Czy gdybyś mógł wejść drugi raz do tej samej rzeki, popełniłbyś te same błędy?
Z końcem kariery policyjnej przed Leonem Brodzkim jeszcze jedno, najtrudniejsze zadanie. W serii niewyjaśnionych zbrodni, do których dochodzi w Toruniu, Brodzki odkrywa pewną prawidłowość – to powtórzone zagadki sprzed lat, które były najtrudniejszymi w jego karierze. Morderca, nazywający siebie Heraklitem, ewidentnie chce, by Brodzki ponownie przeszedł przez piekło makabrycznych zbrodni. Tylko tym razem mają to być zbrodnie doskonałe…
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2017-06-14
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 464
Język oryginału: polski
Klasyczny kryminał. Tak zgadzam się, że topografia Torunia nieźle opisana.
Już przeszłość zamknięta W grobach... Ja sama panią tajemnicy. Juliusz Słowacki, ,,Balladyna", Akt V, Scena IV Balladyna ma wiele oblicz. Raz...
Felix Landau lubił przesiadywać na balkonie okazałej willi i strzelać do przechodzących Żydów. W listach miłosnych do żony szczegółowo opisywał sadystyczne...
Przeczytane:2018-01-10, Ocena: 4, Przeczytałam,
Jak jest z emeryturą każdy wie – wszyscy czekają, mało kto dożyje, a ci, którzy dożyją, doczekają zapewne śmierci głodowej. W dużym uproszczeniu – przynajmniej mam taką nadzieję. Przede mną ponad trzydzieści lat pracy, ale – jak to w Polsce – pewności nigdy nie ma. Może się zdarzyć, że popracuję jeszcze i czterdzieści. Albo ukradnę pierwszy milion i zostanę młodą emerytką w wieku trzydziestu kilku lat. Będą o mnie pisać w gazetach, zasiądę na niewygodnej, ale niezwykle designerskiej sofie w pewnym porannym programie (albo i dwóch) i będę opowiadać o tym, jak to jest mieszkać od czerwca do sierpnia na jachcie, jeździć Maybachem i oczywiście od czasu do czasu wspierać kraje trzeciego świata.
W takim momencie poznajemy Leona Brodzkiego, głównego bohatera „Powtórki” Marcela Woźniaka. Nie mam tu na myśli chwili, w której włączamy jedną z komercyjnych telewizji i widzimy go rozwalonego na kanapie i opowiadającego o ciężkim życiu młodego emeryta. Mam na myśli moment, w którym Brodzki zostaje emerytem, oddaje odznakę i wraz z kolegami z komendy hucznie kończy karierę najlepszego toruńskiego policjanta. Takiego z krwi i kości, z dziada pradziada. A przynajmniej „z ojca”. Ma 49 lat (ach, te wcześniejsze emerytury mundurowych…), jest zmęczony życiem jak przysłowiowy koń po westernie i postanawia swój wolny czas poświęcić na odbudowanie popapranych relacji ze swoją córką. Niespecjalnie mu to wychodzi. Nie tylko dlatego, że zabiera się do tego jak pies do jeża, ale również z powodu grasującego w Toruniu mordercy, który ewidentnie ma naszemu bohaterowi dużo do powiedzenia. Pod numerem 511-867-571 czeka na niego zagadka (jeśli jesteście ciekawi, jaka – śmiało, zadzwońcie). W ten sposób policjant zalicza wielki „come back” i już następnego dnia staje do walki z psychopatą. Łatwo nie będzie, bowiem nasz cudowny Brodzki ma swoje za uszami i niejeden syf z jego udziałem pod dywan zamieciono w imię koleżeństwa.
Dla mnie Brodzki ma twarz Bogusława Lindy. I ni cholery nikt tego nie zmieni. Czy to źle? W życiu! Zresztą, całej książce blisko do filmu. Niejednokrotnie przemykała mi przez głowę myśl, że byłoby z tego całkowicie niesztampowe kino akcji. Już widzę na dużym ekranie scenę znalezienia zwłok kobiety i… nie, nic nie powiem. Muszę przyznać, że mną wstrząsnęło. Zemdliło, rozwścieczyło i poraziło. Lubię, kiedy książki zaczynają się „z wysokiego C”. Szczególnie, jeśli poziom jest utrzymywany, a z tym autor „Powtórki” nie miał najmniejszych problemów. Nie zaliczył nudnych przestojów i stworzył ciekawych bohaterów, których postępowanie czasami jest z lekka „amerykańskie” (jak na przykład samodzielna akcja żółtka Żółtki) oraz takich, których można doszukać się na kartach polskiej historii (i nie mam tu na myśli Ojca Rydzyka, a historię Czabańskiego vel Szabańskiego).
I znów zabawiłam się w detektywa, i znów spróbowałam być mądrzejsza od pisarza, pokazać, że jego zamysł jest niczym przy moich umiejętnościach wychwytywania drobnych wskazówek, które prowadzą prosto do mordercy. I co? I… nie powiem, co mi się ciśnie na usta. Może tylko tyle, że lekka tortura jest fajna, ale żeby przeciągnąć czytelniczkę przez imadło!?
Skoro przez ponad czterysta stron byliśmy w Toruniu, to podsumuję to tak: nie spierniczyłeś tego Panie Woźniak.