„Wszyscy wokół albo oszuści, albo komedianci, albo ludzie bezdennie słabi. Ja miotam się bezsilnie, bo oczywiście „babie” nie pozwoli przecież nikt z tych mężów stanu polityki prowadzić, a tymczasem wierzcie mi, że my byśmy tę politykę o całe niebo dalej i lepiej prowadziły niż oni!" – pisała w 1916 r. do męża Zofia Moraczewska.
100 lat temu Polki wywalczyły sobie prawa wyborcze. Do Sejmu Ustawodawczego, który miał na nowo określić sposób funkcjonowania państwa polskiego po odzyskaniu niepodległości, weszło 442 mężczyzn i 8 kobiet – była wśród nich Moraczewska. Nazywano je posełkami albo posełkiniami, czasem poślicami. Wywodziły się z różnych środowisk, ale – często wbrew swoim partiom – działały wspólnie w sprawach, które uważały za ważne: sprawach kobiet.
Nie mają swoich ulic, nie mają pomników, nie uczy się o nich w szkołach. Kim były posełki, o co walczyły i jaki poniosły koszt tej walki?
Fragment książki:
Zofię do kandydowania namawia Daszyński. Obawia się, że wygra prawica, a Moraczewska jest wśród kobiet znana, może lewicy bardzo pomóc. Ale zanim Zofia zdecyduje się wziąć udział w wyborach, musi sprawdzić ceny wołowiny.
Jej posłowanie wiązałoby się z przeprowadzką, a to wpłynie na życie całej rodziny. Bierze kartkę, przedziela ją równą linią na pół. U góry pisze „Przeniesienie do Królestwa”.
Za:
Jesteśmy razem. Finansowo lepiej. Praca moja w sejmie (rozwija ten argument na dwa podpunkty: „a. moja satysfakcja”, „b. znaczenie dla ogółu kobiet”).
Przeciw:
Dzieci muszą zmienić szkołę. Mam dla nich mniej czasu. Trudności z przeprowadzką.
Oblicza skrupulatnie. Porównuje ceny opału, światła, szkoły, nawet tramwaju. Wprawdzie wołowina w Królestwie jest droższa o 8 koron na kilogramie, ale już słonina i mąka są w Warszawie tańsze. A dochody mieliby dwa razy większe.
Lękam się wyborów jak ciężkiej zmory, która wisi nad nami. Czuję, że się trzeba do nich brać, a taki mam wstręt przed tą namiętną, nieobliczalną walką, która chyba prześcignie wszystkie walki, jakie dotąd bywały!, pisze Zofia do męża. Odbywają się wiece tak namiętne, że ludzie sobie skaczą do oczu i dochodzi do bójek publicznych. Irytuję się tym wszystkim bardzo, bo zapalczywość rośnie i w szale namiętności znika wszelka możliwość porozumienia.
Stawką w walce tym razem są także kobiety. W wielu rejonach stanowią zdecydowaną większość wyborców. Głupio byłoby z tego potencjału nie skorzystać. Ale politycy nie potrafią mówić do kobiet. Nawet ci z bardziej postępowych partii w ulotkach wyborczych zapominają, że nie wszystko jest rodzaju męskiego.
Nieźle radzą sobie przedstawiciele partii konserwatywnych – zwłaszcza ci w sutannach. Straszą komunistami – że zniosą małżeństwa i kobiety będą wspólne. Przeciętna wierna nie odróżnia socjalisty od komunisty (wierny zresztą też), słowa księdza są więc skuteczne. Kobiety chętniej zagłosują w wyborach na męskich kandydatów i częściej będą oddawały swoje głosy na listy prawicowe. Zwłaszcza że zaraz po mszy pojawia się agitator, który wręcza wychodzącym z kościoła kartę do głosowania z odpowiednim numerem listy. A że wciąż spora część społeczeństwa czytać i pisać nie potrafi, dobry agitator to ważna sprawa. Endecy i klerykali bajecznie agitują, komentuje Zofia w liście do męża.
Kobiety, które o prawa walczyły, wiedzą, że muszą pokazać, że potrafią z nich skorzystać.
„Biada polskiej kobiecie, wobec nadchodzących pokoleń, wobec historii, jeśli nie zrozumie ducha czasu, wołań przyszłości i nie stanie na wysokości zadania wolnej obywatelki kraju – współtwórczyni wolnego czystego i jasnego życia!”, piszą redaktorki „Kobiety w Sejmie”, pisma Komitetu Wyborczego Kobiet Postępowych.
Ulotki i odezwy zasypują ulice.
„Kobiety, przyszłość Wasza w ręku Waszym!”, krzyczy jedna z nich.
Inne wołają:
Panienko!
Koleżanko!
Towarzyszki Kobiety!
Albo: Kobiety Polki!
Ta ostatnia mówi też: „Każdy głos dany na listę narodową pod hasłem Bóg i Ojczyzna jest jak bagnet wymierzony przeciwko Żydom i nieprzyjaciołom Polski”.
Zofia nie chce takiej polityki. Decyduje się kandydować.
28 grudnia 1918 roku na wiecu kobiet mówi:
– Nadszedł czas na politykę czystych rąk i jasnych umysłów.
Nadszedł czas kobiet.
Ale żeby wejść do sejmu, najpierw muszą dostać się na listę.
W Warszawie pośród stu sześćdziesięciu pięciu kandydatów jest ich w sumie dwadzieścia dziewięć. (Najpełniejsze zachowane dane całościowe dotyczą wyborów do Sejmu I kadencji, a więc z 1922 roku – pośród wszystkich 6187 kandydatów do sejmu i senatu było wówczas tylko 130 kobiet). Dziesięć z nich wystawiają same kobiety. Nie udało im się stworzyć własnej partii – potrzeby i oczekiwania „inteligentek w kapeluszach” i „kobiet chustkowych”były zbyt różne – ale tworzą własną listę. Na liście nr 13 Komitetu Wyborczego Centrum Kobiecego znalazły się zasłużone działaczki ruchu emancypacyjnego – na pierwszym miejscu współzałożycielka królewieckiej Ligi Kobiet, Izabela
Moszczeńska-Rzepecka, na drugim Helena Ceysingerówna, krytyczka literacka i działaczka Ligi.
Mężczyźni na swoich listach najchętniej umieszczają kobiety na końcu, gdzie szans na zwycięstwo i tak nie mają.
Udaje się pięciu z nich. Zofia Moraczewska, Gabriela Balicka, Irena Kosmowska, Jadwiga Dziubińska i Maria Moczydłowska spotkają się 10 lutego 1919 roku na pierwszym posiedzeniu Sejmu Ustawodawczego. Kolejne trzy – Zofia Sokolnicka, Franciszka Wilczkowiakowa i Anna Anastazja Piasecka – dołączą później, po wyborach uzupełniających w Wielkopolsce i na Pomorzu.
Kobiety z prawa głosu skorzystały masowo – w Warszawie po raz pierwszy w życiu oddało go prawie siedemdziesiąt procent uprawnionych, w Krakowie niemal osiemdziesiąt.
Niedziela 10 lutego 1919 roku to dla wszystkich wielki dzień. Sytuacja przerasta nawet Naczelnika.
– Panowie posłowie! – zaczyna. Robi to z przyzwyczajenia czy woli ich nie widzieć?
– Półtora wieku walk, półtora wieku marzeń.
Zofii to „panowie posłowie” chyba nie przeszkadza. Wpatruje się w Marszałka, którego po raz pierwszy spotkała jeszcze przed wojną w szwalni w Stryju. Przyjechał niezapowiedziany sprawdzić, jak idzie szycie mundurów dla legionistów. Wtedy serce biło jej „jak tysiąc młotów”. Teraz pewnie też.
„Stał chwilę bez słowa w swej błękitnej bluzie strzeleckiej – sam uosobienie błękitu…”, zapamiętuje.
Marszałek kończy:
– Życząc panom powodzenia w ich trudnej i odpowiedzialnej pracy, ogłaszam pierwszy sejm wolnej i zjednoczonej Rzeczypospolitej Polskiej za otwarty!
Problem ma też prasa: „posełki”, „posełkinie”, „posłowie kobiecy”, może „poślice”?
Nie jest łatwo nazwać kogoś, kto jeszcze przed chwilą nie istniał.
Notatki Zofii Moraczewskiej, BN, sygn. IV 11472, k. 63.
List Zofii Moraczewskiej do Jędrzeja Moraczewskiego z 3 grudnia 1918 r.
Np. w Warszawie 57,9%, w Krakowie 57,6%. Ludwik Hass, Aktywność wyborcza kobiet w pierwszym dziesięcioleciu Drugiej Rzeczypospolitej [w:] Kobieta i świat polityki w niepodległej Polsce 1918–1939, red. Anna Żarnowska, Andrzej Szwarc, Warszawa 1996, s. 72.
Por. Joanna Dufrat, Wstęp [w:] W służbie obozu marszałka Józefa Piłsudskiego. Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet (1928–1939), Kraków-Wrocław 2013, s. 10.
W wyborach do Sejmu Ustawodawczego głosować można było za pomocą własnej, przyniesionej z domu karty.
Zofia Nałkowska w swoich Dziennikach o następnych wyborach napisze: „uczułam nagle sprawę na innej płaszczyźnie, że oto ten lud, wiadomy lud (ciemnota, ucisk, i tak dalej), który dotąd o nic zapytywany nie był, przychodzi oto tak w deszczowe jesienne rano wyrazić swoją wolę; przychodzą nawet kobiety – po błocie, po dalekich drogach – i też coś tam sobie myślą, jakieś mają wobec tych zagadnień stanowisko. Jest to sensacja naiwnego umilenia, łatwa i niedługo trwająca, doznawana tymi samymi władzami, co dreszczyk dawnej, upajającej świadomości, że oto jest Polska, że jednak dane mi było dożyć… itd. I wreszcie nastaje gnuśna, ale istotna prawda niemiłego odkrycia rzeczy wiadomej: głosuje oto ciemny, głupi tłum, waży szale losów w zależności od tego, kto pierwej przeniknął w te chałupy agitacją, kto głośniej krzyczał, lepiej zachwalił, kto drożej był zapłacony”. Zofia Nałkowska, Dzienniki 1918–1929, Warszawa 1980, s. 95.
List Zofii Moraczewskiej do Jędrzeja Moraczewskiego z 7 grudnia 1918 r.
„Kobieta w sejmie” 19 stycznia 1919, nr 2, s. 2.
Kronika polityczna, „Nowa Gazeta”, 22 XII 1918, nr 542, s. 5.
Michał Śliwa, Udział kobiet w wyborach i ich działalność parlamentarna [w:] Równe prawa i nierówne szanse, red. Anna Żarnowska, Andrzej Szwarc, Warszawa 2000, s. 51.
Joanna Dufrat, Kobiety i polityka w II RP. Oczekiwania a rzeczywistość [referat wygłoszony na:] „Równouprawnienie polityczne kobiet w ujęciu porównawczym. W stulecie uzyskania praw wyborczych kobiet w Polsce”, Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego, 12 kwietnia 2018.
Ta lista poniesie. Por. Ludwik Hass, Aktywność…, dz. cyt., s. 80.
Mariola Kondracka, Posłanki…, dz. cyt., s. 77.
Michał Śliwa, Udział kobiet…, s. 51.
SSSU, pos. 1 z dnia 10 lutego 1919 r.
Zofia Moraczewska, Nasz życiorys, dz. cyt., s. 6.
Tamże, s. 15.
Wydawnictwo: Poznańskie
Data wydania: 2019-04-03
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 350
Bardzo dobre opracowanie ukazujące sylwetki pierwszych polskich posłanek. Kobiet, które zapisały sie nie tylko w historii parlamentyzmu, ale przyczyniły się do rozwoju naszego kraju w różnych dziedzinach. Nie bały się stawić czoła stereotypom, dyskryminacji społecznej, wyznaczyły ścieżkę, którą warto kontynuować. Wykazały się mądrością, przenikliwością, wytrwałością i odwagą w działaniu.
Lektura tego tomu umożliwia nie tylko poznanie tych kobiet, ale też wzbogacenie wiedzy z zakresu historii Polski.
Temat jak najbardziej aktualny, bo choć od czasu, gdy kobiety wywalczyły sobie prawo wyborcze minęło przeszło 100 lat, to w kwestia równouprawnienia i możliwości decydowamia o swoim losie dalej wymaga od kobiet walki i przełamania polityki płciowej niesprawiedliwości. Tym bardziej polecam historie tych zapomnianych, ale jakże ważnych w naszej historii pierwszych polskich "Posełek".
„... naukowe autorytety wciąż powtarzają, że kobiece mózgi są zbyt małe, żeby mogły pojmować nauki ścisłe, a narządy rodne uniemożliwiają racjonalne myślenie. Niektórzy przestrzegają nawet, że od intensywnego wysiłku umysłowego wysychają piersi, a dzieci rodzą się wątłe i chorowite.”
Takie poglądy dominowały jeszcze sto lat temu. Lektura o walce i sile kobiet, które walczyły o szkoły, o poprawę bytu najbiedniejszych. Niesamowita lekcja historii, której brakuje w podręcznikach. Te kobiety zmuszają nas współczesnych do myślenia. Walczmy o dobro innych, nie bójmy się mówić i dziękujmy za to, co już mamy. Gorąco polecam.
– Żeby tylko wrócić. Czy to dzięki diabłu, czy Stalinowi, nieważne, żeby tylko wrócić, powtarzałam w myślach. I dodawałam: żeby się najeść, żeby...
Przeczytane:2023-10-19, Ocena: 5, Przeczytałam, Insta challenge. Wyzwanie dla bookstagramerów 2023, 12 książek 2023, 26 książek 2023, 52 książki 2023,
Zofia Moraczewska, Maria Moczydłowska, Zofia Sokolnicka, Anna Piasecka, Jadwiga Dzubińska, Franciszka Wilczkowiakowa, Gabriela Balicka oraz Irena Kosmowska, to imiona i nazwiska kobiet, które nie mają swoich ulic, nie mają pomników, nie uczy się o nich w szkołach, choć powinny być bohaterkami nie tylko reportażu Olgi Wiechnik. Z zapartym tchem tuż przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi wysłuchałam audiobooka "Posełki. Osiem pierwszych kobiet" opowiadającego o ośmiu niezwykłych, inspirujących kobietach, które walczyły o prawa kobiet i jako pierwsze weszły do Sejmu Ustawodawczego.
Różniły się wiekiem, reprezentowały niemal wszystkie partie polityczne, lecz wiele je łączyło. Wszystkie były silnymi, odważnymi, mądrymi i empatycznymi kobietami, które nie były tylko żonami swoich mężów i matkami wychowujacymi dzieci w patriotycznym duchu. Pracowały jako działaczki oświatowe, prowadziły tajne nauczanie, wydawały gazety i podręczniki, prowadziły badania naukowe, angażowały się w działania niepodległościowe.
Kosmowska odpowiadała za resort pracy i spraw społecznych, jeszcze zanim Polki uzyskały prawa wyborcze 28 listopada 1918 roku. Były w stanie to robić, ponieważ poza wsparciem najbliższych, wykazywały się konsekwencją oraz umiejętnością działania ponad podziałami w walce o prawa, których kobiety praktycznie nie miały. Wyprzedzały swoją epokę, łamały stereotypy, przyzwyczajenia, sprzeciwiały się instytucji kościoła, który miał ogromny wpływ na decyzje podejmowane przez polityków.
W parlamencie walczyły o zniesienie przepisów dyskryminujących kwestie związane głównie z opieką nad dziećmi, zdrowiem kobiet, w walkę z biedą, powszechny dostęp do oświaty i równouprawnienie. Angażowały się też w walkę z alkoholizmem, handlem ,,żywym towarem" czy pornografią.
Najwięcej dowiadujemy się o Zofii Moraczewskiej, przewijającej się przez wszystkie biografie. Pozostałe panie nie pozostawiły po sobie żadnych dokumentów, listów lub zapisków dotyczących swojego życia, ani działalności, nie przechwalały się swoimi dokonaniami, więc na uznanie zasługuje zgromadzony przez autorkę materiał, pozwalający nam je poznać. Ta książka uzmysławia kilka oczywistych kwestii: to, że warto pielęgnować rodzinne hisorie; że kobietom nikt nie da głosu, jeśli same go sobie nie dadzą; że są sprawy, o które warto i lepiej walczyć wspólnie, mimo różnych poglądów. Jest opowieścią o sile kobiet, które mimo trudów życia codziennego, kpin i lekceważenia potrafiły być wielozadaniowe, walczyć o swoje ideały i osiągać obrane cele, robiąc to tak, jak potrafiły najlepiej, żyjąc w świecie, w którym uważano, iż nadają się jedynie do wychowywania dzieci, prowadzenia domu oraz spełnienia pragnień męża. O zgrozo, mimo dzielących nas ponad 100 lat od tamtych czasów i postępu cywilizacyjnego, podobne głosy mogliśmy usłyszeć z ust niektórych polityków w tegorocznej kampanii wyborczej, a kościół jako instytucja wciąż ma wpływ na polityczne decyzje. Owa aktualność tego reportażu mnie poraża. Wywołał we mnie również smutną refleksę o współczesnch kobietach - te mimo, iż często są lepiej wykształcone, wciąż nie doceniają siebie, nie wierzą w swoją sprawczość, tkwią w przekonaniu, że są mniej warte od mężczyzn, nie dają sobie prawa do kariery zawodowej i niezależności finansowej. Cieszy mnie jednak to, że w ważnej dla nas sprawie potrafiłyśmy się zjednoczyć i tak licznie wzięłyśmy udział w głosowaniu w tegorocznych wyborach parlamentarnych. To pokazało, że nasz głos się liczy i ma siłę, chociaż obserwując scenę polityczną czuję smutek, ponieważ mimo, iż kobiet w polityce przybywa, nadal przez wielu parlamentarzystów są one traktowane podmiotowo i marginalnie przy obsadzaniu ministerialnych stanowisk, ponieważ ważniejszy jest interes partyjny, niż faktyczne rozwiązywanie problemów, do których niejednokrotnie posiadają większe kompetencje. Politycy wciąż zapominają, że nie chcemy aby polityka rządziła naszym życiem, a prawa kobiet powinni rozumieć w szerszym ujęciu niż kwestie związane głównie z opieką nad dziećmi, zdrowiem i edukacją. Walka o prawa kobiet w Polsce wciąż trwa, potrzebujemy też zmiany brutalnego, agresywnego i infantylnego języka polityki, więc gdyby takich kobiet, jak pierwsze osiem posełek wspomnianych przez autorkę było w niej więcej...
Tę książkę powinni przeczytać wszyscy i wyciągnąć z niej wnioski. Powinniśmy również przywrócić im właściwe miejsce i oddać należy hołd.