Pierwsze wydanie ilustrowanych "Sklepów cynamonowych"
"Sklepy cynamonowe" to zbiór opowiadań, których akcja usytuowana jest w niewielkim galicyjskim miasteczku, przypominającym do złudzenia rodzinny Drohobycz Bruno Schulza. Najważniejszą postacią "Sklepów…" jest Ojciec, nie tylko jako głowa rodu, kupiec prowadzący poważny interes w rynku, ale też szalony eksperymentator, wręcz demiurg. Ale równie ważny jest narrator, młody chłopiec, bo to on tworzy świat, który oglądamy. Więc to ostatecznie on jest Twórcą.
Zarówno oryginalność, jak i siłę Schulz czerpał ze swego rodzinnego miasteczka. Dzięki zdolności spowijania najprostszych rzeczy pajęczyną metafory, czyni ze sprzedawców w sklepie swego ojca, ze służącej Adeli i samego ojca postaci mitologiczne, bohaterów przypowieści o egzystencji. Nie w literaturze faktu, lecz w niesamowitych fantasmagoriach Schulza żydowskie miasteczko znalazło swoje odbicie, choć było ono wykrzywione, wyłaniające się z wklęsłych i wypukłych zwierciadeł jego umysłu. (...) Wszystkie jego opowieści są powiązane osobą narratora, który jest nieco fantasmagorycznym ja autora – pisał Czesław Miłosz.
Po wydaniu w 1934 roku przez Wydawnictwo Rój "Sklepów cynamonowych" Bruno Schulz, skromny nauczyciel rysunku, niemal z dnia na dzień stał się znanym i cenionym pisarzem.
Gdyby sztuka miała tylko potwierdzać, co skądinąd zostało już ustalone – byłaby niepotrzebna. Jej rolą jest być sondą zapuszczoną w bezimienne. Artysta jest aparatem rejestrującym procesy w głębi, gdzie tworzy się wartość – pisał sam Schulz o swojej twórczości w liście do Stanisława Ignacego Witkiewicza.
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 2013-01-24
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 256
Gdyby Zofia Nałkowska nie wyraziła się pozytywnie o "Sklepach cynamonowych" to może ten zbiór nigdy nie ujrzałby światła dziennego. A to przecież był pierwszy krok ku sławie Bruno Schulza. Obecnie odbywa się we Wrocławiu Festiwal ku jego pamięci, a ja właśnie przeczytałam już po raz drugi "Sklepy cynamonowe". Spieszę zatem podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat tego zbioru opowiadań.
Utwory Bruno Schulza to połączenie wspomnień, marzeń. To mieszanka realizmu z fantastyką. Te opowiadania nie mają ani początku, ani środka i ani końca. Akcja dzieje się w galicyjskim miasteczku, które bardzo przypomina rodzinne miasto pisarza Drohobycz. Mamy tu 15 rozdziałów, z których każdy koncentruje się na innej części miasta lub na innym aspekcie z życia rodzinnego bohaterów. Każda historia zaczyna się opisem środowiska, a następnie przenosimy się na tereny, gdzie obcy psychologiczne niepokój miesza się z faktami. Nie brak w tych opowiadaniach elementów mitycznych czy nawiązań do innych dzieł literackich. Budynki tu opisane odzwierciedlają cechy kultury, tradycji żydowskiej i obraz stopniowego procesu upadku, rozkładu. Świat tu ukazany wydaje się labiryntem. Wiele tu się dzieje bez oczywistego powodu. Główną postacią wydaje się na pierwszy rzut oka ojciec, oszalały sklepikarz, który stopniowo przeistacza się w mitologiczną istotę. Jednak narratorem i wiodącym bohaterem okazuje się młody chłopiec, dzięki czemu odkrywamy świat, który go otacza oczami dziecka.
Tempo lektury można nazwać ospałym. Język Schulza jest bogaty i unikalny. Pełen ekscentrycznych metafor. Bruno Schulz odmalowuje tu obraz życia ludzi, a jednocześnie snuje rozważania na temat ich roli w kosmosie. Nie ma tu standardowej fabuły. Wraz z zagłębianiem się w lekturę niektóre postaci powoli zanikają, żeby po pewnym czasie się odrodzić. Pisarz ożywia przedmioty martwe i przedstawia ludzi jako zwierzęta. Muszę przyznać, że te metamorfozy brzmią prawie jak u Franza Kafki. Można tu także odnaleźć nawiązania do skojarzeń z ciemnością i jasnością. Tutaj brzydkie staje się piękne a piękne staje się brzydkie. Twórca używa wielu złożonych zdań i nieznanych, staromodnych i dawno zapomnianych słów. Wybiera je, komponuje, a czasami nawet wymyśla. Brak tu dialogów. Proza wydaje się malować świat ze snu pijanego albo przywracać do życia nocne koszmary szaleńca, jego paranoiczne fantazje. Zwidy człowieka ogarniętego bólem, pragnącego pamiętać o przeszłości za wszelką cenę. Całość dopełniają czarno-białe ilustracje rysunków autora. Surrealistyczne, niekiedy wręcz dziwaczne. Pasujące do tego zbioru idealnie...
"Sklepy cynamonowe" to dla mnie nie jest zbiór opowiadań, a zbiór artystycznych opisów i metafor. Tutaj właściwie nie ma akcji. Podziwiam mistrzowskie posługiwanie się językiem, a właściwie stworzeniem nowego, artystycznego języka poprzez połączenie i konstrukcje słów, na które ja przenigdy bym nie wpadła. Jednakże żeby zachwycić się tą książką, trzeba chyba myśleć w pewien podobny do autora sposób. Niestety ja tego nie odczułam i nie jest to pozycja dla mnie. Cieszę się, że się z tym arcydziełem zapoznałam. Być może wrócę do niego za kilkanaście lat i może uda mi się dojrzeć w niej to, czy zachwycali się literaci.
Sklepy cynamonowe czytałam ostatni raz w liceum. Pamiętam, że bardzo mi się wtedy podobały. Teraz przeczytałam je znowu, a właściwie ich posłuchałam w audiobooku. I przypomniało mi się, jaka to piękna proza. Jakie zdania, ileż zmysłów Schulz porusza. To literatura tak plastyczna, że czuć zapachy, niemal można poczuć dotyk, usłyszeć odgłosy. Schulz to taki nasz rodzimy Proust, a Prousta uwielbiam. Hm... dla mnie to książka doskonała, opisująca świat polisensorycznie. Szkoda tylko, że tak krótko. Taki styl lubię najbardziej.
Wiem, wiem. Powinnam się zachwycać. doszukiwać i przeżywać głębię. Nazywać arcydziełem. Przeczytałam, bo pozycja ta znalazła się na mojej "liście wstydu". Są takie książki, które trzeba znać, zeby mieć prawo wypowiadać się o nich. Ale też dlatego, że jak tylu mądrych ludzi twierdzi, że to arcydzieło polskiej literatury, to wypadałoby się z nim zapoznać. Żeby nie umknęło mi coś niepowtarzalnego, co wyryje się na wieczność w moim sercu, duszy i umyśle. Więc obowiązek spełniłam. Po pierwsze to opowiadania. I w ostatnim czasie próbuję przekonać sama siebie do tego gatunku. Bezskutecznie. Po drugie - język piekny, pełen metafor, neologizmów, poetycki. I to doceniam. Ale jednocześnie taki, który do mnie nie przemawia. Za dużo nagromadzenia tych ozdobników i jak już pojawiał mi się jakiś obraz, to przez ten nadmiar - tracił na wyrazistości. Po trzecie - jak czytam powieść czy reportaż to dla historii, którą opowiada, dla bohaterów, dla emocji, dla przemyśleń. Tutaj nic z tego nie znalazłam. Przebrnęłam bez grama zainteresowania i jakichkolwiek uczuć. Przeczytane, zaliczone. Będę pamiętać jak bardzo chciałam, żeby to się wreszcie skończyło.
Pomimo znajomości biografii autora była to lektura nudna i nijaka, jedyne co interesuje w tym utworze to język, którym jest on pisany.
Obcowanie z opowiadaniami Schulza może i nie jest czymś lekkim i przyjemnym, a już na pewno nie jest to do czytania na poważnie, ale to i tak ciekawe doznanie literackie. Autor maluje słowem niepowtarzalne obrazy, które pozostają w pamięci. Na pewno nie jest to lektura dla każdego, ale na pewno warto się z nią zapoznać. Nawet jeżeli będzie to tylko kontakt chwilowy.
"Sklepy cynamonowe" dają pewną receptę na rzeczywistość, statuują pewien specjalny rodzaj substancji. Substancja tamtejszej rzeczywistości jest w stanie...
"Sanatorium pod klepsydrą" to cykl opowieści snutych przez Józefa, alter ego pisarza, który był też głównym bohaterem Sklepów...