czynienia w prawdziwym życiu, który może drzemać w każdym z nas.
Powieść została zakwalifikowana jako horror, jednak w moim odczuciu jest to postapokalipsa z domieszką grozy i ogromną dawką dramatu. To duża dawka emocji, wciągającej psychoanalizy, zaskakującej akcji, która niekiedy rozwija się w zupełnie innym kierunku niżbyśmy myśleli. To w końcu zwyczajnie ciekawa wizja świata, w którym panuje chaos i śmierć a jednocześnie rodzi się miłość i przyjaźń, gdzie lojalność i zaufanie od zdrady i zawiści, dzieli bardzo cienka linia. Świetnie odnalazłam się w tym świecie, który niewiele różni się od naszego. Podczas lektury niejednokrotnie targały mną sprzeczne emocje, potrafiłam zrozumieć zarówno tych dobrych, jak i złych. Polubiłam wiele z przedstawionych postaci, podobały mi się efekty specjalne, które zapewne bardzo dobrze będą się prezentowały na dużym ekranie. Nie omieszkam obejrzeć ekranizacji, by skonfrontować własne wyobrażenie o bohaterach z wizją reżysera. Wciągnęła mnie ta historia, wzruszył los Strażaka, podziw wzbudziło bohaterstwo niektórych postaci. Jestem bardzo zadowolona z lektury.
Tytuł powinien brzmieć: "Strażak - czyli jak koncertowo spierdolić zakończenie wybitnej książki" :/ Jak wspomniałam - książka genialna, mega wciągająca, pomysł na wirusa przekapitalny i oryginalny. Wizja apokalipsy mega zachęcająca, plot twisty świetnie rozegrane, wszystko opisane plastycznie jak mało kto potrafi. I Postać Johna - ech, dawno nie czytałam książki z tak fascynującym bohaterem. Przebolałam to, że zamiast normalnej kobiety główną bohaterką jest baba w ciąży :/ (po co - nie mam pojęcia, debilny, irytujący motyw, zupełnie bezsensowne i nielogiczne wybory bohaterki), przeżyłam motyw z upartym podtrzymywaniem 'ognia Sarah' (irytujący, ale emocjonalnie całkowicie logiczny + pod koniec przydatny), jednak samego końca książki nie przeżyłam :/ Dawno nic nie wzbudziło mojej agresji tak bardzo jak wybór autora kto zginął, a kto przeżył. Cytując klasyka: "Dżizys kurwa ja pierdolę!!!" :/ Poświęcasz niewiadomo ile czasu, nie możesz oderwać się od lektury i po co? Tylko po to, żeby dowiedzieć się, że (SPOILER) - autor ku*wa ocalił jakiegoś babona w ciąży :/ tak durnego, że nie da się z nim nawet identyfikować :/ , a zabił najgenialniejszą stworzoną przez siebie postać!! :/ Jak uwielbiałam - tak teraz niebawidzę Joe Hilla :/ :( Oby zrobili z tej książki ekranizację i dali jej całkowicie inne zakończenie!! W tym cała moja nadzieja! < pisane w chwile po zakończeniu lektury, dwa dni później nadal podtrzymuję, a żałoba i rozgoryczenie nie minęły :/ >
OGNISTY BASTION
Niedaleko pada jabłko od jabłoni. I niedaleko upadł Joe Hill od Stephena Kinga. Zresztą obaj synowie mistrza horroru – Owen co prawda tak intensywnie na literackim polu się nie udziela, ale kiedy to robi, doskonale wpasowuje się w ten schemat – pozostali wierni typowi literatury i stylistyce, do jakich przyzwyczaił nas ich ojciec. „Strażak” natomiast to kolejne potwierdzenie, że Hill wcale nie zamierza odcinać się od dokonań swojego rodzica i wprost chce robić książki takie, jakie robił on w swoich najlepszych latach. I o dziwo wychodzi mu to, jednocześnie zachowując własny charakter.
USA stają w obliczu zagłady, kiedy tajemnicza choroba nazwana mianem Draco Incendia Trychophyton, pospolicie zwana Smoczą Łuską, zaczyna wyniszczać ludzi. Na ciałach dotkniętych nią osób pojawiają się czarno-złote wzory niczym tatuaże, a z czasem zarażeni umierają, stając w płomieniach. Nie ma na to leku, chorych przybywa, a ich koniec jest pewny. I nikt nie może czuć się bezpieczny, bo zaraza dotknąć może każdego.
I tu na scenę wkracza pielęgniarka Harper Grayson która dotąd zajmowała się chorymi, a teraz sama staje się jedną z nich. Ponieważ jest w ciąży, chce za wszelką cenę ocalić nienarodzone dziecko. Czy zdoła? Na pewno nie sama. Nie w świecie, gdzie Bojówki Kremacyjne polują na zarażonych, spalając ich żywcem. Ale wtedy pojawia się on, tajemniczy mężczyzna mówiący o sobie Strażak. Też cierpi na Smoczą Łuskę, rzecz w tym, iż wydaje się, że opanował tlący się w nim płomień i potrafi z nim żyć. I nie tylko on zresztą. Dla Harper pojawia się nadzieja, ale jaką tajemnicę skrywa Strażak? Skąd wzięła się Smocza Łuska? I czym to wszystko się zakończy?
https://ksiazkarniablog.blogspot.com/2020/09/strazak-joe-hill.html
Postapokaliptyczna wizja przyszłości w której ludzkość walczy z dziwną chorobą zwaną "smoczą łuską". Osoby nią zarażone w ostatnim stadium stają w płomieniach. Specjalne "szwadrony" są odpowiedzialne za odnalezienie chorych i ich unicestwienie. Zarażenie jes równoznaczne ze śmiercią. Główna bohaterka, którą jest pielęgniarka Harper zostaje zarażona. Jest w niej jednak niesamowicie dużo instynktu samozachowawczego, pragnie żyć też ze względu na nienarodzone dziecko, której rozwija się w jej łonie. Kiedy osoba, która ją wspierała decyduje się odseparować od niej, z odsieczą przyjdzie zaskakująco tytułowy Strażak, któremu kiedyś pomogła. Czy uda się jej przetrwać to piekło i urodzić i czym naprawdę jest zabójcza choroba? Stylistycznie nie jest źle, ale całość nie zachwyca, a z głównymi bohaterami trudno sympatyzować. Mogło być lepiej, wolałabym wrócić do "Bastionu S. Kinga niż drugi raz przeczytać Strażaka.
Mam już swoje lata, twarda ze mnie kobieta i nie tak łatwo mnie przestraszyć. Nie przestraszyła mnie też nielicha objętość najnowszej powieści Joe Hilla „Strażak”. Co by nie mówić blisko osiemset stron, nawet jeśli są to strony zadrukowane sporą czcionką, to nie w kij dmuchał. Szczególnie, gdy ktoś tak jak ja, zamierza je dokładnie przeczytać, a nie tylko pobieżnie przekartkować. Wystarczył jedno spojrzenie na opasły tom, by zrozumieć, że zapowiada się dłuższa czytelnicza przygoda. Jak było? Różnie. Jak na huśtawce – raz na górze, raz na dole.
Początkowo książka mnie wciągnęła. Z czasem jednak, niektóre fragmenty zaczęły nużyć. W moim odczuciu dość prosta historyjka, została zupełnie niepotrzebnie rozdęta do rozmiarów epopei. Gdyby tak wyciąć ze sto pięćdziesiąt, może nawet dwieście stron, pousuwać powtórzenia i rzeczy oczywiste, dostalibyśmy do ręki powieść bardzo dobrą, a tak – powstała rzecz przyzwoita, ale nie wybitna.
„Strażak” to powieść bardzo klasyczna pod każdym względem. Mamy tu przede wszystkim tradycyjną, linearną, praktycznie jednowątkową, fabułę z równomiernie, niemalże podręcznikowo, rozłożonymi zwrotami akcji. Tak równomiernymi, że aż przewidywalnymi. Autor nie zadaje sobie zbyt dużo trudu, by zaskoczyć czytelnika. Wręcz przeciwnie, uprzejmie co i rusz umieszcza w tekście znaki ostrzegawcze uprzedzające, że za chwilę stanie się coś okropnego. Takie literackie odpowiedniki „strasznej muzyki” dobiegające zza kadru w filmach grozy.
Tempo akcji jest bardzo nierówne. Dynamiczne sceny ucieczek, walk i knowań przeplatają się z powolnymi, bardzo mocno rozbudowanymi, obrazkami rodzajowymi . Na dobrą sprawę, obserwacji psychologicznych i socjologicznych jest w książce znacznie więcej niż mrożącego krew w żyłach horroru. Pozwolę sobie nawet postawić ryzykowną tezę, że wszelkie okropności zostały wymyślone nie dlatego by straszyć, lecz głównie po to, by postawić bohaterów w skrajnej sytuacji, gdzie nie ma miejsca na udawanie, gdzie każdy musi pokazać swoje prawdziwe „ja”. Sztuczkę tę stosowano w literaturze powielekroć, każąc bohaterom stawiać czoła klęskom żywiołowym, katastrofom, wojnom czy rewolucjom. Hill zdecydował się na zarazę. Wydarzenia opisane w „Strażaku” osnute są wokół epidemii fikcyjnej choroby Draco incendia trichophyton, zwanej potocznie „smoczą łuską”, której ofiary giną od spontanicznego samozapłonu. Strach przed zarażeniem zmienia ludzi, wyzwalając w nich to, co najgorsze. Dobro, uprzejmość, życzliwość często okazuje się tylko cywilizacyjną pozłotką, która zadziwiająco szybko odpada, obnażając pierwotne barbarzyństwo, pociąg do zła i przemocy.
Hill nie ogranicza się do portretowania zachowań jednostek. Sporo miejsca poświęca także analizie relacji w grupie. Pokazuje jak sprytniejsi, bardziej zaradni i bardziej cyniczni przejmują władzę nad słabszymi i naiwnymi. Obraz ludzi, którzy z własnej woli, co więcej, z prawdziwym entuzjazmem, rezygnują z wolności i dają się prowadzić fanatykom, jest jak najbardziej na czasie i daje do myślenia. Jednocześnie jednak pozostawia uczucie niedosytu, nawet nie dlatego, że wszystko to już było, ale dlatego, że autor nie do końca podźwignął temat i trochę miota się niezdecydowany, próbując nadać dość banalnej powieści popularnej znamiona prozy zaangażowanej. Nie ma jednak w „Strażaku” ani kingowskiej subtelności, ani goldingowskiej przenikliwości, które usprawiedliwiłby te zapędy.
Równie tradycyjnie jak fabułę potraktowano też postacie. Podział na dobrych i złych jest bardzo wyraźny i nie pozostawiający miejsca na wątpliwości. Owszem, czasem ten i ów przez chwilę skrywa swą naturę, ale maska szybko spada, a bohater pokazuje swą prawdziwą twarz.
Gdy zastanawiałam się nad przyczynami sukcesu „Strażaka” doszłam do wniosku, że paradoksalnie, wspomniane przeze mnie uproszczenia mogły być jednym z największych atutów książki. Może czytelnicy poczuli się zmęczeni pokrętnymi, często mocno przekombinowanymi fabułami, może mają dość bohaterów, którzy nie są ani dobrzy ani źli, może znudziły ich nieskończone odcienie szarości i pożądają zdecydowanych barw – czerni, bieli i wyrazistych kontrastów? Bo w literaturze tak jak już bywa, że wahadło wychyla się raz w jedną, raz w drugą stronę.
Jude Coyne, gwiazdor ostrego rocka w mocno średnim wieku, oprócz muzyki ceni sobie spokój, psy, kobiety - i swoją kolekcję. Jako zbieracz...
Trzeci album kolekcji poświęconej horrorowi we wszelkich odmianach - od krwawej jatki po wiktoriańską opowieść grozy. Pomysłodawcą kolekcji i jednym z...
Przeczytane:2023-03-05, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2023 roku,
Joe Hill to nieodzowny syn Stephena Kinga, który tworzy powieści bardzo podobne tematycznie do twórczości swego ojca. Z ojcem łączy go nie tylko pisanie powieści, ale również występ w filmie pt. „Koszmarne opowieści”. Stephen King pojawił się także w ekranizacji drugiej części „To”.
Na razie tylko raz napisali i wydali wspólnie nowelę Throttle, która został umieszczona w antologii poświęconej twórczości innego pisarza.
Już jego pierwszy zbiór opowiadań pt. „Upiory XX wieku” zyskał uznanie nie tylko czytelników, ale tez krytyków i otrzymał liczne nagrody i wyróżnienia.
Joe dopiero po pewnym czasie przyznał się, czyim jest synem, żeby nie uważano, że robi karierę na sławie swojego ojca. Jego powieści są nad wyraz często i chętnie ekranizowane.
Powieść pt. „Strażak” jest osadzona w iście apokaliptycznej scenerii. Smocza łuska, posiadająca długą łacińską nazwę, to choroba, która podzieliła społeczeństwo. Na zdrowych i zainfekowanych. Ci pierwsi nie chcą mieć nic wspólnego z tymi drugimi. Tworzone są nawet miejsca, do których zabiera się zainfekowanych, by nie zagrażali reszcie społeczeństwa. Patrole kwarantannowe wyłapują ich i wywożą. Tak się składa, że jedna z osób, które uległy infekcji, jest pielęgniarka szpitalna Harper Willowes. Choć podczas pracy w szpitalu cały czas chodziła w odzieży ochronnej i nie dotykała zarażonych gołymi rękami, udało się jej zachorować. Jej mąż, z którym więcej ją dzieli, niż łączy, oskarża ją o zarażenie i wprost sugeruje usunięcie ciąży. Harper, dzięki splotowi okoliczności i ludzkiej pomocy, udaje się wyrwać z jego rąk i z pomocą przyjaciół trafia do obozu Wyndham, gdzie nic nie jest takie, jakim z początku się wydaje. Obóz skupia ludzi, którzy zachorowali, a jego dowódca, ojciec Tom Storey, dba, by niczego nikomu nie brakowało. Tak jak wszędzie, tak i w literackich obozach trafiają się czarne owce. W tym przypadku jest to siostra księdza Storeya, Carol, której rządy przewracają życie w obozie do góry nogami. Zaczyna się tam dziać tak źle, jak nigdzie indziej. Nawet wtedy jednak bohaterowie nie tracą nadziei. Do działania napędza ich wiara w mityczną wyspę, azyl dla zainfekowanych, gdzie można ich skutecznie wyleczyć. Azyl, koniec końców okazuje się złudzeniem, tak jako dobro ciotki Carol. Harper do końca walczy jednak o to, co kocha i choć świat wokół niej coraz bardziej gnuśnieje, a ludzie, czasem pomagają, choć częściej bywają okrutni, ona odważnie stawia mu czoła.
Tym, co łączy ludzi w obozie, jest przede wszystkim, naznaczenie smoczą łuską, oraz Światłość, która pojawia się w momencie wspólnego śpiewania w kościele. Wtedy płoną nie tylko ich oczy, ale również oni sami cali stają się płomieniem. Niegdyś „piękna ceremonia” przekształca się w festiwal ulubionych piosenek Carol. A kto z nimi nie śpiewa, ten przeciwko nim.
Autor wykorzystuje, albo kontynuuje w powieści pomysły swojego ojca. O ludziach, którzy zapłonęli podczas nastania „Światłości” mówi podpalacze. Jego sposób pisania jest podobny do ojca; bardzo wciągający i sugestywny. Tworzeni przez niego bohaterowie niczym się też nie różnią od tych żyjących.
Wydawałoby się, że tematyka plus talent Joe Hilla sprawią, że od tej książki nie będzie dało się oderwać. I tak też było przez pierwsze czterysta, czy pięćset stron. Potem, albo autor się pogubił, albo za bardzo chciał rozciągnąć całą tę historię, bo nie dało się tego czytać. Styl pozostał ten sam, umiejętność kreowania ciekawej i apokaliptycznej rzeczywistości również, tyle, że dbałość o opisanie każdego detalu, każdego dnia i godziny ich ostatniej podróży sprawiła, że było to jak przedzieranie się przez drut kolczasty. Na koniec akcja rzeczywiście przyspieszyła, by spowolnić w momencie, gdy główni bohaterowie zanurzeni po głowy w lodowatej wodzie, zaczynają marznąć i się topić.
Chcę nadmienić, że tytułowy strażak nie był strażakiem, z którym utożsamiali się wszyscy czytelnicy – Johnem Rookwoodem, tylko kimś zupełnie innym. Dużo gorszym.
Zakończenie mało satysfakcjonujące.
Polecam wielbicielom prozy obu panów.