Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2016-03-16
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 512
Bardzo lubię czytać książki o tematyce związanej z Mazurami, dlatego z ciekawością sięgnęłam po książkę Patrycji Pelicy Ritterowie. Rzecz o mazurskiej duszy. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej autorce, więc nie wiedziałam czego się po niej spodziewać. Znalazłam informację, że jest niewiele starsza ode mnie i że nie pochodzi z Mazur, więc wydawało mi się, że może nie będzie miała za dużo do powiedzenia na ten temat, ale okazało się, że trochę się pomyliłam. Okładka książki przedstawia zdjęcie w kolorze sepii ze starym cmentarzem i budynkami wyglądającymi zza nagrobków. To plebania protestancka Martina Rittera, od którego cała historia się zaczęła. Okładka jest całkiem ładna, dobrze obrazuje treść ksiażki. Wewnątrz pojawia się jeszcze rycina Durera Rycerz, Śmierć i Diabeł. Wiąże się to z nazwiskiem bohaterów powieści, Ritter to po niemiecku rycerz. Co jakiś czas autorka porównuje członków rodu Ritterów z rycerzami, często też pisze o tej rycinie. Powieść jest sagą niemieckiego rodu Ritterów. Do miasteczka na Mazurach przyjeżdża młoda Niemka, która poszukuje informacji o przeszłości swojej rodziny. Przed wojną, w roku 1920 jej prapradziadek i praprababka przybyli tu z Olsztyna, by zobjąć parafię protestancką. Oboje byli Niemcami, a te tereny należały wówczas do Niemiec. Urodził im się syn, który w tydzień po swoim ślubie we wrześniu 1939 roku musiał wstąpić do Wermachtu. Nie będę streszczać losów kolejnych pokoleń rodziny Ritterów, napiszę tylko, ze były one bardzo dramatyczne, dziwne i smutne. Byli znienawidzeni przez polskich sąsiadów żołnierzy radzieckich, zwłaszcza po wojnie, gdy prawie wszyscy Niemcy wyjechali. Nie było im łatwo w takiej atmosferze, na dodatek co chwila przydarzały im się straszne rzeczy. To bardzo smutna historia. Język, jakim napisana jest opowieść, jest bardzo poetycki. Może nawet za bardzo poetycki, bo męczy podczas czytania. Zniechęca czasami do dalszej lektury. W historię autorka wplata legendy, wierzenia i przesądy. Lubię takie opowieści o wampierzach i strzygach, ożywiają trochę historię. Ponadto pojawiają się tu fakty historyczne, co uważam za ogromny plus powieści. Podoba mi się też sięganie do literatury, przytaczanie cytatów. Książki Martina Rittera znalezione na strychu to najprzyjemniejszy szczegół powieści, bo który mol książkowy nie chciałby odnaleźć biblioteczki przodka? Od razu widać, że autorka jest zapaloną czytelniczką. Losy rodziny Ritterów są wciągające. Pomimo denerwującej czasami narracji, byłam wciąż ciekawa co będzie dalej, jak to się skończy i czy ktoś wreszcie będzie naprawdę szczęśliwy w tej rodzinie. Trochę dziwiła mnie natomiast zacięta wrogość między Polakami a Niemcami we współczesności, o której pisze autorka. Całe życie mieszkam na Mazurach, znam osoby pochodzenia niemieckiego (nawet weszły do mojej rodziny) i nikt z nich nie mówił o prześladowaniach. Nie zauważyłam też jakiejś pogardy ze strony niemieckiej ludności, dość zresztą nielicznej. Jeśli znalazłyby się osoby żywiące niechęć, to na pewno nie tak brutalną i rzucającą się w oczy, jaką opisuje Patrycja Pelica. Książka jest dobra, całkiem nieźle napisana. Podoba mi się historia Ritterów. Gdyby nie męczący styl i pewne drobne zgrzyty, pewnie byłaby jedną z lepszych książek jakie czytałam. Myślę, że mimo wszystko warta jest polecenia.
„Wszystkie kolory życia” to oparta na faktach opowieść o dojrzewaniu. Czternastoletnią Zuzię zaskakuje II wojna światowa, przynosząca „innych”...
Wiemy o innych tyle, ile nam pozwolą. Rok 1995. Do klasy maturalnej Liceum Plastycznego w Supraślu dołącza nowa uczennica. O Idzie nikt nie wie nic pewnego...
Przeczytane:2016-07-02, Ocena: 5, Przeczytałam, 52 książki 2016,