Dowiedz się, co robią studenci za Twoje pieniądze
Jeśli myślałeś, że pilni studenci kształcą się, by mieć lepszą przyszłość, to chyba nigdy nie byłeś na polskiej uczelni. Jeśli ciekawi Cię, jak można zostać inżynierem bez nauki i jak dziś kształci się w Polsce studentów, to ta książka jest dla Ciebie.
Nie ma tu gładkich zdań, propagandowych formułek i mydlenia oczu. Jest za to przerażająca prawda, która nie raz Cię zaskoczy. Wejdź do świata szalonych imprez, wyproszonych ocen, ściągniętych egzaminów i zaliczeń, podczas których wiedzę liczy się butelką czegoś mocniejszego. Tutaj nikt nie ma zahamowań; każdy za to chce wyciągnąć dla siebie jak najwięcej.
Uwaga! Czytasz na własną odpowiedzialność…
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2020-04-08
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 236
Język oryginału: polski
Kiedy młodzież kończy szkołę średnią, obiera jedną z dwóch dróg, jedni idą od razu do pracy, a drudzy chcą jeszcze przedłużyć sobie dzieciństwo i idą na studia, a tam dzieją się już różne rzeczy.
Janek po skończonej szkole średniej idzie na studia inżynierskie na politechnikę, tam ciągle zdaje na warunkach lub musi się poprawiać po kilka razy z prawie wszystkich przedmiotów, ale robi wszystko, żeby tam zostać, nie chce zawieść swoich rodziców. Dzięki Kasi, która jest jego dziewczyną, udaje mu się jakoś utrzymać na uczelni, to ona pisze za niego prace i robi mu ściągi na egzaminy, Janek mógłby sam normalnie się nauczyć, ale mu się nie chce i woli imprezować.
Ja nigdy nie studiowałam, dlatego tak chętnie sięgnęłam po tę książkę, chciałam dowiedzieć się, jak to wygląda, wiedziałam, że wiele osób podchodzi często olewczo do studiów, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Główny bohater tak naprawdę nie uczy się w ogóle, okłamuje rodziców i znajomych, tytuł, który zdobył, zawdzięcza jedynie swojej dziewczynie. Co do studiów to wiele osób idzie tam właśnie po to, żeby przedłużyć czas beztroski i utrzymywania przez rodziców, wiem też, że nie idą tam wcale sami kujoni, ale też osoby, które w szkole średniej słabo sobie radziły. Pomimo wszystko osoby z tytułami, po studiach nie powinny wywyższać się nad osobami po zawodówce, bo znam osoby biedne po studiach i bogate po zawodówce, wszystko zależy od człowieka czy jest pracowity i czy szybko przyswaja nowe umiejętności.
Książka przybliżyła mi trochę temat studiów i tego, jakie prawa rządzą uczelniami, co do wykładowców to oni są jak nauczyciele, jedni mili inni nie, są też tacy, z którymi da się dogadać lub tacy, którzy uważają się za lepszych, oni też muszą dbać o prestiż uczelni więc pewnie, gdyby byli naprawdę skrupulatni co do stawiania ocen, to połowa osób odpadałaby już w pierwszym semestrze.
Historia Janka to nie poradnik, nie znajdzie się tu sposobu na studia, refleksji czy warto na nie iść, czy nie, ani tego, jak tam przetrwać, ale niektórym może otworzy oczy na to, co tam naprawdę się dzieje.
Stracone pokolenia to tak naprawdę książka napisana przez byłego studenta, w której opisuje on po kolei 7 semestrów swojego ostatniego etapu edukacji. Już sam opis na okładce jak i pierwsze zdania, które czytamy w książce sugerują, a wręcz krzyczą do nas o tym jak negatywne postrzeganie procesu studiowania posiada autor. Jan Nowicki studiował na politechnice warszawskiej i był typem studenta, który zawsze wybierał najmniejszą linię oporu. Można zapłacić za projekt zamiast spędzać nad jego realizacją parę godzin? Żaden problem! W końcu rodzice skłonili go do pójścia na studia, więc posłuszny syn zrobi wszystko, aby ich zadowolić. Nieuczciwy nie tylko na egzaminach, ale także wobec matki i ojca, którzy płacą mu, aby tylko miał czas i zasoby do spokojnej nauki, a on zdecydowanie woli przeznaczać te kwoty na imprezy i inne atrakcje. Z biegiem lat okazuje się, że nawet wobec swojej dziewczyny nie był do końca uczciwy.
Jak odbierałam kolejne semestry?
Jako coraz większe naginanie rzeczywistości, bo o ile na początku opis prób unikania odpowiedzialności i obowiązków wydawał się po prostu perspektywą młodego lekkoducha wkraczającego w nowy świat, o tyle w dalszych latach miałam spore wrażenie, że dużo historii to tylko wyobraźnia autora. Poznajemy wiele technik na ściąganie i sytuacje, w których 20 długopisów to za mało, lub kiedy zaliczenie wcale nie jest równoznaczne ze sprawdzeniem wiedzy z danego przedmiotu, a polega na wykonaniu zupełnie innej czynności…
Czy podobała mi się ta pozycja?
Pół na pół, ale wiem, że takie odpowiedzi o niczym nie mówią.
Nie podobało mi się to, że od początku czułam wręcz agresję w wypowiedziach i opisach Jana. Tak jakby jedyną wersją studenta była ta próbująca unikać nauki i obowiązków, poświęcająca te lata przyjemności i chcąca po prostu wykorzystać możliwość przedłużenia dzieciństwa. Pretensje o to, że trzeba się nauczyć i wtedy będzie nam najlżej? No niestety, ale po to są studia. Od niedawna jestem studentką, ale od zawsze wiem jedno: studia nie są obowiązkowe, więc jeśli nie chcesz poszerzać swojej wiedzy, jeśli coś się nie interesuje to po prostu nie wybierasz tej drogi. Narzekanie na obowiązki, które są równoznaczne ze studiowaniem to w mojej opinii dziwne zachowanie.
Podobało mi się to, że jednak część przedstawionych historii dobrze obrazowała smutną rzeczywistość, z którą spotykamy się W ŻYCIU, A NIE TYLKO NA STUDIACH. Tu znajomości, tam mała zapłata, a tu niech ktoś to zrobi za mnie, czyli JAK ZROBIĆ (ZYSKAĆ), A SIĘ NIE NAROBIĆ ? Tak dzieje się nie tylko na wspomnianych tu uczelniach, ale również w pracy czy w wielu innych sytuacjach jakie nas spotykają. Typowe przekręty zostały tu opisane na pewno w sposób ciekawy i niezwykle różnorodny, więc jeśli myślicie, że jesteście mistrzami oszustwa to może się okazać, że o wielu trikach jeszcze nie wiecie!
PODSUMOWANIE:
Książka ukazująca perspektywę studenta lekkoducha, który na studia nie poszedł wcale w celu nauki, no to w takim razie w jakim? Przedłużenie dzieciństwa to jego sposób na najbliższe lata, w których towarzyszy mu czytelnik wczytując się w kolejne historie z poszczególnych semestrów. Im dalej tym opisy wydają się bardziej naginać rzeczywistość i być tylko wymysłem autora, ale może faktycznie takie rzeczy mają miejsce? Wydaje mi się, że za mało było wspominania o tym, że to tylko jedna perspektywa i jak wiadomo ile ludzi tyle opinii, a ile uczelni tyle historii studentów. Autor potrafi wszystko zobrazować dokładnie i ubrać w słowa tak, że szybko zapominamy, że to tylko jedna strona studiowania. „Stracone pokolenia” to dowód na to, że są przypadki, w których tytuł magistra czy inżyniera wcale nie musi świadczyć o wielu godzinach poświęconych nauce czy obszernej wiedzy, ale często jest po prostu wynikiem wykorzystania możliwości przedłużenia dzieciństwa.
Ja uważam, że jak ktoś chcę się uczyć to się uczy, a nie to nie, ale studia to świadomy wybór poszerzania wiedzy z zakresu, który nas interesuje i na tym w tych latach powinniśmy się skupić i wykorzystać tą możliwość rozwoju, którą nie każdy ma!
„Ja uważałem, że ściąganie jest jak pieniądz – lubi ciszę”
Jan Nowicki zabiera nas w sentymentalną podróż do swoich czasów studenckich. A studiował na jednej z naszych politechnik. Opisuje swoje wrażenia i wspomnienia. Czy do końca prawdziwe, czasem ogarniała mnie wątpliwość.
Pewnie każdy z nas, kto studiował, ma wspomnienia z tego pięknego i beztroskiego okresu. Niektóre są miłe i ciepłe, inne niekoniecznie napawają radością, szczególnie, jak nadszedł okres trudnej sesji i zaliczeń. Ale czy miały u nas miejsce takie sytuacje, jak u bohatera? Owszem spotykało się różnych wykładowców, każdy miał swoje metody nauczania i zaliczania przedmiotów. Ale czy dochodziło do takich przekrętów, jak u Jana? Ja nie pamiętam aż takich sytuacji, jak kupowanie ocen, zaliczanie przedmiotów w domu u wykładowcy czy ciężka praca na działce. Wydają mi się one wielce przesadzone i wyolbrzymione. Tak naprawdę, jeżeli faktycznie mały miejsce opisywane sytuacje, to chyba powinien się nimi zainteresować wymiar sprawiedliwości …
„Wychodziłem z założenia, że jeśli nauczyłem się więcej niż na trójkę, to już był zmarnowany czas. Trójka to idealna ocena. Oznacza, że poświęciłeś na naukę minimum czasu potrzebnego, żeby zaliczyć przedmiot”.
Co robili studenci według opowieści autora? Jeden wniosek nasuwa się na myśl, że studenci na uczelni Jana zajmowali się wyłącznie imprezowaniem do białego rana i przelewaniem dużych ilości alkoholu. Nauka, niekoniecznie. Przyznam, że owszem studenci lubią i potrafią się bawić, co do tego nie mam wątpliwości. Ale zdecydowana większość studentów też przykłada się do nauki, chyba, że studiują tylko i wyłącznie dlatego, że takie marzenia mają rodzice. Z tej opowieści tchnie taki smutny obraz studenta, który studiuje, by spełnić oczekiwania rodziców, a oni ponadto jeszcze mu za to płacą. Ale nic nie robi dla siebie, nie odczuwa takiej wewnętrznej potrzeby. Nie chce się rozwijać, poznawać świat, zdobywać nowe umiejętności. Czas spędza na zabawie i zaliczaniu kolejnych panienek. I na dodatek jest nieuczciwy i mało ambitny. Wykorzystuje dziewczynę, Kasię, która jest w nim zakochana po uszy. Jest ona narzędziem, które umiejętnie wykorzystywane pozwala mu dotrzeć do końca studiów.
„Moim zdaniem studiuje się raczej dla znajomości, atmosfery i nacieszenia się dorosłością”.
Jak obserwuję dzisiejszą młodzież, która ukończyła studia, odnoszę wrażenie, że część z niej studiowała w analogiczny sposób jak autor. Uważają, że jak mają już papierek, to tak, jakby pozjadali wszystkie rozumy. A tak naprawdę, to nawet dobrze się podpisać nie potrafią, ale mniemanie o sobie mają takie, że aż strach z nimi rozmawiać.
„ - Co dają takie studia? Dodatkowe pięć lat dzieciństwa za pieniądze starych”.
W jednym zgadzam się z autorem, że studia nie są dla wszystkich, że nie wszyscy powinni studiować, że stały się one zbyt powszechne i łatwo dostępne. Większość młodych ludzi, aby przedłużyć sobie dzieciństwo i jak najdłużej żyć na garnuszku rodziców, rozpoczyna studia, które często trwają nie tylko pięć lat, ale i czasem znacznie dłużej. Tacy wieczni studenci, zero odpowiedzialności, za to mnóstwo zabawy.
„Co należy zrobić, aby powstrzymać gwałtowną inflację wykształcenia uniwersyteckiego?
NALEŻY PRZYWRÓCIĆ ELITARNOŚĆ STUDIÓW !!!
Absolutnie, bezwzględnie i niezwłocznie”.
Ta powieść zawiera wiele ciekawych myśli i przemyśleń autora, z którymi czasami można się zgodzić. Ale zawsze warto choć na chwilę cofnąć się w czasie i miło powspominać studenckie życie. Czy było takie jak u Jana Nowickiego, każdy sam musi odpowiedzieć na to pytanie.
UWAGA! Czytasz na własną odpowiedzialność. Pod tymi słowami podpisuję się bez chwili zastanowienia ...
"Stracone pokolenia, czyli co robią studenci za Twoje pieniądze" to książka autorstwa Jana Nowickiego, który ukończył jedną z politechnik w Polsce. Na własnym przykładzie pokazuje, jak wygląda rzeczywistość uczelni wyższych i jak niewiele trzeba, by zdać. Oczywiście, aby to zrobić, należy być po prostu wytrwałym i uparcie dążyć do celu. Oprócz realiów uczelni istotną rolę odgrywa życie studenckie, które w przypadku autora wygląda kwitnąco. W swojej książce, za pomocą 7 głównych rozdziałów opisuje kolejne 7 semestrów studiów inżynierskich. Każdy z nich zawiera w skrócie opis danego semestru, zaliczenia, wykładowców, przygody oraz życie towarzyskie autora. Wszystko przedstawione jest w sposób prosty, zrozumiały dla każdego czytelnika. Książka napisana została prostym stylem, z uwzględnieniem slangu młodzieżowego, który jest odpowiednio wytłumaczony w adnotacjach.
Książkę oceniam na ocenę 7/10. Jest wciągająca i interesująca. Do sięgnięcia po nią, skłonił mnie fakt, że sama niedawno rozpoczęłam studia. Z moich obserwacji i porównania z lekturą, na razie zgadzała się dość spora część. Zagłębiając się jednak w kolejne semestry, miałam wrażenie, że niektóre rzeczy są zmyślone. Choć szczerze mówiąc, może na którejś z politechnik dzieją się takie rzeczy.
Podsumowując całą lekturę, zgadzam się z autorem w wielu kwestiach. Główną z nich jest złudne twierdzenie, że bez studiów nic się nie osiągnie. Doświadczenie zdobyte przez te kilka lat w pracy może mieć większą moc niż jeden papierek. Oczywiście, zależy to od zawodu, bo są i takie, gdzie bez magistra ani rusz.
I jeszcze jedno - "przesiew" na studiach nie następuje wyłącznie w sesji. Często ludzie rezygnują w trakcie, po prostu z lenistwa.
Wybitny polski aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, pedagog postanowił w swojej najnowszej książce podzielić się z czytelnikami swoimi refleksami, pomysłami...
"Jest to historia piątki emerytów, którzy jadą do Ciechocinka pociągiem Tanich Linii Kolejowych. Spędzają tam szalony miesiąc. Później...
Ocena: 2, Przeczytałam, 52 książki 2020, Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu – edycja 2020, Insta challenge. Wyzwanie dla bookstagramerów 2020,
Kiedy zobaczyłam książkę "Stracone pokolenia, czyli co robią studenci za Twoje pieniądze", wiedziałam, że ta książka mnie wkurzy. Pozostało pytanie jak bardzo. Dziś na nie odpowiem.
O czym?
Jan Nowicki wspomina czas na politechnice. Nie jest to pilny student, który ślęczy w bibliotece nad książkami. Czerpie ze studenckiego życia ile się da. Koledzy, imprezy – a egzaminy? Jakoś to będzie. Można napisać ściągę, można wysłać sms'a z pytaniami do kumpla, można kupić projekt na zaliczenie, można przekupić profesora, a ostatecznie wybłagać tróję. Możliwości prześlizgnięcia się między semestrami jest wiele.
Cel publikacji
"Moim głównym celem jest zmiana sposobu myślenia o studiach i studiowaniu, zarówno przez rodziców, którzy od małego wpajają swoim dzieciom w dobrej wierze, że KONIECZNIE trzeba iść na studia, bo bez tego nie ma szans na dobrą pracę, karierę i w rezultacie na udane życie, jak i przez samych studentów."[1]
To co mówi autor, jakiś sens ma. Rynek pracy boleśnie przesiewa kolejne roczniki magistrów. Pozwolicie, że nie będę rozpisywać się na temat tego, co ja sama sądzę o instytucji studiów, bo wyszedłby z z tego niezły felietonik. Skupię się na samej książce "Stracone pokolenia" i na tym jak jest napisana.
Aby osiągnąć swój cel Jan Nowicki postanowił zaszokować. Widzimy chłopaka, dla którego studiowanie jest przedłużeniem dzieciństwa. Utrzymywany przez rodziców świetnie się bawi. Na naukę poświęca konieczne minimum, a nawet jeszcze mniej. W studiowaniu kieruje się zasadą miej wyjebane, a będzie ci dane. Dzięki cwaniactwu i szczęści zalicza kolejne semestry. Jan Nowicki pokazuje też różne oblicza doktorów i profesorów. Od naiwnych, przez mających wszystko gdzieś, po dręczących studentów psychopatów. Opisana uczelnia nie jest oazą zdobywania wiedzy, a dżunglą.
Pytanie, czy autorowi udało się mnie zaszokować.
Nie, i to nie dlatego, że widziałam, czy słyszałam o podobnych praktykach. Podczas moich studiów, aż takich ekscesów nie było. W tej całej publikacji zabrakło warsztatu i... subtelności. Pewnie się zdziwicie. Żeby zaszokować nie można być subtelnym, trzeba rzucić bombę. Pisząc o zjawiskach społecznych trzeba jednak uważać, żeby nie obrazić czytelnika. Nigdy nie wiadomo z kim ma się do czynienia. Na początku książki czytam:
"Dlaczego jedyne na co je stać [uczelnie], to wypuszczanie co roku tabunów niedouczonych półdebili bez żadnej konkretnej wiedzy i o żenująco niskim poziomie kultury?"[2]
Oooo Panie Autorze, może i nie zapamiętałam tego wszystkiego, co mi wbijano do głowy na studiach, ale mój poziom kultury ma się dobrze, a już od, nawet połowicznego, debila, żaden dziad nie będzie mnie wyzywał (i jeszcze za te wyzwiska mam zapłacić 29,99 zł). Jak widzicie znajomość z Janem Nowickim zaczęła się niezbyt przyjemnie.
Wróćmy do warsztatu.
Widzę dwa sposoby na ugryzienie tego tematu. Albo postawienie tez, zrobienie analizy i poszukanie przyczyn problemów, albo opisanie wspomnień w formie powieści. Książce "Stracone pokolenia" bliższa jest druga formuła. Czytało się ją nawet dobrze i szybko, ale to wszystko przedstawione jest bardzo prosto. Autor opisuje kolejne semestry i patologie, które im towarzyszą. Wiemy, że to o czym pisze nie jest ok, ale brak tu dobrze zawiązanej akcji, brak dramatyzmu, brak czegoś co przykuje uwagę czytelnika, co sprawi, że krzyknie "o nie!"
Podsumowanie
"Stracone pokolenia" to książka bardzo podobna do studiowania autora, czyli po łebkach i od niechcenia. To jest za mało, żeby dać ludziom do myślenia i żeby coś zmienić. Jan Nowicki ma coś do powiedzenia, ale musi jeszcze popracować nad sposobem przekazu. Nie jestem pewna, czy książka jest właściwym narzędziem do polemiki nad aktualnymi zjawiskami, które cały czas ewoluują. Być może lepsze byłoby jakieś forum czy felietony. Coś co ma krótszy, ale dynamiczniejszy żywot. Przydałby się też możliwość dyskusji i wymiany doświadczeń. Może warto dać głos tym, których studia do czegoś zainspirowały, albo otworzyły furtkę do kariery.
[1] Jan Nowicki, "Stracone pokolenia, czyli co robią studenci za Twoje pieniądze", wyd. Novae Res, Gdynia 2020, s. 227.
[2] Tamże, s. 11.